Reklama

Zadziora z Przyjaźni. Co uczyniło Kamila Glika wyjątkowym?

redakcja

Autor:redakcja

24 września 2017, 11:04 • 10 min czytania 2 komentarze

Nie ma wątpliwości, że najtrudniejsze w futbolu jest strzelanie bramek i za to ceni się najbardziej. To napastnicy, wirtuozi, zostają idolami, bohaterami, to ich maluje się na murach, to im stawia się pomniki. Niezwykle rzadko natomiast gloryfikuje się herosów, których wiodącymi supermocami są wślizg, główka i wyjazd. A takiego właśnie bohatera ma Jastrzębie-Zdrój.

Zadziora z Przyjaźni. Co uczyniło Kamila Glika wyjątkowym?

Bo Jastrzębie-Zdrój ma Kamila Glika.

– To zainteresowanie zrobiło się naprawdę duże po Euro. Kiedyś w zasadzie było tak, że jak ktoś się mocno interesował piłką, to poznał, że Kamil to Kamil. A teraz jak idziemy ulicą w Jastrzębiu, to co drugi wie, kim jesteśmy – mówi Marta Glik, żona Kamila.

– Gdyby spytał pan, kto jest najbardziej znanym człowiekiem, który pochodzi z naszego miasta, 8-9 osób na 10 odpowie panu, że Kamil – mówi Mirosław Zieliński, kierownik MOSiR Jastrzębie w czasach, gdy Glik trenował jeszcze w swoim rodzinnym mieście.

– Ostatnio dwie dziewczyny pytały się mnie, w których ławkach siedział Kamil Glik i Kuba Popiwczak, siatkarz. Sporo jest dzieciaków, które chcą zajmować te same miejsca, pójść śladami Kamila – opowiada dyrektor Zespołu Szkół Mistrzostwa Sportowego w Jastrzębiu Zbigniew Miłoś.

Reklama

Jego pierwszy trener Stanisław Filip dopowiada: – Dla nas to coś pięknego, bo każdy, kto zainteresuje się Kamilem wie, że jest stąd, z Jastrzębia. Rozsławił to miasto, z którego ludzie raczej uciekają niż tu się sprowadzają.

Bo Jastrzębie-Zdrój to nie raj na ziemi. To nie jedna z urokliwych mieścin, gdzie udajesz się po wybraniu urlopu w pracy i gdzie planujesz postawić dom, przed którym na leżaczku będziesz odpoczywać na emeryturze. Nieprzypadkowo w ciągu ostatniej dekady jego liczba mieszkańców malała, aż spadła poniżej poziomu 90 tysięcy, na jakim nie była od niepamiętnych czasów.

Jastrzębie to bowiem między innymi miasto budynku okrzykniętego swego czasu najbrzydszym w całej Polsce.

IMG_2218To podobno miał być dom na bloku. Pomysł zamożnego człowieka na zaimponowanie innym zamożnym kolegom. Z basenem i lądowiskiem dla helikoptera. Wyszedł posadzony na bloku statek z Gwiezdnych Wojen. Przyznacie, że jesienna szaruga dodaje mu uroku.

To też miasto, w którym istnieją dzielnice takie jak osiedle Przyjaźń. Dziś i tak z przyjaźnią mające znacznie więcej wspólnego, niż jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu.

IMG_2212

IMG_2222Tak wyglądało boisko, na którym Glik stawiał pierwsze piłkarskie kroki. Do niego jeszcze wrócimy (zdjęcie to screen z materiału Łączy Nas Piłka)

– Kiedyś to osiedle miało bardzo złą sławę. Bijatyki, nie bijatyki. Strach się było zapuścić – dużo bokserów tam mieszkało, dyskoteki na hali były organizowane, to nie raz i nie dwa kończyło się jakimiś bójkami – wspomina trener Stanisław Filip.

Reklama

To tutaj jednak wszystko się zaczęło. Wszystko, co późniejszemu życiu Kamila Glika nadało znaczenie i które uczyniło go znanym nie tylko na Przyjaźni (gdzie znajomość z nim, jak mówił w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” Szymon Matuszek, ratowała skórę), nie tylko w Jastrzębiu, ale w całej Polsce i poza jej granicami. Bo praktycznie każda z cech charakteru Glika, który sprawia, że dziś w Turynie jest kochany, we Francji szanowany, a w Polsce podziwiany, miała swój początek, zakiełkowała właśnie tutaj.

Przywiązanie do korzeni

Wielkie osiągnięcia, na czele z mistrzostwem Francji czy świetnymi występami na Euro 2016, to jedno, co czyni z Glika ulubieńca Jastrzębia-Zdroju. I sprawia, że za każdym razem, gdy tylko pojawia się w mieście na jakimś wydarzeniu – czy przy okazji meczu charytatywnego, czy otwarcia boiska, czy promocji biografii napisanej przez Michała Zichlarza – przyciąga nieprzebrane tłumy. I dla każdego znajduje czas. Tym drugim, niezbędnym czynnikiem jest fakt, jak bardzo reprezentacyjny stoper związany jest z lokalną społecznością.

Najlepszy przykład – boisko na osiedlu Przyjaźń, którego archiwalne już zdjęcie macie nieco wyżej. Archiwalne, bo jakiś czas temu Kamil stwierdził w rozmowie z prezydent miasta, że trudno będzie wychować kolejnych zawodników na takim – najkrócej mówiąc – klepisku. I wsparł budowę nowoczesnego i po prostu ładnego boiska, powiedzieć wręcz można: ozdoby osiedla. Kwotą 150 tysięcy złotych.

Dziś zamiast piachu, zza którego gdzieniegdzie tylko wyglądały pojedyncze kępki trawy, chłopaki na osiedlu, na którym wychował się Glik, mogą kopać w takich warunkach:

IMG_2214

Na tym jednak jego związki z Jastrzębiem się nie kończą, bo wielokrotnie zapowiadał, że na koniec kariery chciałby jeszcze pokopać w GKS-ie, a po zawieszeniu butów na kołku – osiedlić się właśnie w tym mieście. – Przyjaciół mamy tych samych, zawsze jak tylko możemy, wracamy do Jastrzębia. To się wcale z upływem lat nie zmieniło – mówi Marta Glik.

– Wie pan, miasto, którego populacja spadła w ostatnich kilkudziesięciu latach o jakieś dwadzieścia tysięcy, z którego ludzie ściągnięci tu kiedyś do pracy, uciekają teraz na emerytury w ładniejsze okolice, a Kamil, który mieszkał w Turynie, mieszka w Monako, chce się właśnie tutaj osiedlić na stałe. Jak przyjedzie, to zresztą nigdy się nie wywyższa. To pokazuje, jak silny jest ten jego związek z naszym Jastrzębiem, wiąże się z tym społeczeństwem naprawdę mocno. Mamy sporo jego koszulek na MOSiR-ze, osobiście dostałem koszulkę z reprezentacji, z Torino, z Monaco – dodaje ze swojej strony Mirosław Zieliński.

– Pamiętam, że jak było otwarcie boiska na Przyjaźni, to Kamil naprawdę starał się z każdym, kto tylko chciał porozmawiać, zrobić zdjęcie. Nie uciekł po kilku chwilach, po części oficjalnej, tylko cierpliwie każdemu starał się poświęcić chociaż chwilkę – mówi Stanisław Filip.

– Na promocji książki było podobnie. Niejeden przyszedłby, podpisał kilka egzemplarzy i poszedł do domu. A on siedział do końca, aż każdy dostał autograf, zrobił sobie zdjęcie. Z tego co słyszałem, to spotkanie przeciągnęło się do bardzo późnego wieczora, bo takie było zainteresowanie. A Kamil nie chciał, żeby ktokolwiek wyszedł niezadowolony – dodaje Zieliński.

– Jak zadebiutował w drużynie C Realu Madryt, przywiózł mi koszulkę, jak zadebiutował w kadrze Polski, też przywiózł mi ten swój strój. Mimo tego, że prowadzi tak intensywny tryb życia, że teraz jest tak rozchwytywany, to nigdy nie zapomniał o szkole, o nauczycielach, o mnie. Nawet raz mieliśmy go tutaj na zakończeniu roku szkolnego – wspomina dyrektor Zbigniew Miłoś.

IMG_2200

IMG_2201

Zresztą by znaleźć późniejsze manifestacje szacunku do ludzi i miejsc, które kształtowały jego życie, nie trzeba szczególnie głęboko kopać. Bo ten obrazek – Glika z ochraniaczami z logo Piasta, gdy już od dłuższego czasu grał we Włoszech – chyba wszyscy pamiętacie?

z12691641Q,Kamil-Glik

W ogień za swoimi

Że Glik najlepiej się czuje, gdy może oddać zdrowie i serce za drużynę, o tym nie trzeba nikogo przekonywać. Bo to widać w każdym spotkaniu, taki przekaz przebija się też przez jego słowa z kolejnych wywiadów. Jak się okazuje – za młodu nie mogło być inaczej.

– Pamiętam taką sytuację, jak jego najlepszego kolegę, Sebastiana „Rambo” Wojciechowskiego, reprezentanta Polski w futsalu, szarpali na jednym z meczów. Normalnie doszło do bitki. Jak wyleciał z bramki, jak wtaranował w przeciwników, to rozsypał zaraz. Za kolegę z boiska, to on by w ogień wskoczył – tłumaczy Stanisław Filip.

IMG_2229– Raz też na obozie się z chłopakami solidarnie przefarbował na biało. No bo jak cała drużyna, to cała drużyna – wspomina Filip, pokazując mi to zdjęcie.

Po prostu zadziora

Każda z osób, z którą rozmawiałem, prędzej czy później użyła w stosunku do Glika przymiotnika „zadziorny”.

– Na zawodach sportowych z piłki nożnej coś mu się nie spodobało, zdarzyło mu się użyć paru niecenzuralnych słów w stosunku do sędziego, wtedy miałem z nim najpoważniejszą rozmowę. Miał charakter, choć to też nie było tak, że lądował u mnie na dywaniku raz za razem. W szkole raz tylko nauczycielka geografii wysłała go do mnie, bo coś tam nawywijał. Ale rozmowa zaczęła się tym, że ma się zachowywać, a zaraz potem rozmawialiśmy już na tematy piłkarskie – wspomina dyrektor Zbigniew Miłoś.

Charakter ujawnił się też wtedy, gdy decydowały się losy Glika w klubie z Jastrzębia. Bo wraz z mamą pojawił się w klubie już po naborze, pani Grażyna Glik musiała osobiście prosić trenera Filipa, by rzucił na niego okiem.

– Myślałem sobie: kurczę, nabór był, to znaczy, że wszyscy ci najlepsi już przyszli, nie? Ale mówię: dobra, jak przyszedłeś, to pograsz. Zadziora, chciał się za wszelką cenę pokazać, po pierwszym treningu już nie miałem wątpliwości. Od razu pytałem, czy ma paszport, żeby go rejestrować – wspomina Filip.

IMG_2227

– Byliśmy potem na obozie, rocznik Kamila – 88, a razem z nami rocznik 87, gdzie było ich tylko dwunastu. Trzeba było Kamila do nich dać, ale wiedziałem, że nie pęknie. Troszkę się o niego bałem, ale to już wtedy był twardziel – opowiada pierwszy trener Glika. – Grał jeszcze wtedy na bramce, po turniejach wszystkie nagrody zbierał. Nie wiem, czy dziś Szczęsny i Fabiański nie mieliby problemu z graniem w reprezentacji, jakby przy tym został!

Twardziel o gołębim sercu

Każda wizyta Glików w Jastrzębiu to kilka punktów obowiązkowych. Wiadomo – rodzina, wieloletni przyjaciele, to sprawy, które dla Kamila zawsze miały i będą mieć priorytet. Ale gdy tylko pojawia się w rodzinnym mieście, odwiedza też jeszcze jedno miejsce. Co pokazuje, że ten sam gość, który potrafi wyciąć rywala równo z trawą i sprawić, że na dźwięk nazwiska Glik paraliżuje go strach (dziwnym trafem większość takich sytuacji kojarzy nam się z meczami przeciwko Juventusowi…), serce ma naprawdę wielkie.

– Kamil z Martą zawsze jak tu są, to jadą do schroniska dla bezdomnych zwierząt. Zawsze przywiozą jakąś karmę, jakieś tego typu potrzebne rzeczy. No, dbają – mówi Mirosław Zieliński.

Praca i jeszcze raz praca

– Uważam, że cokolwiek by w życiu robił, dałby radę i byłby w tym świetny. Do sportu był wyjątkowo predysponowany – obojętnie, w co grał, koordynacyjnie, ruchowo, i to czy w siatkówce, czy w koszykówce, zawsze wyglądał świetnie. Przy tym trafił się odpowiedni charakter, hart ducha, samozaparcie, niezłomna wiara w to, co się robi. Czułem, że z tego chłopaka coś będzie – charakteryzuje młodego Glika Zbigniew Miłoś. – Jego historia to też przykład na to, jak wiele można w sporcie osiągnąć ciężką pracą. Zawsze przypominam, że on w szóstej klasie, na początku gimnazjum, był jednym z niższych w klasie, a mimo to stał na bramce i dawał radę. Później dopiero tak wystrzelił w górę, że teraz ma już te 192 cm wzrostu.

Jego pierwszy trener Stanisław Filip dodaje: – Trenowałem w swoim życiu masę uzdolnionych chłopaków i wcale nie powiedziałbym, że Kamil był tym z największym talentem. Ale był bardzo pracowity. Kiedy inni jechali po treningu do domu, on często chciał zostać, dodatkowo poćwiczyć. Widać było, jak mocno zależy mu na tym, żeby być coraz lepszym. Charakter został mu do dziś.

Dwie miłości na całe życie

IMG_2220

Zdjęcie z kroniki szkolnej, z egzaminu gimnazjalnego 2004, już wtedy Kamil i Marta byli parą

– W naszym życiu nie było za wiele miejsca na jakieś wymyślne randki. To, co widywaliśmy się w szkole, później Kamil zaraz jechał na zajęcia, wracał wieczorem, więc wychodziło się na osiedlu posiedzieć – wspomina Marta Glik.

– Tutaj, jak wyjdziemy z sekretariatu, na prawo, jest parapet, na którym Kamil z Martą przesiadywali na przerwach. Tu się spotykali, Kamil nie miał za wiele czasu, bo szkoła, treningi, więc w szkole korzystali z każdej przerwy – mówi dyrektor szkoły, w której Glik pobierał naukę i gdzie poznał swoją przyszłą żonę.

IMG_2205

Całkiem romantyczny widoczek z tego „słynnego” szkolnego parapetu.

Piłka nożna i Marta. To były dwie wielkie miłości Glika, które nie pozwoliły mu zejść na złą drogę. Pogubić się w miejscu, w którym o zbłądzenie wcale nie było trudno. On jednak jak się angażował, to tylko na sto procent. Nie chciał, bo wiedział też, że nie dojdzie do celu półśrodkami, nie utoruje sobie drogi do gwiazd ponadprzeciętnym talentem. To zostało mu do dziś, to zaprowadziło go na szczyt najpierw w Torino, później w Monaco, a w międzyczasie również w reprezentacji Polski, z którą zagrał przecież w ćwierćfinale Euro 2016 i znalazł się o krok od strefy medalowej.

***

W książce „Stan Futbolu” Krzyśka Stanowskiego jest rozdział o tym, dlaczego odnalazł na nowo radość kibicowania w Barcelonie. W skrócie – bo w polskie środowisko piłkarskie wszedł na tyle mocno, że przestał patrzyć na zawodników przez pryzmat gry i wrażenia, jakie sprawiają, poznając, że na przykład dotychczasowy idol to buc, któremu jedzie z gęby. Oczekiwania wobec takiej podświadomie idealizowanej postaci bywają brutalnie rozbijane młotkiem na drobne kawałki przez rzeczywistość.

O Kamilu Gliku trudno jednak powiedzieć złe słowo, nawet jeśli wychodzi się daleko poza występy na boisku, do których od paru lat przyczepić się zwyczajnie nie sposób. Wniosek, jaki wynosi się z rozmów z jego bliskimi jest bowiem taki, że Glikowi kibicować nadal warto. Bo to po prostu… fajny gość.

SZYMON PODSTUFKA

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

2 komentarze

Loading...