Reklama

Robota wykonana. Choć z lekką fuszerką…

redakcja

Autor:redakcja

04 września 2017, 23:11 • 3 min czytania 92 komentarzy

Reprezentacji Polski tym razem nie zdarzył się wypadek po pracy. Nie oznacza to absolutnie, że robota była wykonana idealnie. Pisząc wprost – oglądaliśmy duże pokłady fuszerki. Ale akurat dziś był taki dzień (i rywal), że na fuszerkę można było sobie pozwolić.

Robota wykonana. Choć z lekką fuszerką…

Właściwie gdyby grał Kabanagabagananga gdyby naszymi rywalami nie byli nijacy Kazachowie a ktoś poważniejszy, Polacy mogliby wracać z tego meczu… nawet bez kompletu punktów. Mogliby po raz kolejny przyjąć od przeciwnika lekcję futbolu, po raz kolejny otrzymać bolesną karę. Za co? Za to, że po względnie szybkim wyjściu na prowadzenie nie potrafili ukłuć po raz drugi, co wprowadziłoby w ich poczynania spokój. A przecież byli blisko, gdy…

a) Milik rozegrał klepę z Lewym (pięta Lewego minęła linię obrony między nogami obrońcy – majstersztyk), lecz chyba się podpalił, bo w prostej sytuacji przestrzelił,

b) Grosik pociągnął skrzydłem, wystawił do Milika w tempo, lecz ten znów przestrzelił,

c) Milik zdecydował się z jakichś 40 metrów na lob z wolnego i omal mu to nie wyszło,

Reklama

d) dwójkową akcję stadiony świata przeprowadził Kuba z Lewym, lecz Milik nie spodziewał się chyba, że zechcą go do tego spektaklu zaprosić (zamiast dołożyć nogę stanął w rozkroku),

e) Grosicki wpadł w pole karne, okiwał dwóch, lecz został zablokowany.

Nie mogliśmy trafić i efekt był jaki był – nerwówka, problemy ze złapaniem kontroli w meczu, ogólny chaos jak w taktyce Piotra Świerczewskiego. Sam otwierający gol natomiast mógł imponować z dwóch powodów. Pierwszy – bo wszystko zagrało perfekcyjnie. Perfekcyjnie wrzucił Rybus, przytomnie odegrał Makuszewski, idealnie wykończył Milik. Drugi – była to akcja przeprowadzona przez trójkę piłkarzy, którzy w Kopenhadze zaczynali na ławce. Czyli zmiany się opłaciły.

Choć końcowy wynik na to absolutnie nie wskazuje… naprawdę były w tym meczu momenty, w którym Kazachowie podchodzili nas zbyt blisko. Zdarzyło się to w momencie, gdy Glik podał Chiżniczence na sam na sam. Zdarzało się to wówczas, gdy Kazachowie podchodzili wysokim pressingiem, z czym nasi sobie nie radzili. Zdarzyło się przede wszystkim, gdy piłka znalazła się w naszej siatce, lecz arbiter – do czego słuszności nie jesteśmy przekonani – dopatrzył się tam spalonego. Warto dodać, że gdyby bramka została uznana, asystę trzeba by zapisać Rybusowi.

Mecz w dużej mierze polegał na oglądaniu jak Polacy cały czas trzymają sprawę na ostrzu noża i nie bardzo wiedzą, jak wyprowadzić jakąś konkretną akcję. I wtedy sprawę w swoje nogi wziął… Wiadomo kto. Lewy znakomicie wykonał rzut wolny po jednym z wielu faulów Kazachów w środku pola (ich gra momentami zakrawała o dyplom im. Jakuba Tosika) i piłka jak byk przekroczyła linię bramkową. Sędziowie mieli jednak inne zdanie…

Reklama

Co los jednak zabrał, oddał szybko i to z nawiązką. Polacy nie skończyli jeszcze dobrze protestować, a znany rasowy snajper Kamil Glik pakował piłkę do siatki po rzucie rożnym. Fortuna pomaczała palce bardziej jednak przy kolejnej bramce, która padła po karnym podyktowanym za „faul” na Lewym. Umówmy się – jeśli to wejście Kazacha spowodowało upadek Lewego, równie dobrze spowodować by go mogła klima włączona na sektorze VIP. Samą jedenastkę Lewy – jak to Lewy – wykorzystał perfekcyjnie.

Nie, nie jesteśmy jakoś przesadnie zadowoleni po tym spotkaniu. Wynik powoduje jednak, że obnoszenie się z tym niezadowoleniem zakrawa o malkontenctwo. Plan wykonany, jedziemy dalej.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

92 komentarzy

Loading...