Reklama

Messi zaniósł Argentynę do Rosji

redakcja

Autor:redakcja

11 października 2017, 03:36 • 4 min czytania 95 komentarzy

Niecałe 50 sekund potrzebował mocno rezerwowy zespół Ekwadoru, by pokonać bramkarza Argentyny. 1:0 w pierwszej minucie meczu. Albicelestes, finaliści ubiegłego mundialu, potrzebowali w tym momencie dwóch goli, by myśleć o awansie na Mistrzostwa Świata w Rosji w 2018 roku bez obaw o inne wyniki. Wszystko działo się na wysokości 2800 metrów n.p.m. Wszystko działo się w mieście, z którego Argentyna w XXI wieku wywiozła tylko jedno zwycięstwo. Wszystko działo się na zakończenie kompletnie nieudanych eliminacji, podczas których na wyjazdach ten zespół zebrał marne 2 zwycięstwa w 8 meczach. 

Messi zaniósł Argentynę do Rosji

Ale już w dzisiejszej zapowiedzi pisaliśmy, że Argentyna ma coś, czym nie może się pochwalić żaden rywal i w Ameryce Południowej, i na świecie. Ma coś, czego znaczenia nie da się przecenić. Ma coś, co sprawia, że nawet w beznadziejnych sytuacjach selekcjoner może spokojnie siedzieć na swoim krzesełku i patrzeć, jak działa magia.

Ma w składzie kosmitę, przybysza z innej planety, dla którego nie ma meczów zbyt trudnych, nie ma warunków niesprzyjających, nie ma rzeczy nie do zrobienia.

Ma Leo Messiego.

W tych eliminacjach zależność była prosta. Kiedy Messi grał, Argentyna zazwyczaj wygrywała, a kiedy nie grał – nie wygrywała w zasadzie w ogóle. Poprzedniego gola w eliminacjach Argentyńczyk inny niż Messi zdobył w listopadzie ubiegłego roku. To mówi wszystko o tym, ile znaczył dla drużyny, ale też ile ta drużyna znaczy bez niego. Dopiero dziś jednak pokazał, że koledzy są mu właściwie zbędni, sam potrafi sobie przejąć piłkę, wypracować sytuację a następnie ją wykończyć. Wystarczyły dwie akcje Di Marii, w których uderzał gdzieś po krzakach, wystarczyło kilkanaście minut indolencji całej drużyny, by mistrz się wkurzył.

Reklama

Jeden zryw, klepka z Di Marią. 1:1. Drugi zryw, przechwyt, momentalny strzał. 2:1. Trzeci zryw, już po przerwie, gdy Ekwadorczycy zaczynali podnosić głowę. Lob z kilkunastu metrów, idealnie nad bramkarzem. 3:1.

Hat-trick w takim momencie, w takich okolicznościach, to jak kilkanaście goli na przestrzeni całych eliminacji. Messi wziął dziesięciu chłopa na plecy i po prostu zaniósł ich wszystkich do Rosji. Narzekamy na to, że Polska jest uzależniona od Roberta Lewandowskiego? Ech, spójrzmy na Argentynę, która w najważniejszym meczu ostatnich lat nie potrafiła stworzyć choćby jednej akcji bez udziału swojego najważniejszego gracza. Wszystko, co dzisiaj zagrażało bramce Banguery wychodziło spod nóg Messiego. Trudno było się oprzeć wrażeniu, że 30-latek musiał każdemu koledze zakładać i wiązać buty, wyprowadzać za rękę z szatni, dbać, by po przerwie cała dziesiątka zdołała bez zgubienia się przetransportować z powrotem na murawę.

Nie wiemy, jak daleko Messi zaniesie Argentynę na samych mistrzostwach. Ale dzisiaj sam roztrzaskał Ekwador i wywalczył tym samym całej ekipie bilety do Rosji. Ekwador? Grał na całego, walczył naprawdę godnie i pewnie nawet zdołałby ograć Argentyńczyków. Sęk w tym, że tę bardzo słabą drużynę narodową wzmocnił dziś typ z kosmosu, na którego recepty nie znalazł jeszcze nikt. Szybkość i dynamika obu skrzydłowych, sporo wrzutek, kilka strzałów głową – to mogło robić wrażenie, biorąc pod uwagę, że Ekwador już o nic nie grał. Dziś jednak nawet najsilniejszy Ekwador, może i wzmocniony posiłkami z sąsiednich państw, może nawet walczący o awans – nie zdołałby pisnąć.

Nie przy takim Messim.

***

Ale święto Argentyny oznaczało dramat któregoś z zespołów, który wydawał się pewny awansu. Przez długie minuty nie było jasne, kto ostatecznie wypadnie z gry, zresztą sytuacja zmieniała się co kilka minut, każdy gol wywracał do góry nogami tabelę grupy eliminacyjnej. Zacznijmy od największych przegranych, pod których ułożyły się absolutnie wszystkie wyniki. Paragwajowi do awansu wystarczyło ogranie u siebie najsłabszej w całej dziesiątce Wenezueli, drużyny, która do tej pory jeszcze nie wygrała na wyjeździe, która zdobyła w 17 spotkaniach szalone 9 punktów. Nie ma siły, do Paragwajczyków musiały dopływać raporty z innych stadionów, na których jeden po drugim wypełniały się scenariusze potrzebne do bezpośredniego awansu ojczyzny Chilaverta.

Reklama

Paragwaj jednak zamiast spokojnie ograć czerwoną latarnię – przerżnął 0:1. Wenezuela na zakończenie eliminacji odniosła drugie zwycięstwo, pierwsze wyjazdowe, przekreślając jednocześnie awans drużyny, która ledwie 4 dni temu wygrała z Kolumbią na jej terenie.

W nieco innej sytuacji było Chile. Paragwaj po prostu sfrajerzył, Chilijczycy okazali się zbyt słabi dla rozpędzonej Brazylii. Ich argumenty przedmeczowe? Brazylia i tak już wygrała grupę, i tak ma wszystko, a przecież nie wygrywając z Sanchezem i spółką ma szansę dogryźć choćby rywalom z Argentyny. Do tego dochodziły liczby – Chile miało niezłą różnicę bramek, sporo strzelonych. Wystarczyło wyrwać remis hobbystycznie grającemu liderowi, albo chociaż przegrać nisko. Nic z tego. 0:3 i koniec snów o mundialu. Zwycięzca Copa America zostaje w domu.

Została więc już tylko jedna niewiadoma – w meczu Peru – Kolumbia padł remis 1:1, który w sumie daje awans obu ekipom – bo nie wierzymy, by po takich eliminacjach Peruwiańczycy wtopili w barażu. Zgodnie z planem? Niemalże. Na mundial z Ameryki Południowej jadą Brazylia, Urugwaj, Argentyna i Kolumbia, ale zaskoczeniem jest właśnie piąte koło w tym wozie – Peru, które wypycha ze stawki Chile i Paragwaj. Na własne życzenie tych ostatnich…

Najnowsze

Komentarze

95 komentarzy

Loading...