Reklama

Hej, Usain, pokaż portfel!

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

06 sierpnia 2017, 12:56 • 6 min czytania 14 komentarzy

20 tys. dolarów – tyle zarobił wczoraj za trzecie miejsce w finale 100 m w Londynie Usain Bolt. Za wygraną byłoby to 60 „patyków”. Gdybyśmy my dostali taki cash, pewnie padlibyśmy na miejscu, ale Jamajczyk takich przelewów może nawet nie zauważać. Bo po co zawracać sobie głowę kieszonkowymi na waciki? Dla multimedalisty olimpijskiego i mistrzostw świata wygrane na bieżni już dawno przestały być bowiem bezpośrednim źródłem dochodów, on owoce swojej pracy zbiera w innych ogródkach. Ostatnia impreza w karierze rekordzisty globu to dobry moment, żeby zajrzeć mu do kieszeni.

Gdyby badać sprawę po łebkach i patrzeć tylko na ranking „Forbesa” – bez szału. W tegorocznym zestawieniu Usain Bolt zajmuje dopiero 23. miejsce z rocznymi zarobkami szacowanymi na 34,2 mln dol. To m.in. prawie trzykrotnie mniej niż wynoszą pobory Cristiano Ronaldo i prawie dwukrotnie mniej niż Rogera Federera. Mało tego, trzy miliony więcej zarobił od niego nawet coraz bardziej staczający się Tiger Woods, który ostatnio kolejny raz został zatrzymany przez policję jak jakiś menel. W zestawieniu wyprzedzają Jamajczyka jeszcze gwiazdy NBA, Formuły 1 i zawodnicy futbolu amerykańskiego.

Bieg z prędkością 50 tys./s

Perspektywa powinna być jednak nieco inna. Lekkoatletykę może i nazywa się „królową sportu”, ale w porównaniu do piłki, koszykówki czy tenisa, jej wysokość chodzi w porwanych rajstopach i za ciasnych pantofelkach. Pod względem medialności wspomnianych dyscyplin nie wyprzedzi bowiem nigdy. A Bolt w setce „Forbesa” jest jedynym przedstawicielem swojej branży. Żeby jeszcze lepiej zobrazować to, jaki sukces finansowy osiągnął Jamajczyk, weźmy na tapet słynnego Mo Faraha. Specjalista od biegów na 10 000 i 5000 m, który przez wielu uznawany jest dziś za drugą gwiazdę po Bolcie (w piątek zdobył swój szósty tytuł mistrza świata, ma też cztery olimpijskie złota), zarabia rocznie około 5 mln dol.

Gaże w lekkoatletyce nie powalają na kolana. Jak już wspomnieliśmy na początku, za zdobycie mistrzostwa świata można zarobić 60 tys. dolarów. A to i tak całkiem sporo w porównaniu ze stawką za wygranie prestiżowych jakby nie było zawodów Diamentowej Ligi, gdzie najlepszy zawodnik pojedynczego mitingu otrzymuje od organizatorów 10 tys. Kwota dla zwycięzcy całego cyklu w sezonie, to z kolei 40 tys. Czyli szału nie ma. Nieco lepiej można oczywiście zarobić bijąc rekord świata, bo za to IAAF płaci już okrągłe 100 tys. Tyle, że to są zwykle pojedyncze strzały. Bolt swoje rekordy na 100 i 200 m bił dawno temu, bo w 2009 r. w Berlinie, a ten wybiegany w sztafecie 4×100 w 2012 r. w Londynie. Nigdy nie stał się więc w sprincie kimś takim, jak Jelena Isinbajewa w skoku o tyczce, bo słynna Rosjanka w pewnym momencie uczyniła sobie z tego wręcz stały dochód. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że „Carycę tyczki” w szczytowym momencie kariery stać byłoby na poprawienie swojego rekordu planety o dobrych kilka centymetrów. Ona wolała jednak bić go centymetr po centymetrze, a więc kasować stówę po stówie.

Reklama

Nie jest tajemnicą, że najwięksi najbardziej potrafią jednak obłowić się negocjując stawki za samą obecność na mityngu. Kontraktów Bolta nikt oczywiście nie widział na oczy, ale ostrożnie licząc, jego team woła ponoć za przyjazd na zawody od 250 do nawet 500 tys. dol. A organizatorzy chętnie wykładają taką kasę, bo dla nich i tak będzie to opłacalne. Jamajczyk to przecież najlepszy „zapełniacz” stadionów, nawet jeśli jego start trwa krócej niż 10 sekund. Przyjmijmy więc – teoretycznie – że ktoś jest skłonny wypłacić mu pół miliona. Jamajczyk za sekundę biegu na takiej imprezie skasuje około 50 tys.

I jeszcze jednak rzecz, o której się raczej nie mówi, ale przy okazji roztrząsania zarobków mistrza warto o niej wspomnieć. Wielu zawodników ze światowej czołówki w pewnym sensie powinno być wdzięcznych Boltowi, bo dzięki niemu automatycznie podniósł się też próg płacowy w sprincie w ogóle.

„Przebiliśmy szklany sufit”

Jego największym sponsorem od lat pozostaje oczywiście Puma. Warto jednak zaznaczyć, że ten związek ma długi staż, bo firma dostarczała Boltowi sprzęt jeszcze w czasach juniorskich, czyli na długo przed jego największymi sukcesami. I była to prawdopodobnie jedna z jej najlepszych decyzji w historii. Z kolei według obowiązującego kontraktu, rocznie na konto sprintera wpływa dziś od Niemców 10 mln. Odzieżowy gigant, co zrozumiałe, będzie jednak chciał zatrzymać Bolta w swojej stajni także po zakończeniu przez niego kariery. Według magazynu „Sports Illustrated”, rekordzista świata za rolę ambasadora marki ma wtedy dostawać 4 mln rocznie.

Chociaż jego związek z Pumą wydaje się być nie do ruszenia, w blasku sprintera chociaż odrobinę ogrzać się próbują też inne światowe marki. Przykład pierwszy z brzegu – firmy samochodowe. Management Jamajczyka regularnie dostaje propozycje chociażby przetestowania nowych modeli. Bo co może być z marketingowego punktu widzenia lepszego, niż zdjęcie uśmiechniętego gwiazdora przy nowej furze? A jak jeszcze rzeczony gwiazdor zechciałby nią dojeżdżać na treningi? Z branżą motoryzacyjną wiąże się zresztą dość ciekawa historia. W 2009 r. Bolt dostał do śmigania od BMW pachnące nowością M3 Coupe. Auto tak mu się spodobało, że jako prezent kupiła mu go – jeśli wierzyć niektórym portalom motoryzacyjny – właśnie Puma. Gwiazdor zabaweczką długo się jednak nie nacieszył, bo dość szybko rozbił ją na Jamajce. Co ciekawe, jechał bez butów, przez co lekko pokiereszował sobie stopy. Zdjęcia rozbitego samochodu stały się hitem internetu, co pewnie średnio ucieszyło szefa PR-u w BMW.

Wróćmy jednak do pieniędzy. Kolejne ważne pozycje na liście płacowej Bolta to m.in. Gatorade, Nissan, Visa, Digicel, Virgin Media i Hublot. Nie licząc oczywiście mnóstwa mniejszych, regionalnych kontraktów reklamowych. Słowem – kasa płynie z każdej strony. Kury znoszącej złote jaja dogląda oczywiście nie byle kto. Ricky Simms, założyciel PACE Sports Management, jeden z czołowych agentów świata. Jego firma zaczęła reprezentować lekkoatletę jeszcze w 2003 r., kiedy ten miał niespełna 17 lat. I najwyraźniej chce pójść za ciosem, bo znaczną część stajni Simmsa stanową dziś właśnie Jamajczycy. – Usain jest bardzo wpływową postacią lekkoatletyki, zainspirował wielu ludzi na całym świecie, tak w sporcie, jak i w życiu. Pokazał, że wszystko jest możliwe dzięki talentowi i ciężkiej pracy. Czuję, że razem przebiliśmy szklany sufit tego, co jest możliwe w lekkoatletyce – mówił menago na kilka dni przed startem MŚ w Londynie i raczej nie chodziło mu tylko o to, że jego klient jest dobrym wzorem dla młodzieży.

Reklama

Bolta na kontrakcie chciałaby mieć pewnie każda firma na świecie. Jego wizerunek, także ze względu na zakręconą osobowość którą pokochali kibice, ma bowiem szczególnie ważną zaletę – to słup reklamowy, który można postawić w zasadzie w każdym miejscu na świecie. To gwiazda ogólnoświatowa. Może i szósty na liście najbogatszych sportowców świata Andrew Luck jest gwiazdą futbolu amerykańskiego zarabiającą znacznie więcej niż Bolt, ale nikt chyba nie porwałby się, żeby zrobić z niego twarz dużej kampanii w Europie, bo wielu tutejszych przeciętnych kibiców (tak zakładamy) prawdopodobnie nie wie, kim Pan Andrew jest. – Mam wrażenie, że stał się ikoną należącą do całej ludzkości. On prawie że jest beznarodowościowy dla odbioru lekkoatletycznego. To nie jest ten Jamajczyk, tylko nasz Usain Bolt – mówił nam kilka miesięcy temu Robert Korzeniowski, kiedy zapowiadaliśmy na Weszło ostatni sezon w karierze Jamajczyka.

Jak więc widać, schodzący z bieżni Bolt jest nie tylko najlepszym sprinterem w historii, ale też człowiekiem o innych zdolnościach. Dokładnie tak jak w tym dowcipie: „Jakie zdolności są najbardziej cenione u mężczyzn? Zdolności płatnicze.”

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. kadr z filmu „The Boy Who Learned to Fly”

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

14 komentarzy

Loading...