Reklama

Weszło z Dakaru: W jakich warunkach dorasta przyszłość senegalskiej reprezentacji?

redakcja

Autor:redakcja

14 stycznia 2018, 11:57 • 6 min czytania 20 komentarzy

Nowiutka, jeszcze niewygnieciona sztuczna murawa. Równiutkie linie. Koszulki wyprane i nawet pachnące. Wymiary się zgadzają. Nachylenie terenu też. Odprowadzanie wody – gra. Siatki – na swoim miejscu. Ogrodzenie – oczywiście, że jest. Piłka – napompowana. Opiekun orlika – gotowy do pracy.

Weszło z Dakaru: W jakich warunkach dorasta przyszłość senegalskiej reprezentacji?

Wszystko jest. 

Tylko dzieci brak.

W najnowszej FIFIE linie też są równe, piłki napompowane, a przy ławce nie żaden tam osiedlowy opiekun, a sam Zinedine Zidane czy Jose Mourinho. Orlik popularnością cieszy się jedynie wśród facetów z brzuszkami, którzy zgadują się na niego po pracy.

***

Reklama

Przenieśmy się do serca Senegalu. Dakar. Jedna z biedniejszych dzielnic. Asfaltu pomiędzy domami brak. Wszędzie tylko piach. Na jednym z placów wbito w ziemię drewniane bramki. Akurat dwie drużyny grają mecz. Całkiem poważny, mają nawet swoje stroje. Poziom – jak na osiedlowe rozgrywki – bardzo wysoki, choć składnych akcji stosunkowo niewiele. Wiadomo – piasek. Serce do gry jednak ogromne.

Pięć metrów za bramką stoi koń. Koń – za przeproszeniem – sra. Jego gówno – za przeproszeniem – zjada pies. Piłka akurat trafia w konia. Bramkarz biegnie na bosaka pomiędzy gównami i zagarnia piłkę. Przez przypadek wdeptuje, ale nawet się nie wyciera, gra toczy się dalej.

Na placu o wielkości jakieś 100 na 100 metrów tylko ja mam poczucie, że stało się coś niecodziennego.

DSC00370

DSC00349

***

Reklama

Gdyby spróbować opowiedzieć o realiach polskich osiedli w stolicy Senegalu, prawdopodobnie nikt by w to nie uwierzył. W Dakarze jest zupełnie odwrotnie – nie ma infrastruktury, są dzieci chętne do gry w piłkę. Obojętnie w jakich warunkach, byle tylko była piłka (bo czasem nie ma).

Dakarskie osiedla to wciąż świat, w którym gruby stoi na bramce. To tutaj starsi przestrzegają młodych, by nie siedzieli na piłce, bo zrobi się jajo, to tutaj też nadal funkcjonuje prawo Pascala. Warunki do gry? Takie jak poziom naszej ligowej piłki kopanej.

Jeden wieki piach.

Cały Dakar składa się w zasadzie TYLKO z boisk piaskowych. Podczas sześciu dni chodzenia po mieście (uwierzcie – zaglądam gdzie się da) widziałem tylko jedno boisko ze sztuczną nawierzchnią. Zupełnie przypadkowo znajduje się ono w najbogatszej dzielnicy Dakaru, Almadies. Palce przy budowie maczało Levante. Naturalna trawa? Tylko na pełnowymiarowych stadionach.

Poza tym… piach, piach, piach.

DSC00330 DSC00269 DSC00207 DSC00200 DSC00114 DSC00259

DSC00256

Dyskusja o szkoleniu jest piękna, liczenie rozmiarów boisk co do milimetra imponuje, określanie idealnego stopnia napompowania piłki w odniesieniu do danego rocznika wydaje się być wizją wspaniałego profesjonalizmu, który umożliwi produkcję wyśmienitych piłkarzy. Chcemy wszystko określić, wyliczyć, zaplanować. I znakomicie. I super. I nic tylko przyklasnąć.

Tylko jak to jest, że Senegal nie posiadający nawet boisk trawiastych (!!!), potrafi stworzyć 23-cią siłę światowej piłki?

Oczywiście – najlepsi trafiają do akademii i to tam już w normalnych warunkach nabierają konkretnych szlifów, ale no właśnie – najlepsi. Gdzieś najlepszymi musieli się stać. Każdy reprezentant Senegalu (oczywiście spośród tych, którzy wychowali się w ojczyźnie, a nie we Francji) musiał przeżyć swoje na piaskowym boisku. Wrócić do domu ze strupami, zjeść przez przypadek setki tysięcy ziarenek i płakać, gdy jedno z nich wpadło do oka.

To na takich boiskach dorastali Sadio Mane (dziś Liverpool), Kara (dziś Anderlecht), Cheikhou Kouyate i Diafra Sakho  (dziś West Ham) czy Irdissa Gueye (dziś Everton).

Kto wie – może nawet wśród spotkanych przeze mnie dzieciaków jest nowy El Hadji Diouf.

***

DSC00119 DSC00167

Walka toczy się nie tylko na boisku – jeszcze większa jest poza nim. Jeden chłopak wypycha drugiego, by nie zajmował miejsca, ale ten sprytnie wraca z drugiej strony. Dziewczyny stoją w pierwszym rzędzie, ale są tratowane przez robiących głupie miny chłopaków. Za sekundę znów ktoś chce dołączyć. Ale w ostatnim rzędzie? Nie, jemu to nie przystoi. Łapie któregoś z chłopaków i przestawia o pięć metrów, samemu zajmując jego dotychczasową pozycję. Najlepszą. Tamten wraca z płaczem, lecz błyskawicznie zapomina o bólu i maskuje grymas.

Dzieje się tak, bo akurat wszedłem na dzielnię z aparatem fotograficznym na szyi. Dzieciaki zabijają się, by tylko znaleźć się przed obiektywem.

Gdy senegalskie dzieci tylko zobaczą aparat, same proszą o zdjęcie, którego przecież nigdy nie zobaczą. Uznają to za wyróżnienie. Gdy zrobię jednemu, chce drugie. Zrobię drugiemu, chce trzecie. Czwarte i piąte boją się, że zaraz ucieknę i zostaną bez zdjęcia, więc wpychają się w kadr. Potem dołącza szóste, siódme, ósme… I tak dalej. W dwie minuty gromadzi się cała zgraja.

– Zrób mi!!! Mi!!! Dawaj!!! – zdaje się mówić chłopak i robi głupie miny.

– Jemu!!! Jemu zrób!!! – mówi inny, a ja kieruję aparat w stronę wskazanego kolegi. – Albo nie!!! Mi!!! – reflektuje się, gdy przepełnia go zazdrość o to, że kumpel będzie miał fotę, a on nie.

Kolejne dzieci pojawiają się w szalonym tempie. Gdy – na oko – 20-osobowa grupa prosi o pokazanie zdjęcia, przykucnąłem, pokazałem i… zostałem staranowany. Wyłożyłem się na glebie pod naporem wystawiających rękę dzieciaków. Każdy z nich chciał tylko dotknąć aparat. Druga okazja może się długo nie pojawić. Gdy odchodzę – potrafią biec za mną i prosić o kolejne zdjęcie.

I tylko zastanawiasz się: dlaczego tak bardzo jara ich ta fotka? Dlatego, że zobaczyły białego człowieka, który takie dzielnice omija z daleka czy dlatego, że zobaczyły aparat fotograficzny?

DSC00339 DSC00344 DSC00354

***

Spacerując z aparatem na szyi padają też prośby o zdjęcie od dorosłych. Niektórzy po prostu chcą być sfotografowani, inni proszą o wysłanie fotki.

– Jak mi to dasz? To zdjęcie wyjdzie z aparatu? – pyta na oko 20-letni chłopak.

– Nie. Podaj e-mail to ci wyślę.

– E-mail? Nie mam.

W Dakarze wszyscy spędzają czas na ulicy. Jeśli ojciec prowadzi swój kram z kokosami, zazwyczaj siedzą razem z nim żona, dzieci, przyjaciele. Gadają, grają, gotują thieboudieune – ich lokalną potrawę. Czas płynie wolniej. Dużo wolniej. Gdy jeden Senegalczyk spotka drugiego, nie może skończyć się na „cześć, cześć”. Co tam u ciebie? Co tam u twojej żony? Co u twoich dzieci? (…) Co tam u twojej kozy? Dopóki nie wyczerpią tematów – mogą gadać i gadać. Robota? Poczeka.

DSC00336 DSC00338

Siedzę w redakcji tygodnika „La Gazette”. Naczelny pyta, czy jadłem już thieboudieune. Nie miałem jeszcze okazji, więc zaprasza do siebie. Miałem jeszcze w zamiarze pojechanie na dawną wyspę niewolników, ale co tam – zjemy i pojadę, pół godziny mnie nie zbawi. O 13:00 wyruszamy do jego domu.

13:30…

14:00…

14:30…

15:00… Dopiero wjechał obrus…

15:30… Zostały przyniesione sztućce…

16:00… Na stół Na podłogę wjechała potrawa…

Jemy ją w trójkę z jednego, dużego półmiska. Gospodarz swoją łyżką przysuwa mi na swoją stronę kawałki ryby, nakłada ryżu, trochę wprawia to w obrzydzenie. Tak samo jak to, że resztkami ryby pluje się na obrus. W końcu zjedliśmy, choć nie całość – resztkę gospodarz uformował ładnie łyżką i oddał do zjedzenia żonie i córkom. Panowie zjedli co lepsze, kobietom zostają ochłapy. Chcę wychodzić mówiąc, że coś mam jeszcze zaplanowane.

– Jak to? A herbata? – spytał mnie z wręcz złowrogą miną.

No tak, jeszcze herbata. W Senegalu pije się ją jak espresso – jest bardzo mocna, bardzo słodka i podawana w kieliszkach. Kolejne 20 minut minęło. Chcę wychodzić.

– Według tradycji pije się dwie herbaty.

Weryfikowałem – faktycznie jest taka tradycja. Kolejne 20 minut w plecy. Godzina 17:00. W końcu się uwalniam.

Cztery godziny zeszły nam na obiedzie i to najlepsza definicja tzw. afrykańskiego czasu. Zwichrowane podejście do obowiązków na pewno nie pomaga im w budowie gospodarczej potęgi kraju, ale trudno o lepsze stworzenie wspólnoty niż jedzenie z jednego talerza czy przesiadywanie z sąsiadami na ulicach dzień w dzień. Senegalczycy mają coś, co my zatracamy.

Dzięki temu na dakarskich podwórkach jeszcze długo królowało będzie granie w gałę. I coś nam się wydaje, że żadna akademia nie będzie lepsza niż kopanie od świtu do nocy na piachu w pełnym słońcu.

DSC00364 DSC00350 DSC00366 DSC00367 DSC00369 DSC00373 DSC00377

DSC00382 DSC00386 DSC00387 DSC00398 DSC00401 DSC00391 DSC00378

Tekst i zdjęcia JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

20 komentarzy

Loading...