Reklama

Gdybym zaczął pływać wcześniej, dziś mógłbym osiągać wyniki na światowym poziomie

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

14 września 2017, 18:21 • 10 min czytania 5 komentarzy

Eksperci nie mają wątpliwości: Łukasz Kalaszczyński to na dziś najlepszy polski triathlonista. Płocczanin wywalczył niedawno mistrzostwo kraju na dystansie 1/2 Ironmana w Malborku. Tydzień później niespodziewanie zajął trzecie miejsce na prestiżowych w Ruegen, gdzie pokonał kilku zawodników ze światowej czołówki. Nieźle jak na gościa, który na poważnie zaczął trenować triathlon około trzydziestki, a na co dzień żmudne ćwiczenia godzi z pracą w szkole i byciem głową rodziny, która zresztą niebawem się powiększy.

Gdybym zaczął pływać wcześniej, dziś mógłbym osiągać wyniki na światowym poziomie

Młody ojciec, nauczyciel w szkole podstawowej, mistrz Polski w triathlonie. Czy ty w ogóle sypiasz?

Mimo wszystko – udaje się! W okresie przygotowawczym, kiedy wiem, że trening w wodzie zaczynam o 6 rano, kładę się około 22. Żona i syn idą spać o podobnej porze, więc nie ma problemu. Oczywiście zanim się położę, codziennie mam milion rzeczy do zrobienia. Mój grafik jest bardzo napięty. Swoją drogą – jakby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że będę wstawał o 5.15 na basen, to popatrzyłbym na niego dziwnie i popukał się w czoło. Wydawałoby mi się to zupełnie nierealne.

W którym momencie zrozumiałeś, że możesz być poważnym triathlonistą?

Zacząłem zabawę z tym sportem ponieważ bieganie mnie znudziło. Sebastian Dymek i Przemek Stelmaszewski, moi koledzy z Płocka, namówili mnie, żebym spróbował. Od razu mi się spodobało, zrozumiałem, że to dyscyplina dla mnie. Choć początki były zabawne: wystartowałem na rowerze Przemka, z którego spadał łańcuch, wcześniej płynąłem… bez okularków, w spodenkach biegowych. Dużo później pierwsze miejsca na podium w kategorii open wywalczyłem w Sierakowie i Poznaniu, wtedy poczułem, że coś z tego może być, że mam potencjał. Po tych sukcesach zwiększyłem intensywność treningu i tak to krok po kroku rosło do rozmiarów, który mnie zaskoczyły. Kiedy dwa lata temu zdobywałem medal MP na 1/2 Ironmana, naprawdę się zdziwiłem tym, jak dobrze mi poszło.

Reklama

Kiedy debiutowałeś na swoim koronnym obecnie dystansie, czyli połówce?

W 2012 roku w Suszu. Miałem wynik 4:47, czyli całkiem przyzwoicie, ale na bieganiu mnie zmasakrowało. Robiłem wtedy półmaraton „na sucho” w 1:15, a tam przebiegłem go w… 1:39. Sebastian potem ze mnie żartował, bo na biegu byłem wolniejszy od jego ojca. (śmiech) To wynikało z tego, że wówczas nie umiałem odpowiednio odżywiać się na rowerze i po zejściu z niego, więc na ósmym kilometrze biegu walnęła mnie bomba energetyczna. W jej efekcie walczyłem na trasie o przeżycie. Po wszystkim nie czułem się tym jednak załamany, wręcz przeciwnie – pociekły mi po policzkach łzy szczęścia. Oczywiście, po tym starcie nie myślałem, że przygoda z triathlonem rozwinie się aż tak bardzo. Wtedy podchodziłem do niego na luzie, na zasadzie jak dziś chce mi się pływać, to idę na basen, a jeśli akurat mam trening biegowy ze swoimi podopiecznymi, to pośmigam razem z nimi.

W tym miejscu warto dodać, że szkoliłeś… pięcioboistów nowoczesnych.

Byłem przeciętnym biegaczem, na poziomie pierwszej dziesiątki finału mistrzostw Polski na 800 m. Wiedziałem więc, że z tego się nie utrzymam, musiałem poszukać pracy. Wyciągnął do mnie rękę Zespół Szkół nr 52 w Warszawie i UKS G- 8 Bielany, gdzie właśnie pracowałem z pięcioboistami. Poznałem tam mojego obecnego trenera Czarka Figurskiego, a na obozach miałem kontakt ze znakomitymi zawodnikami, od których można się było sporo nauczyć, jak chociażby Oktawia Nowacka, czyli medalistka olimpijska. Jednym z moich wychowanków jest m.in. Jarosław Świderski, który w czerwcu w Wilnie zdobył trzecie miejsce na zawodach Pucharu Świata. Z obojgiem spotykamy się do tej pory, bo pływamy na tym samym basenie – w Łomiankach.

Jarka trenowałeś nie tylko pod kątem biegania.

Prawda – swego czasu zostałem instruktorem… strzelectwa sportowego. Musiałem się tego nauczyć, bo w pięcioboju doszło do zmian – bieganie jest teraz połączone ze strzelaniem do tarczy. Na zajęciach sam pracowałem więc z pistoletem, zdarzyło mi się też trzymać w rękach szpadę, ale oczywiście żaden ze mnie szermierz (śmiech). Generalnie lubię pięciobój i mocno szanuję uprawiających go zawodników, bo to jest – podobnie jak triathlon – czasochłonna dyscyplina. Gdyby porównać ile czasu trenują uprawiający ją sportowcy, a ile my, wyszłoby, że poświęcamy na to podobną liczbę godzin.

Reklama

Wróćmy jeszcze na chwilę do 2012, bo z tym rokiem wiąże się ciekawa historia.

Kupiłem sobie wtedy pierwszą szosówkę. Szukałem na Allegro swojego rozmiaru, udało mi się znaleźć fajnego Felta, który kosztował 3500 zł. Traf chciał, że moja żona Dorota dostała dzień później wynagrodzenie wynoszące dokładnie… 3500 zł. Zacząłem więc nawijać jej makaron na uszy „chodź, zobaczysz jaki super rower znalazłem!”. Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i powiedziała „dobrze, weź”. Mnie nie było stać na takie cudo, byłem wówczas nauczycielem-stażystą, pożyczałem sprzęt od wspomnianego wcześniej Czarka Figurskiego.

IMG_5988

Kiedy został twoim trenerem?

Do zeszłego roku prowadziłem się sam. Dużo czytałem, czerpałem wiedzę od różnych szkoleniowców, aż w końcu doszedłem jednak do wniosku, że warto, aby ktoś spojrzał na moje przygotowania z boku, bo inaczej nie zrobię kroku do przodu. Wybrałem Czarka, bo wiedziałem, że jest dobrym trenerem, pracował m.in. z Hanią i Mateuszem Kaźmierczakami, Kamilem Damentką i Rafałem Pierścieniakiem, i wszyscy go chwalili. Poza tym znaliśmy się od dawna, dobrze rozumieliśmy, więc czułem, że to właściwa decyzja. Wyniki pokazują, że miałem rację, bo przecież ciągle się rozwijam, ostatnio w Ruegen doprowadziłem rekord życiowy na 1/2 IM do poziomu 3 h 51 minut.

Lekkoatletyczny „podkład” z przeszłości pomógł ci w osiągnięciu tego rezultatu.

Oczywiście, ja czuję, że mam duży „zapas” prędkości. Dla mnie bieg w tempie 3:20-3:25/km na półmaratonie to nie jest żadne zabójstwo, bo przecież jako młody ośmiusetmetrowiec wielokrotnie na treningach śmigałem w tempie 2:40-45. Zanim zaczęło się to przekładać na triathlon, minęło kilka lat, ale teraz jest już fajnie. W Chinach po zejściu z roweru udało mi się złamać na biegu godzinę i trzynaście minut, to już naprawdę przyzwoity rezultat.

Na dystansie 800 m biegała też twoja żona.

I to na dużo wyższym poziomie ode mnie. Dorota była w kadrze Polski, jeździła na obozy chociażby z Pawłem Czapiewskim. Nawiasem mówiąc on był biegową ekstraklasą, ja trzecią ligą, nie ma się co oszukiwać. A co do Doroty – występowała na młodzieżowych mistrzostwach Europy, na swoim koronnym dystansie osiągnęła wynik 2:05:31, to już jest naprawdę dobry rezultat. To, że była sportowcem, jest dla mnie dużym plusem – rozumie mnie, wie ile trzeba poświęcić by osiągnąć sukces, nie strzela fochów. Kobieta idealna!

Sama nie chciała spróbować triathlonu?

Miała na to ochotę, ale uznała, że budżet domowy nie wytrzymałby dwójki triathlonistów. A myślę, że byłaby niezłą zawodniczką, bo oprócz tego, że świetnie biega, dobrze pływa. Na studiach mieliśmy sprawdzian na 100 m dowolnym, który wygrałem, ale na tym samym dystansem stylem zmiennym nie miałem z nią szans. Z taką bazą wyrobienie sobie umiejętności na rowerze nie byłoby czymś specjalnie trudnym.

IMG_1851

Zaczęliście się ze sobą spotykać na AWF-ie?

Nie, poznaliśmy się w szóstej klasie podstawówki. Ona chodziła w Płocku do dwójki, ja do osiemnastki, ale wpadaliśmy na siebie na biegach przełajowych. A parą zostaliśmy w wakacje przed pierwszą klasą w liceum.

Wróćmy do sportu – nie żałujesz, że wkręciłeś się w triathlon tak późno?

Trochę tak. Gdybym zaczął pływać wcześniej, dziś mógłbym osiągać wyniki na światowym poziomie. Teraz o to ciężko, ale spójrzmy na sprawę z drugiej strony – mój 33-letni organizm nie jest tak wyeksploatowany, jak przeciętnego zawodnika w tym wieku. Mam więc nadzieję, że dociągnę do czterdziestki, podobnie jak mój idol Tim Don, który ostatnio na połówce zdobył brązowy medal MŚ. I że w tym czasie będę się poprawiał. Wiadomo, że nagle nie zacznę dużo szybciej pływać, tutaj chciałbym ustabilizować swój czas na poziomie poniżej 26 minut na 1/2 IM. Ale myślę, że mogę jeszcze trochę urwać na rowerze, na którym mój najlepszy wynik to 2:05. Chciałbym zejść do 2h plus jeszcze poprawić się na bieganiu, około minuty-półtorej. Jakby to wszystko udało się zrobić, przy sprzyjających warunkach jestem w staniem poprawić to 3:51, o którym wspominałem.

Rezultat w okolicach 3:45 mógłby dać ci wysokie miejsce na MŚ. Start na nich jest twoim marzeniem, dlaczego nie zrealizowałeś go w tym roku?

Z prostej przyczyny – zabrakło mi pieniędzy, by wywalczyć kwalifikacje. Nie pojechałem do Luksemburga, Włoch i Anglii, choć byłem tam zapisany. Owszem, mam sponsorów, którym jestem bardzo wdzięczny, bo opłacają mi zgrupowania czy dają wspaniały sprzęt – są to głównie Mazda Bołtowicz i GVT BMC Triathlon Team –  ale oni też posiadają jakieś granice. W związku z tym za wszystkie przejazdy, hotele i wyżywienie płace sam. To nie są małe sumy, wyjazd do Niemiec kosztował mnie 2000 złotych. Dla nauczyciela WF-u to spore obciążenie finansowe. Mam jednak oczywiście nadzieję, że moje dobre wyniki przełożą się na pozyskanie kolejnych sponsorów, co pozwoliłoby mi w końcu zdobyć przepustkę na mistrzostwa świata.

Zapewne korci cię, żeby na kilka lat zawiesić pracę w szkole i postawić na triathlon.

Faktycznie jest taki pomysł, wtedy miałbym więcej czasu i na regenerację, i na treningi, co przełożyłoby się na wyniki. Ale tak jak wspominałem – dopóki nie znajdę większej liczby dobrodziejów, nie ma o czym mówić. Posiadanie stałego dochodu jest mi potrzebne, mam przecież rodzinę na utrzymaniu, która de facto niebawem się powiększy – za kilkanaście dni Dorota urodzi mi drugiego syna.

Jak w szkole patrzą na twoją sportową aktywność?

Bardzo pozytywnie, gratulują po sukcesach, ale oczywiście nie mam żadnej taryfy ulgowej. W Szkole Podstawowej nr 13 w Warszawie pracuję na całego, nie jestem gościem, który rzuca dzieciakom piłkę i idzie do swojej kanciapy pić kawkę. Ja bym tak nie umiał, jak coś robię to na maksa. Aktywnie uczestniczę więc w zajęciach klas 1-6, uczę dzieciaków np. koszykarskiego dwutaktu. Czasem po zawodach lub ciężkim treningu nie jest łatwo, ale zawzięty jestem, więc daje radę. Pomaga mi też fakt, że mam świetnych podopiecznych, którzy nie bawią się w zwolnienia z WF-u, tylko są zaangażowani w nasze lekcje.

IMG_3040

W twoją pracę zaangażowała się też żona, która musiała przez nią… biegać do samochodu.

Mieszkam w Łomiankach, pracuję w Warszawie, dojazd do stolicy po 7 rano bywa koszmarem. Zdarzało się więc, że podjeżdżałem kawałek do roboty, a potem zostawiałem auto w umówionym miejscu i… biegłem lub jechałem rowerem do szkoły. Jakiś czas później Dorota je odbierała, przy okazji robiąc trening w formie kilkukilometrowej przebieżki (śmiech).

Jesteś nauczycielem z powołania?

Chyba tak. Moja babcia była polonistką, ojciec wuefistą, mama pracowała w przedszkolu, więc od samego początku widziałem, jak wygląda ten zawód. I już w podstawówce postanowiłem, że pójdę na AWF, może jeszcze wtedy nie wiedziałem, że będę nauczycielem, ale pewnie podświadomie czułem, że to tak się potoczy.

Kiedy przygotowywałem się do tej rozmowy, wszyscy twoi znajomi mówili o Łukaszu Kalaszczyńskim w samych superlatywach. Nie wierzę, że nie masz jakichś wad.

Zdradzę ci jedną: czasem podjadam wieczorami. Walczę z tym, ale bywa, że przegrywam. Kiedy Dorota przysypia i słyszy, że coś porusza się po kuchni, krzyczy: zostaw to żarcie, bo jutro znowu będziesz narzekał, że jesteś gruby. Kto wie, może w końcu założy kłódkę na domową lodówkę? (śmiech).

Generalnie jednak podkreślasz w wywiadach, że zwracasz uwagę na dietę.

Od pewnego czasu rzeczywiście tak. Pomógł mi dietetyk Kuba Czaja, współpraca z nim poprawiła moje nawyki żywieniowe. Ale nie jest też tak, że nie pozwalam sobie na chwilę słabości. Nie mam problemów z tym, żeby po ciężkim, udanym starcie zjeść hamburgera z frytkami czy schabowego, wszystko jest dla ludzi tylko trzeba wiedzieć kiedy. Wystrzegam się natomiast cukru. Lubię jogurty, kiedyś kupowałem dużo smakowych, aż w końcu nauczyłem się jeść te naturalne, co jest dla mnie dużo zdrowsze. Nie umiałbym za to zrezygnować z mięsa, co stało się dosyć modne w świecie sportu. Jest mi potrzebne do funkcjonowania, bo mój organizm ma niski poziom wchłaniania żelaza.

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
0
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Inne sporty

Komentarze

5 komentarzy

Loading...