Reklama

Reanimujemy faceta, a zaraz przyjeżdża rodzina. Pisk, krzyk, płacz agonii. To siada na głowę

redakcja

Autor:redakcja

24 czerwca 2017, 11:28 • 23 min czytania 21 komentarzy

W „Męskich Gadkach” mamy cel, by przedstawiać wam bliżej nie tylko postacie z gazet czy telewizji, bowiem te, choć z pewnością interesujące, nie mają monopolu na warte pokazania historie. Tak naprawdę wychodząc z domu już za rogiem można spotkać – mówiąc górnolotnie – bohaterów dnia codziennego. Choć strażak Mateusz Nogajski słowa „bohater” nie lubi i takim się nie czuje, to do klasycznej definicji z pewnością można go przyporządkować. Rok temu, w czasie urlopu w pojedynkę ugasił pożar domu jednorodzinnego i został odznaczony przez prezydenta Andrzeja Dudę właśnie jako „bohater czasu pokoju”. Na co dzień pełni służbę w Gdyni, skąd przeniósł się z Torunia. Rozmawiamy o strachu, powołaniu, odwadze, brawurze, ludzkiej głupocie, radzeniu sobie z ciężarem widoków, jakie spotyka w pracy, a które potem muszą pozostawać w głowie. Zapraszamy.

Reanimujemy faceta, a zaraz przyjeżdża rodzina. Pisk, krzyk, płacz agonii. To siada na głowę

Ten urlop masz spokojniejszy w porównaniu do zeszłorocznego?

U nas urlopy są parodniowe, a ten faktycznie, śmiejąc się i porównując do tego z zeszłego roku, jest spokojny, nic takiego się nie wydarzyło. Wtedy to był przypadek, ja wychodziłem od mojej siostry i trzy domy dalej się paliło, widać było z ulicy.

Czytałem, że zrozumiałeś co się dzieje dzięki zapachowi?

Siedziałem z moim szwagrem w ogrodzie, rozmawialiśmy o czymś, w pewnym momencie poczułem dziwny zapach, czegoś palonego. To nie było ognisko, grill, wypalanie śmieci, więc mówię do szwagra: „coś się pali”. Powiedział mi, że jestem sfiksowany na punkcie roboty i wszędzie czuję pożar. Odpowiedziałem, że wcale nie, to on już nie chciał ze mną gadać, machnął ręką i poszedł. Wyszedłem od nich z ogrodu i po 50-80 metrach na skos od miejsca, z którego ruszyłem, wydobywał się gęsty czarny dym i wtedy już z zawodowego doświadczenia wiedziałem, że tam się nie przypalił jakiś garnek czy patelnia, tylko będzie się działo grubo. Na miejscu jednak nikt wiedział o pożarze! Sąsiadka obok krzyczała, że palą w kominku, drugi sąsiad mówił o ognisku za domem. Wszedłem tam na hura, nie pytałem już czy ktokolwiek jest w środku, bo jeśli by był, to w ciężkim stanie. Zacząłem przeszukiwać parter, nikogo nie znalazłem, jak wszedłem na pierwsze piętro to zobaczyłem palącą się kuchnię – lodówka była zajęta ogniem, szafki, drewniana boazeria, pomieszczenie do połowy wypełnione czarnym dymem. Wybiegłem z tego domu, zamykając po drodze wszystkie pomieszczenia, by odciąć dopływ powietrza i krzyczałem do ludzi, żeby mi dali gaśnice. Dali mi, ale to były dwie gaśnice proszkowe, samochodowe, jednokilogramowe. Wróciłem, położyłem się na ziemi – tam było z osiem centymetrów wody, bo rura pękła i to mnie fajnie chłodziło – odbezpieczyłem gaśnicę, zakotłowało się i zrobiło ciemno.

Reklama

Wyszedłem z domu i znalazłem pod nim właściciela. Biegał w chaosie, zaczął otwierać wszystkie okna, uspokajałem go, że jestem ze straży i wiem co robić. Siłą go w sumie zatrzymałem, bo on był w szoku i nie kumał co się dzieje, w końcu udało się go opanować. Zakręciliśmy gaz, no i tyle. Okazało się potem, że nastąpiło spięcie w lodówce.

To był brawura czy odwaga? Strażak musi to umieć odróżnić?

Wiesz co, z brawurą to jest tak, że jeśli jesteś podczas swojej służby i masz cały system zabezpieczeń: od ubioru, przez aparaty powietrzne, po hełmy, to wszystko powoduje, że tej brawury jest więcej, możesz sobie na więcej pozwolić. Z całym uposażeniem wchodzisz do większych temperatur i dłużej w nich wytrzymujesz. Jednak w naszym zawodzie ta dawka brawury i tak nie może być duża, jest w nas wiele opanowania, szkolą nas do tego latami. Natomiast tutaj, w tym wykonaniu, była brawura i poniekąd trochę głupoty. Nie zastanawiałem się, co się może wtedy stać, tylko miałem misję w głowie i w momencie, kiedy zobaczyłem, co się dzieję na pierwszym piętrze, to stwierdziłem, że na tyle ile mogę to spróbuję. Też brawura by się szybko skończyła, bo gdyby była większa temperatura, wtedy nie dałbym rady wejść. Miałem na sobie sztuczny dres i on się faktycznie skurczył, ale szczęście, że gazy pożarowe – z samej fizyki – były wysoko nade mną, a ja leżałem i tam było, załóżmy, 80-100 stopni. Jak w saunie, wchodzisz z gołym ciałem to wytrzymasz 15 minut, tutaj miałem ubranie, ale mogłem wytrzymać, nie było tak ciepło, by mnie mogło zapalić od razu. I też w tej brawurze było dużo doświadczenia wyciągniętego z mojej pracy – wiedziałem jak przebiega proces spalania w pomieszczeniach zamkniętych, wiedziałem, na co trzeba uważać, było w tym dużo opanowania. Bo choćby pozamykanie drzwi: coraz częściej się mówi, że idąc spać, warto je wszystkie zamknąć. To jest bardzo ważne, szczególnie w domach jednorodzinnych. Są zdjęcia, jak ludziom się palił garaż, ale drzwi były zamknięte, obudził ich alarm i ostatecznie spalił się tylko ten garaż. Z otwartymi drzwiami pali się cała chałupa.

Czujesz strach?

On się zmienia, ewoluuje. Pamiętam swoje pierwsze miesiące pracy tutaj, w Toruniu, jak pojechaliśmy do pożaru mieszkania w starym budownictwie, gdzie jest wszystko drewniane, pierwsze kontakty z tak wysoką temperaturą to była niepewność. Ogląda się te akcje na filmikach, doświadczeni strażacy opowiadają, ale to zawsze inaczej gdy sobie coś wyobrażasz, a gdy tam jesteś. W pierwszych dniach służby to środowisko nie wydawało mi się obce, wiedziałem, że dobrze trafiłem, na właściwy zawód, ale strach był szczególnie na początku – gdy włączał się alarm w jednostce, że jedziemy na pożar mieszkania. Wtedy myśl: kurczę, co tam może nas spotkać? Ludzie mają butle gazowe, często bez przeglądów, dziwne kuchenki podłączane na własną rękę, a to w kontakcie z dużą temperaturą wybucha jak bomba. Natomiast teraz strach pojawia się dopiero po akcji – jak wszystko przygasa, emocje opadną, adrenalina schodzi, to analizujesz z chłopakami – aha, tu mieliśmy dwie butle, mogły wywalić. Jest strach, ale zawsze trzeba się bać. Bez strachu nie możesz racjonalnie myśleć, gdyby go nie było, byłoby więcej wypadków w naszej pracy. Nie tylko przy pożarach – przy wypadkach samochodowych, wichurach, nawałnicach, powodziach, udzielaniu pierwszej pomocy.

Strach jest. Z latami służby mniejszy, ale poważniejszy – już nie chaotyczny, nie dziewiczy.

Reklama

Czyli strach pomaga w służbie.

Mi pomaga i chłopakom też, musimy się bać, bo nie mówię, że on jest paraliżujący – takiego nie ma, to jest strach, który pomaga ci się skupić na zadaniu. Racjonalnie myślisz i kierujesz się procedurami.

A masz momenty zawahania?

Nie miałem zawahań typu „czy wejść czy nie”. Natomiast w Toruniu był pożar, paliło się trzecie piętro i całe poddasze, tam było bardzo gorąco. W pierwszej fazie nas cofało, nie mogliśmy wejść dalej, a palił się cały korytarz, mieszkania zostały odcięte i byli w nich ludzie. Trzeba było ich wypieprzyć stamtąd jak najszybciej, sami by nie wyszli. Starano się ewakuować ich drabinami, ale z jednej strony kamienica była zadrzewiona i drabina nie miała się gdzie rozstawić. Niestety, parę osób zginęło.

Pamiętasz ludzi – mówię o cywilach – których straciłeś na akcji?

Zostają w głowie. Pamiętam każdą akcję, w której były odnalezione zwłoki albo gdy ewakuowaliśmy jakąś nieprzytomną osobę, a w karetce okazywała się nieżywa. Pamiętam wszystko, każdą z tych osób, gdzie była, w jakiej pozycji, w jakim stanie.

Analizujesz potem, co mogłeś zrobić inaczej?

Trochę tak, trochę się analizuje, ale nas uczą, by o tym nie myśleć, bo sobie przysparzasz tylko kłopotów. „W tej kamienicy mogłem pójść tą stroną, tutaj uważniej coś przejrzeć” i tak dalej. To jest bez sensu, tego się nie odkręci. Im masz chłodniejsze podejście i bardziej trzeźwe spojrzenie na te akcje, tym jest ci łatwiej żyć dalej.

Chyba najgorsze są te akcje, kiedy niestety giną ludzie, a jeszcze doszło do pożaru właśnie z ich głupoty?

Tak naprawdę my uważamy, że nie ma do końca ludzkiej głupoty, wiele rzeczy ludzie robią z niewiedzy. No dobra – wypicie alkoholu a potem gotowanie jest głupotą, bo taki pan nagle na łóżku zasypia, my dostajemy wezwanie, jest pożar mieszkania, kuchnia zapalona, a gościu półprzytomny leży, objęty tym dymem pożarowym.

Mówisz hipotetycznie czy tak było?

To są fakty. Albo zadymienie klatki schodowej – dzwoni sąsiad, wchodzimy do mieszkania, a tam gościu okopcony, bo gasił kuchnię i nie chciał zadzwonić tylko samemu wywietrzyć. Są takie sytuacje, kiedy trochę się wkurzymy. Inny przykład – remont w pokoju, gdzie są czujki. Jest system przeciwpożarowy i zamiast zgłosić ten remont to tego nie robią, nagle wchodzi czujka do takiego systemu, a do nas informacja, że pożar i my od razu jedziemy. W nocy czuwamy – bo my nie śpimy tak naprawdę – i nagle się oko zmruży, a tutaj trzeba jechać na remont.

strazak2

Czyli jednak trochę tej głupoty jest, a nie mówiliśmy jeszcze o wypadkach drogowych, przecież wtedy też strażacy działają.

50-60 kilometrów niby nie robi różnicy, coś tam ci się może stać, możesz sobie coś wybić, jak jedziesz bez pasów, to na przykład zęby. No, ale przy większych prędkościach zderzenie się z jakimś stałym elementem jezdni… Powiem ci szczerze, że ja jeżdżę szybciej tylko jak jadę sam, ale jak mam już kogoś obok, to wiele ludzi mi mówi: „ale ty wolno jedziesz, dlaczego zmieniasz pas jak niedoświadczona kobieta?” Bardzo zwolniłem. Często są wypadki drogowe i one najbardziej na mnie działają, osoby śmiertelne tutaj, niż te w pożarach. Najbardziej wiesz co? Jak przyjeżdżamy na miejsce, reanimujemy faceta, który jest w bardzo ciężkim stanie, połamany, ma krwotoki, a zaraz przyjeżdża jego rodzina. Jest krzyk, pisk, płacz agonii. Wtedy to siada na głowę. Jak nie ma nikogo, jesteś sam z tą osobą, to jeszcze, ale ostatnio był taki przypadek, że nie udało się uratować faceta, był strasznie zmiażdżony, przyjechała jego żona… Masakra.

Tych ludzi trzeba z aut wyciągać…

Tam właśnie tak było. Ten facet był w takim stanie, że do połowy był jak wypchana kukiełka, tak miał kości połamane – klatkę piersiową, kręgosłup w wielu miejscach, podstawę czaszki, szczękę. Cały połamany, reanimowaliśmy go dopóki nie przyjechał lekarz. Walczyliśmy do końca.

Też pewnie sobie uświadamiacie, że jesteście ostatnimi osobami, które mogą zobaczyć w życiu?

Faktycznie. Mieliśmy taki przypadek w Gdyni, malutkim autem jechały dwie dziewczyny – wyrzuciło je z zakrętu, uderzyły całym impetem czołowo w słup. Skrzynię biegów wypluło, felga koła od strony kierowcy znalazła się między nogami jednej z dziewczyn, miała je połamane, jechała bez pasów, uderzyła w kierownicę. Rozmawialiśmy z nią, a jak karetka ładowała ją do samochodu, to im zeszła, reanimowali ją. Chyba przeżyła, nie wiem, staram się tym nie interesować, nie chcę, by informacja ze szpitala docierała. Choć czasami się nie da, chłopaki są też ratownikami medycznymi czynnie działającymi.

Miałeś wyjątek od tej reguły nieinteresowania się poszkodowanymi?

Tak. W Toruniu – wyciągaliśmy kobietę z balkonu kamienicy. Była na OIOM-ie, ktoś powiedział, że walczy o życie.

Dlaczego akurat ona cię zainteresowała?

Znalazłem ją na balkonie jak była śnięta, ewakuowałem ją przez ten cały pożar, bo nie było innej drogi ewakuacyjnej, bardzo się tym przejąłem. Osobiście do tego podszedłem i to był mój błąd. Żyje do dzisiaj, jest na lekach, bo w tym pożarze zginęła jej rodzina. Rok temu miałem z nią kontakt.

Jak się czuła? Nie wiem, jak inaczej zapytać.

Nie porozmawiasz z nią, nie dała rady psychicznie. Z tego co mi powiedziała, to jest na ciężkich lekach, pod stałą kontrolą lekarzy, rozmawiasz z tą panią, ale jest taka nieobecna.

Dlaczego powiedziałeś, że osobiste podejście było błędem?

To był błąd, bo po tym jak ją spotkałem, uświadomiłem sobie, że nie chciałem widzieć w jakim stanie jest osoba, która straci całą rodzinę.

A z jakiego powodu się spotkaliście?

Canal + Discovery kręciło program „Zawód: bohater”, o pożarze tamtej kamienicy. Dostałem za udział 500 złotych. Powiedziałem, że ich nie biorę – to znaczy wziąłem do ręki – ale zaznaczyłem, że całą sumę oddam na zakup środków do życia dla tej kobiety. Ja nie chcę finansowych nagród, nie robię tego dla takich finansowych korzyści, zawsze oddaje część pieniędzy, wtedy oddałem całość.

Wracając do wypadków – ludzką głupotę można tutaj mnożyć, przecież zapinanie pasów nie jest wielkim wyzwaniem.

No nie jest, też nie rozumiem ciągłego bawienia się telefonem podczas jazdy, ja to ograniczyłem do minimum, na przykład jestem nauczony podłączać sobie słuchawki, telefon leży obok, mam pilota przy słuchawce, ktoś dzwoni, odbieram, słyszę tę osobę rewelacyjnie i jadę na luzie. Wczoraj jechałem autem, a koło mnie taka – powiedzmy – 21-letnia dziewczyna. Prawą rękę miała na kierownicy, w lewej telefon i ciągle rzut oka na jezdnię, rzut oka na telefon, cały czas jej głowa chodziła. Patrzyłem na nią z niedowierzaniem – może jest tak wybitnie zdolna, że potrafi to ogarnąć?

Choć w sumie się mądrzę, a jadąc tutaj autobusem pasów nie zapiąłem. Tam ma się poczucie złudnego bezpieczeństwa.

Wiesz co, ja w busach też nie zapinam pasów, a są wypadki i ludzie z końca autobusu znajdują się przy przedniej szybie. Wyobrażasz sobie, jaką drogę pokonują w ciągu sekundy? Ważą 70-80 kilo, podczas lotu 150, czyli pocisk. Nie czuje się tego niebezpieczeństwa, jednak już w aucie jako pasażer mam problemy. To są skutki uboczne mojej pracy – boję się jeździć jako pasażer, jest bardzo mało osób, do których mam zaufanie. Może dwie osoby. Jestem zmęczony, jadę jako pasażer, nie mogę zasnąć, a chciałbym. Mam to poczucie, że jak samochód w coś uderzy, to będę siedział w środku połamany, jęczał z bólu jak te osoby do których jechałem. Kurwa, jaki to musi być ból. Jak sobie to wyobrażam, to nie chcę być pasażerem.

Raz, że to okropny ból, ale i poczucie zbliżającego się końca?

Nie wiem, co ci ludzie mają w głowie, nie wiem, czy jest to świadomość końca. Miałem takie zdarzenie, że facet uwięziony w samochodzie normalnie z tobą gadał – jedzie sobie z rodziną na wycieczkę, że wyjechał, bo była ładna pogoda, a teraz pada. Mówił w czasie teraźniejszym, a był zakleszczony. Myślę, że działa adrenalina i przekroczony próg czucia bólu. Jest coś takiego u osób poszkodowanych, że one w pewnym momencie nic nie czują, organizm wpada w taki szok, wstrząs.

Strażacy muszą takie akcje odreagować przy wódce?

Powiem ci szczerze, że widzę po chłopakach – wielu się do tego nie przyznaje – ale jak idą gdzieś się napić, to jest odreagowanie tej naszej całej służby, trybu życia i tak dalej. Czasami fajnie jest się umówić i wypić dobre piwo, totalnie odprężyć, w ogóle nie gadać o służbie. Jednak wiesz co, dużo chłopaków idzie w sport, w inne pasje. Jeden jest stolarzem, ma stolarnię pod Gdynią – on popada w fajną skrajność, kończy pracę o ósmej i o dziewiątej jest już w stolarni, bo ma zamówione meble, siedzi i sobie dłubie. Paru chłopaków biega maratony, półmaratony, jeżdżą na rowerze. Ktoś inny jest ratownikiem medycznym – więc tam trudno odreagować – ale z kolei jeździ na maratony salsy, tańczy ze swoją dziewczyną. Ja też uderzałem w sport, intensywny sport, z treningami każdego dnia. Lubię również góry, jak przychodzi moment, że ciągle pracujemy i skumuluje się wiele rzeczy, to pakuję plecak i jadę na pięć dni gdzieś w góry. Sam. Strażacy piją na co dzień mało, więc jak już usiądą, to za kołnierz nie wylewają.

strazak1

Przeczytałem ładne zdanie: strażakiem się jest, a nie bywa. Potwierdzisz?

Strażakiem się jest, a nie bywa, tak. To jest taki zawód, do którego wstępując nie patrzysz na zysk i profity, bo jedynym jest satysfakcja z tej pracy i jeżeli nie potrafisz jej czerpać, to w tej pracy wytrzymasz, ale będziesz się wkurzał. Trzeba czuć powołanie, bo jeśli tego nie czujesz, to wtedy strażakiem się rzeczywiście tylko bywa. Tu nie płacą jak lekarzom czy w innych prywatnych profesjach, to normalna, przeciętna praca. Ma swoje minusy, musisz podporządkować jej całe życie. Zmiana trwa 24 godziny, potem 48 godzin wolnego, nie ukrywam, że większość strażaków dorabia gdzieś, by było nam łatwiej.

Ty też dorabiasz?

Dorywczo, nie mam stałego zatrudnienia gdzie indziej, bo chcę mieć też trochę wolnych dni. Ale jak zdarzają się okazje, to pracuje się w transporcie medycznym, na basenie jako ratownik, na transporcie kontenerowym w stoczni, w takich miejscach.

To chyba patologia? Nie rozwozisz gazet, tylko ratujesz ludzkie życia, chyba powinieneś być wypoczęty?

Podchodzimy do tego z pokorą, nie komentujemy tego głośno. Dostajemy tyle ile dostajemy, patrząc przez pryzmat innych zawodów nie mamy najgorzej, bo o nas dbają w straży dowódcy, komendanci. Jeśli coś ci się stanie poważnego i nie możesz brać udziału w akcjach ratowniczo-gaśniczych to możesz się przekwalifikować, pójść do biura. W innym zawodzie mógłbyś nie pracować. Jednak też nie ukrywajmy, że przez pryzmat chłopaków z innych państw – Francji, Niemiec, USA, Norwegii – to jest zupełnie inne podejście do zawodu.

Jaka jest różnica między polskim strażakiem a takim zza granicy?

Na nic nie narzekają. Znajomy z Teksasu opowiada, że on nie patrzy na dorabianie. Jak będzie miał żonę i będzie miał dziecko, to wtedy tak, bo chcesz dla rodziny jak najwięcej. Jednak dla siebie nie musi, jest szczęśliwy. Różni nas też umundurowanie, tam mają lepsze, z najwyższej półki. My do tego dopiero dążymy w Polsce. Wysokiej rangi oficerowie powołują grupy, które zajmują się badaniem tego typu mundurów, opisują to szczegółowo, wysyłają to do komendy głównej i ludzie zaczynają dostrzegać wady, ale to jest proces długotrwały. Jak to w Polsce bywa.

Te nowoczesne mundury są bardziej wytrzymałe?

Porównując, to na przykład w Stanach jest bardziej odporny na wysoką temperaturę i wchłanialność pary wodnej, która jest wytwarzana w wyniku gaszenia tego pożaru. Widziałem nasz mundur poddany obróbce termicznej przez palnik, to samo zrobiono z nowoczesnym mundurem. Ten lepszy zmieniał kolor, zaczął się rozprężać, zrobił twardy, w końcu zaczął się topić, ale trudno było go zapalić. Nasz tylko zmienił kolor i od razu zaczął się topić. Jest różnica, naprawdę.

Jak wpadłeś na pomysł zostanie strażakiem?

Pamiętam, że w przedszkolu pani dyrektor zaprosiła jedną osobę z policji, wojska i chyba ze straży. Mi zaimponował policjant, jego mundur – jednolity, z emblematami, z czapką, to chyba była w ogóle pani z drogówki. Podobało mi się to, bo widziałem jak wszyscy patrzą z szacunkiem i dumą na tę osobę – fajne było to, że możesz mieć zawód, z którego jesteś dumny i inni również mogą być. Potem to minęło, zapomniałem o tym, ale w liceum z chemii byłem noga, prawo mnie nie interesowało, medycyna też nie i nie wiedziałem w którą stronę uderzyć. Byłem nadpobudliwy, zawsze miałem ochotę na robienie czegoś większego i bardzo podobała mi się misja, że każdego dnia przychodząc do pracy mogę komuś pomóc. Analizując to wszystko doszedłem do wniosku, że straż pożarna jest jednak najciekawszą formacją mundurową i wyszło mi.

Czyli nie było tradycji rodzinnych?

Nie, ojciec pokazał mi zdjęcie pradziadka, ale to były takie odległe czasy, że mieli wełniane stroje, metalowe kaski… Ja rzadko patrzę na innych i jak ktoś próbuje mi z głowy coś wybić, to ja tym bardziej w to wchodzę. Ktoś się śmiał, że biorę się za jakąś rzecz, której nie skończę, dwa lata podchodziłem do naboru – masa wysportowanych ludzi startowała – ale za trzecim razem się udało.

Rodzice musieli się więc pukać w czoło.

Byli przeciwni. Tata powiedział, ze z moim charakterem nie mam szans. Mama, że popełniam wielki błąd, bo chcę rzucić studia na rzecz dostania się do szkoły pożarniczej, to nie było po jej myśli, bo moja siostra i brat szli drogą spełnienia rodziców. Dobre licea w Toruniu, dobre studia, potem kariera zawodowa niosła dumę rodzicom. Byli załamani moją decyzją i na początku nie wierzyli. Potem przyniosłem mundur, to już tak patrzyli na to z trochę mniejszym dystansem, ale przez rok-dwa lata służby nie docierało do nich, co ja tam właściwie robię. Myśleli, że jak idę do straży to zamiatam ulicę i jedyne co mogę ugasić to śmietnik. A wracam do domu, ojciec mówi:

– Ale ty śmierdzisz.

– Przecież się kąpałem.

– Śmierdzisz spalenizną.

– No bo mieliśmy pożar mieszkania.

– I co tam robiłeś?

– Wchodziłem z chłopakami do środka i gasiłem.

Wtedy zaczynało do nich docierać co robię, a teraz już szczerze mówią, że są dumni i cieszą się z drogi jaką wybrałem. Jednak każdego dnia, jak wiedzą, że jestem na służbie, to mają niepewność, co się może wydarzyć. Teraz była ta sytuacja w Białymstoku, dwóch strażaków zginęło, był pożar hali magazynowej, pierwsza rota weszła na przeszukanie, zdanie relacji ze środka. Pod jednym coś się zawaliło, spadł w wysoką temperaturę, drugiego objął ogień i zginęli. Chłopaki w moim wieku: 26-29 lat, zostawili rodziny, dzieci, jeden żonę w ciąży. Dlatego moi rodzice nie chcą słyszeć, co się dzieje, jedynie czy lekka służba, czy ciężka, to tyle.

To musi być dla nich stresujące, mieć syna strażaka.

Musiałbyś chyba ich spytać, ale ja staram się separować od nich pracę. Widzą tylko, jak wracam ze służby, czy jestem bardziej zmęczony czy mniej, jedyny osobami, które wszystko wiedzą jest dwóch moich przyjaciół i szwagier, zresztą dwóch z nich jest strażakami.

Po tamtej sytuacji w Białymstoku miałeś chwile refleksji?

Na szczęście nigdy nie miałem styczności z bezpośrednim zagrożeniem życia strażaka, który był ze mną na akcji. Miałem przypadek, gdy rozwaliłem sobie bark – był pożar pustostanu w Gdyni, wtedy faktycznie trafiłem do szpitala, bo taki element dachu uszkodził mi ten bark. Na drugiego kolegę – nie wiadomo skąd – spadła dachówka i trafiła mu między hełm a maskę, między małą szczelinę, choć on został na miejscu. Po tym wypadku w Białymstoku było u mnie na zmianie głośno, długo rozmawialiśmy, refleksje się pojawiły. Po chłopakach było widać delikatne zmieszanie, konsternację – masakra, jedziesz wozem w sześć osób, a wracasz w czterech. Nie jest to przyjemne wyobrażenie, ale u nas gadka dwie-trzy godziny, potem totalne odłączenie i robisz swoje. Wiesz, jakbym ja miał na tamtej zmianie taki pożar jak w Białymstoku, to też bym wchodził do środka, nie zastanawiałbym się: wejdę i zginę jak oni? Nie, robisz swoje.

Jak się w Polsce uczy być strażakiem?

Są trzy drogi drogi. Pierwsza to z naboru do komendy powiatowej – przechodzisz proces rekrutacji, sprawnościówkę, teorię i rozmowę kwalifikacyjną, idziesz na 3-4 miesiące do Szkoły Państwowej Szkoły Pożarnej, jesteś skoszarowany, szkolą cię przez te miesiące. Kończy się to egzaminem, idziesz do jednostki i tak naprawdę tam się zaczyna życie. Druga opcja to szkoła podchorążych, czyli aspirantów, idziesz tam na dwa lata koszar. Po tym czasie masz egzaminy, idziesz do jednostki i też jest nowe życie. Trzecia droga to szkoła w Warszawie.

Ty wybrałeś tę pierwszą drogę, tak? Jak wspominasz koszary?

Tak. Nie jest to fajny okres, współczuje tym, co są dwa lata skoszarowani – dostajesz przepustki, ale czasami na tylko parę dni. Ja miałem taki plus, że byłem skoszarowany w Toruniu, gdzie mieszkałem, więc na weekendy wychodziłem i to było takie spuszczenie psa ze smyczy. Tam wstawało się wcześnie rano, zaprawa, bieganie, nauka do popołudnia, potem nauka własna, podporządkowanie się oficerom z kadry wychowawczej. Nie mogłeś sobie pozwolić na luz, on był niby wieczorem, ale nie miałeś już ochoty odpalić laptopa i obejrzeć filmu, bo padałeś na twarz.

Jest fala?

Poniekąd jest, chłopaki mi taką zgotowali na zmianie.

Czyli co, biegałeś nago po jednostce?

Może nie, ale niejednokrotnie musiałem suszyć mundur, bo za wozami był rozstawiony basen i łapało mnie czterech chłopaków, wrzucało tam i trzymało za nogi, musiałem chwilę pod wodą wytrzymać. Szedłeś pod oknami, wiadro leciało z wodą. Do jedzenia coś dosypywali i nie dało się tego zjeść, herbata bywała tak gęsta od soli, że nie chciała się wylać z kubka. Wlewało się barwniki od jajek wielkanocnych, to potem miałeś cały język i usta niebieskie. Pomysłów są tysiące – dorośli faceci z buzującym testosteronem mieli ich masę.

Życie z samymi facetami jest trudne?

Tego trzeba się nauczyć. Widać było na początku, że niektórych to denerwuje, odchodzą na bok, siedzą sobie sami, muszą ochłonąć, ale jak inni widzą, że tak reagujesz, to jeszcze bardziej ci śrubkę wkręcają. Jeszcze bardziej chcą uprzykrzyć życie.

Odwagi można się nauczyć?

Myślę, że do tego zawodu każdy z nas podchodzi z poczuciem większego dobra, niesienia pomocy innym, wewnętrznego powołania, tak mi się wydaje. Gdzieś każdy z nas ma to w sobie i to kieruje nas do tej pracy. Widzę po chłopakach, że wszyscy mają tę odwagę, więc to musi być w naturze człowieka.

W szkoleniu strażaków piekielnie trudna wydaje mi się pierwsza akcja. Zobacz, dziennikarz może pierwszy wywiad źle nagrać i będzie wstyd, ale jak strażak coś popsuje, może to kosztować ludzkie życie.

Jeżeli dowódca by wyczuł, że ktoś się nie nadaje i nie ma predyspozycji do ciężkiego ogarniania danej sytuacji, to dałby mu zadanie trochę dalej – przy wozie, ze sprzętem, zajęcie się osobami poszkodowanymi. Dowódca sobie selekcjonuje i wie dobrze, to jest taki człowiek, który musi być dobrym psychologiem, to musi być nasz drugi ojciec. On cię poznaje, weryfikuje, nie ufa od razu i daje ci też w kość na początku, dokręca ci śrubkę. Układa ludzi, wie, kto do czego się nadaje.

Ty kogo nie chciałbyś mieć koło siebie na akcji?

Myślę, że osoby roztrzepanej.

Choć sam taki byłeś!

Tak, jako dziecko byłem, ale powiem ci, że lata przygotowań, tej systematycznej nauki, przygotowały mnie do tego, by pozbyć się tego chaosu w głowie, mimo że wciąż jestem nadpobudliwy. W pracy jestem skupiony, pełen determinacji, podoba mi się ta przemiana. Nie chciałbym mieć więc koło siebie osoby z chaosem w głowie, roztrzepanej, nieogarniętej życiowo, z brakiem zdolności manualnych, brakiem fizyczności. Ja bym nie chciał i pewnie nikt by nie chciał, wtedy jest większy strach, musisz dbać o siebie, ale i patrzyć na kolegę. Jednak nie miałem nikogo takiego w pracy.

Cieszycie się większym zaufaniem społecznym niż choćby policja.

Z tego co my słyszymy, to rzeczywiście tak jest, tak nam się wydaje. Niestety, przykro mi o tym mówić, ale mam znajomych w policji i szkoda, że opinia publiczna taką nagonkę zrobiła na funkcjonariuszy, bo uwierz mi, robią bardzo dobrą robotę. Popełniają błędy, ale jak my wszyscy – kiedy kończy się to tragicznie, wtedy trzeba zrobić dochodzenie, ale kurczę, gdyby nie oni, co my byśmy mieli w Polsce i każdym kraju? Na ulicach by się ludzie cięli nożami i chodzili z bronią, gwałty, napaście, a dzięki nim tego nie ma. Przyjeżdżają znajomi z Niemiec i oni są pod wrażeniem, jak my boimy się policjantów. U nich czegoś takiego nie ma, nie ma respektu. A faktycznie, do strażaków ludzie się uśmiechają, dzieci machają jak jedziemy wozem, jeśli mu odmachasz to jest w euforii. Nawet gdy jesteśmy na jakimś festynie, to ojciec się wstydzi, lecz jak mu powiesz „pan też może wsiąść do wozu”, to widać, że chce wsiąść, zobaczyć, dotknąć tego. Żony to samo. Mamy wycieczki szkół, to nauczycielki też wsiadają. To jest miłe, fajne.

To pewnie wynika z tego, że wy nie rozdajecie mandatów.

Tylko że mandat dla człowieka jest z jakiegoś powodu i najczęściej jest moim zdaniem słuszny. Przyjmuję mandaty, nigdy się nie odwołałem, bo sorry, jeśli jadę na trasie i fotoradar mi zrobi zdjęcie to wiem, że mogłem być bardziej skupiony i zobaczyć znak, mogłem zwolnić. Nie zrobiłem tego. Ktoś się załatwia pod kamienicą i dostaje karę, słusznie, przecież to potem śmierdzi, ja też bym takiego gościa ukarał. To są ludzkie rzeczy i po to jest policja. My mamy pretensje do policjanta, ale on prawa nie układa – jakby tego mandatu nie wystawił, to ma po dodatkach, jakąś naganę czy coś. Może dać pouczenie, ale ktoś mu powie – stary, dałeś pięć razy pouczenie, to mógłbyś raz dać mandat. Prawo nie jest momentami jasne, to też jest smutne, bo chłopaki notorycznie zwalniają się z policji.

Straż nie ma tego problemu?

Pojedyncze jednostki, które na rzecz o wiele większych zarobków się zwolnią, pojadą za granicę. Gość odszedł ze straży i poszedł do formacji komandosów Formoza, więc jedynie takie przypadki.

strazak3

Przez ugaszenie pożaru tamtego domu, kiedy byłem na urlopie, zainteresowała się mną Komisja Wojewódzka i Miejska w Gdańsku, która opiniowała o odznaczenie państwowe za to u prezydenta. Uważam, że to odznaczenie jest za wysokie, ale je dostałem – prezydent Andrzej Duda odznaczył mnie jako „bohatera czasu pokoju”. Dowódcy, komendanci, rodzina, przyjaciele są ze mnie dumni i ja też bym każdej osobie w moim zawodzie gratulował. Niestety, są też osoby – z którymi nie mam kontaktu, od czasu jak przeniosłem się z jednostki z Torunia do Gdyni – jasno dające do zrozumienia, co ostatecznie dochodzi do mnie, że nie powinienem tego dostać, że zrobiłem z siebie showmana. Czasami mam myśli, że lepiej byłoby tego nie odbierać i mieć spokój psychiczny.

Aż tak?

To jest smutne, że w naszym zawodzie są tacy ludzie. Wiesz, ja szedłem do pracy i uważałem, że w naszym zawodzie będzie braterstwo, oddanie bezwzględne, rodzinnie i jest tak, ale też jest wielu ludzi, którzy bardzo źle ci życzą i źle o tobie mówią. Kiedyś to w sobie kisiłem, ale teraz nie będę, może to do kogoś dotrze. Skoro oni się z tym nie kryją, tworzą z ciebie kogoś z kim nie jesteś, to dlaczego miałbym się nie bronić i nie przedstawić sprawy osobom trzecim?

Jednak to chyba mniejszość?

Ale silna, niestety.

Ludzi to boli, jeśli ktoś się wybije.

Ja opowiadam o strażakach, nie o sobie. Chcę to mocno podkreślić. W tamtym programie opowiadałem o pożarze kamienicy, bo my tam weszliśmy – sam bym nie dał rady, drużyna to zrobiła. Pożar tego domu w Toruniu – to też poniekąd była współpraca, bo ja ucząc się od grupy starszych strażaków wiedziałem co robić. Program był nagrywany o mnie, ale ja po prostu przedstawiałem pracę strażaków swoimi oczami – a właśnie wielu ludzi tak na to nie patrzy. Nie w aspekcie ogółu, nie widzą nas, tylko widzą jedynie mnie przed kamerą – że tylko ja mówię. Nie. Mówiąc o emocjach, mówię o tym co my, strażacy, wspólnie przeżywamy.

ROZMAWIAŁ PAWEŁ PACZUL

Najnowsze

Komentarze

21 komentarzy

Loading...