Reklama

Wójcik wpadł, popatrzył i powiedział: – To nie libacja… To integracja!

redakcja

Autor:redakcja

26 maja 2017, 08:57 • 22 min czytania 27 komentarzy

Jeśli mielibyśmy porównać Piotra Włodarczyka do któregoś z obecnych graczy, bez wahania byłby to Michał Kucharczyk. Nędza miewał sytuacje, gdzie był z techniką kompletnie na bakier, ale miewał też takie, w których w pojedynkę wygrywał mecze, jak ten słynny w Zabrzu, gdzie Legia przyklepała mistrza po tym jak samemu objechał obrońców i strzelił od słupka. Całe życie raczej balansował na granicy solidności i musiał pracować na szacunek u kibiców. Za to w szatni – nie dało się go nie lubić. Niby na pozór spokojny i cichy, a jednak równiacha i wesołek. Opowieść o jego karierze pewnie nie jest wybitnym przykładem dla młodych chłopaków, ale to typ rozmówcy, u którego po co trzecim zdaniu możesz dodawać w nawiasie „śmiech”. Dlaczego Wuja nie było czasem w klubie przez tydzień? Czemu Smuda miał pretensje o biały łeb? Dlaczego ciężko było wygryźć ze składu Djibrila Cisse i jak greccy kibice zdemolowali swoim piłkarzom szatnię? O tym wszystkim w wesołej rozmowie opowiada Piotr Włodarczyk. 

Wójcik wpadł, popatrzył i powiedział: – To nie libacja… To integracja!

Trochę się zdziwiłem, gdy początkowo zaproponowałeś spotkanie o 10.

Widzisz, pozmieniało się!

Po zakończeniu kariery mówiłeś tak: wstanę, obejrzę Teleexpress, a potem reszta dnia jakoś zleci.

Tak na początku moje życie po karierze rzeczywiście wyglądało, nie ma co ukrywać. Przez pierwszy rok odsypiałem. Jeden wielki relaks. Gdy wychodziłem to po to, by się spotkać ze znajomymi. Może nie nazwałbym tych miesięcy po karierze jakimś czyszczeniem głowy, ale potrzebowałem wyautować się z tego wszystkiego. Jako piłkarz jesteś w ciągłym reżimie – śniadanie, trening, obiad, przygotowanie. W poniedziałek myślisz już o kolejnym meczu, głowa cały czas pracuje. Po karierze budzisz się w nowej rzeczywistości. Myślisz sobie: jest weekend… zaraz, przecież mogę zrobić co chcę i rozpalać grilla już o trzynastej!

Reklama

Nie wiedziałeś co ze sobą zrobić czy po prostu nie chciałeś podejmować jakiejś poważniejszej aktywności?

Nie, nie chciałem. Całkowity reset. Nie miałem ciśnienia, że od razu muszę coś od razu działać. Po paru miesiącach powiedziałem sobie: stop lenistwa. Wszystko przyszło samo. Zapisałem się na kurs trenerski i skończyłem go, mimo że w zawodzie nie pracuję. Miałem tylko epizod w tamtym roku w Ożarowiance w czwartej lidze, gdzie przez chwilę byłem trenerem i prezesem jednocześnie.

Nie było wyników, więc się zwolniłeś.

Tak jest, nie było awansu, trzeba zwalniać! Trenerem byłem tam tylko chwilowo, bo taka była akurat potrzeba. Szczerze mówiąc, specjalnie mnie do trenerki nie ciągnie.

Dlaczego zdecydowałeś się na społeczne pomaganie Ożarowiance?

Jest tam generalnie dobry klimat – burmistrz jest prosportowy, budują teraz nowe obiekty, gmina się rozwija. Kolega był zaangażowany w Ożarowiankę i tak stwierdziliśmy, że może warto się coś podziałać. Mamy teraz 200 dzieciaków, jest czwarta liga, sekcja łuczników, tenis stołowy. Nie ukrywam, że to praca charytatywna, ale sprawia frajdę. Fajnie przyjść na mecz i zobaczyć, jak zawodnicy grają i czy to idzie do przodu, czy nie. Głównie zajmuję się nadzorowaniem. Na początku było dużo więcej pracy, trzeba było poorganizować, porobić nabory. Gdy zaczynałem, było 100 dzieciaków. Na razie mamy problem, gdyż mamy jedno boisko i nie łatwo to pogodzić przy takiej liczbie dzieciaków, ale na szczęście budujemy już drugie. Spotykam się z ludźmi z gminy, rozmawiam, organizuję jakieś finanse.

Reklama

A w roli leśnego dziadka się odnajdujesz?

Pytasz o zarząd? Akurat jestem jednym z najmłodszych! Gdy zostałem prezesem w Ożarowie, później były wybory do zarządu MZPN-u. Zapytałem siebie: a w sumie czemu nie? Można spróbować coś podziałać. No i działamy. Mamy największy związek wojewódzki w Polsce, bardzo dobrze to funkcjonuje, staramy się rozwijać młodzieżowe sfery piłki nożnej, bo seniorzy na Mazowszu już bardzo dobrze sobie radzą. Legia wiadomo, Wisła Płock też jest w Ekstraklasie, szkoda tylko Znicza Pruszków, bo być może nie będziemy mieli nikogo w pierwszej lidze. Zarząd jest raz na jakiś czas, można poznać nowych ludzi, zobaczyć kto ma jaki pomysł, podyskutować. Czasami bywa gorąco, czasami podejmujemy decyzję jednogłośnie. Ogólnie podoba mi się ta praca.

WARSZAWA 08.06.2015 GALA EKSTRAKLASY - OFICJALNE ZAKONCZENIE SEZONU 2014/15 --- GALA POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE - THE OFFICIAL END OF SEASON IN WARSAW PIOTR WLODARCZYK MATEUSZ BARTCZAK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Przejrzałem wszystkie twoje wywiady z ostatnich lat i w wielu z nich powtarza się stały schemat – musisz tłumaczyć się, czy byłeś słabym piłkarzem, czy jednak dobrym. Bo niby sporo grałeś i strzeliłeś, ale wielu zarzuca ci, że – tak po prostu – słabo grałeś w piłkę.

Różnie mówią, jedni tak, drudzy tak. No co, trzeba się tłumaczyć (śmiech).

Szczerze – irytuje cię to?

Jeśli patrzymy po statystykach, są one całkiem niezłe.

Ale też bez szału, nie ma się czym chwalić.

Szału nie ma, ale teraz nie ma zbyt wielu piłkarzy, którzy kręcą się blisko setki bramek w Ekstraklasie.

Bo czasy są trochę inne – teraz każdy szybko wyjeżdża z kraju.

Zdaję sobie sprawę, że jestem tak odbierany, bo – nie ukrywam – można było z tej kariery wyciągnąć więcej. Gdybym wykorzystywał te sytuacje, które miałem, dorobek byłby zdecydowanie lepszy i pewnie szybciej bym wyjechał do jakiegoś dobrego klubu. Zawsze wychodziłem z założenia, że gdy miałem sytuację i jedną zmarnowałem – starałem się dalej dążyć, by ich było jak najwięcej. Jeśli będzie jedna sytuacja – no to bardzo dobrze. Jeśli będą trzy – no to świetnie, bo zawsze któraś wpadnie. Było wielu piłkarzy, którzy grali na alibi. Lepiej się nie wychylać, żeby nic nie zepsuć. Będę miał czyste papcie, nikt na mnie nie będzie krzyczał, nikt mnie nie objedzie, gdy będę grał bezpiecznie. Ja z takiego założenia nigdy nie wychodziłem, dlatego byłem wystawiony na ostrzał. Może jakbym się czasem schował, byłbym inaczej odbierany, ale ja tego nie żałuję.

Jak dużo straciło twoje pokolenie na tym, że się prowadziło jak się prowadziło?

Myślę, że dużo i realnie patrząc na same umiejętności tamtych piłkarzy – gdyby mieli większą świadomość, nasza piłka byłaby dziś w zupełnie innym miejscu. To wszystko się pozmieniało. Wystarczy popatrzeć na sylwetki, jak piłkarze wyglądają dzisiaj, a jak piętnaście lat temu. Przepaść. Było wśród piłkarzy paru świętych, ale większość święta jednak nie była i po meczach nie szła do domu oglądać telewizję, a ruszała w miasto. Dziś piłkarz wypije lampkę wina czy jakieś piwo i wraca do domu, nie będzie siedział na mieście do piątej. A dawno, dawno temu to się zdarzało. Masz teraz diety, odżywianie, możesz być o ileś procent lepszy, mniej zmęczony po meczach. Jak mawia Tomek Hajto – liczą się detale. Ja może nie odżywiałem się w fast foodach, bo wiedziałem, że przez to urośnie brzuch i można sobie zaszkodzić, ale jadłem normalnie, bez żadnych założeń czy restrykcji. Człowiek miał ochotę na pizzę – jadł.

Marcin Burkhardt powiedział mi kiedyś, że sam z siebie na siłownię nie poszedł w Legii ani razu.

A teraz przy każdym klubie jest siłownia. Widziałem to już we Francji – trzeba było przyjść wcześniej, rozciągnąć się, porobić coś na gumach. Świadomość przychodzi z czasem. Chociaż ja zawsze lubiłem przychodzić wcześniej do szatni.

Ale to bardziej dla atmosfery niż po to by się przygotować.

Tak, posiedzieć, pogadać, ale przy okazji poszło się na siłownię i zrobiło się ćwiczonko, pośmiało. Ale jak już wspomniałeś Burego, to on faktycznie był taki, że wykonywał ćwiczenia znacznie lepiej gdy trener na niego patrzył niż gdy był odwrócony. Kiedyś było tak, że zawodników wrzucało się do jednego wora i każdy robił to samo. Jeden marudził, że za ciężko, drugi, że za lekko…

Wam nikt nie próbował wpajać tej świadomości?

W Ruchu Chorzów śp. dr Wielkoszyński przykładał dużą wagę do treningu motorycznego. To on pierwszy w ogóle mówił mi, co jest grane. Ale 20 lat temu mało który klub miał kogoś od przygotowania fizycznego, wszyscy raczej się dziwili: ale jak to, po co?! Nie dość, że nie uświadamiano nas, to jeszcze w dodatku nie uświadamiano trenerów. A prezesi nie chcieli zatrudniać im fachowców do sztabu, niektórzy zresztą uważali się za najmądrzejszych i nie chcieli do sztabu nikogo.

– Trenerze, a po południu co robimy? – pytaliśmy czasami po treningu.

– Coś się wymyśli!

Takie było przygotowanie.

Druga sprawa to balety, które twoje pokolenie zaczęło dość szybko. O reprezentacji olimpijskiej krążą legendy, działy się…

Działy się cuda! Jak mówisz – balety zaczęliśmy dość szybko, a niektórzy się jeszcze do tej pory nie zatrzymali (śmiech). Mieliśmy mocną grupę, dużo mocnych charakterów i dobrych piłkarzy. Wszyscy graliśmy w Ekstraklasie i znaliśmy się bardzo dobrze, nie było tak jak teraz w młodzieżówce, że wielu piłkarzy gra zagranicą. Trener Janas potrafił zrobić taką atmosferę, że aż chciało się przyjeżdżać na zgrupowanie. Ale na boisku dyscyplina była dosyć mocna i nie było taryfy ulgowej.

Poza boiskiem nie widział czy nie chciał widzieć?

Czasami dawał pozwolenie, ale trzeba wiedzieć, kiedy można, a kiedy nie można. Przyjeżdżaliśmy na zgrupowanie – pozwalał posiedzieć dłużej w pokojach, pośmiać się. Janas wiedział, kiedy robota, a kiedy luz. Czasem oczywiście przeginaliśmy. Pamiętam sytuację, gdy na zgrupowaniu we Wronkach pojechaliśmy do Poznania na dyskotekę trzema taksówkami. Stanęliśmy przy bankomacie, a tam… trenerzy. Zaczęliśmy uciekać, ale w końcu nas dogonili i wracaliśmy do hotelu. Jedna taksówka stwierdziła jednak, że już się nie opłaca wracać. Były kary, awantura. Patrząc z perspektywy czasu – nie było to rozsądne, za trzy dni graliśmy ważny mecz. Ponosiła młodzieńcza fantazja.

To prawda, że w reprezentacji olimpijskiej kapitanowi Jackowi Magierze zdarzyło się jeździć po dyskotekach i wyciągać piłkarzy?

Nie, ja sobie nie przypominam. Był kapitanem, miał poważanie i każdy się z jego zdaniem liczył, mimo że raczej specjalnie z nami nie wychodził. Jacek był bardziej świadomy niż reszta, bardziej poukładany. Miał swój cel i wiedział, co chce osiągnąć. Na obozach uczył się na studia i zapisywał w zeszycie wszystkie treningi, bo wiedział, że mogą mu się przydać.

Był traktowany trochę jako dziwak?

Właśnie nie. Wiadomo, że raczej nie wychodził z nami, ale nikt nie miał do niego pretensji czy żali. Wszyscy podchodzili na zasadzie „Jacek taki jest i tyle”. On też nigdy nas nie próbował nie wiadomo jak krytykować czy uświadamiać. Umiał się odnaleźć w tej grupie.

Jak wyglądało wejście w łaski starszyzny?

Gdy wchodziłem do szatni, powoli tradycja wkupnego się już kończyła. Wyglądało ono bardzo klasycznie: zapraszało się starszych na piwo i siedziało. Do klubu przychodziło przeważnie kilku zawodników i wkupne stawiali wszyscy razem. Nie wiem z czego to wynikało, ale zawsze zadawałem się ze starszymi. Do dzisiaj mam dużo starszych kolegów, jakoś mi to zostało.

Byłeś wysyłany po zapasy?

Nie, właśnie nie. Generalnie nie było tak, że młodzi byli wysyłani. Starsi nie chcieli wpakować młodego na minę, no bo przyszedł do klubu i od razu jest widziany jak idzie z piwem… Trochę słabo. Brało się ich raczej na dystans, by nie widzieli zbyt wiele.

WARSZAWA 19.04.2015 MECZ 28. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2014/15 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - ZAWISZA BYDGOSZCZ 2:0 MICHAL ZEWLAKOW ANNA ZEWLAKOW PIOTR WLODARCZYK DANIJEL LJUBOJA Z BRATEM FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Wychodziliście też po przegranych meczach?

Nie wiem, rzadko przegrywałem (śmiech). Nie no, nie wychodziło się raczej. Nie było co świętować i człowiek był taki, że lepiej, by nikt nie podchodził. A dwa – kibice nie musieli się ucieszyć z naszego widoku. Generalnie raczej nie pokazywaliśmy się przy kibicach, woleliśmy być schowani. Później przyszła doba internetu i już nie było wyjścia. Kiedyś człowiek się czaił tylko, żeby trener się nie dowiedział. A teraz wyjdzie na miasto i ma tysiąc fotek i relacji. W Widzewie po meczu ruszyliśmy na miasto, a w tam było z kibicami tak, że od razu wszystko donieśli czy to Grajewskiemu, czy Pawelcowi, czy Smudzie. Wszystko było wiadomo, kto na mieście, gdzie, co i jak. To były czasy mody na farbowanie włosów. Ja farbowałem na jasny blond. Trener Smuda wpada kiedyś do szatni i pierwsze co pyta:

– Kto był na baletach?!

Wszyscy cicho.

– Kto był na baletach?! Ja wiem, kto był i jeśli się nie przyzna, będzie miał przerąbane! Wyrzucę z klubu! – grzmiał.

Znowu cisza. Jeden z piłkarzy wstał nieśmiało:

– Trenerze, ja byłem – powiedział i uniósł rękę.

– Ty? Ty to mnie chuj obchodzisz! – odpowiedział mu Smuda.

Uznałem, że też muszę podnieść rękę.

– No właśnie! I ty z tym białym łbem na balety?! No przecież ten biały łeb to wszyscy widzą! – rugał mnie.

Tamten Widzew kojarzy się głównie ze słynnym powiedzeniem: nikt ci tyle nie da, ile Widzew obieca.

Dokładnie tak to wyglądało. Gdy przychodziłem, do Widzewa miało wchodzić ITI, przyszedł trener Smuda, zespół też był ciekawy, bo dołączył do nas choćby Jurek Podbrożny czy Piotrek Mosór. Nawet nie najgorzej graliśmy, nie było też oczekiwań, by grać o puchary. Problemy były jednak takie jak dzisiaj w Ruchu.

W którym momencie przestali płacić?

A w którym zaczęli?  Grosze jakieś dostawaliśmy, ale zaległości były od początku. Szkoda głowy, zapomniałem już o tym.

Darowałeś to?

Taa, teraz to już nawet nie ma jak tego ściągnąć… Uznajmy, że dostali ładny prezent ode mnie.

Wracając – który trener najmocniej reagował na balety?

Pamiętam sytuację z Zagłębia Lubin po zremisowanym meczu w Białymstoku. Trener Michniewicz był mocno wkurzony, a my zostaliśmy na noc na Podlasiu i trochę dłużej posiedzieliśmy, bo jeden z kolegów miał urodziny. Trener nie był za szczęśliwy, kazał nam się porozchodzić, a myśmy to jeszcze przeciągnęli. Po drodze do domu przystanęliśmy w Bełchatowie i ci co siedzieli w nocy, za karę musieli trenować do odcięcia. Reszta – nic. Mordęga totalna. Bieganie od słupka do słupka na pełnym gazie. Na drugi dzień wszyscy mieli wolne – a my musieliśmy przyjść na 1 na 1 na całym boisku. Karę zapamiętałem do dziś, więc była skuteczna.

Tego typu problemów nie było za to u Wójcika.

Kiedyś na obozie siedzieliśmy przy stole i piliśmy colę, a niektórzy w coli mieli jeszcze coś. Trener Kudyba, asystent Wójcika przyszedł, wziął szklankę, powąchał i…

– Panowie! To jest libacja! – wykrzyczał.

Wujo przechodził obok, popatrzył i odpowiedział ze spokojem:

– To nie libacja… To integracja!

U trenera Wójcika nie było problemu napić się piwa, ale na boisku nie było przebacz.

Jak wspominasz sposoby motywacyjne Wuja?

Wszyscy wiemy, jakie są – kiełbasy do góry i jazda. Gdy trener przyszedł na wiosnę do Śląska, dolatywał do Wrocławia z Warszawy. Czasami przyleciał we wtorek, a czasami w czwartek.

To nie było go pół tygodnia w klubie?!

No nie. A czasami zdarzało się nawet tak, że doleciał dopiero na mecz. Zajęcia prowadził  trener Kudyba. Kiedyś na odprawie w dzień meczu siedzieliśmy w salce i Kudyba przekazywał nam założenia i rozrysowywał skład. Nagle wpada Wujo. Rozgląda się i pyta:

– Co jest?!

– No skład podaję – odparł Kudyba, a Wujo popatrzył najpierw na nas, a później na tablicę.

– No i dobrze. I tak, kurwa, zagramy! – odpowiedział i tyle go było.

O Wójciku i tobie świetną anegdotę można znaleźć w książce Szamo: Motywował na różne spodoby, a jego arsenał zdawał się być niewyczerpany. Bo mistrz motywacji był także mistrzem zjebki. A jego popisowym numerem był mecz Zagłębie Lubin – Śląsk Wrocław.

Wtedy to Wójcik przywołał do linii bocznej Piotra Włodarczyka, który po boisku poruszał się dość nieporadnie. „Wójt” wiedział dobrze, że stara piłkarska zasada głosi: nie ma strzałów, nie ma goli. „Włodar” nie gwarantował strzałów, nie dochodził do pozycji, nie podejmował ryzyka. Kiedy więc został przywołany, Wójcik powiedział mu tak:

– Słuchaj no, misiu. Jeśli w ciągu pięciu minut nie oddasz celnego strzału na bramkę, to przybiegasz z powrotem tu do mnie, robisz dwa kółka wokół boiska i dopiero wracasz do gry. Rozumiemy się?

(…) Po czterech minutach bez strzału, Piotrek zdecydował się na uderzenie rozpaczy, niemal z zerowego kąta. Bramkarz gospodarzy, Jędzej Kędziora, popełnił fatalny błąd i piłka… wpadła do siatki. Gol.

I nie wiadomo, czy się bardziej cieszyć z gola, czy z uniknięcia błazenady.

Wszystko się zgadza, poza dwoma rzeczami to nie było na meczu ligowym, tylko na sparingu treningowym, a bramkę strzeliłem z karnego, który trochę mnie uratował.

Wujo byłby zdolny by cię pogonić?

Byłby, oczywiście. A czy bym się zgodził? Sparing, nie było ludzi… Na meczu ligowym na pewno bym tego nie zrobił. Nie było jednak potrzeby.

WARSZAWA 11.07.2015 MECZ TOWARZYSKI --- FOOTBALL FRIENDLY MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - POGON SIEDLCE 2:1 LUCIA KUCIAKOVA MICHAL ZEWLAKOW PIOTR WLODARCZYK MARIUSZ PIEKARSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Najbardziej rozrywkowy styl życia zarzucano ci w Lubinie.

I ja właśnie nie wiem dlaczego, bo w Lubinie nigdy na mieście nie byłem. Raz na jakiś czas zdarzyło się pojechać do Wrocławia, ale też nie za często. Wynikało to chyba z tego, że Zagłębie zdobyło mistrzostwo Polski, a  po moim przyjściu nie poszło nam w pucharach i zajęliśmy piąte miejsce w Ekstraklasie. Strzeliłem tylko trzy bramki – to był najsłabszy mój sezon w karierze. Nikt mnie nie złapał, więc nie wiem, o co chodzi.

Do klubu były wysyłane nawet listy, że ktoś cię widział tu, ktoś tam.

Z listami to wiesz jak jest. Ja też mogę teraz napisać, że pijesz w czasie pracy! W Lubinie to ja już byłem grzeczniutki, może dlatego mi tam nie poszło (śmiech).

Szatnia może funkcjonować bez atmosfery?

Nie. Musi być atmosfera. Jeżeli w szatni drużyna się czuje dobrze – na boisku też każdy pójdzie jeden za drugiego. Wiadomo, według wielu skoro to zawodowstwo, nie można patrzeć czy się kogoś lubi czy nie. Ale gdy wszyscy się czują ze sobą dobrze, idziesz o jakiś procent do góry. Gdy się wygrywa, atmosfera jest i każdy funkcjonuje. Najgorzej ogarnąć szatnię, gdy się zdarza jakiś dołek. Atmosfera się zagęszcza, oczekiwania inne niż wyniki – trzeba wtedy potrafić zbudować to tak, by team spirit nie uleciał. W szatni jest 20-kilku piłkarzy, grać może 11, jedni grają więcej, inni mniej, co też rodzi frustracje. Dlaczego ten gra a nie ja gram? Są tacy trenerzy, u których niektórzy piłkarze czują, że cokolwiek by zrobili, i tak by nie zagrali. Trener Smuda miał na przykład 12 zawodników, a reszta mu była potrzebna tylko do gierki na treningu. A to nie jest dobre.

Ty byłeś gościem, któremu robiono żarty czy który je robił?

Robił, robił, byłem raczej w grupie wiodącej. Bywało, że z Markiem Jóźwiakiem robiliśmy sobie, ja jemu, on mi, ale to taka klasyka – nasmarowanie majtek maścią rozgrzewającą. Musiał w wannie spędzić trochę czasu. Generalnie to Marek był od żartów. Sokołowi przypiął na przykład łańcuchem torbę do kaloryfera. Było tego trochę, ale nie wiem, co ci mogę opowiedzieć.

To może cię nakieruję – policyjne Mondeo.

Przypadek zupełny! Śmialiśmy się, że moje auto wyglądało jak samochód policji.  Siedzieliśmy w knajpce i akurat była kolizja, w kolegę przy wejściu wjechał samochód. No to postanowiliśmy to wykorzystać. Wyszedłem i powiedziałem z powagą do tych ludzi:

– Macie pecha, bo jestem z policji.

Żadnych dokumentów od nas nie chciał, ale i tak napisał zgodnie z prawdą całe oświadczenie i szybko się poddał karze (śmiech).

Mogłeś odejść do Auxerre jako wolny zawodnik, wolałeś jednak podpisać kontrakt ze Śląskiem tylko po to, by na tobie coś zarobił. We Wrocławiu tak się odwdzięczyli, że cię… okantowali.

Sprawa jest o tyle szczególna, że dokładnie w tym momencie weszło w Polsce prawo Bosmana, a ja miałem kontrakt tylko na rok. Wprawdzie chciałem podpisać na dwa, ale Śląsk był wtedy beniaminkiem i niechętnie wydawał pieniądze. Prezesi bali się, że jeśli spadną, to nie będą w stanie mi płacić takich pieniędzy. Po roku pojechałem na obóz z Auxerre i Guy Roux pyta się:

– Kiedy ci się kończy kontrakt?

– No już się skończył.

– To ty wolny jesteś?!

– Nie, bo u nas jest trochę inaczej.

– Ale właśnie weszło u was prawo Bosmana. Bierzemy cię!

Wiedziałem, że Śląsk zapłacił za mnie chyba dwa miliony złotych i uznałem, że uczciwie byłoby wrócić do Wrocławia i poczekać aż mnie wykupią. Podpisałem z nimi nowy kontrakt, zagrałem trzy czy cztery mecze i pod koniec sierpnia Auxerre mnie wykupiło. Miałem dostać jakieś pieniądze za podpis, ale gdy mnie sprzedali, to już o tym zapomnieli.

Chciałeś być lojalny, a wyszło piekiełko.

Ale sam transfer był dobry, przeskok z ligi do ligi okazał się duży. Grało się z PSG, Marsylią, stadiony wyglądały zupełnie inaczej niż u nas. Samo funkcjonowanie klubu nie zaszokowało mnie, było bardzo podobne. Nie jest to duże miasto, a zrobiliśmy trzecie miejsce i awans do LM. Mój problem polegał na tym, że Guy Roux czasami w ogóle nie robił zmian. Ta jedenastka, która wygrała mecz, grała w następnym. A że wygrywaliśmy sporo – nie pograłem zbyt wiele.

Ze składu wygryzł cię nie byle kto, bo Djibril Cisse.

Gwiazdor. Kapitalny sportowo, ale gwiazdor. Takie dziecko trochę. Synek Roux’a, który chuchał na niego i dmuchał, bo wiedział, że zarobi na nim fortunę. Cisse był ekstrawagancki – wiesz, zawsze nowe samochody, ciuchy. Pan piłkarz. Ale nie było z nim problemów wychowawczych. Francuskiego nie znałem zbyt dobrze, ale często odchodziła szyderka z jego strojów. Sportowo radził sobie świetnie, razem z Pauletą zrobili króla strzelców. Szatnia w ogóle była tam mocna, bo to jeszcze Mexes, Kapo, Boumsong, Tainio.

Z Tainio zakumplowałeś się tak, że aż trener was musiał… przesiedlić.

Tainio zaproponował, bym zamieszkał niedaleko niego, ale gdy się Roux o tym dowiedział, na dzień dobry zapowiedział, że nie ma takiej opcji i kazał mi wynająć coś na drugim końcu miasta. Po tym jak razem mieszkali ze sobą Marcin Kuźba i Tomek Kłos miał już złe doświadczenia. A że my szybko złapaliśmy wspólny język… (śmiech). Po czasie żałuję, że za szybko stamtąd odszedłem. Nawet Roux mówił, żebym nie odchodził albo jeśli już – to na wypożyczenie. A ja właśnie wtedy dogadałem się z Widzewem.

Jak brzmi po grecku jutro?

Avrio.

Nie ma szans, byś zapomniał o tym słowie.

No oczywiście! Załatwić coś z nimi – totalna masakra. Trzeba mieć kupę cierpliwości. Przekładali, przekładali, przekładali… Taka mentalność, trzeba się przyzwyczaić. Wynajęcie mieszkania, sprawy w banku – na wszystko był czas. Nie dziwię się wcale, że są w ruinie. Ale do życia to piękny kraj. Naprawdę piękne życie.

Trafiłeś na trenera furiata?

Powiem ci, że nie. Sami normalni goście.

Prezes furiat? Pytam, bo być w Grecji i nie poznać furiata – niemożliwe.

O, prezesi lubili sobie pokrzyczeć na siebie. Czasami udawali, że się odciągają, pozorowali zadymę i krzyczeli na siebie cały czas. Mówię im:

– Dajcie sobie po strzale i spokój.

Krzyku robią, afera – nie tak jak u nas.

Najgrubiej było jednak z kibicami.

Zdecydowanie. Kibice wpadli kiedyś do naszej szatni po tym jak przegraliśmy u siebie dość ważne spotkanie i zdemolowali wszystko. Staliśmy w szatni, a ochrona zaczęła rozpylać gaz łzawiący. Gdy zobaczyłem że już takie rzeczy wchodzą w obroty – uciekłem stamtąd nie zabierając żadnych rzeczy. Trzeba było jednak po nie jakoś wrócić. Wszedłem do tej szatni ponownie i starałem się tylko, by nie złapać się z nikim wzrokiem, bo wtedy byłaby awantura. Wszyscy krzyczeli, zabrałem szybko swoje rzeczy i nic się nie wydarzyło. Bywało gorąco. Jajkami też w nas rzucali.

Legię wspominasz świetnie, ale miałeś w niej dwa niezbyt przyjemne momenty. Pierwszy – zostałeś członkiem Klubu Kokosa, zanim on w ogóle powstał.

To nawet nie był Klub Kokosa, bo ja zostałem zupełnie odsunięty i od pierwszej, i od drugiej drużyny. Złożyłem wniosek do PZPN-u o rozwiązanie kontraktu z winy klubu i zaraz mnie przywrócili, bo – nie ma co ukrywać – przegraliby to z kretesem. Klub nie ma prawa zabronić zawodnikowi wykonywania zawodu.

Jak wyglądał wtedy twój dzień? Co robiłeś?

Chodziłem do Krzysia Kosedowskiego i trenowałem boks.

Codziennie?

No tak. Jeździłem na Bemowo i trenowałem cały czas. Nie było lekko. Co dzień bieganie po kilka kilometrów, treningi na ringu, na macie. Bardzo, bardzo ciężka praca, dużo cięższa niż piłka.

Schowałeś dumę do kieszeni i wróciłeś nie robiąc problemów.

Legia to jest Legia. Raz rządzą jedni, raz drudzy, klub jest zawsze ten sam. Rzeczywiście schowałem dumę, bo sprawę miałbym wygraną i jeszcze by mi musieli zapłacić. Ale chciałem grać dalej i nie robiłem problemów. Długo nie zabawiłem – dograłem do końca sezonu i się ze mną pożegnano.

Druga nieprzyjemna sytuacja – Dariusz Wdowczyk powiedział otwartym tekstem do kibiców, że gdy spotkają was zrobionych na mieście, mają wam dać – cytuję – plaskacza.

No nie powinno tak to wszystko wyglądać… Rozmawialiśmy potem z trenerem, niby sobie wyjaśniliśmy, ale moim zdaniem nie powinno tak być. To takie…

Powiedzmy wprost – napuszczanie kibiców na piłkarzy.

Zielone światło dla nich. Trochę czuliśmy się po tym jak zbity pies. Niby jedziemy na tym samym wózku i staramy się robić wszystko jak najlepiej, a poczuliśmy się jak skopane sieroty. Nie było na mieście żadnych incydentów, ale to też nie było tak, że chodziliśmy nie wiadomo gdzie i się wystawialiśmy.

Da się po czymś takim odzyskać zaufanie?

To było jakoś na jesień, trener Wdowczyk stracił pracę dopiero wiosną, ale wiedzieliśmy, o co gramy i robiliśmy to najlepiej jak umieliśmy.

WARSZAWA 08.06.2014 FAJNY MECZ: REPREZENTACJA POLSKI FUNDACJI KIBICA - REPREZENTACJA I LIGI 3:3 k. 5:4 --- NICE MATCH: POLAND FOOTBALL NATIONAL TEAM 2002 - POLISH FIRST LEAGUE TEAM 3:3 k. 5:4 RAFAL GRZELAK PIOTR WLODARCZYK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Bardzo pochlebnie wypowiadasz się za to o trenerze Lenczyku, a to szkoleniowiec, którego piłkarze nie zawsze lubią.

Nauczył mnie takich życiowych zasad, dyscypliny. Niektórzy mówią, że był niesprawiedliwy – a moim właśnie był i jeśli ktoś wyglądał słabiej, to po prostu na niego nie stawiał.

Albo gdy rozegrał dobry mecz.

Tak, bo drugiego takiego już nie rozegra! Fizycznie czuliśmy się świetnie przy trenerze Lenczyku, nawet jeśli mało było treningów piłkarskich. Wiedzieliśmy, że potrafimy wszystkich zabiegać. Było u niego zawsze dużo rozmów. Gdy biegaliśmy w ramach przygotowań, podbiegał do każdego z osobna i dawał swój słynny tekst:

– Rób wszystko, żebyś nie był ostatni.

W efekcie nikt nie chciał być ostatni i bieg napędzał się sam. Bardzo mądry człowiek i cieszę się, że mogłem go spotkać. Gdy mówił, w szatni było cichutko. A z racji, że trener mówił bardzo cicho, wszyscy nastawiali uszy, by go usłyszeć. Zawsze miał na wszystko kapitalną puentę.

Syn przyniósł już jakiś mandat za brak biletu w komunikacji miejskiej?

Nie, a do czego pijesz?

Podobno przestałeś go wozić na treningi po to, by zrozumiał, że nie wszystko jest podane na tacy.

Teraz poszedł do Legii i to wiązało się ze zmianą szkoły i wielu inny spraw. Zaakceptował to i jeździ samemu autobusami czy metrem. Nie będę go woził przecież cały czas, niech zobaczy, jak to wszystko wygląda. Ma 14 lat, więc sobie poradzi. Wielu rodziców wciąż w tym wieku wozi, stara się. To nie jest tak, że mi się nie chce, ale niech wie, że rano trzeba wstać i potłuc się w autobusach. Młodzi są często bardzo rozpieszczeni. To chcą mieć, to takie, to takie – my żyliśmy w innych czasach, nawet jeśli rodzice chcieli nam coś dać, to nie było.

O czym marzy twój syn? Dzieciaki są zapatrzone teraz w wielki świat, a ty całe życie marzyłeś o grze w Śląsku Wrocław i Legii Warszawa. Z całym szacunkiem – niewielu dzieciaków marzy dziś o Śląsku Wrocław.

Wszystko się zmienia, to było 30 lat temu. Co leciało w telewizji? Mecze reprezentacji i czasami te pucharowe, jeśli jakiś klub w nich grał. Zacząłem kibicować Legii od meczu z Sampdorią. Grał tam Jacek Sobczak z Wałbrzycha i to był mój pierwszy mecz, który widziałem w telewizji. Wszyscy mówią, że Legia to, Legia tamto, a gdzie Legia nie pojedzie, tam jest pełny stadion i każdy się spina jakby grał o mistrzostwo świata. Ale to jest fajne. Ludzie cię nienawidzą, krzyczą, wyzywają – znaczy, że doceniają. Gdy grałem w Śląsku czy w Ruchu pierwsze co robiliśmy po otrzymaniu terminarza to sprawdzaliśmy, kiedy gramy z Legią. W ogóle śmieszna sprawa, bo strzeliłem na wypożyczeniu Legii dwie bramki, wygraliśmy mecz i przez to Legia nie awansowała do pucharów. A w następnym sezonie już wróciłem do Warszawy, więc sam sobie odebrałem grę w Europie. O Śląsku marzyłem z tego względu, że oni zawsze byli najlepsi w regionie – graliśmy z nimi w Wałbrzychu i zawsze nas ogrywali. Teraz jest telewizja, oglądasz co chcesz, jak włączysz w piątek telewizję to do poniedziałku możesz oglądać mecze. Pozmieniało się. Patrzę na dzieciaki: ten ma taki kolor butów, ten taki i jeszcze wybrzydzają. Za naszych czasów był jeden kolor i tyle. Jak mogłeś jeszcze wybrzydzać?!

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK 

Fot. FotoPyK

***

Sprawdź poprzednie odcinki cyklu. Na przykład wywiad z innym legionistą, Aleksandarem Vukoviciem o wartościach, miłości do Legii i Partizana, która nie zawsze się opłacała: Dla młodych liczą się tylko Neymar, Messi i Ronaldo. Reszta to frajerzy!

Mgb0XAx-1-835x420 (1)

Albo barwne wspominki z Arturem Wichniarkiem: Pierwszą analizę rywala odbyłem w Niemczech. W Polsce było tylko „jedziemy z nimi jak z kurwami”

PXYaw61-1-835x420

Lub rozmowę z Darią Kabałą-Malarz o jej historii w Canal+, dobijaniu do sufitu w pracy reportera, chodzonych wywiadach i wypowiedziach Arkadiusza Malarza: Drażni mnie, gdy ktoś pisze, że fajnie wyglądałam. Nie zapamiętał z rozmowy ani pół zdania?!

qtUnf02-835x420

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
7
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

27 komentarzy

Loading...