Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

13 grudnia 2017, 15:49 • 13 min czytania 19 komentarzy

Pułapka średniego dochodu. Sytuacja, w której jesteśmy już w przedsionku, może nawet stoimy już przed wejściem do jadalni, ale pewnego rodzaju szklane, niewidzialne drzwi, nie pozwalają nam na wejście do elity. Termin znany z ekonomii i dotyczący państw rozwijających się można w pewien sposób przeszczepić na grunt piłkarski w naszej Ekstraklasie. Mianowicie – największe siedlisko wszelakich patologii to kluby średnie. Aspirujące do grona najlepszych w Polsce, ale nadal pozostające przynajmniej dwa szczeble pod nimi.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Aktualnie trwa dyskusja na temat zwalniania trenerów i nie mam wątpliwości, że to najbardziej jaskrawy przykład ułomności w zarządzaniu klubami o wciąż ograniczonych możliwościach, za to totalnie nieograniczonych ambicjach. Jednym z najsłynniejszych przypadków, w których irracjonalne żądania klubowych działaczy odbijały się na trenerach jest moim zdaniem lot Podbeskidzia Bielsko-Biała z Leszkiem Ojrzyńskim za sterami. To wtedy nadspodziewanie dobrze grający „Górale” wypadli poza pierwszą ósemkę na ostatniej prostej, tracąc dwa punkty do wyśnionego ósmego miejsca. Dzień po przekreśleniu szans na awans do tej lepszej części tabeli (i możliwość walki o europejskie puchary!) Ojrzyński wyleciał na kopach z klubu.

Leszek Ojrzyński jest dziś trenerem piątej w tabeli Arki Gdynia, który po drodze stał się „zdobywcą pucharu i superpucharu z tym zespołem”. Podbeskidzie zaś rok po jego zwolnieniu zleciało z ligi i raczej nieprędko do niej powróci.

Podobnych decyzji było więcej – by wspomnieć choćby, jak Bruk-Bet do niezłych wyników chciał dołożyć styl, więc zwolnił Michniewicza, albo gdy Marcina Kaczmarka zwolniono z Wisły Płock w dość tajemniczych okolicznościach (i bez jakiegoś fantastycznego postępu w grze i wynikach pod wodzą nowego trenera).

Te wszystkie rotacje – ale i ostatnie zwolnienia, choćby Ramireza czy Mroczkowskiego – wynikają w prostej linii z mylnej oceny własnych możliwości, która dotyczy właśnie klubów średnich. Otóż mamy w Polsce cztery bardzo poukładane zespoły, które nie mają problemów z płatnościami, raczej nie mają problemów z infrastrukturą, nie mają problemów z licencją oraz z wychowaniem jednego zdolnego juniora raz na pięć lat. Te kluby to Legia Warszawa, Lech Poznań, Jagiellonia Białystok i Zagłębie Lubin. Co to oznacza w praktyce? Wbrew pozorom, wcale nie to, że co roku w pierwszej czwórce będą te cztery kluby.

Reklama

Po pierwsze – z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że przynajmniej jeden junior na sezon zacznie odgrywać jakąś rolę w Ekstraklasie. Nie wynika to z jakichś czarów, ale z cierpliwości, komfortu rozwoju i pieniędzy. Każdy z tych czterech klubów ma dość pieniędzy, by sprowadzić do siebie wyróżniającego się chłopaka, niezależnie od tego, czy ma 12 czy 16 lat. Potem ma też warunki, by junior nie połamał sobie nóg na klepisku czy rozwalił kolan na sztucznej murawie. Wreszcie każdy z nich posiada też dość jakości na pozostałych 10 pozycjach w drużynie, żeby pozwolić mu na grę, w innym wariancie – dość cierpliwości, by stracić parę punktów kosztem wprowadzenia do drużyny utalentowanego zawodnika. To widać na każdym kroku, wystarczy prześledzić, skąd wywodzą się reprezentanci.

W tym roku Adam Nawałka powołał 17 zawodników urodzonych po 1992 roku. 10 z nich przewinęło się przez akademię któregoś czterech najlepszych polskich klubów (Jach, Zieliński, Dąbrowski w Lubinie, Kamiński, Bednarek, Linetty, Bereszyński i Kędziora w Poznaniu, Kądzior w Białymstoku, Wolski w Legii). Z osiemnastki reprezentacji U-21 z meczu z Wyspami Owczymi połowa zawodników wychowała się w tych 4 ośrodkach. W ostatnim meczu U-19 – pięciu zawodników z podstawowej jedenastki to goście z doświadczeniem zdobywanym m.in. w którejś ze szkółek polskiego TOP 4.

Przy czym trzeba pamiętać – to nie tylko zasługa jakichś wielkich programów szkolenia, doskonałych trenerów młodzieżowych, cudotwórców z wyjątkowym okiem do piłkarzy. Tak, szkolenie jako trenowanie jest bardzo ważne, ale równie ważny jest skauting młodzieży. Kędziorę i Kownackiego Lech przywiózł z z Zielonej Góry i Gorzowa, Szymańskiego i Hołownię Legia sprowadziła z Białej Podlaskiej i tak dalej. Czy na takie działanie – wyciągnięcie utalentowanego 13-latka z innego województwa – stać na przykład Sandecję Nowy Sącz?

To jest wierzchołek, który najłatwiej udowodnić konkretnymi nazwiskami. Tutaj nie ma dyskusji – przepaść jest ogromna i to pomimo problemów infrastrukturalnych w Warszawie chociażby. Ale dalej są kolejne szczeble. Chociażby marketing i szeroko rozumiane struktury klubu. Gdy sklepik klubowy Legii Warszawa chce uszyć świąteczne sweterki po 200 złotych sztuka, to po prostu szyje świąteczne sweterki po 200 złotych sztuka.

Znalezione obrazy dla zapytania legia sweter

Fot. oficjalny sklep Legii

Reklama

Gdyby na tak szalony pomysł wpadli we Wrocławiu chociażby, to zapewne najpierw trzeba by było osiemnaście razy obejrzeć każdą złotówkę, która przecież może zostać lepiej wykorzystana jako jedna z 68 tysięcy złotówek płaconych co miesiąc Jakubowi Koseckiemu. TOP 4 jest odrobinę bardziej odporne na skoki frekwencji związane z wynikami drużyny, pogodą czy klasą rywala – bo cały czas, 12 miesięcy w roku, aktywnie działają fachowe i doinwestowane działy marketingu. W świadomych klubach zdają sobie sprawę, że to inwestycja, która zwróci się w trudniejszych czasach – gdy zyski z biletów i gadżetów nie będą tylko dodatkiem do kasy z transferów czy Canal+, ale istotnym składnikiem budżetu. Oczywiście, nie twierdzę tutaj, że Lech Poznań ma osiemdziesiąt cztery osoby odpowiedzialne wyłącznie za utrzymanie kontaktu mailowego z kibicami. Co roku jednak dziennikarze dzielnie pałaszują rogale Świętego Marcina, wysyłane do nich na koszt poznaniaków. Co pół roku w sklepie Legii jest nowa kolekcja.

Po trzecie – status finansowy pozwala na porażkę. Zaufanie Lecha Poznań do Nenada Bjelicy, Legii Warszawa do Michała Żewłakowa i reszty pionu sportowego, Zagłębia Lubin do Piotra Stokowca czy Jagiellonii do Michała Probierza to nie tylko zasługa wielu zwycięstw i sukcesów każdej z tych czterech postaci. To także zasługa stabilizacji na wszystkich poziomach, dzięki której nawet spadek do I ligi nie jest większym problemem. Sezon Zagłębia poza pierwszą ósemką oczywiście bolał lubinian, ale nie odbił się w drastyczny sposób na przychodach klubu. Posucha pucharowa oczywiście daje się odczuć w budżetach Lecha czy Legii, ale nie doprowadza ich na skraj bankructwa, który muszą ratować totalną wyprzedażą zawodników. Żadna z tych ekip nie buduje drużyn, które muszą „za wszelką cenę coś osiągnąć”. Nie ma inwestowania w tu i teraz pieniędzy, które „zarobi się na boisku” – a tak zdają się myśleć działacze wielu klubów z dolnej połowy tabeli, marzących o premiach za udział w Lidze Europy. Przy takim ujęciu łatwiej o spokój, tym bardziej, że jakość zawodników na murawie i tak nie pozwala spaść za nisko. Okej, słabsze dwa miesiące Zagłębia wyrzuciły ich poza czołową ósemkę, ale w niej wygrali już prawie wszystko. Ujemne punkty Jagiellonii poskutkowały grą w dole ligi, ale ani przez sekundę nie było mowy o spadku. Legia może zlecieć i na dwunaste miejsce, w końcu zaskoczy i będzie gonić ścisłą czołówkę.

Kryzysy trwają miesiąc, dwa miesiące, czasem rundę, ale raczej nie dłużej. Zazwyczaj nie wynikają też ze słabości klubu, ale gry poniżej potencjału. Piast Gliwice został wicemistrzem, bo 3/4 zawodników grało zdecydowanie powyżej ich potencjału. Lech zajął siódme miejsce, bo 3/4 zawodników grało zdecydowanie poniżej ich potencjału. Bzdury? Jak określić siłę potencjału, przecież tego się nie da dokonać? Tak? To sprawdźcie, jak rynek wycenił potencjał ówczesnych zawodników Lecha i ówczesnych zawodników Piasta.

Po czwarte, piąte i szóste wypada oczywiście wymienić wysokości kontraktów, kwot za podpis, kwot transferowych, możliwości skautingu w miejscach, z których większość Ekstraklasy może co najwyżej ściągnąć nigeryjskiego księcia, pragnącego wysłać do Polski za pomocą e-maila 100 tysięcy dolarów. Jakość opieki medycznej, dietetycznej czy fizjoterapeutycznej to kolejne kwestie, podobnie jak zaawansowanie technologiczne choćby w kwestii analiz. Gdy jedni są zmuszeni oceniać piłkarza po tym, jak wchodzi po schodach, inni mają dostęp do całej historii danych w nowoczesnych programach statystycznych oraz monitorowania zachowań organizmu w różnych etapach treningu. Pewnie trochę przesadzam, bo wciąż polska czołówka to średnia półka europejska, ale skala różnic między tym, co daje dziś trenerowi i piłkarzom Legia, a tym co oferuje im w kwestii rozwoju Piast jest spora.

*

Swoją drogą, to dobry moment, by przypomnieć, że pojedyncze urządzenie, znane choćby z Dortmundu, klatka Footbonaut, kosztuje mniej więcej tyle, co roczny budżet największych polskich akademii.

Znalezione obrazy dla zapytania footbonaut koszt

A potem zdziwienie – dlaczego nasi piłkarze, trenujący przedwczoraj na łące pod Muszyną, nie dotrzymali kroku rywalom z Niemiec?

*

Ale miało być o średnim rozwoju średnich klubów.

Dlaczego jest szkodliwy w kwestii długości stażu trenerów – to jasne. W pierwszym lepszym Podbeskidziu czy Bruk-Becie po usłyszeniu, że w zasięgu jest piąte miejsce, wszystko poniżej trzynastej lokaty skutkuje natychmiastową dymisją szkoleniowca. Działacze wielu klubów nie mogą po prostu zaakceptować, że w wypadku, gdy:

– rywal ma pięć razy więcej boisk od ciebie
– jego piłkarze zarabiają cztery razy więcej od twoich
– pracują na trzykrotnie lepszych sprzętach niż twoje
– przygotowywali się w dwukrotnie lepszych warunkach niż twoi

…to niekoniecznie pierwszy trener jest winny porażki 0:3. Tymczasem lista oczekiwań klubów w oczywisty i drastyczny sposób odstających od ligowej czołówki waha się między: „awans do pucharów” a „górna ósemka”. I niezależnie, czy to grająca wszystkie mecze na wyjeździe Sandecja, wciąż nie do końca poukładana po zmianie właściciela Wisła, czy mocno prowincjonalny Bruk-Bet. Tu i teraz, najlepiej tanio.

To działanie nie jest jednak jeszcze tak groźne, jak inne zjawiska wynikające z ambicji nieprzystających do możliwości. Gdy pracę gubią kolejni trenerzy – niewiele to w sumie zmienia w stanie polskiej piłki. Ale z przekonania, że mój klub jest w TOP 3 Ekstraklasy i tam właśnie powinien się znajdować w tabeli prowadzi do błędnych decyzji na wszystkich szczeblach tworzenia klubu. Gdy prezes klubu X ma do wyboru wydać kilkaset tysięcy złotych na budowę wspólnie ze swoim samorządem nowego boiska, albo za tę samą kwotę opłacić dwuletni kontrakt 32-letniego Ivicy KiedyśgrałemwDinamovicia, to przecież nie będzie się wahał. Panie, po co mi boisko, jak ja tu o puchary walczę.

– Panie prezesie, na mecze nie przychodzi już nawet pan Zdzisław, który w ostatnich 25 latach opuścił dwa mecze, jak syn się żenił i córka rodziła. Może jakaś promocja biletowa? Może jakieś plakaty na mieście?
– Człowieku, ja tu dopinam kontrakt gościa z przeszłością w Serie B, daj mi spokój.

Zatrudnienie trenera od przygotowania motorycznego dla zespołu U-15? Koleżko, za tę kwotę to ja mam dwa miesiące kontraktu dla średniej klasy grajka. No to może obóz sportowy dla juniorów starszych? Jasna sprawa, chętnie, niech rodzice się zrzucą. My im damy piłki.

Co ciekawe – to podejście wydaje się zrozumiałe wśród klubów walczących o byt – w Ruchu Chorzów, w jakiejś Polonii Bytom, może w Górniku Łęczna. Dla nich spadek i odcięcie od kasy z C+ to skazanie na powolną śmierć. Nie dziwi, że w gdy płonie las, nikt nie sprawdza, czy 12-letnie różyczki mają odpowiednio utemperowane kolce. Ale takich klubów jest w Polsce coraz mniej. Ile klubów z obecnej szesnastki w Ekstraklasie miałoby problem z płynnością finansową po spadku? Dwa? Trzy? Tymczasem decyzje, jakby od utrzymania zależało ich istnienie podejmuje się mniej więcej w dziewięciu, może dziesięciu.

*

I tu najważniejsza informacja. To nie jest tak, że dobrze zarządzane są cztery kluby w Polsce, reszta działa pod wpływem impulsu, potrzeby chwili i bez patrzenia w przyszłość. Nie, tu właśnie jest ta pułapka średniego rozwoju, średniego poziomu klubów. Wariują działacze tych, którym bardzo mocno pachnie kasa od NC+, premie za udział w pucharach, za wysokie miejsce w Ekstraklasie. Ale pod nimi jest cała gromada klubów, które na razie są od tego zapachu dość odległe, co pozwala im na spokój działania.

Co zrobili działacze Widzewa, gdy okazało się, że klub nie awansuje do II ligi? Wpompowali kolejne złotówki w marketing, by za wszelką cenę utrzymać na rekordowym poziomie sprzedaż karnetów i biletów. Walczyli bez wytchnienia o jak najlepsze warunki do rozwoju młodzieży w nowym centrum treningowym na Łodziance. Zatrudniali nowych ludzi w strukturach klubu, od rozwijania klubowego sklepu z gadżetami, po dział skautingu. Sprowadzili Tomasza Łapińskiego, nie tylko jako fachowca, znającego się na piłkarzach i trafnie oceniającego ich potencjał, ale też jako markę, która zwiększa prestiż całego klubu.

Jak Tomasz Salski, prezes ŁKS-u, ocenił sezon, w którym sportowo nie udało się awansować? Poprawnie – bo w CLJ utrzymali się juniorzy starsi, bo w akademii przybyło kilkunastu trenerów, bo na ukończeniu jest budowa kilku boisk dla akademii, bo utrzymano nadwyżkę budżetową, bo nie było ani jednego dnia spóźnienia w wypłatach, bo wreszcie klub zaczął zarabiać na dniu meczowym, bo udało się wymóc na miejskich urzędnikach rozbudowę stadionu. Wyobrażam sobie prezesa klubu ze środka Ekstraklasy w podobnej sytuacji i widzę palenie czarownic, zwalnianie trenera i całego sztabu, wywracanie klubu do góry nogami. Potem patrzę na łódzkie kluby i widzę spokój, stabilizację, konsekwencję. Świadomość, że na boisku może być różnie, ale klub to kilkanaście poziomów, na których trzeba się rozwijać.

Były już prezes GKS-u Katowice, Wojciech Cygan, zauważył na niedawnej gali klubu, że mimo braku awansu, mimo utraty sponsora tytularnego, klub zanotował rekordowe przychody. Mógł się popłakać, że piłkarz A okazał się słabszy, niż sądzono, a piłkarz B zmarnował piłkę, która być może była na wagę promocji do Ekstraklasy. Zamiast tego jednak od lat konsekwentnie rozbudowywał klub, co za każdym razem zwiększało prawdopodobieństwo awansu. Fundamenty z każdym rokiem stawały się solidniejsze i nie chce mi się wierzyć, że GKS nie powróci do Ekstraklasy w najbliższych latach.

Obserwuję dość uważnie działania klubów z I czy II ligi. Raków Częstochowa w cztery miesiące zyskał 36 sponsorów. Obserwuję cierpliwość działaczy Chojniczanki. Miedzi Legnica. Jak kombinują z biznesem, jak próbują się jednoczyć, by zyskać większą siłę rażenia. Ostatnio w siedzibie TVP prezesi klubów z II ligi negocjowali w sprawie transmisji spotkań tego poziomu rozgrywek. Niech TVP zapłaci nawet jakieś totalne drobne, w dodatku do podziału – czy kluby z trzeciego szczebla rozgrywkowego pogardzą jakąkolwiek kwotą? A przecież to praktycznie nie wymagało pracy – ot, kilka spotkań działaczy, uznanie, że warto działać wspólnie, potem wyjście z ofertą. W teorii stracili czas, który mogli spędzić na Transfermarkcie i YouTube, w poszukiwaniu nowych piłkarzy. W praktyce – znów powiększyli swoje budżety o kilka kropel. Znów dołożyli trochę cementu do fundamentów. Znów sprawili, że ich kluby stały się odrobinkę większe, nawet, jeśli w dany weekend przegrały swoje mecze.

Nie wykluczam, że po awansie do Ekstraklasy oni wszyscy ześwirują. Martyna Pajączek, krynica rozsądku, zacznie wymieniać trenerów co dwa miesiące, a zamiast kombinować z rozwojem Akademii, postawi na któregoś z uznanych słowackich defensorów podchodzących pod czterdziestkę. Tomasz Salski, zamiast dorzucania złotówek do sprzętów obsługujących całą akademię piłkarską ŁKS-u, postanowi zainwestować w transfer któregoś z uznanych ligowców z większą liczbą zer w kontrakcie niż udanych meczów w ostatnich latach.

Na razie jednak widzę rozsądek czterech największych klubów, rozsądek kilkunastu mniejszych klubów z niższych lig i spore szaleństwo klasy średniej. Fiaty Multipla, których kierowcy są zdziwieni, że na rajdach idzie średnio. A wystarczy dać sobie trochę czasu, trochę spokoju, trochę dystansu do murawy, spojrzenia na to, co wokół niej. Dostrzeżenia, że obok stoi budynek klubowy, za nim boisko treningowe, dalej siedziba stowarzyszenia kibiców, biuro sponsora, bursa akademii.

Nie chcę, by klub borykający się z wypłacaniem pensji na czas nagle zainwestował bańkę euro w maszynę Footbonaut albo jeszcze więcej kwitu w znany z Benfica LAB system 360S. Nie chcę, by klub walczący o puchary nagle wyprzedał pół składu i kupił za to system kamer na boisko treningowe, dzięki któremu można na bieżąco analizować dyspozycję poszczególnych piłkarzy na pojedynczych jednostkach treningowych. Ale nie chcę też, by wynik sobotniego meczu był utożsamiany z kondycją całego klubu na przestrzeni ostatnich kilku sezonów. Takie podejście w obecnym świecie futbolu to prosta droga do IV ligi.

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

19 komentarzy

Loading...