Reklama

Lech wreszcie unosi presję? Wystarczy nie dygać!

redakcja

Autor:redakcja

02 października 2017, 18:54 • 5 min czytania 40 komentarzy

Nie zliczymy komentarzy kibiców Lecha Poznań, w których narzekali oni na swój zespół. Zazwyczaj w kluczowych momentach wszystko odbywało się według z góry określonego schematu. Po pierwsze – dygał trener, wystawiając parę destruktorów w środku pola, ograniczając potencjał ofensywny na rzecz duetu Tetteh – Trałka. Tuż potem dygotanie udzielało się piłkarzom, grającym zachowawczo i bez polotu. Ile razy w tamtym okresie Szymon Pawłowski wbiegał w ścianę trzech obrońców rywala – nie da się oszacować, to zbyt duże wartości. Gdy już wszyscy solidarnie dygotali – rywale bez problemu odprawiali lechitów z kwitkiem i poznaniacy kończyli z łatką drużyny dobrej, ale z bardzo słabymi głowami, wysiadającymi w najbardziej istotnych meczach.

Lech wreszcie unosi presję? Wystarczy nie dygać!

Uważny obserwator wczorajszego spotkania Lecha Poznań z Legią Warszawa z pewnością zauważył, że w składzie Lecha nie było Szymona Pawłowskiego. Z jednej strony każdy zdążył już sobie uświadomić, że piłkarz został oddany do Bruk-Betu, z drugiej – wydawało się, że w ważnym spotkaniu, w którym stawką jest komfort psychiczny drużyny, w jakiś sposób znajdzie się na murawie, by zepsuć kilka dryblingów na skrzydle. To nie był jednak koniec niespodzianek. Nenad Bjelica postawił na środek pola z Łukaszem Trałką, ale w towarzystwie Macieja Gajosa i – przede wszystkim – Darko Jevticia. Już w momencie odczytywania nazwisk, które miały powalczyć z Legią Warszawa dało się więc odczuć pewność siebie, której tak cholernie brakowało „Kolejorzowi” w ostatnich osiemdziesięciu sześciu spotkaniach z warszawianami.

Oczywiście, obecna Legia to niedawno otwarta puszka Pandory, z której każdego tygodnia wylatują nowe nieszczęścia i skandale. Nie da się jednak ukryć, że w ostatnich czasach mecze z Lechem były dla stołecznych piłkarzy idealną okazją do przełamania. Zwycięstwo nad Lechem tuż po przegranej 1:5 z Realem (i wcześniejszych dwóch wpierdolach w Lidze Mistrzów) stanowiło punkt zwrotny dla Legii jesienią 2016 roku. Kolejne dwie wygrane, już w 2017 roku, były antidotum na fatalną atmosferę w apogeum konfliktu właścicielskiego. A przecież już wcześniej Legia odbudowywała się na nieszczęściach Lecha – w sezonie 2015/16 ostatecznie przekreślając negatywne wrażenie po porażce 0:3 w Niecieczy (dwa tygodnie później 2:0 w Poznaniu), a następnie po dwóch kolejnych remisach (1:0 w Warszawie).

Tym razem mogło być podobnie, tym bardziej, że 3 punkty przy Bułgarskiej oznaczałyby przeskoczenie Lecha w tabeli. Ale Lech jest już innym Lechem.

Dalecy jesteśmy od wynoszenia Nenada Bjelicy na ołtarze, ale wygląda na gościa, który potrafi uczyć się na błędach swoich i swoich poprzedników. Lecha gubiły mecze pod presją, to nie jest jakaś fantastyczna teoria, ale suche fakty. Nie chodzi tylko o prestiżowe mecze z Legią, ale też o finały Pucharu Polski czy po prostu bardzo medialne spotkania – w ubiegłym sezonie Lech bezbramkowo zremisował z fatalnymi zespołami Arki Gdynia i Górnika Łęczna (na obu na trybunach zagościło ponad 40 tysięcy widzów). Gubiły dlatego, że i piłkarze, i trener przesadzali z ostrożnością. Wczoraj więc Nenad ustawił zespół frontalnie – dając dwóch typowych skrzydłowych, dwóch kolejnych zawodników typowo ofensywnych w środku, Gajosa, który też potrafi pograć do przodu i bocznych obrońców, którzy chętnie wybiegali daleko pod bramkę Legii. Staramy się przypomnieć sobie równie otwartego „Kolejorza” w meczach z silnymi rywalami, ale jakoś nie wychodzi – nawet gdy nie było duetu Tetteh/Trałka, na dziesiątce grał nieco niżej ustawiony Majewski, a Jevtić w najlepszym wypadku wędrował na skrzydło.

Reklama

Tym razem Lech rzucił wszystko, co ma najlepszego do zaoferowania w ofensywie i całość bardzo szybko się spłaciła. Okazało się, że rywal wcale nie taki straszny, frekwencja nie musi wiązać nóg, a atak pozycyjny nie musi się zaczynać od piętnastu podań wymienionych między stoperami i Trałką.

Ale chwalenie odwagi tylko w tym pojedynczym meczu byłoby wyrwaniem z kontekstu w gruncie rzeczy niewiele znaczącego fragmentu rzeczywistości. Bo trzeba docenić cały okres Bjelicy w Poznaniu. Wygląda obecnie tak:

Giacore/90minut.pl

O ile trzeba pamiętać, że Legia miała więcej występów na „innych frontach” oraz przeżyła bardzo głębokie zmiany wewnątrz klubu, o tyle trzeba też mieć na uwadze, że Lech w tym okresie bezustannie łatał dziury, w międzyczasie zaś wyprzedał pół składu za kilkanaście milionów euro. Nade wszystko zaś – zupełnie inaczej wyglądałby, gdyby zdrowy był Darko Jevtić. Ile znaczy dla gry Lecha – nie trzeba chyba nikogo przekonywać. W ubiegłym sezonie opuścił m.in. trzy pierwsze kolejki – Lech zdobył w nich 1 punkt. W obecnych rozgrywkach Darko zagrał w 7 meczach – 5 razy Lech wygrywał, Jevtić zaś zanotował 2 asysty i dorzucił 3 gole. W „normalnych” okolicznościach obawialibyśmy się, czy ten zawodnik będzie odpowiednio eksploatowany, czy nie zostanie odcięty od gry gdzieś daleko na skrzydle, podczas gdy gra będzie się toczyć między Tettem a Trałką. Bjelica jednak z Legią – czyli w bodaj najbardziej ryzykownym meczu sezonu – postawił na niego w optymalnym miejscu i z optymalnym towarzystwem. Gdzie byłby Lech, gdyby Jevtić w takim właśnie układzie funkcjonował w dwumeczu z Utrechtem? W zremisowanych meczach z Pogonią i Zagłębiem, w przegranym spotkaniu z Wisłą Płock?

Na miejscu lechitów obawialibyśmy się tylko jednego – że mecz z Legią, obraz gry poszczególnych lechitów i całego zespołu z Poznania jest zafałszowany tragiczną formą, kondycją psychiczną oraz fizyczną ich wczorajszych rywali. Że ten zryw wynikał nie z mocy gospodarzy, ale słabości gości. Na razie jednak stolica Wielkopolski może świętować. Nad nią znajduje się w tabeli tylko Górnik, który – przynajmniej w teorii – musi w końcu spuchnąć, natomiast w długofalowym rzucie – od końca letniego okienka w 2016 roku – Lech wreszcie prześcignął Legię.

Reklama

Aha, dodajmy jeszcze, że w ostatnich pięciu sezonach zwycięzca rywalizacji Lecha z Legią (dwumeczu, a od 2013 roku trójmeczu) na koniec sezonu zawsze zostawał mistrzem Polski.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
3
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
1
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu
Anglia

Media: Gwiazdor West Hamu może zostać następcą Mohameda Salaha

Maciej Szełęga
1
Media: Gwiazdor West Hamu może zostać następcą Mohameda Salaha

Komentarze

40 komentarzy

Loading...