Reklama

Sprytny Kszczot i cwany Lisek dorzucają kolejne medale do polskiego worka!

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

08 sierpnia 2017, 23:50 • 3 min czytania 9 komentarzy

Adam Kszczot i Piotr Lisek z czystym sumieniem mogą dziś ruszyć w miasto i nie wracać do hotelu aż do rana. Zasłużyli na to. Pierwszy obronił tytuł wicemistrza świata na 800 m, drugi odniósł największy sukces w swojej karierze – zgarnął srebro w finale skoku o tyczce. To był kapitalny wieczór polskiej ekipy na mistrzostwach świata w Londynie.

Sprytny Kszczot i cwany Lisek dorzucają kolejne medale do polskiego worka!

– Zawsze mam taki jeden-dwa dni w roku, że nogi nie nadążają za głową. Wszystko jest wytrenowane, głowa i układ nerwowy są przygotowane na dobry wynik, ale nogi totalnie odmawiają posłuszeństwa. I jak to mówimy w naszym żargonie, nie można już na tym „zajechać” – tak Adam Kszczot wspominał w rozmowie z Weszło katastrofę z igrzysk w Rio, gdzie sensacyjnie nie załapał się nawet do finału. Kiedy o to zapytaliśmy, aż podskoczyło mu ciśnienie, prawie chciał kończyć rozmowę. Dlatego w Londynie chciał już „zajechać” po medal.

I tak też zrobił.

Miejscem na podium pachniało już od półfinału, kiedy ograł wszystkich niczym profesor. Tym razem też dał najpierw wyszumieć się innym, by dotkliwie ukąsić ich na finiszu. Znów jest srebro, tak jak przed dwoma laty w Pekinie. Adam oglądał dziś tylko plecy Francuza Pierre’a-Ambroise Bosse. Nasz 800-metrowiec był po wszystkim tak nakręcony, że z równowagi nie wyprowadziłoby go dziś pewnie nawet najdziwniejsze pytanie dziennikarzy, których jak wiadomo lubi ostatnio uczyć dobrych manier.

Liczyliśmy też na tyczkarzy i tutaj również poszło dobrze. Przed finałowym konkursem można było mieć podstawy, żeby wierzyć w powtórkę z MŚ w Berlinie z 2009 r., kiedy to w finale tyczki kobiet złoto zdobyła Anna Rogowska, a srebro Monika Pyrek. To naprawdę nie było marzenie ściętej głowy. Zarówno Piotr Lisek, jak i Paweł Wojciechowski są przecież w czubie list światowych tego sezonu. Ten pierwszy tak przylutował podczas zawodów w Poczdamie na początku roku, że nowy absolutny rekord kraju wywindował na 6.00. Pokonał więc tę magiczną granicę jako pierwszy Polak w historii. Wojciechowski z kolei raptem w lipcu w Lozannie pofrunął na świetne 5.93. Słowem, to naprawdę mogło być polskie show w Londynie.

Reklama

Parafrazując „Laskę” z „Chłopaki nie płaczą”: dwóch medali w tyczce nie ma, ale też jest zajebiście. Wojciechowski skończył na przyzwoitym, chociaż pewnie rozczarowującym dla niego piątym miejscu, ale odpalił za to Lisek. Chociaż też było nerwowo, bo tak po prawdzie już pokonanie 5.65 szło mu jak krew z nosa – dał radę tej wysokości dopiero w trzeciej próbie. Przez moment dyndał więc już nad przepaścią, ale włączył turbodoładowanie i do samego końca walczył o złoto. Ostatecznie upolował srebro z wynikiem 5.89, poprawiając tym samym wynik z MŚ w Pekinie, gdzie był trzeci. Mistrzem świata został Amerykanin Sam Kendricks, francuski rekordzista świata Renaud Lavillenie zdobył zaledwie brąz.

Kilka miesięcy temu Piotrek w rozmowie z nami wspomniał, że przez pewien czas jadłospis układała mu Anna Lewandowska. Ale opowiadając o tym lekko się krzywił. Mówił, że może i kiedyś jeszcze wróci do tej diety, ale generalnie ma problem, bo kiedy widzi coś smakowitego, to nie może się powstrzymać. I dobrze. Jak widać, do zdobywania medali nie potrzeba mu koktajlu buraczano-malinowego czy nasion chia. Dla nas, jeśli ma tak dalej skakać, może wcinać gluten wiadrami.

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

9 komentarzy

Loading...