Reklama

Arka musi pokazać jaja, a Lech udowodnić, że myśli o poważnej piłce

redakcja

Autor:redakcja

27 lipca 2017, 12:48 • 5 min czytania 65 komentarzy

Nadszedł dzień próby, w którym należy oddzielić chłopców od mężczyzn. Na tym etapie skończyły się już przelewki, a awansu za rozprawienie się z pasterzami nie będzie, bo ci już dawno odpadli. Pora podejść do walki z profesjonalnymi klubami, które zdaniem bukmacherów uchodzą za faworytów w starciu z polskimi drużynami. No, a nic w tym dziwnego, bo Midtjylland w każdym aspekcie futbolu wciąga Arkę lewą dziurką od nosa. Z kolei Utrecht już na tak groźnego smoka nie wygląda, ale poparzyć zawsze może. 

Arka musi pokazać jaja, a Lech udowodnić, że myśli o poważnej piłce

To czwarta drużyna ligi holenderskiej, byli tylko za Feyenoordem, Ajaksem i PSV. To wszystko mówi o tym zespole – powiedział trener Lecha Poznań Nenad Bjelica. Właściwie po tej wypowiedzi moglibyśmy skończyć pisanie czegokolwiek, bo żadną tajemnicą nie jest, że czwarta siła ligi holenderskiej, na papierze i czysto statystycznie, wypada dużo lepiej od Lecha, który zakończył Ekstraklasę na trzecim miejscu. Sprawa jest jednak dość złożona i nie do końca tak jest, bo Lechici w pewnych aspektach będą mieli przewagę nad rywalem, którą koniecznie powinni wykorzystać.

Po pierwsze, liga holenderska rusza dopiero w połowie sierpnia, a nie najlepsza postawa Utrechtu w II rundzie eliminacji pokazuje, że daleko im jeszcze od optymalnej formy. No, bo jak inaczej nazwać bezbramkowy remis na Malcie ze słabiutką Vallettą? Co prawda u siebie wygrali już 3:1, ale… szanujmy się, w taki sposób nie ogrywa się naleśników. Po drugie europejskie puchary dla Utrechtu nie są chlebem powszednim, ponieważ zagrają w nich po czterech latach przerwy i wcale nie mają dobrych wspomnień z tamtej edycji, bo też zaliczyli swój Stjarnan, który w ich przypadku był luksemburskim FC Differdange 03. Choć tutaj faktycznie to Lech ma więcej niemiłych historii, bo były przecież jeszcze AIK Solna ze Szwecji i litewski Żalgiris Wilno. Ale wynika to pewnie z faktu, że Utrecht najzwyczajniej w świecie, w ostatnich latach grał zdecydowanie mniej w europejskich pucharach niż Lech.

Jeśli chodzi o sytuację kadrową to Utrecht wygląda całkiem nieźle, ale nie da się ukryć, że letnie okienko transferowe też dało im w kość. Przede wszystkim sprzedali gwiazdę zespołu Sebastiena Hallera, który odszedł do Frankfurtu za siedem milionów euro. Z ważniejszych graczy odpalono też Amrabata, za którego dostali cztery melony od Feyenoordu. Z drugiej strony pozyskali też kilku nowych graczy, ale na pierwszy rzut oka nie wyglądają oni szczególnie groźnie. Jednak, jeśli zerkniemy na szeroką kadrę Utrechtu, to znajdziemy paru gości, którzy mogą nie cackać się lechitami, bo Yassin Ayoub na pewno będzie królował w środku pola. Gość jest wyceniany na 4,5 miliona euro, a niebawem ma trafić do Bursasporu, więc coś grać na pewno potrafi. Z kolei w ataku mają Simona Makienoka, którego niegdyś sprowadzili z Palermo za 1,5 miliona euro. Strzelić też łatwo nie będzie, bo dostępu do bramki strzeże niezwykle solidny David Jensen. Cóż, no tym razem na pewno przyjdzie zmierzyć się z profesjonalnymi piłkarzami.

No dobra, ale mniejsza o doświadczenie, wartość piłkarzy i ich zgranie, przejdźmy do poważnych i istotnych spraw, bo Jan Tomaszewski mógłby uznać nas za amatorów. Dzisiejszy mecz odbędzie się na tzw. „galgenveld”, co w tłumaczeniu na nasz ojczysty język oznacza ,,szubienicę”. Nazwa specyficzna, ale ma swoje wytłumaczenie, ponieważ legenda głosi, że tam gdzie obecnie znajduje się stadion, w przeszłości wykonywano publiczne egzekucje. Natomiast podchodząc do tematu bardziej profesjonalnie w stylu Pana Tomaszewskiego, to trudno powiedzieć nam cokolwiek o murawie, bo pierwszą rundę Utrecht rozgrywał na innym stadionie, gdyż u nich odbywały się mistrzostwa Europy kobiet. Dodatkowo nie możemy zbytnio uspokoić Pana Janka, bo trener Bjelica chyba lekko lekceważy ten śmiertelnie ważny aspekt – Nie wiem, jak ona wygląda, ale jeśli w Holandii nawierzchnia nie będzie dobra, to już nie wiem gdzie będzie. 

Reklama

***

Powiedźmy sobie szczerze, że niespodziewany zwycięzca Pucharu Polski zbyt dużych szans w Lidze Europy zazwyczaj u nas nie ma. No bo wystarczy przypomnieć, jak bydgoski Zawisza dostał dwa razy po dupie od belgijskiego Zulte Waregem. Przed pięcioma laty była też Jagiellonia, która odpadła z Arisem Saloniki, ale tutaj chociaż po walce. W każdym razie Arka nie wygląda na drużynę, która miałaby nadać nowy trend, bo najzwyczajniej w świecie od Duńczyków jest słabsza o parę klas. Wystarczy spojrzeć na wartość obu drużyn i już wiemy, że różnica jest dość spora, ponieważ wartość zawodników duńskiego klubu wynosi ponad 15 milionów euro, a polskiego jedynie pięć liczonych również w europejskiej walucie.

FC Midtjylland znany jest głównie z tego, że działa dość specyficznie, a swoje ruchy opiera głównie na komputerowych wyliczeniach. Jeśli ktoś ma ochotę zagłębić się w ten temat, to zapraszamy TUTAJ. Ostatnie lata pokazują, że ten system działa doskonale, bo na trzynaście poprzednich sezonów aż jedenaście razy grali w europejskich pucharach. Natomiast chyba wszyscy pamiętamy, jak dwa lata temu rozprawili się z Legią, a także w 1/16 postawili się Manchesterowi United, z którym wygrali meczu u siebie w stosunku 2:1. Jak ma się do tego Arka? Trochę nijak, bo gdynianie dzisiejszym meczem wracają na europejską arenę po 38 latach.

Jeszcze większe powody do niepokoju i pesymizmu mamy, jeśli spojrzymy na kadrę Duńczyków albo ich ostatnie ruchy transferowe. Fakt, że potrafią sprzedać piłkarza do Celty Vigo za sześć milionów euro, to też całkiem niezły dowód, że Arka i w tym aspekcie nie ma startu. Tym bardziej, że chodzi o Pione Sisto, który jest ich wychowankiem. Co więcej, to w tegorocznym okienku transferowym wydali już ponad dwa miliony euro na czterech zawodników. No, a to kwota, która znacznie przekracza połowę budżetu Arki. W składzie mają takich zawodników, jak Kian Hansen, który jest reprezentantem kraju albo Paul Onuachu, który niebawem ma odejść za pokaźną sumkę. Poza tym łącznie mają sześciu zawodników, których wartość rynkowa to minimum milion euro. Nawet nie będziemy porównywać tego z piłkarzami Arki, bo po co jeszcze bardziej się dołować? Chcielibyśmy zakończyć optymistycznie i napisać, że Arka jest chociaż na bardziej zaawansowanym etapie sezonu, ale duńska ekstraklasa również rozegrał już dwie kolejki. Cóż, jeśli Arka awansuje, to będzie spory sukces.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

65 komentarzy

Loading...