Reklama

Z niewolnika nie ma pracownika. Kto pierwszy powie: sprawdzam?

redakcja

Autor:redakcja

22 sierpnia 2017, 17:03 • 6 min czytania 55 komentarzy

Zwróciliście uwagę, że ostatnio najczęściej powtarzanym frazesem podczas okienek transferowych jest zdanie: z niewolnika nie ma pracownika?

Z niewolnika nie ma pracownika. Kto pierwszy powie: sprawdzam?

Cofnijmy się o pół roku. Do menedżera Aleksandara Prijovicia spływają wieści o zainteresowaniu jednego z chińskich klubów. A jeśli Chiny, to wiadomo – obrzydliwie wielka kasa. Taka, o jakiej w Polsce można tylko pomarzyć. Oferta wpływa także do Legii a Prijoviciowi odbija. Udziela „Super Expressowi” wywiadu, w którym jednoznacznie stwierdza, że jego zdaniem sprawa jest już przesądzona i nie ma zamiaru rozpakowywać dawno już spakowanych walizek. Oferta 1,5 miliona euro zadowala wszystkich poza Legią, której zamiary są jasno sprecyzowane: transfer będzie, ale do drużyny rezerw. Ostatecznie gdy spływa znacznie korzystniejsza oferta z Grecji, Serb jest puszczany wolno – w końcu jak wiadomo z niewolnika nie ma pracownika.

Identyczna sytuacja powtarza się pół roku później, tym razem mowa jednak o piłkarzu absolutnie kluczowym, liderze, gwieździe, być może najlepszym piłkarsko zawodniku, jaki odwiedził naszą ligę. Vadis Odjidja-Ofoe nie ma najmniejszego zamiaru zostawać w Legii, a podpisany kontrakt sprowadza do roli nic nieznaczącego świstka. Najpierw opóźnia jak się da powrót do Warszawy, przeciągając tym samym do spółki ze swoimi agentami linę. Legia traci cierpliwość i stawia sprawę jasno: ma wracać i koniec. Wszyscy wiedzą jednak, że rozsądne rozwiązanie jest tylko jedno. Odejście. Najpierw Krasnodar rzutem na taśmę rezygnuje z Vadisa, później zawodnik dogaduje się jednak z Olimpiakosem i Legia nie ma innego wyjścia – musi go puścić. W końcu jak wiadomo z niewolnika nie ma pracownika.

W przypadku dwóch kluczowych piłkarzy w bardzo ważnych momentach sezonu mistrz Polski dwa razy miał ostatnio związane ręce. W polskich, przaśnych realiach podobne sytuacje nieszczególnie dziwią, nawet jeśli dotyczą topowych piłkarzy.

Dziwi natomiast to, że podobne obrazki oglądamy ostatnio w czołowych europejskich klubach nawet częściej niż na naszym podwórku. Dmitri Payet szantażując West Ham stawia na swoim i podpisuje kontrakt z Marsylią. Virgil van Dijk – konkurent Jana Bednarka – trenuje indywidualnie po tym jak nie mógł pogodzić się z decyzją klubu, któremu nie uśmiecha się przystawać na grubą kasę od Chelsea czy Liverpoolu. Nikola Kalinić stwierdza, że nie zamierza wziąć udziału już w żadnym treningu Fiorentiny, w efekcie czego ląduje w Milanie. Diego Costa po konflikcie z trenerem ląduje w rezerwach i nie ukrywa się z zamiarem transferu do Atletico. Philipe Coutinho składa w swoim klubie oficjalną prośbę o transfer i grozi, że może mu się odechcieć występów w czerwonej koszulce. To wszystko świeże sytuacje, wiele z nich nie znalazło jeszcze swojego finału.

Reklama

A dla niektórych piłkarzy podobne praktyki to już standard.

W 2015 roku głośno zaczęło się mówić o zainteresowaniu topowych klubów ówczesnym kumplem Grosika, Ousamanem Dembele, jednak przeszkodą do transferu był trzyletni kontrakt piłkarza. Rennes mogło – przynajmniej teoretycznie – wybierać: puszczamy utalentowanego gościa już teraz i zgarniamy za to duże pieniądze? A może zaryzykujemy, potrzymamy go jeszcze rok czy dwa, popatrzymy jak wciąga nosem ligę francuską i oddamy go za pieniądze bardzo duże? Decyzję ułatwił sam piłkarz. – W 2015 roku Dembele nie chciał trenować. Ostatniego dnia sierpnia napisał SMS: „Jadę do Senegalu, mam dość piłki, drażnicie mnie” – mówił Michael Silvestre, dyrektor sportowy Rennes.

Ochotę do gry ostatecznie znalazł, ale w Rennes zrozumieli, że nie ma sensu go dłużej trzymać. W końcu jak wiadomo z niewolnika nie ma pracownika.

Dembele trochę lat przybyło, ale swojej natury nie zmienił. Chciałoby się napisać „nie zmądrzał”, ale… może to jest właśnie mądrość piłkarza w dzisiejszych czasach? Może jeśli nie zrobi cyrku, nie postawi na swoim – nie wygra? Straci kilka lat swojej kariery na szybki rozwój w lidze niemieckiej, podczas gdy mógłby zaliczać bardzo szybki rozwój w lidze hiszpańskiej i końcowych fazach Ligi Mistrzów? Straci kilkadziesiąt milionów, które zagwarantowałby mu nowy kontrakt? Będzie grał w klubie, w którym już mu się nie chce grać?

Borussia Dortmund stoi teraz w kropce. Ma piłkarza, który nie chce trenować, a nawet jeśli mu się odwidzi – i tak ma zakaz pojawiania się na zajęciach. Teoretycznie rozsądnym wyjściem byłoby przerzucenie gorącego kartofla do Barcelony za rozsądną sumę, ale żadna ze stron nie musi być skłonna do kompromisów. No bo przecież…

a) Barcelona wie, że BVB może chcieć się pozbyć zbuntowanego piłkarza (i liczy, że sprzeda go poniżej ceny rynkowej),

Reklama

b) BVB wie, że Barcelona na gwałt potrzebuje gwiazdy i ma z czego za tę gwiazdę zapłacić (i liczy, że kupi go powyżej ceny rynkowej).

Jedni myślą, że wykorzystają okazję i kupią taniej. Drudzy myślą, że wykorzystają okazję i sprzedadzą drożej. Szczególnie w Dortmundzie nie mają najmniejszego zamiaru uginania się przed pierwszą lepszą ofertą Barcelony, a świadczą o tym choćby wypowiedzi Hansa-Joachima Watzke. „Barcelona nie ma ani planu B, ani planu C, Dembele jest dla niej opcją numer jeden. Prawdopodobieństwo tego transferu oceniam na poniżej 50%”. „Dwa tygodnie temu uważałem Barcleonę za godną szacunku, teraz nie mam takiej pewności. Albo zapłacą żądaną kwotę, albo do transferu nie dojdzie”. „Chyba są jeszcze oszołomieni po Realu. Nie zbliżyli się do transferu ani o milimetr”. Borussia sprawia wrażenie niewzruszonej fochami piłkarza i zdaje się krzyczeć: hola, dajecie gigantyczną kasę to możemy pomyśleć. To co dajecie to dla nas frytki!

Opcje na zakończenie tej sagi są trzy.

a) Barcelona faktycznie sięgnie głębiej do portfela i wyłoży za Dembele taką kasę, która usatysfakcjonuje BVB (traci na tym Barcelona),

b) Dembele zostanie w Dortmundzie, ale nie odzyska prawa do gry w pierwszym zespole (traci na tym piłkarz i BVB),

c) Dembele zostanie w Dortmundzie, przeprasza się ze wszystkimi i po pierwszych bramkach wszyscy zapominają o sprawie (traci na tym Barcelona i BVB).

Jeśli zatem Barcelona nie sięgnie głębiej do portfela, prawdopodobnie dojdzie do cudownych przeprosin, wymiany oświadczeń i strzelenia sobie misia przed kamerą, choć i tak nie jest to optymalne rozwiązanie dla klubu. No bo czy jest ktoś w stanie zagwarantować, że sfrustrowany piłkarz, któremu nie pozwoliło się na transfer, będzie umierał na boisku za klub? No nie. Czy widząc kto jest pierwszym wyborem trenera inni zawodnicy muszą być wniebowzięci? No nie. Czy kibice będą potrafili cieszyć się z bramek Dembele tak samo jak z tych Reusa czy Pulisicia? Nie wiadomo.

Na dziś najmniej prawdopodobna wydaje się druga opcja (transfer Dembele do rezerw), wydaje się ona wręcz niewiarygodna, bo nikt nie bierze pod uwagę, że klub nie będzie zainteresowany kompromisem (na co mu piłkarz za miliony euro w rezerwach?), tak samo zresztą jak i zawodnik (po co mu rok na ogórkowym poziomie?). Co jednak, gdy tacy jak Dembele czy Coutinho zaczną wyrastać jak grzyby po deszczu? Co, gdy w końcu w jakiejś sytuacji sprawy zajdą tak daleko, że któraś ze stron nie zechce kompromisu? Co, jeśli piłkarze zobaczą, że buntowanie się w stylu Dembele ma sens? Czy kluby pokroju Arsenalu czy Atletico pozwolą sobie na to, by dla zasady przetrzymać piłkarza w rezerwach, paląc tym samym w piecu grube miliony euro? Czy dojdzie kiedyś do momentu, że któraś drużyna rezerw jest warta więcej niż pierwszy skład? Na ten moment wydaje się to absurdalne, ale patrząc na kierunek w jakim zmierza rynek – być może to tylko kwestia czasu.

Z drugiej strony kto, jeśli nie Borussia, miałaby powiedzieć niespiętrzającym się buntom piłkarzy „pas”. Skoro już teraz lokalny hegemon, Bayern, regularnie wybiera jej bez większego problemu piłkarzy, za chwilę może się okazać – jeśli BVB ustąpi Dembele – że za pół roku prośby o transfer do Monachium złoży pół składu. A to oznaczałoby katastrofę.

Warto obserwować sprawę Dembele, bo – kto wie –  może wyznaczyć ona standardy zachowania piłkarzy i pokazać, czy w dzisiejszych czasach kontrakt faktycznie ma jakieś znaczenie, czy jest tylko niewiele wartym papierkiem.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

55 komentarzy

Loading...