Reklama

Podwójne święto braci Gikiewiczów – przypominamy świetne rozmowy z duetem „Gikich”

redakcja

Autor:redakcja

26 października 2017, 16:39 • 10 min czytania 3 komentarze

Ich – wciąż trwające przecież – kariery dwukrotnie przecinały się, by znów rozejść. Od ostatniego spotkania w Śląsku Wrocław popędziły zaś kompletnie różnymi torami. Łukasz pocelował w egzotykę, Rafał wybrał walkę o grę w jak najpoważniejszym klubie, w jak najpoważniejszej lidze. Łączy ich to, że obu udało się osiągnąć cel. Jeden zaznał gry w Kazachstanie, na Cyprze, w Bułgarii, Arabii Saudyjskiej, Tajlandii, a obecnie gra w Jordanii. Drugi przez wyrobienie sobie potężnej marki w Brunszwiku zapracował sobie na przenosiny do Freiburga. Dziś bracia Gikiewiczowie obchodzą trzydzieste urodziny.

Podwójne święto braci Gikiewiczów – przypominamy świetne rozmowy z duetem „Gikich”

Nasz stosunek do nich? Zwyczajnie tych gości lubimy. Bo potrafią poopowiadać o tym, co przeżyli, nie gryzą się w język, nie ripostują „no comments” w pytaniach o nawet najbardziej drażliwe tematy. Mogliście się przekonać o tym nie raz i nie dwa, a jeśli jakimś cudem ominęły was nasze rozmowy z jednym lub drugim „Gikim”, dziś przypada najlepszy moment, by je sobie odświeżyć.


Tutaj fragment ostatniego wywiadu Kuby Białka z Łukaszem (całość TUTAJ – KLIK):

Mam wrażenie, że niektórym wydaje się, że marnujesz karierę, a spełniony byłbyś w Grudziądzu czy Łęcznej. Jakiś absurd.
No widzisz, ludzie mówią, że marnuję karierę – chociaż w moim przypadku to bardziej przygoda – a nie wiedzą, że oferty, które przyjmowałem, to były jedyne opcje, jakie w danej chwili miałem. Byłem bardzo bliski podpisania kontraktu z Astrą Giurgiu czy Dynamem Drezno, praktycznie byłem dogadany też w Izraelu, ale rozsypywało się to na ostatniej prostej. A wtedy nie masz wielkiego wyboru, bierzesz to, co ci pozostało. Samemu wybrałem w zasadzie tylko trzy kluby. Omonię, bo miałem nagraną ją już wcześniej, zanim odszedłem ze Śląska. Na mailu leżał kontrakt ważny przez 48 godzin, rozwiązałem umowę i podpisałem nową. Miałem tam dobry okres – na tyle dobry, że dziś jak jadę w wolnym czasie do Nikozji to w zasadzie nie muszę brać ze sobą portfela – i sam z siebie odszedłem potem do Tobołu Kostanaj, który zaoferował mi świetne pieniądze i nawet się nie zastanawiałem. Czułem się tam jednak średnio, aż zadzwonił Iwajło Petew:
– Chodź, będziemy grali w eliminacjach do Ligi Mistrzów, potrzebujemy cię, może się uda.
Szansa na Ligę Mistrzów – idę. To też pokazuje, że nie patrzę na pieniądze, jak myślą niektórzy, a chcę raczej przeżyć coś fajnego.

Reklama

Cypr się jednak jeszcze kojarzy z piłką nożną, Tajlandia – tylko z podróżami.
Polacy oceniają tajlandzką ligę, mówią, że jest ogórkowa, a nigdy nie obejrzeli żadnego meczu. No to jak to jest? Każdy może zobaczyć rozgrywki w internecie, to żaden problem. Kiedy pokazałem jakiś mecz trenerowi grup młodzieżowych Śląska, był w szoku, jakie tam jest tempo, jak zorganizowane są drużyny. W Chorwacji oglądaliśmy z narzeczoną Dinamo – Istra i jej chrzestny mówi nam:
– Jakbyśmy zakryli herby, to nie wiedziałbym, czy to jest liga chorwacka czy tajlandzka. Taki sam poziom.
W Tajlandii grałem w jednym klubie z Yannickiem Djalo, który od małolata przechodził kolejne szczeble w szkółkach razem z Cristiano Ronaldo. Brazylijczyk Diogo zarabia miesięcznie 150 tysięcy dolarów. W ilu ligach są takie zarobki? Przecież nie dostają takich sum za siedzenie z cygarem i bananami na plaży. Organizacyjnie Tajlandia też wyglądała bardzo dobrze, to nie był Kazachstan, gdzie zastrzyk robił ci gość z Parkinsonem. Teraz do Muangthong mają ściągnąć Essiena, w lidze był też znany z Liverpoolu Sinama-Pongnolle, mają ambicje, żeby piąć się do góry. Ludzie niczego nie widzieli, a oceniają. Ja byłem w tylu krajach, więc teraz mogę się wypowiedzieć, porównać, gdzie lepsza organizacja, a gdzie poziom. I zapewniam – to nie jest tak, że tam są tylko słonie, małpy i plaża, jak to słyszę w Polsce.

Odczuwasz te opinie?
Ostatnio zadzwonił do mnie pewien polski menedżer:
– Łukasz, jesteś w stanie powalczyć?
– Ale… jak powalczyć?
– No wiesz, grałeś w Tajlandii…
Ludzie sobie nie zdają sprawy z tego, że ja w tej Tajlandii czy teraz w Splicie bardziej dbam o siebie i jestem w lepszej formie niż jak byłem w Śląsku. Robię sobie plany treningowe, kontroluję organizm, zaprogramowałem się totalnie na piłkę. Wiem, że 1 stycznia muszę być gotowy, by podpisać z kimś kontrakt i wejść w trening. I będę. Przyjechałem do Polski i słyszałem:
– No, nawet się tam nie opaliłeś.
Kurwa, nie opaliłem się, bo ja nie pojechałem tam się opalać. Mieliśmy trening o 17, bo między 10 a 15 jest tam 40 stopni, a ja przez ten czas siedziałem w domu. Wyjeżdżałem tylko na trening. Nie byłem na basenach, nie pływałem z krokodylami. W Tajlandii są trzy przerwy na kadrę – tylko wtedy jeździłem pozwiedzać, odpocząć.


Tu z kolei wcześniejszy, autorstwa Piotrka Tomasika (całość TUTAJ – KLIK). Fragment:

W Lewskim konfliktu nie miałeś? W jednym z meczów dostaliście rzut karny, ty chciałeś go wykonywać, uderzał inny zawodnik, nawet mu nie złożyłeś gratulacji. To był tam twój ostatni mecz.
Kiedy Mrazowi powiedzieli, że ciągnie się za nim łatka po dawnych wydarzeniach, odpowiedział, że więcej, niż to było w rzeczywistości, roztrząsała prasa kolorowa. I tutaj podobnie. Strzeliłem w tamtym meczu gola, po faulu na mnie podyktowano jedenastkę, byłem wyznaczony do karnych i chciałem strzelać. Trener zza linii krzyczał, by strzelał inny, młody zawodnik. Chciał go podbudować. Oddałem piłkę, rzuciłem dwa słowa do trenera, szybko wszystko wyjaśniliśmy. Ale prasa od razu rozkręciła aferę, że chłopakowi nie pogratulowałem. A my do dziś mamy kontakt, utrzymujemy dobre relacje, widać to na Instagramie.

Co powiedziałeś trenerowi?
Po chorwacku, nie zrozumiesz.

Reklama

Możesz przetłumaczyć.

Powiedz Lewandowskiemu, który z Realem ma już strzelone trzy gole, że nie może wykonać rzutu karnego, mimo że wcześniej został do niego wyznaczony. To były emocje. Czasami człowiek na boisku reaguje tak, jak w codziennym życiu by nie postąpił. Ale to jest właśnie ta adrenalina i chęć zwycięstwa przez 90 minut, których nie można opisać. Wiedziałem, że na odprawie wskazano mnie, więc byłem przygotowany, by strzelać. Nie zrobiłem nic złego.


Z Rafałem Gikiewiczem z kolei ostatnio rozmawiał Mateusz Rokuszewski w swoim cyklu „15 rund z Rokim”. Tuż po głównie przesiedzianym na ławce sezonie we Freiburgu (całość TUTAJ – KLIK)

Straciłeś ten rok?
No właśnie nie. Na tak postawione pytanie muszę odpowiedzieć, że nie straciłem. Teraz ktoś powie, że zagrałem tylko 120 minut w Pucharze Niemiec. Zgadza się i trochę szkoda, że odpadliśmy w karnych, z których dwa obroniłem, z Sandhausen, bo dostałem wtedy notę „1” w Kickerze i miałem zapewnienie, że będę bronił w kolejnych rundach, gdzie trafilibyśmy np. na Schalke. Moja przygoda między słupkami potrwałaby trochę dłużej.

Absurdalny był ten mecz. Straciliście trzy bramki po juniorskich babolach defensywy. I jak mówiłeś, później obroniłeś dwa karne, a i tak odpadliście.
Masakra była, do pustej mi strzelali. Ogólnie trener wtedy zaskoczył, bo cały tydzień trenowaliśmy ustawienie ze mną w bramce i z całym podstawowym składem, a dzień przed meczem była zmiana – ja, jeden z podstawowego składu plus dziewięciu nowych. Ale to nie jest usprawiedliwienie. Byłem zły, bo to dzień po moich urodzinach i już wiedziałem, że muszę czekać na kartki, kontuzję albo na to, że np. zatruje się ten mój przyjaciel z numerem jeden. Na koniec jeszcze liczyłem na debiut w lidze na Bayernie przy pewnym awansie do Ligi Europy, ale skopaliśmy mecz u siebie z Ingolstadt i do ostatniej minuty walczyliśmy o jak najwyższe miejsce. Trener oczywiście nie ryzykował i bronił Schwolow, bo to on jest jedynką. Taka pozycja, nie mam pretensji do nikogo. Bardzo chciałem, trenowałem, wywierałem presję. Teraz się nie udało, trudno. Ale i tak nie mogę powiedzieć, że straciłem rok. W życiu!

Same treningi aż tyle dają?
Na pewno nauczyłem się jeszcze więcej pokory, bo sporo kosztował mnie ten rok, jeśli chodzi np. o gryzienie się w język. W dwa lata w Niemczech zagrałem 66 na 68 meczów, wszyscy klepali mnie po plecach, byłem kochany, w Braunschweig otwierano knajpy specjalnie dla mnie, gdy były zamknięte, a teraz musiałem usiąść na ławie i oglądać to wszystko z boku. Nie było łatwo, ale z czasem chłonąłem to jak gąbka. Wszystko, nawet takie detale jak obserwowanie z bliska na rozgrzewce i w meczu Romana Burkiego. Uważam, że dziś jestem dzięki temu lepszym bramkarzem niż osiem miesięcy wcześniej. Jeśli ktoś patrzy tylko na to, że na razie nie zagrałem nawet minuty w Bundeslidze, to niech przypomni sobie, że jak już dostałem ostatnio szansę, to grałem praktycznie wszystko od deski do deski, dwa razy byłem w TOP3 na zapleczu Bundesligi, mieliśmy tam najlepszą defensywę. Przyjechał pociąg z ofertą Freiburga, a gdybym nie wsiadł, to drugi raz już mógłbym nie mieć takiej okazji. Zapłacili za mnie spore pieniądze, jestem bodaj piątym polskim bramkarzem w historii Bundesligi, jednym z sześciu Polaków, którzy są obecnie w tej czołowej lidze na świecie, moja drużyna zajęła w niej siódme miejsce i awansowała do pucharów. Może gdyby biła się o utrzymanie i spadła, to przeżywałbym, że nie powinienem odchodzić, a tak uważam, że zrobiłem dobry krok. Ciągle rywalizuję, nie składam broni. Pierwszy bramkarz ma dwa dni odpoczynku po meczu, a ja zapierdalam na treningu wyrównawczym, który jest najgorszy dla piłkarza, ale nie mogę odpuścić, bo jest jeszcze dwóch Niemców, w tym bardzo doświadczony Patric Klandt, którzy na razie są trzecim i czwartym bramkarzem, ale naciskają na mnie, żeby być tym drugim, który jeździ na mecze. Bo trzeba powiedzieć, że to nie było tak, że przyszedłem i mi powiedzieli, że: „zapłaciliśmy za ciebie, to jesteś dwójką, powalcz sobie ze Schwolowem”. Nie, na pierwszy mecz w Pucharze Niemiec nawet nie pojechałem, bo byłem tylko sześć dni i uznano, że na razie przegrywam rywalizację o bycie numerem dwa.


Z kolei jeszcze w czasach gry w Brunszwiku pogawędkę z Gikiewiczem-bramkarzem uciął sobie Tomek Ćwiąkała (całość TUTAJ – KLIK)

Ewidentnie słychać, że odżyłeś po tym transferze, ale zastanawiam się, czy czasem nie żałujesz, że tak późno znalazłeś się bliżej w miarę poważnej piłki.
Gdyby trenerzy Lenczyk i Levy postawili na mnie w Śląsku, to też by nie żałowali. Może zostałbym tam przez pięć lat i mieliby bramkarza na dłuższy okres? Nie wiem. Może się bali zaryzykować, może był inny problem, ale czasu nie cofnę. W październiku mam 27. urodziny i jeszcze parę lat mogę pograć na dobrym poziomie. Podobno bramkarz im starszy, tym lepszy, a sam wiesz, jak jest dzisiaj – jesteś młody, zagrasz trzy dobre mecze i jedziesz do Norymbergi, Udinese lub Leverkusen. Ja zacząłem grać w Ekstraklasie w innym wieku i musiałem zapłacić frycowe. Odbudowałem się jednak w naprawdę przyzwoitej lidze, więc chyba nie ma czego żałować.

Czyli wyjechałeś w idealnym wieku?
Nie wyjechałem jako ukształtowany piłkarz, ale na pewno jako przygotowany człowiek. Mam rodzinę i czteroletniego syna. Wszystko w moim życiu jest poukładane. Zostało mi półtora roku kontraktu, walczę o przedłużenie go, ale kto wie – może w dalszej perspektywie pojawią się jakieś oferty? 2. Bundesliga jest chętnie oglądana i nawet transmisje tak poukładali, żeby mecze dało się oglądać na SkySports przed 1. Bundesligą. Nigdy nie wiadomo, co życie przyniesie.

Widać, że nabrałeś dużej pewności siebie.
Mamy w zespole czterech Norwegów i prawie samych Niemców, więc gdybym nie był pewny siebie, to zaraz by mi – Polakowi – smarowali czymś buty lub przebijali gwoździem, jak na Legii w dawnych czasach. Niemcy też nie byli do mnie na początku przekonani – mój konkurent gra tu w końcu od sześciu lat – ale jak zobaczyli, że coś im wybraniam, to dziś sami mnie wybierają w gierkach. Nie ma też problemu, że nie piję piwa.

Jesteś abstynentem?
Może nie abstynentem, ale w trakcie sezonu nie piję już od pięciu-sześciu lat. Tylko tutaj nikt mnie nie nazwie kablem ani konfidentem. Jesteś dobry, to cię szanują.

***

Jeśli karierę piłkarza oceniać przez pryzmat sukcesu sportowego – oczywiście, zdecydowanie większą zrobił Rafał. Gdyby jednak wziąć pod uwagę miejsca, które się odwiedziło i historie, które się przeżyło – postawilibyśmy pieniądze na to, że więcej do wspominania przy kominku ma Łukasz, bezapelacyjnie.

Obu jednak życzymy koniec końców tego samego – by lata kariery już po trzeciej dekadzie życia wcale nie były mniej udane niż wcześniejsze. Oczywiście dokładnie pod tymi względami, na których każdemu z nich najbardziej zależy.

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...