Reklama

Kraksa na autostradzie do Rosji

redakcja

Autor:redakcja

01 września 2017, 22:56 • 3 min czytania 270 komentarzy

Na autostradzie do Rosji przytrafiła się dziś kraksa. Zdarzenie nie przyniosło za sobą poważnych skutków, rannych brak, jedyną konsekwencją jest fakt, że dotarcie poszkodowanych do celu trochę się opóźni.

Kraksa na autostradzie do Rosji

Kiedyś w końcu musiał przydarzyć się kadrze Nawałki taki mecz. Mecz, w którym to nie ona jako pierwsza zdobywała bramkę (ostatni raz o punkty taka sytuacja miała miejsce we Frankfucie). Mecz, w którym to jej rywal prowadzi (ostatnio o punkty z Irlandią w 2015 roku). Wreszcie – mecz, w którym to Lewy i spółka uczą się futbolu, to Lewy i spółka są lani po tyłkach, to na ich ciała się patrzy celem zbadania, czy równo puchną.

Należy zadać jednak pytanie: i co z tego?

Naszym zdaniem – kompletnie nic. Oczywiście, trzeba podejść do tematu z uczciwością i rzetelnością: faceci w białych koszulkach byli dziś beznadziejni. Chcielibyśmy napisać, że tak beznadziejni jak polskie drużyny w eliminacjach do pucharów, ale… Arka Gdynia na duńskich boiskach zaprezentowała się jakieś 120525 lepiej. Kadra Nawałki popełniała dziś tyle błędów, ile popełniłby Franz Smuda na ogólnopolskim dyktandzie. Była apatyczna, jakby nażarła się proszków otumaniających. Bezradna, jakby wybiegła na mecz w kaftanach bezpieczeństwa. Ze związanymi nogami. Z opaskami na oczach.

Była, kurwa, najgorsza.

Reklama

Demony zaczęły nadlatywać nad stadion w Kopenhadze od krycia Piotra Zielińskiego przy rzucie rożnym. Jeśli z równie dużą skutecznością Piotrek pokrywa rachunki w neapolitańskich knajpach, prawdopodobnie każde wyjście na miasto kończy na komisariacie. Delaney po prostu doszedł do punktu, do którego zmierzał i uderzył w sposób, który sobie zaplanował. Kolejna bramka Duńczyków to lawina błędów, jaka nie zdarza się nawet u rywali kumpli Piszczka z LKS-u Goczałkowice. Najpierw Pazdan nie wiedział, czy w ogóle atakować piłkę, później Glik tak się zamieszał, że w końcu wystawił ją Eriksenowi, a na końcu okazało się, że Cornelius ma wokół siebie tylu rywali, ile biało-czerwoni groźnych strzałów w bramkę. Podpowiemy – zero.

Tak zakończyła się pierwsza połowa, w której raziła przede wszystkim apatyczność, brak walki, brak pomysłu… Brak czegokolwiek pozytywnego. W przerwie padło jednak widocznie zbyt mało męskich słów, bo obraz meczu nie zmienił się ani o jotę (no, poza dosłownie pojedynczymi zrywami). Duńczycy już nie forsowali tempa, jednak i tak nie omieszkali dobić kadrowiczów, którzy najpierw byli w stanie stracić piłkę we własnym polu karnym, a później próbując wyekspediować wrzutkę dostarczyć ją prosto pod nogi Jorgensena. Niby Pazdan był niedaleko napastnika Danii, ale zanim zjarzył o co w ogóle chodzi, Duńczycy pakowali już czwartą bramkę. Pazdan oczywiście wciąż jarzył i to zadanie zajmie mu czas przez najbliższy tydzień – tylko tak potrafimy wytłumaczyć ten brak próby interwencji przy wyśmienitym (ale i bardzo czytelnym) strzale Eriksena sprzed pola karnego. 4:0.

Zapytamy jednak jeszcze raz: i co z tego?

I jeszcze raz odpowiemy – nic. Kompletnie nic. Dawniej do takiego widoku byliśmy przyzwyczajeni jak do niedzielnego rosołu, a dziś zdarza się on nawet nie raz na kilka, co raz na kilkanaście meczów. To była dopiero pierwsza porażka w eliminacjach do mundialu po siedmiu spotkaniach bez porażki. Ba, po sześciu wygranych z rzędu. To prawda, że gra była tak beznadziejna, że nie tylko Łukasz Piszczek kończył dzisiejszy wieczór z niestrawnością. Jednak faktem jest też, że pozycja kadry wciąż jest komfortowa. Nikt nie zszedł przecież z pole position.

Uznajmy zatem, że to po prostu gorszy dzień biało-czerwonych. Dzień, na który przy wypracowanej dotąd przewadze zwyczajnie było ich stać.

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

270 komentarzy

Loading...