Reklama

Wróbel: Kopalnia to ciężka harówa, która wymaga szacunku. Nie wykluczam, że tam wrócę

redakcja

Autor:redakcja

31 sierpnia 2017, 11:37 • 24 min czytania 21 komentarzy

Zbiera niebezpieczne pająki. Gdy został przez swój klub zesłany do rezerw, postanowił wyruszyć w góry i w ciągu trzech lat zdobył najwyższe szczyty wszystkich pasm w Polsce. Pięć razy przerobił „Odyseję” Homera, a na jego półkach szybciej niż biografię piłkarza znajdziemy książkę o Holokauście. Jako uznany ligowiec zdecydował się na łączenie gry w piłkę z pracą w kopalni. Tomasz Wróbel tak odbiega od stereotypów, które krążą na temat piłkarzy, że naprawdę można zwątpić w ich prawdziwość. Znacie go z występów w mocnym GKS-ie Bełchatów, pewnie kojarzycie go również z pomeczowym wywiadem, w którym rzucił do dziennikarza, że „czuje się wydymany jak dziwka po gangbangu”, ale warto sprawdzić też zupełnie inne oblicze zawodnika Rakowa Częstochowa, który powoli kończy piłkarską karierę. Zapraszam! 

Wróbel: Kopalnia to ciężka harówa, która wymaga szacunku. Nie wykluczam, że tam wrócę

Byłeś dziś w Empiku?

Między innymi w Empiku, ale tylko na chwilę żeby zobaczyć, czy pojawiła się jakaś ciekawa książka. Mam ostatnio setki rzeczy na głowie, dlatego trochę zwolniłem z lekturami. Na książki patrzę teraz głównie pod kątem córki, czy jest coś dla niej.

Generalnie piłkarze wybierają inne miejsca w galeriach handlowych.

Możliwe, że masz rację, ale gdy oceniam to z perspektywy czasu, to trochę się pozmieniało. Piłkarze mają dziś znacznie szersze horyzonty niż jeszcze jakiś czasu temu. Przynajmniej takie jest moje odczucie. No i nadzieja, bo liczę, że ta zmiana będzie postępować. Musi. To się później przekłada na boisko – na sposób myślenia na nim, na podejmowanie decyzji. Może tylko pomóc.

Reklama

Kiedyś mówiło się, że inteligentni piłkarze mają trudniej. 

Właśnie nie, broń Boże! Chyba że mówimy o tym stereotypie, iż taki piłkarz z trochę innymi zainteresowaniami niż reszta może być napiętnowany. Trenerzy na pewno wolą pracować z mądrymi ludźmi. Takimi, którzy sami potrafią na boisku rozwiązywać problemy. Trener stara się optymalnie przygotować zawodnika w tygodniu, w trakcie mikrocyklu, ale już w czasie meczu piłkarz sam musi myśleć i reagować. Boiskowe sytuacje są tak różne, że samodzielne myślenie jest niezbędne.

Ty spotkałeś się kiedyś z problemami, które wynikały z tego, że wyłamujesz się ze stereotypu piłkarza?

Chyba nie miałem takiej sytuacji. Zawsze broniłem argumentami swoich racji i sposobu myślenia. Potrzeba także trochę szczęścia. Musisz trafić do grupy mądrych ludzi, którzy potrafią to zrozumieć, wtedy nie ma problemów ze znalezieniem wspólnego języka. Jeśli trafisz do takiej, w której są ci, którzy – z całym szacunkiem – patrzą na świat bardzo prosto, no to mogą być problemy. Ja miałem to szczęście, bo zarówno moi trenerzy, jak i koledzy w zdecydowanej większości byli ludźmi z wieloma zainteresowaniami, które wybiegały poza piłkę, czasami dość daleko.

Ale chyba nie tak daleko jak w twoim przypadku.

Każdy jest inny, nie ma sensu tak do tego pochodzić. Ja też lubię porozmawiać na wiele tematów, ale nie wszystko mnie kręci. Poza tym, to też ciągła zmiana. Przychodzi taki czas, że pewne rzeczy stają się ważniejsze niż kiedyś. Ostatnio mam tak z polityką. Wcześniej mnie jakoś szczególnie nie interesowała, dziś jest jej więcej w moim w życiu. To ważna kwestia. Ten świat jest tak skonstruowany, że bodźcuje nas coraz mocniej, próbuje się nas ukierunkować, wpływać na nasz sposób myślenia. Mądry człowiek potrafi wyłapywać manipulacje, pozostaje wierny swoim wartościom i przekonaniom, pomimo że telewizja czy gazety usilnie starają się narzucić mu coś innego.

Reklama

To którą stację omijasz?

Jak powiem, że TVN, to znowu zarzucą mi, że się na nich uparłem, albo coś gorszego. Nic jednak nie poradzę na to, że tam znajduję programy czy wypowiedzi, które naprawdę mnie drażnią. Tu nawet nie chodzi o wielką politykę. Taki przykład – włączam program śniadaniowy, oglądam go z moją małą córką, a tam roznegliżowana pani tańcząca na rurce. Był na to jakiś boom i promowali to jako fantastyczny i aktywny sposób spędzania czasu. Dla mnie to dość jednoznacznie kojarzy się jednak z agencją towarzyską i nie chciałbym, żeby dorastająca córka myślała, że to fajne. Rozumiem sport, dbanie o figurę, ale znam też wiele ciekawszych sposobów na aktywność fizyczną. Nie wiem, czy przesadzam, ale dla mnie to było chore, że ktoś w godzinach śniadania stara mi się wmówić, że taniec na rurce to coś odpowiedniego dla młodych dziewczyn.

Polityka wciągnęła cię do tego stopnia, że myślałeś o tym, by się w nią zaangażować?

Miałem kiedyś wstępną propozycję, ale nie byłem zainteresowany, bo wiążę swoją przyszłość z czymś innym. Jest to w pewien sposób kuszące, ale też bardzo wiele można stracić. Całe życie pracujesz na swój wizerunek, a stracić możesz go bardzo szybko. W polityce – wybitnie szybko.

Powiedziałeś kiedyś, że masz zainteresowania, o których wolisz nawet publicznie nie wspominać. 

Nie pamiętam, co miałem na myśli, ale pewnie coś takiego było (śmiech). Ostatnio bardzo mocno wciągnęła mnie terrarystyka. Staram się być na giełdach i targach. Mam różne zwierzęta – na przykład kilka bardzo fajnych pająków. To nie wzięło się nagle i z przypadku, bo jednego miałem przez 20 lat, więc dobrze wiem, jak się nimi opiekować. Jednak z biegiem czasu bardziej zaczynają kręcić mnie groźniejsze zwierzęta, takie są obecnie moje pająki. Jeden jest wybitny – murinius usambara. Pod każdym względem jest wyjątkowy. Czuję wielki respekt w stosunku do niego. Jego akcje u terrarystów stoją dość wysoko, jeśli popatrzymy na te najgroźniejsze pająki. Niektóre z nich są zakazane w Polsce, ale chyba teraz mogę powiedzieć, że miałem przez jakiś czas czarną wdowę. Fascynujące stworzenia.

A tego krokodyla kupiłeś?

Nie no, to nie krokodyl! (śmiech) Jest kilka gatunków kajmanów, między innymi okularnik i karłowaty. Chciałem tego drugiego, bo przede wszystkim jest mniejszy. Pytałem o niego na targach, mieli jednego. Dzwoniłem później do zoo, by zapytać, czy jest możliwość, by go oddać, bo jak podrośnie, to ciężko go trzymać w domu. Nie było. Na tę chwilę musiałem zrezygnować, ale może w najbliższej przyszłości się o niego pokuszę, bo podoba mi się to zwierzę.

Co jest fajnego w obcowaniu z nimi czy z pająkami? To jakiś sposób na adrenalinę?

Tak naprawdę do końca nie wiem, więc może to? Każdy z nich jest z inny, każdy ma swój temperament. To, że są niebezpieczne, też jest na swój sposób fajne. Ale dlaczego konkretnie pająki – tego wytłumaczyć nie potrafię. Przecież to samo można powiedzieć o wężach, a one nigdy mnie nie kręciły.

Wracając do książek…

Miałeś okazję poznać Pawła Zarzecznego?

Jasne. 

Czytałem jego książkę „Zawsze byłem najlepszy” i generalnie wiele jego felietonów, choć był bardzo bezkompromisowy. Świetnie pisał. Często patrzę na dziennikarzy, porównując ich z nim.

Bez sensu, nie ma takich. 

No rzeczywiście chyba nie ma. Ale obserwuję dziennikarzy i się doszukuję, bo lubię ten styl. Wiem, że wy chcecie często wzbudzić sensację, ale okej – muszą być emocje, bo robienie rzeczy bezpłciowych mija się z celem i tak jest w życiu ze wszystkim. U Zarzecznego już sam tytuł mówił wszystko. Jedni go kochali, inni nienawidzili, ale lepiej być taką wyrazistą osobą, niż taką, której w ogóle się nie zauważa.

Piłkarze często traktują media jako zło konieczne, a u ciebie to kolejne zainteresowanie?

Lubię poczytać ciekawe artykuły, często szukam czegoś fajnego. Kiedyś przypadkowo wbiłem się na zajęcia z dziennikarstwa, które na jednej z prywatnych uczelni na Śląsku prowadził Kuba Wojewódzki. Jakoś się udało i muszę powiedzieć, że to fajnie spędzone dwie godziny życia.

Niedługo poszerzamy skład redakcji, a ty będziesz szukał zajęcia. Może to jest ten moment! 

(śmiech) Aż tak dobrego pióra nie mam.

Często sięgałeś po książki piłkarskie czy to nuda?

Dość rzadko. Czytałem biografie kilku zawodników – „Jak nie być profesjonalnym piłkarzem” i tak dalej, ale jeśli mówimy o tym gatunku, to wolałem innych sportowców.

Pewnie Agassi numerem jeden. 

Właśnie nie, tenisiści mi nie podchodzili. Zdarzało mi się oglądać finały Wimbledonu czy innych turniejów, bo jeśli ktoś rywalizuje ze sobą nie przez 1,5 godziny, a znacznie dłużej, to zawsze jest to na swój sposób interesujące i wciągające, ale wolę inne sporty. Jestem wielkim fanem NBA. Oglądam, odkąd pamiętam – za mną już jakieś 25 finałów NBA. Zarywałem nocki, nawet jeszcze niedawno, gdy pracowałem na kopalni i musiałem wstawać bardzo wcześnie. Ale nie było przebacz, bo to coś wyjątkowego! Tak więc biografie Dennisa Rodmana, Michaela Jordana czy książka „Dream Team” oraz „11 Pierścieni” Phila Jacksona –  szczerze polecam.

Opowiedz o pracy w kopalni. 

Gdy wracałem do Rozwoju Katowice, automatycznie się tam zatrudniłem. I chciałbym w tym momencie naprawdę pogratulować chłopakom z tej drużyny, którzy zrobili awans do I ligi. Uważam, że to wielka rzecz, iż taki sukces wywalczyła drużyna składająca się z wielu zawodników, którzy łączyli grę w piłkę z codziennym wstawaniem rano i zjeżdżaniem na dół  pod ziemię. Każdemu z nich należy się szacunek, bo wiem, ile wysiłku nas to kosztowało. To nie były komfortowe warunki do wywalczenia awansu do I ligi.

Sam często zjeżdżałeś na dół?

Podział pracy był różny. Były dwa czy trzy miesiące, gdy zjeżdżaliśmy praktycznie codziennie. Nie było przebacz, czasami zdarzało się, że ktoś musiał zostać i wykonać inną pracę, ale codzienność była właśnie taka. Piłkarz-górnik wstaje o piątej. Do szóstej musi mieć już wszystko ogarnięte, bo jest zjazd. O 13-14 melduje się na treningu i pracuje tak jak zawodnicy innych drużyn. Duża zasługa trenerów, że potrafili dostosować mikrocykl do tego, że drużyna była prowadzona w specyficzny sposób. Świetną robotę wykonał Tomasz Stranc, który dziś zajmuje się przygotowaniem fizycznym w Piaście Gliwice. Także dzięki niemu udało się zrobić ten historyczny awans. W decydującym momencie duży wkład miał też oczywiście trener Marek Koniarek.

FOT Michal Stawowiak / 400mm.pl 2011-11-27 PILKA NOZNA - EKSTRAKLASA CRACOVIA KRAKOW - GKS BELCHATOW 2 - 1 MILOS KOSANOVIC, TOMASZ WROBEL

Masz 171 meczów w ekstraklasie na koncie. Umówmy się – nie musiałeś tego robić.

Nie musiałem, ale ja nigdy nie bałem się pracy. Dlaczego się zdecydowałem? Po pierwsze, to zabezpieczenie mojej przyszłości. Żadna praca nie hańbi, a w tym wypadku jest wręcz odwrotnie – to ciężka harówa, która wymaga szacunku. Trudno to opisać słowami… Ogromny szacunek mam do ludzi pracujących pod ziemią. Po drugie, czułem, że powinienem. Byłem kapitanem drużyny, więc może także przez moją obecność, poczuliśmy się jeszcze mocniejsi jako grupa, która chce walczyć o historyczny sukces. Ale przede wszystkim wtedy zakładałem, że nigdy z Rozwoju już nie odejdę, więc to była jedna z opcji na przyszłość.

Ciągle wiążesz swoją przyszłość z kopalnią?

Nigdy mnie to nie fascynowało, ale życie pisze różne scenariusze. Dziś nie wiem, jak będzie. Jestem na bezpłatnym urlopie, mam jeszcze rok kontraktu. Możliwe, że po zakończeniu wrócę na kopalnię.

Naprawdę? Na brak wolnego czasu już dziś nie narzekasz – mówiłeś o biznesie, który prowadzisz. Sam słyszałem, że doradzasz ludziom w różnych kwestiach. 

Zdecydowanie. Ludzie, którzy mnie znają, rodzina, na tym trochę cierpią, ale rozumieją to. Czasami się śmieję i pokazuję chłopakom, jak wygląda mój telefon, gdy wracamy z treningów. Cały czas wibruje, czasami nawet go wyłączam, bo nie da się tych dźwięków słuchać. Później oddzwaniam i przepraszam.

Zostanie przy piłce nigdy nie było priorytetem czy stało się nim trochę późno?

Moim marzeniem jest, żeby ta piłka zawsze była blisko. Każdemu życzę, by miał możliwość pracowania przy czymś, co kocha. Słowo „kocham” jest duże i ważne, ale w kontekście piłki muszę użyć właśnie jego. Naprawdę cieszę się, że miałem możliwość przeżycia tego, co przeżyłem, poznania tylu fantastycznych ludzi, bo wiem, że wielu chciało, a z różnych względów się nie udało. Piłka ukształtowała mój charakter, dlatego liczę, że będę przy niej jeszcze bardzo długo.

Masz w planach jakąś konkretną rolę? Robiłeś uprawnienia trenerskie.

Mam ukończony kurs UEFA A, jeszcze jest Pro, ale to melodia przyszłości. Nie wiem, jaka będzie to rola, ale już teraz pojawiają się różne propozycje. Zobaczymy.

Współpracowałeś już z agencją menedżerską.

Jaką?

Na 100% nie wiem, ale gdybym miał strzelać, to powiedziałbym o Przemysławie Pańtaku, który prowadzi kariery wielu piłkarzy, a przede wszystkim Arka Milika. 

(śmiech) No to jak – strzelamy czy rozmawiamy o faktach?

Weryfikujemy plotki.

Nie chcę, żeby to zabrzmiało jakoś dziwnie, ale ja po prostu znam bardzo wielu ludzi. I część z nich – czy to prezesi, czy trenerzy, czy piłkarze – potrafi zadzwonić i popytać o różne rzeczy czy porozmawiać na różne tematy. Czasami błahe – na przykład zadzwonił trener, którego bardzo szanuję, myślałem, że chodzi o coś poważnego, związanego z piłkarzami i tak dalej, a pytał o hotel, w którym spaliśmy tydzień wcześniej i moją opinię. Na razie to raczej takie życiowe sytuacje, nie wiem jak to będzie wyglądało w przyszłości. Jeśli będę mógł komuś kiedyś służyć wiedzą, kontaktami i tak dalej, to możliwe, że będę to robił.

Kierunek poniekąd naturalny z tego względu, że sam prowadziłeś swoją karierę. 

Tak, ale dziś z  pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że gdybym miał agenta, to osiągnąłbym więcej. Niczego nie żałuję, ale pewne rzeczy można było zrobić lepiej.

To dlaczego im nie ufałeś?

To nie tak. Znam prawo sportowe i potrafiłem samemu negocjować kontrakty. Zresztą, ciągle je studiuję po to, by być przygotowanym na różne sytuacje, żeby nikt mnie nie zaskoczył, bo przez te wszystkie lata dowiedziałem się na co zwracać uwagę i o co warto walczyć. Podsumowując – wtedy myślałem, że to najlepsze rozwiązanie, dziś wiem, że przy pomocy dobrego agenta, miałbym możliwość, żeby pograć w lepszych klubach. Nie dałem sobie szansy.

Wyliczę te, do któryś mogłeś trafić – Lech, Legia, Lechia, Anży Machaczkała. 

Z Lecha była konkretna oferta, gdy miałem pół roku do końca kontraktu w Bełchatowie. Byłem po rozmowach, ale w pewnym momencie sprawa ugrzęzła w martwym punkcie. Chyba z racji tego, że Lech nie chciał płacić, a GKS żądał za mnie pieniądze – poniekąd można ich zrozumieć, bo byłem ciągle ich zawodnikiem.

Z drugiej strony – spędziłeś tam 7 lat, sporo zrobiłeś dla klubu, a i tak byłeś zesłany do rezerw na ostatnie pół roku.

Oczywiście, ale zawsze trzeba próbować zrozumieć. To sprawa między klubami, ja bym się z Lechem dogadał, bo to dla mnie była ogromna szansa. Jeśli chodzi o Legię, nigdy oficjalnej oferty nie miałem, gdzieś tam jakieś głosy były, ale skoro bez oferty, to nie ma o czym mówić.

Zamiast ciebie wzięli Manu. 

Skoro tak mówisz, no to tak pewnie było. Co dalej? Lechia?

Lechia.

Przemilczmy ten temat. Jeśli chodzi o Anży, to rzeczywiście była taka opcja. Byli wtedy beniaminkiem rosyjskiej ekstraklasy, rozmawialiśmy i miałem jechać. Ale posprawdzałem sobie w internecie, jak to wszystko tam wygląda – stadion, miasto i tak dalej – i aż ręce mi opadły. Pewnie się tam pozmieniało, ale wtedy wszędzie ruina, jakieś stare czołgi obok… No katastrofa. Żona nie bardzo chciała jechać, ja też się z tym zgadzałem. To jeden z błędów, które popełniłem, bo kto wie, czy kilka chwil później nie grałbym w tej samej drużynie z wielkimi gwiazdami.

Olałeś ich, a oni później wzięli Samuela Eto’o za 30 milionów, Williana za 35 i płacili im chore pieniądze! 

Błąd, ale nie wiem, co by było. Może bym oszalał z powodu zarobienia takich pieniędzy jak Eto’o! (śmiech)

Ale trochę gryzie się to z tą twoją ciekawością świata. Jeśli o tym mówimy, to akcje Bełchatowa nie stoją najwyżej.

No tak, tamten kierunek był wtedy trochę niezbadany. Ale w Bełchatowie nikt mi krzywdy nie robił, świetny czas – drużynę mieliśmy bardzo dobrą, trenerów także, było kogo podglądać i od kogo się uczyć.

A same pieniądze nie były wtedy kuszące?

Nie doszło do rozmowy o nich. Miałem przyjechać na dwa dni się okazać i wtedy usiąść do rozmów, ale tak się nie stało. Jakby mi powiedzieli, że dostaję połowę tego co Eto’o, to na pewno bym pojechał! (śmiech)

Inne propozycje też były czy wymieniłem wszystko?

Była jeszcze propozycja z Górnika Zabrze. Bardzo dobra, złożona przez śp. Krzysia Maja. No i oficjalna propozycja z Cracovii, do dziś pewnie w klubie jest pismo. Sytuacja była taka, że strzeliłem drzwiami u prezesa, bo nie spodobała mi się jedna rzecz i zostałem przesunięty do rezerw.

Jaka?

Chodziło o moją kontuzję. Zrobiłem zabieg, napisałem do klubu pismo, by zwrócono mi za niego pieniądze. A powiedzieli, że nie zwracają. Nawet nie wytłumaczyli, dlaczego nie, tylko nie i koniec. Wymieniliśmy kilka spostrzeżeń i wylądowałem w rezerwach. Później poszedłem jeszcze raz:

– Prezesie, nie chcę być kulą u nogi. Czy jak dostanę propozycję, to będę mógł odejść?

– Jak przyjdzie oficjalna propozycja, to usiądziemy do rozmów.

Przyszła trzy dni później z Cracovii. Pieniądze były małe, ale wiadomo – zszedłbym z listy płac, nie musieliby utrzymywać gościa, który nie gra nawet w rezerwach. Niestety rada nadzorcza nie zgodziła się na rozwiązanie kontraktu. Bełchatów będę jednak zawsze wspominał tylko dobrze, bo sporo fajnych chwil tam spędziłem.

Serio? Pożegnano się z tobą trochę bez klasy.

Na koniec odbyłem długą, fajną rozmowę z prezesem Szymczykiem i wiele sobie wyjaśniliśmy. Bez pretensji. Jeśli będę miał kiedyś okazję, to chętnie odwdzięczę się temu klubowi. Życzę im powrotu do wyższych lig. Czasami w życiu tak bywa, że o pewnych kwestiach nie decyduje prezes czy trener. Tak wyszło. Nigdy nie założono dla mnie Klubu Kokosa, nie męczono mnie w tych rezerwach. Mimo tego, że zakazano mi przez pół roku grać w piłkę, czułem, że jestem tam szanowany. Brakuje trochę tego czasu w karierze, ale wtedy też miałem możliwość, by poszukać sobie innych zainteresowań. Wybrałem góry, w których spędziłem mnóstwo czasu. Zacząłem realizować swój projekt – chodzi o Koronę Gór Polskich, zdobycie najwyższych szczytów każdego pasma w Polsce. Łącznie jest ich 28, zajęło mi to trzy lata.

FOT Michal Stawowiak / 400mm.pl 2012-08-19 PILKA NOZNA - EKSTRAKLASA WISLA KRAKOW - GKS BELCHATOW 2 - 1 JAN FREDERIKSEN, TOMASZ WROBEL

Do gór wrócimy, ale chciałem zapytać jeszcze o lepsze wspomnienia z Bełchatowa. Każdy mówi mi, że to była wyjątkowa szatnia. 

Kapitalna. Chyba nie ma osoby, która mówiłaby o niej inaczej niż w superlatywach. Mówię nawet o tych, którzy nie grali. Niedawno spotkałem się na pierwszoligowych boiskach z jednym z kolegów z tamtych czasów. Powiedział, że w innych klubach nie znalazł nawet namiastki tego, co było w Bełchatowie. Zgadzam się. Drużyna dobra, a ludzie super.

Wyniki budują atmosferę czy atmosfera wyniki?

Te rzeczy są nierozłączne. Znam kilka przypadków, w których zrobiono wynik pomimo słabej atmosfery, ale to może zadziałać tylko na chwilę. Żeby ciągnąć to dalej, trzeba mieć atmosferę. Oczywiście mówimy o sytuacji, w której nie masz najlepszej ekipy i nie lejesz słabszych, bo to łatwe. Ale jeśli nie jesteś najlepszy lub jesteś na równi, to ten bodziec w postaci wsparcia kolegów, świadomości, że ci goście pójdą za sobą w ogień, jest wtedy kluczowy.

7,5 roku w Bełchatowie, więc to prawie twój drugi dom.

Nie spodziewałem się, że tyle tam zabawię. Myślałem o kupnie mieszkania na początku, a były one dość tanie, ale uznałem, że będę tam pół roku i pójdę wyżej, więc po co mi one? Zrobiło się – nie wiedzieć kiedy – nie pół roku, a siedem i pół. Jako człowiek, który zwraca uwagę na szczegóły, mogę mówić o tym okresie w samych superlatywach, bo organizacja była na wysokim poziomie i uczyłem się. Tutaj w Rakowie też ciekawie trafiłem, jeśli o to chodzi – bardzo mało jest drużyn, które grałyby takim system, więc mogę się rozwijać, choć mam 35 lat. U trenera Papszuna naprawdę nie ma przypadkowych zawodników, ale każdy musi się przystosować i przestawić. I wracamy do początku rozmowy – jeśli jesteś mądry, myślisz, to stanie się to szybciej.

Kilka lat temu w wywiadzie na Weszło zapytaliśmy się o twoje najweselsze wspomnienie. Powiedziałeś o ripoście Grzegorza Kuświka, ale nie wyjawiłeś szczegółów. Dziś możesz wyjaśnić?

(śmiech) No nie mogę, bo partnerki niektórych ludzi mogłyby się obrazić. Wyszło by dziwnie, mogłoby dojść do kilku kłótni, bo wiem, jak czasami dziewczyny reagują. Tylko dlatego nie powiem. Nie ma sensu z błahostki wywoływać jakąś niepotrzebną sprzeczkę.

Kto tam był największym świrem?

Piotrek Lech jest kapitalną osobą. Nie mamy już takiego kontaktu przez moje obowiązki, ale jeszcze kiedyś bywałem u niego w odwiedzinach. Jechałem pierwszy raz z żoną, trafiliśmy do miejscowości, ale nie wiedzieliśmy gdzie dokładnie mieszka. Nagle patrzę a niebie pokaz fajerwerków, a nie był to Sylwester! Żona zastanawiała się, o co chodzi, a ja już wiedziałem, że to Piotrek. W szatni też czasami mu się zdarzało coś odpalić. Jak wspominam wspólne powroty do domu autem, to do dziś się trzęsę. Dusza towarzystwa, ale jak ktoś mu zalazł za skórę, to nie było przebacz. Jak kiedyś dostał ode mnie piłką w twarz z trzech metrów, szykowałem się do ewakuacji i ucieczki ze stadionu bo myślałem, że wstanie i mnie udusi, ale on tylko się otrzepał, spojrzał na mnie i grał dalej. Profesjonalista! Super człowiek.

Dlaczego po Bełchatowie poszedłeś do pierwszej ligi?

Były różne propozycje, trochę zwlekałem z podjęciem decyzji. W Bełchatowie do rezerw przesunął nas trener Probierz, ale nie było to od niego zależne, bo dobrze się u niego czułem, a on na mnie liczył. Strzeliłem chyba 3 bramki i miałem kilka asyst. Pół roku później został trenerem Lechii i wtedy pojawiła się propozycja, o której wcześniej mówiłeś. Nie spodziewałem się tego telefonu, ale trener zaproponował mi dwuletni kontrakt. Chciałem, ale wtedy zmarł mój teść i musiałem się zająć rodziną, więc podjęliśmy decyzję o powrocie do Katowic.

Tam podobno byli rozczarowani. Jak ty reagowałeś na to, że zszedłeś niżej i nie byłeś najlepszy?

Zawsze byłem najlepszy! Śmieję się, ale bywały różne sytuacje, w których ten tytuł pasował. Za trenera Janasa było tak, że dobrze zacząłem sezon, strzeliłem gola z Lechem, ale trener postanowił, że na prawej pomocy będzie grał Kuklis – przy okazji serdecznie Piotrka pozdrawiam, widziałem na Facebooku, że zmienił stan cywilny, gratulacje! – a ja się nigdy z tym nie pogodziłem, że ktoś uznał, że jest lepszym bocznym pomocnikiem. Mówiłem to otwarcie. Jeśli chodzi o prawą stronę w Bełchatowie – zawsze byłem najlepszy!

A jak to było w GKS-ie Katowice?

Tu muszę nakreślić trochę szersze tło – to dla mnie klub szczególny. Od dziecka mu kibicowałem. Na wyjazdy jeździłem, gdy wielu  kibiców nie było jeszcze na świecie. Pierwszy raz to był mecz z Sokołem Pniewy z Jurkiem Dudkiem w bramce. Tata mówił „nie jedź, bo dostaniesz pałką”, a ja pojechałem i dostałem pałką po dupie. Lata 90. Ja wiem, że ci młodzi chłopcy też mają klub w sercu, ale ja tak samo i oddawałem to serce na boisku. Spełniło się wtedy moje marzenie i liczyłem, że potrwa to dłużej i zrobimy awans. Nie udało się. Strzeliłem w sezonie siedem bramek i zaliczyłem dziesięć asyst, to chyba nie jest zły wynik. W niedalekiej przyszłości GieKSa wróci do upragnionej ekstraklasy.

Pewien niedosyt wiąże się też z reprezentacją? Grałeś w czasach, w których nietrudno było o debiut. Ma go choćby Piotr Kuklis. 

Znów go serdecznie pozdrawiam i znów – skoro byłem od niego lepszy, to powinienem zadebiutować (śmiech). A tak poważnie – niedosyt jest, bo to byłoby spełnienie moich marzeń. Nigdy nie czułem się tak dobry, jak dziś mają prawo czuć się w reprezentacji, ale chciałbym jechać choćby na to zimowe zgrupowanie ligowców, nawet jeśli szansa gry w poważnym meczu nie była duża. Jakkolwiek patrzeć – reprezentowali nasz kraj. Szkoda, bo od tych którzy pojechali tam grać na mojej pozycji nie czułem się gorszy. Dziś mówię to z uśmiechem, ale wtedy do śmiechu mi nie było. Niedosyt, a nawet wkurwienie.

Przez Rozwój trafiłeś do Rakowa, tam i tu był awans. Masz 35 lat. Ciągle ci się chce?

Zawsze mi się chce. Dawno temu obiecałem sobie, że nie będę tego przeciągał w nieskończoność. Jeśli będę czuł że nie daję rady w poważnej rywalizacji, to wtedy powiem, że wystarczy. Jak śpiewał zespół Perfect: „Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść. Niepokonanym…” Ciągle jednak mam dużą motywację oraz ogromną wolę walki, ciągle czuję, że śmiało mogę rywalizować z zawodnikami w I lidze.

Co z górami? Zawiesiłeś na jakiś czas po zdobyciu tych 28 szczytów?

Zawiesiłem, ale mamy kilka projektów. Na tapecie są Tatry. Chcemy wspiąć się na Mnicha, to dla nas trochę wyjątkowa góra. Nie jest łatwa. Są liny, trzeba się wspinać, zjeżdża się. Widok jest wyjątkowy, na szczycie mogą przebywać dwie-trzy osoby. Staramy się do gór pochodzić mądrze, z respektem.

Miałeś niebezpieczne sytuacje?

Rok temu na Kościelcu mieliśmy taką, że 10 minut przed szczytem rozpętała się burza. W zasadzie u góry spotkały się dwie burze. Pierwszy raz miałem taką sytuację, że porobiły się wodospady. Już nawet nie myśleliśmy o wejściu, a o bezpiecznym zejściu. Grzmoty, pioruny, do tego bardzo ślisko. Lekkie poślizgnięcie mogło się skończyć tym, że lądujesz na samym dole. Czasami nie tyle ludzka głupota czy brawura decyduje o wypadku, a zwykły pech. Kiedyś na dużej wysokości przeleciał malutki kamyk. Ale z taką prędkością, że przy trafieniu w głowę mógłby mieć zabić. Jak zszedłem na dół, od razu kupiłem kask.

W górach zakochałeś się już w dzieciństwie?

Nie. Przeczytałem kilka dobrych książek o górach.

Znów książki.

Książki przewijają się ciągle. Gdy usłyszałem o projekcie Korony Gór Polskich, pociągało mnie to, że mogę zwiedzić w ten sposób pół kraju. Jadę gdzieś z córką, ona mówi: „zobacz, tato, jakie góry”, a ja mogę jej wtedy powiedzieć, że byłem na ich najwyższych szczycie. Góry uzależniają, jestem tego pewien. Można odpocząć. Pytano mnie kiedyś, czy chodzi o samotność, ale chyba nie do końca. Słucham sobie wtedy audiobooków. „Odyseję” Homera przeczytałem dwa razy, a w górach przesłuchałem ją kolejne trzy. Wyjątkowa książka.

Co w niej wyjątkowego?

To jedna z najpiękniejszych opowieści o zemście w historii literatury. Może tylko „Hrabia Monte Christo” mógłby się równać.

To pora zadać to pytanie – co jeszcze znajdziemy na twojej półce?

Na przykład „Cień wiatru” Zafona. Ciężka książka, ale bardzo polecam. „Wspomnienia Rudolfa Hoessa, komendanta obozu Oświęcimskiego” – świetna lektura, głównie z tego względu, że on bardzo często jest tam cytowany. W temacie Holokaustu generalnie znajdzie się dużo poruszających książek – takich, które nie tylko się czyta, ale też się do nich wraca. „Pięć lat kacetu” na przykład – to książka w trochę innej konwencji, kojarząca się z filmem „Życie jest piękne”. Kolejna pozycja obowiązkowa to „Papillon” – o człowieku, który niesłusznie został skazany na więzienie i nie potrafił się pogodzić z wyrokiem, ale więcej nie będę mówić, żeby nie spoilerować.

Powiedzieliśmy o twoich kilku błędach. To, że na początku kariery postawiłeś na studia, też się do nich zalicza? Studiowałeś dwa kierunki i powiedziałeś, że nie wyjedziesz z Katowic, póki nie zaliczysz dwóch pierwszych lat. 

Możemy tak do tego pochodzić, ale też nie wiadomo. Studiowałem dziennie, więc czasami po meczach musiałem jechać i odrabiać zajęcia. Nie było łatwo, ale poznałem wielu dobrych ludzi. Do dzisiaj jestem im bardzo wdzięczny, inaczej nie mogę tego ująć. Była taka sytuacja, że musiałem iść do trenera Lorensa, który pracował na uczelni i poprosić o pomoc, a on pomagał, wstawiał się za mną. Tak samo trener Góralczyk czy dr Szyngiera. Wstawiali się za mną, by spojrzano zdrowo na kogoś, kto musi przyjechać 300 czy później 150 kilometrów i pozwolić mu np. przyjść na inną grupę czy zaliczać w innych terminach. Pewien profesor na to się nie godził – był tylko raz w tygodniu, chciałem wbić się pomiędzy treningami, ale nie dopuszczał zmiany grupy. Teraz chyba jest prościej i bardzo dobrze, bo trzeba pomagać studentom. Nie leserom, ale komuś, kto mierzy się z takimi trudnościami.

U trenera Lenczyka chyba miałeś za to luz, bo lubi takich piłkarzy. 

Nie zawsze! O trenerze Lenczyku warto napisać książkę – spotkać się z ludźmi, pozbierać te rzeczy i dać mu do przeczytania. Nie wierzę, że by się nie zgodził z jej treściami. Miałem u niego sinusoidę. Chyba mnie lubił. Czasami jednak nabroiłem i już mnie nie lubił. Ale zawsze potrafił spojrzeć życiowo. Był dobrym trenerem, ale przede wszystkim dobrym człowiekiem. Nauczyłem się od niego, jak patrzeć na ludzi. No i na młodych zawodników. Dziś moja rola nie ogranicza się do pokazywania się na boisku. Muszę też wprowadzać ich do zespołu. Nigdy nie będą mieli u mnie łatwo, ale trzeba ich umiejętnie bodźcować, żeby się starali i nie wpadli w pułapkę minimalizmu.

Prócz wychowania fizycznego studiowałeś edukację obronną. 

To był taki dodatkowy kierunek, związany m.in. ze sztabami kryzysowymi. Oby nie, ale idą takie czasy, że może się przydać. Wraca obowiązkowa służba wojskowa. Kto wie. Cieszę się, że tę furtkę też mam otwartą. Oglądam ostatnio niewiele telewizji, ale trafiłem jakoś w nocy na połączenie z jedną z naszych baz wojskowych w innym kraju. Wypowiadał się jeden kapitan – okazało się, że to kolega z mojej grupy na uczelni. Nigdy nic nie wiadomo.

Powiedziałeś o młodych. Widzisz więcej tych różnic?

Oni sami są bardzo zróżnicowani. Inni, bo widzę zmianę pokoleniową choćby po mojej córce. Ale możesz zapytać o to wielu ludzi, większość powie ci to samo – tego charakteru jest dziś mniej. Teraz zdarzają się jednostki z charakterem ze starych czasu, ale patrząc całościowo – jest go znacznie mniej. Uważam, że młodzi piłkarze mają teraz za łatwo. Ja po latach bardzo mocno doceniłem to, że w różnych klubach spotkałem ludzi, którzy mi nie popuszczali. W Rozwoju Katowice właśnie takich typowych górników, do dziś mam z nimi zresztą kontakt. Ale na chrzcie raczej mnie nie głaskali. Nie mogłem wejść do szatni, przebierałem się w przedsionku – dopiero gdy mnie zaakceptowali, otrzymałem miejsce w szatni. Takie to były czasy, musiałeś zapracować na szacunek w drużynie. Dziś mówilibyśmy o dyskryminacji, wtedy to była część naszej walki o piłkarskie marzenia. Czasami przesadzali, ale to ukształtowało mój charakter, który przydaje się w życiu. Dziś ja staram się wymagać, by kiedyś ci młodzi doszli do tych samych wniosków. Znów wracamy do pierwszych pytań – muszą się uczyć, muszą się rozwijać, muszą zdobywać wiedzę i orientować się w  różnych tematach. Jeśli będziesz ciekawy, łatwiej ci będzie ze wszystkim. Nawet z dziewczynami – to oczywiste. Jeśli będziesz tylko grał na konsoli, jak zaciekawisz partnerkę? No chyba że znajdziesz taką, która sama gra tylko na konsoli. Ale po pierwsze, o taką raczej trudno, a po drugie – z taką chyba nie wiązałbym przyszłości.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Fot. 400mm.pl/archiwum prywatne

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

21 komentarzy

Loading...