Reklama

Wygraj 9 z 10 meczów, zagraj w barażach

redakcja

Autor:redakcja

10 października 2017, 23:10 • 6 min czytania 43 komentarzy

Szwajcaria była jedną z rewelacji eliminacji do Mistrzostw Świata, wygrywała wszystko, klepiąc zarówno ogórków z Andory czy Łotwy, ale też w teorii mocniejszych rywali – na wstępie pokonując Portugalię czy dwukrotnie ogrywając Węgrów. Miesiąc miodowy zmienił się w miodowe półrocze, później rok, aż w końcu do ostatniego meczu eliminacji Szwajcarzy przystępowali z bilansem 9 zwycięstw w 9 meczach. Gole? 23-5. W teorii bajkowa sytuacja, dzięki której ostatnie spotkanie powinno być przyjemnym spacerem przy aplauzie fetujących awans kibiców.

Wygraj 9 z 10 meczów, zagraj w barażach

Ale nie w grupie, w której Szwajcarom i Portugalczykom towarzyszyły tak naprawdę cztery ekipy do ubicia. Portugalczycy klepali przeciwników równie często a przy tym odrobinę intensywniej – goli strzelili aż 30 a stracili tylko 4. Dlatego też o wszystkim miał rozstrzygnąć bezpośredni mecz między obiema drużynami w ostatniej kolejce na terenie Cristiano Ronaldo i kolegów.

Układało się pod scenariusz „najwięksi pechowcy tych rozgrywek” i 90 minut na Estadio da Luz w Lizbonie stanowiło idealną puentę tej historii. Portugalczycy nie grali bowiem jakiegoś wielkiego meczu, wręcz przeciwnie, szwankowała u nich skuteczność, nie mieli recepty na dość gęsty środek pola w pierwszej połowie oddali łącznie trzy strzały, z których żaden nie zasłużył na miano groźnego. Szwajcaria wprawdzie w ofensywie nie istniała wcale, ale mimo wszystko – nie zasłużyła na stratę gola, przynajmniej nie przed przerwą. Tymczasem… Wrzutka z boku pola karnego, na drodze piłki trzech szwajcarskich obrońców, bramkarz i osamotniony Joao Mario. Nie jesteśmy pewni, czy Portugalczyk nie musnął piłki, ale wyglądało to trochę tak, jakby trzy ostatnie kontakty z piłką miał trzech Szwajcarów – najpierw próbujący zablokować dośrodkowanie, następnie bramkarz, wreszcie ten drewniany Djourou, który wepchnął futbolówkę do własnej bramki.

Dość kuriozalny gol, jak kuriozalna była cała ta historia z wciąż niepewnym awansem Szwajcarów. A w drugiej połowie było podobnie – Portugalczycy aż do 80. minuty oddali jeden celny strzał po jedynej składnej akcji. Oczywiście podwyższając wynik na 2:0. Gdyby Cristiano Ronaldo był w formie, pewnie jeszcze podbiłby skuteczność, bo zmarnował przy stanie 2:0 doskonałą sytuację sam na sam. Kolejny raz skrzywdził go Bernardo Silva, próbując samodzielnie wykończyć atak, zamiast wystawić pustaka walczącemu o koronę króla strzelców koledze. To działo się już jednak w samej końcówce, gdy Szwajcaria zaczęła się odsłaniać. Bardzo długo jednak Szwajcarzy przegrywali 0:2, choć rywale przez ponad godzinę zagrali jedną dobrą piłkę.

Uczciwie dodajmy jednak – sami nie zagrali ani jednej, minimalnie niecelny strzał Shaqiriego to zdecydowanie za mało, by myśleć o pokonaniu Portugalii. Taki mecz mógłby im się przytrafić, gdy wygrali wszystkie pozostałe mieli zapewniony awans. Niestety dla nich – Portugalia była w tych eliminacjach równie mocna, a w bezpośrednim starciu – odrobinę mniej nieporadna. Wystarczyło, by Szwajcarów zepchnąć do baraży, a Robertowi Lewandowskiemu przyznać koronę króla strzelców.

Reklama

***

Pozostałe mecze

Wisienką na torcie w pozostałych spotkaniach – pod względem choćby minimalnych emocji – był mecz Holandia kontra Szwecja. Oczywiście szanse Holendrów na baraże były iluzoryczne, ponieważ musieli strzelić siedem bramek i żadnej nie stracić.

Rzecz jasna musimy wierzyć do ostatniej chwili, ale po prostu mówię to, o czym i tak wszyscy wiedzą. To nierealne myśleć, że możemy tak wysoko pokonać Szwedów. Najlepiej, niech ludzie zostawią swoje kalkulatory w domach – powiedział przed meczem Arjen Robben.

Cóż, najwidoczniej Robben musi fascynować się Ekstraklasą i podpatrywać Michała Probierza, bo trochę zagrał w stylu trenera Cracovii. Niby nierealne, niemożliwe, abstrakcyjne, a tutaj Holendrzy wyszli na mecz niezwykle zmotywowani, a efekty takiej postawy przyszły całkiem szybko. Pierwszą groźną akcję stworzył właśnie Robben, który w swoim stylu oddał groźny strzał z dystansu – zabrakło całkiem niewiele. Chwilę później Victor Lindelof we własnym polu karnym zagrał ręką, a sędzia gwizdnął jedenastkę. Chyba nie musimy mówić kto do niej podszedł?

Robben zrobił coś w stylu nieudanej ,,Panenki”, ale futbolówka szczęśliwie wpadła do bramki. Szwecja próbowała natychmiastowo odpowiedzieć, ale doskonałe okazje zmarnowali Marcus Berg, Ake i Tete. Wielki mecz z kolei nadal grał Robben. Jeśli ktoś ogląda regularnie Bundesligę, to na pewno już nie raz widział taką bramkę Holendra. Tym razem kropnięcie z dystansu po uderzeniu z pierwszej piłki, bramkarz nie miał nic do powiedzenia.

Reklama

Tak więc na parę minut przed przerwą zrobiło się dwubramkowe prowadzenie. Oczywiście do celu było jeszcze daleko, ale odkąd Barcelona dogoniła PSG? W drugiej połowie wdarło się jednak sporo chaosu do gry Holendrów, którzy cierpieli na tym, że za szybko chcieli strzelić kolejną bramkę. Gdy trzeba było jeszcze wymienić 2-3 podania – oni strzelali. Gdy trzeba było rozciągnąć do skrzydła i spróbować dośrodkowania – podpalali się perspektywą szybszego dojechania do bramki Szwedów. Z drugiej strony sprawy nie ułatwiała Szwecja, która nawet gdy miała groźną kontrę, wolała spowolnić grę i pograć dłużej piłką. Gra na czas? Może za dużo powiedziane, ale w każdej akcji na obu połowach boiska było czuć, że mamy tutaj desperacką gonitwę i dość spokojne oczekiwanie na gwizdek. Do końca więc było już tylko frustrująco dla Holendrów. Można to uznać za pewien rodzaj kary, bo w końcu odrabianie zadania domowego na trzy minuty przed lekcją rzadko kończyło się dobrze.

Holandia – Szwecja 2:0

Robben 16′, 40′

W grupie A odbyło się jeszcze jedno w miarę ciekawe spotkanie, a właściwie… Spotkanie, które miało szansę być ciekawe. Paradoks taki, że całą zabawę zepsuła Szwecja, która w przypadku wygranej mogłaby wskoczyć na pierwsze miejsce w grupie, gdyby Francja straciła punkty. Tak też od trzydziestej minuty mieliśmy emocje porównywalne do tych, których doświadczają kibice Pogoni Szczecin, gdy ich drużyna gra w grupie mistrzowskiej, czyli żadne.

Po 30 minutach:

Francja – Białoruś 2:0

Holandia – Szwecja 1:0

No nie da się ukryć, że trochę to wszystko siadło i nawet bramka kontaktowa dla Białorusi zmienić tego nie mogła. Choć musimy przyznać, że Białoruś podeszła do tego meczu całkiem na serio i chwała im za to. I trochę szkoda, że jednak nie urwali punktów, bo Saroka w drugiej połowie stanął oko w oko z Llorisem, ale uderzył kilka metrów obok bramki.

Francja – Białoruś 2:1

Griezmann 27′, Giroud 33′ – Saroka 44′

***

Mecz o stawkę odbył się również w grupie H, w której Grecja koniecznie musiała wygrać, aby zapewnić sobie baraże. Chciałoby się powiedzieć, że wreszcie realne emocje, ale nie do końca, gdyż mistrzowie europy z 2004 roku grali u siebie z Gibraltarem. Rzecz jasna skończyło się pogromem, jednak brawa dla kopciuszka z Gibraltaru, bo bronili się przez ponad pół godziny, aż głową wreszcie trafił Torosidis.

Grecja – Gibraltar 4:0

Teoretycznie drugie miejsce w grupie H mogła zająć Bośnia Hercegowina, ale byłoby to tylko symboliczne, gdyż z siedemnastoma punktami byliby najgorszą drużyną wśród sklasyfikowanych na drugiej lokacie. No, ale i tak do tego nie doszło, ponieważ Grecja nie została frajerem stulecia. Poza tym z ciekawszych rzeczy odnośnie tego spotkania, to Bośniacy odnieśli skromne zwycięstwo, które na pewno nie udobruchało kibiców:

https://twitter.com/sasaibrulj/status/917829114530291713

Estonia – Bośnia Hercegowina 1:2 

Reszta wyników: 

Belgia – Cypr 4:0

Luksemburg – Bułgaria 1:1

Łotwa – Andora 4:0

Węgry Wyspy Owcze 1:0

 

 

Najnowsze

Komentarze

43 komentarzy

Loading...