Szwajcaria była jedną z rewelacji eliminacji do Mistrzostw Świata, wygrywała wszystko, klepiąc zarówno ogórków z Andory czy Łotwy, ale też w teorii mocniejszych rywali – na wstępie pokonując Portugalię czy dwukrotnie ogrywając Węgrów. Miesiąc miodowy zmienił się w miodowe półrocze, później rok, aż w końcu do ostatniego meczu eliminacji Szwajcarzy przystępowali z bilansem 9 zwycięstw w 9 meczach. Gole? 23-5. W teorii bajkowa sytuacja, dzięki której ostatnie spotkanie powinno być przyjemnym spacerem przy aplauzie fetujących awans kibiców.
Ale nie w grupie, w której Szwajcarom i Portugalczykom towarzyszyły tak naprawdę cztery ekipy do ubicia. Portugalczycy klepali przeciwników równie często a przy tym odrobinę intensywniej – goli strzelili aż 30 a stracili tylko 4. Dlatego też o wszystkim miał rozstrzygnąć bezpośredni mecz między obiema drużynami w ostatniej kolejce na terenie Cristiano Ronaldo i kolegów.
Układało się pod scenariusz „najwięksi pechowcy tych rozgrywek” i 90 minut na Estadio da Luz w Lizbonie stanowiło idealną puentę tej historii. Portugalczycy nie grali bowiem jakiegoś wielkiego meczu, wręcz przeciwnie, szwankowała u nich skuteczność, nie mieli recepty na dość gęsty środek pola w pierwszej połowie oddali łącznie trzy strzały, z których żaden nie zasłużył na miano groźnego. Szwajcaria wprawdzie w ofensywie nie istniała wcale, ale mimo wszystko – nie zasłużyła na stratę gola, przynajmniej nie przed przerwą. Tymczasem… Wrzutka z boku pola karnego, na drodze piłki trzech szwajcarskich obrońców, bramkarz i osamotniony Joao Mario. Nie jesteśmy pewni, czy Portugalczyk nie musnął piłki, ale wyglądało to trochę tak, jakby trzy ostatnie kontakty z piłką miał trzech Szwajcarów – najpierw próbujący zablokować dośrodkowanie, następnie bramkarz, wreszcie ten drewniany Djourou, który wepchnął futbolówkę do własnej bramki.
Dość kuriozalny gol, jak kuriozalna była cała ta historia z wciąż niepewnym awansem Szwajcarów. A w drugiej połowie było podobnie – Portugalczycy aż do 80. minuty oddali jeden celny strzał po jedynej składnej akcji. Oczywiście podwyższając wynik na 2:0. Gdyby Cristiano Ronaldo był w formie, pewnie jeszcze podbiłby skuteczność, bo zmarnował przy stanie 2:0 doskonałą sytuację sam na sam. Kolejny raz skrzywdził go Bernardo Silva, próbując samodzielnie wykończyć atak, zamiast wystawić pustaka walczącemu o koronę króla strzelców koledze. To działo się już jednak w samej końcówce, gdy Szwajcaria zaczęła się odsłaniać. Bardzo długo jednak Szwajcarzy przegrywali 0:2, choć rywale przez ponad godzinę zagrali jedną dobrą piłkę.
Uczciwie dodajmy jednak – sami nie zagrali ani jednej, minimalnie niecelny strzał Shaqiriego to zdecydowanie za mało, by myśleć o pokonaniu Portugalii. Taki mecz mógłby im się przytrafić, gdy wygrali wszystkie pozostałe mieli zapewniony awans. Niestety dla nich – Portugalia była w tych eliminacjach równie mocna, a w bezpośrednim starciu – odrobinę mniej nieporadna. Wystarczyło, by Szwajcarów zepchnąć do baraży, a Robertowi Lewandowskiemu przyznać koronę króla strzelców.
***
Pozostałe mecze
Wisienką na torcie w pozostałych spotkaniach – pod względem choćby minimalnych emocji – był mecz Holandia kontra Szwecja. Oczywiście szanse Holendrów na baraże były iluzoryczne, ponieważ musieli strzelić siedem bramek i żadnej nie stracić.
– Rzecz jasna musimy wierzyć do ostatniej chwili, ale po prostu mówię to, o czym i tak wszyscy wiedzą. To nierealne myśleć, że możemy tak wysoko pokonać Szwedów. Najlepiej, niech ludzie zostawią swoje kalkulatory w domach – powiedział przed meczem Arjen Robben.
Cóż, najwidoczniej Robben musi fascynować się Ekstraklasą i podpatrywać Michała Probierza, bo trochę zagrał w stylu trenera Cracovii. Niby nierealne, niemożliwe, abstrakcyjne, a tutaj Holendrzy wyszli na mecz niezwykle zmotywowani, a efekty takiej postawy przyszły całkiem szybko. Pierwszą groźną akcję stworzył właśnie Robben, który w swoim stylu oddał groźny strzał z dystansu – zabrakło całkiem niewiele. Chwilę później Victor Lindelof we własnym polu karnym zagrał ręką, a sędzia gwizdnął jedenastkę. Chyba nie musimy mówić kto do niej podszedł?
Robben zrobił coś w stylu nieudanej ,,Panenki”, ale futbolówka szczęśliwie wpadła do bramki. Szwecja próbowała natychmiastowo odpowiedzieć, ale doskonałe okazje zmarnowali Marcus Berg, Ake i Tete. Wielki mecz z kolei nadal grał Robben. Jeśli ktoś ogląda regularnie Bundesligę, to na pewno już nie raz widział taką bramkę Holendra. Tym razem kropnięcie z dystansu po uderzeniu z pierwszej piłki, bramkarz nie miał nic do powiedzenia.
Tak więc na parę minut przed przerwą zrobiło się dwubramkowe prowadzenie. Oczywiście do celu było jeszcze daleko, ale odkąd Barcelona dogoniła PSG? W drugiej połowie wdarło się jednak sporo chaosu do gry Holendrów, którzy cierpieli na tym, że za szybko chcieli strzelić kolejną bramkę. Gdy trzeba było jeszcze wymienić 2-3 podania – oni strzelali. Gdy trzeba było rozciągnąć do skrzydła i spróbować dośrodkowania – podpalali się perspektywą szybszego dojechania do bramki Szwedów. Z drugiej strony sprawy nie ułatwiała Szwecja, która nawet gdy miała groźną kontrę, wolała spowolnić grę i pograć dłużej piłką. Gra na czas? Może za dużo powiedziane, ale w każdej akcji na obu połowach boiska było czuć, że mamy tutaj desperacką gonitwę i dość spokojne oczekiwanie na gwizdek. Do końca więc było już tylko frustrująco dla Holendrów. Można to uznać za pewien rodzaj kary, bo w końcu odrabianie zadania domowego na trzy minuty przed lekcją rzadko kończyło się dobrze.
Holandia – Szwecja 2:0
Robben 16′, 40′
W grupie A odbyło się jeszcze jedno w miarę ciekawe spotkanie, a właściwie… Spotkanie, które miało szansę być ciekawe. Paradoks taki, że całą zabawę zepsuła Szwecja, która w przypadku wygranej mogłaby wskoczyć na pierwsze miejsce w grupie, gdyby Francja straciła punkty. Tak też od trzydziestej minuty mieliśmy emocje porównywalne do tych, których doświadczają kibice Pogoni Szczecin, gdy ich drużyna gra w grupie mistrzowskiej, czyli żadne.
Po 30 minutach:
Francja – Białoruś 2:0
Holandia – Szwecja 1:0
No nie da się ukryć, że trochę to wszystko siadło i nawet bramka kontaktowa dla Białorusi zmienić tego nie mogła. Choć musimy przyznać, że Białoruś podeszła do tego meczu całkiem na serio i chwała im za to. I trochę szkoda, że jednak nie urwali punktów, bo Saroka w drugiej połowie stanął oko w oko z Llorisem, ale uderzył kilka metrów obok bramki.
Francja – Białoruś 2:1
Griezmann 27′, Giroud 33′ – Saroka 44′
***
Mecz o stawkę odbył się również w grupie H, w której Grecja koniecznie musiała wygrać, aby zapewnić sobie baraże. Chciałoby się powiedzieć, że wreszcie realne emocje, ale nie do końca, gdyż mistrzowie europy z 2004 roku grali u siebie z Gibraltarem. Rzecz jasna skończyło się pogromem, jednak brawa dla kopciuszka z Gibraltaru, bo bronili się przez ponad pół godziny, aż głową wreszcie trafił Torosidis.
Grecja – Gibraltar 4:0
Teoretycznie drugie miejsce w grupie H mogła zająć Bośnia Hercegowina, ale byłoby to tylko symboliczne, gdyż z siedemnastoma punktami byliby najgorszą drużyną wśród sklasyfikowanych na drugiej lokacie. No, ale i tak do tego nie doszło, ponieważ Grecja nie została frajerem stulecia. Poza tym z ciekawszych rzeczy odnośnie tego spotkania, to Bośniacy odnieśli skromne zwycięstwo, które na pewno nie udobruchało kibiców:
https://twitter.com/sasaibrulj/status/917829114530291713
Estonia – Bośnia Hercegowina 1:2
Reszta wyników:
Belgia – Cypr 4:0
Luksemburg – Bułgaria 1:1
Łotwa – Andora 4:0
Węgry Wyspy Owcze 1:0