Reklama

Koszmar Skorży trwa, ale nie zaczął się przecież w Szczecinie

redakcja

Autor:redakcja

30 października 2017, 18:29 • 5 min czytania 24 komentarzy

Maciejowi Skorży podziękowano za pracę w Pogoni i jeśli ktoś chciałby uderzyć znów w te samy tony, mógłby powiedzieć, że dopiero teraz liga będzie dla Portowców ciekawsza. My jednak wolimy zwrócić uwagę na coś innego – to nie tak, że koszmar Skorży zaczął się po rozpakowaniu walizek w Szczecinie. Nie, on trwa już długo i najwyraźniej szkoleniowiec nie może się z niego obudzić.

Koszmar Skorży trwa, ale nie zaczął się przecież w Szczecinie

Pamiętamy przecież przygodę Skorży w Lechu – początek był świetny, przejął zespół po Mariuszu Rumaku i natychmiast zrobił mistrzostwo Polski. A wydawało się to wówczas bardzo trudne, bo Rumak, choć nie schodził poniżej przyzwoitego poziomu, przynajmniej w lidze, to zdołał Kolejorzowi załatwić wręcz kompleks Legii, regularnie ustępując jej w kluczowych meczach. Ogółem zresztą skład grał fatalnie, gdy w grę wchodziła choć odrobinę większa presja – niezależnie, czy to mecz pucharowy „o wszystko”, czy zwyczajny ligowy, ale przy 40 tysiącach widzów, czy wreszcie ze znienawidzonym rywalem z Mazowsza.

Tymczasem przyszedł Skorża i bez szczypania się w tańcu wziął majstra, po drodze ogrywając Legię na Łazienkowskiej. Wówczas znów był wielki, znów wielu widziało w nim tego niezwykle utalentowanego trenera, który poradził sobie we Wronkach, który wygrywał mistrzostwa z Wisłą, który robił z Legią dobry wynik w Europie, któremu chcieli płacić szejkowie. Zresztą, trzeba w tym momencie zrobić pauzę i przemówić liczbami. Lipiec 2015, świeżo po kolejnym zwycięstwie Skorży nad Legią, tym razem w Superpucharze Polski.

– 43 lata
– trochę ponad 10 lat samodzielnego prowadzenia dorosłych drużyn
– 3 tytuły mistrza Polski
– 3 triumfy w Pucharze Polski
– Superpuchar Polski i Puchar Ekstraklasy
– praca i sukcesy w trzech największych polskich klubach XXI wieku
– niezła sumka na koncie odłożona po pracy w Arabii Saudyjskiej
– bilans 4-2-4 w Lidze Europy z Legią w sezonie 2011/12, w tym pamiętny wygrany dwumecz ze Spartakiem oraz twarda walka ze Sportingiem Lizbona po wyjściu z grupy

Skorża mógł spokojnie usiąść przy kominku i pomyśleć, że teraz już tylko zdobycie Ligi Mistrzów z Lechem i można pomyśleć o pomniku pod siedzibą PZPN-u.

Reklama

No, ale potem wszystko siadło. W eliminacjach do Ligi Mistrzów poznaniacy zagrali nijako i bez większej walki odpadli z Bazyleą, choć Skorża bardzo czekał na tę przygodę, mówiąc o europejskich pucharach jako o innym świecie, w którym przecież ostatnio – z Legią – szło mu całkiem przyzwoicie. Prawdziwa klapa nastąpiła jednak w lidze, bo jeśli poza krajem było słabo, to w Polsce było żenująco słabo, beznadziejnie, kompromitująco, wstawcie tu dowolne silnie negatywne określenie i będzie pasować. Po 11 kolejkach Lech miał pięć punktów i szorował o dno tabeli, udało mu się wygrać jedynie raz, z Lechią, a to też ledwo, golem w 90. minucie, kiedy grubo pomylił się Maloca. Skorżę zwolniono właśnie po 11. serii gier, kiedy pojechał na Cracovię i dostał 2:5 po przygnębiającym meczu.

O tym, jak kozacki był Skorża na swoje 43. urodziny najlepiej mówiły liczby. Ale i koszmar trenera najwyraźniej widać po sięgnięciu do statystyk:

11 spotkań w sezonie 15/16 – liczba punktów: pięć; średnia punktów: 0,45; bramki: 8:19;
14 spotkań w sezonie 17/18 – liczba punktów: dziewięć; średnia punktów: 0,64; bramki: 11:23;

Czyli w sumie, ostatnich 25 meczów Skorży w lidze daje 14 oczek, średnią 0,56 punktu na spotkanie i bilans bramkowy 19:42.

Jeśli pogubiliście się w pogrubieniach, spróbujemy jeszcze to uwypuklić w taki sposób (jakość grafiki umyślnie nawiązuje do kondycji drużyn Skorży w ostatnich latach).

maxresdefault

Reklama

Źródło: OptaWeszło

To są liczby kompromitujące i co gorsze dla trenera, nabijane w dwóch zupełnie innych warunkach pracy. Skorża nie sprawdził się w Poznaniu, gdzie musiał zagospodarować sukcesem i gdzie nie mógł narzekać na działaczy, ponieważ przed walką o Ligę Mistrzów z ważnych piłkarzy stracił tylko Sadajewa. A dostał Robaka, Gajosa i Tetteha, czyli zawodników do dzisiaj liczących się w ekstraklasie, oraz tak, też Thomallę, ale Niemiec, choć był niezwykle marny, nie sprowadził klęski na Lecha. Tym bardziej, że przecież cały Lech był wtedy w okresie dynamicznego rozwoju – choćby przez fakt, że w składzie roiło się od młodych zawodników z tygodnia na tydzień mocniejszych, szybszych, po prostu lepszych. Czas miał działać na korzyść Skorży, ale okazało się, że do rozwoju poznańskich talentów potrzebny był inny szkoleniowiec. Skorża Lecha po mistrzostwie zwyczajnie nie uniósł.

Drugie środowisko? To Pogoń, drużyna również nie w ciemię bita.

Po 14 kolejkach zeszłego sezonu miała 20 punktów.

W rozgrywkach 15/16 – 23.
14/15 – 20.
13/14 – 26.
12/13 – 21.

Nie zdarzyło się więc od powrotu do Ekstraklasy, by szczecinianie punktowali tak słabo – Skorża pobił najgorszy wynik dwukrotnie. Jednak tak jak w Lechu miał walczyć bezwzględnie o obronę mistrzostwa, tak w Pogoni chciano postawić mniejszy krok, nie przespać fazy mistrzowskiej i przy dobrych wiatrach dostać się do pucharów. Szkoleniowiec nastawił jednak budzik dużo szybciej, zawalił sam początek, a ten innym trenerom wychodził dobrze albo bardzo dobrze. Tu też należy dodać, że Skorży nie brakowało raczej w Szczecinie wsparcia – ani nie wyprzedano mu zespołu, ani nie nasprowadzano szrotu od znajomych z Ameryki Południowej. Wręcz przeciwnie – na papierze Pogoń wyglądała na dozbrojoną i zwyczajnie mocną, jak na realia Ekstraklasy naturalnie.

Skorża oblał więc ten ważny test z pompą. Miał udowodnić, że jest w stanie poprowadzić zespół spoza ścisłej czołówki, tymczasem zepchnął go z poziomu, na jakim ów zespół się przed jego przyjściem znajdował. Śmiejemy się z zagranicznych trenerskich szamanów, a gorszy bilans średniej punktów od Skorży z jego ostatnich 25 meczów ma tylko trzech przyjezdnych: Jorge Paixao, Miroslav Copjak i Libor Pala. Innymi słowy – by być gorszym od Skorży, trzeba wierzyć w tajemną moc monety leczącej kontuzje – jak Pala, albo mieć doświadczenie w prowadzeniu portugalskiego zespołu szóstek – jak Paixao (co ciekawe, tylko jedno z tych dwóch to nasza hiperbola, drugie to już „true story”).

Nie sądzimy natomiast, by Skorża – tak jak choćby Rumak – musiał już teraz schodzić piętro niżej, by udowodnić swoją wartość. Jednak logika nakazuje twierdzić, że teraz szkoleniowiec dostanie klub z jeszcze niższej półki niż Pogoń i strach nawet myśleć co będzie z jego karierą, jeśli i tam nie obudzi się z koszmaru. Niektórzy twierdzą, że życie zaczyna się po czterdziestce, ale w przypadku Skorży to zadziałało chyba trochę inaczej. Może taka cena zdobycia korony Ekstraklasy i fortuny u szejków jeszcze przed osiwieniem?

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

24 komentarzy

Loading...