Reklama

Lech nadal swoje, Legia nadal swoje

redakcja

Autor:redakcja

18 maja 2017, 12:43 • 4 min czytania 135 komentarzy

Niedawno przeanalizowaliśmy dość gruntowanie ostatnie lata w wykonaniu piłkarzy Lecha Poznań i doszliśmy do prostego wniosku – presja wiąże im nogi tak mocno, że z kilkunastu ostatnich ważnych spotkań wygrali może ze trzy. Doskonale idzie im w meczach z zespołami słabszymi, ale też w warunkach „neutralnych” – gdy już dostają taką Arkę Gdynia w finale Pucharu, zaczynają się schody. Z mocnymi rywalami potrafią walczyć jedynie, gdy stawka jest niska – jak choćby w wygranym spotkaniu z Fiorentiną. Gdy jednak przychodzi moment, w którym są już tylko dwie ścieżki, wóz albo przewóz – Lech zostaje sparaliżowany.

Lech nadal swoje, Legia nadal swoje

Można wymieniać w nieskończoność. Trzy przegrane finały. Przegrane mecze z Legią, które w praktyce decydowały o mistrzostwie. Przegrane starcia w europejskich pucharach w momentach, gdy po prostu trzeba było wygrać – by wspomnieć Żalgiris i Stjarnan. Zresztą, przeczytajcie całość, to jest naprawdę wstrząsający obraz nieradzenia sobie z presją – CAŁOŚĆ TUTAJ.

Jeśli się w to wszystko wgryźć – okazuje się, że Lech za każdym razem, gdy wygrywał ważne mecze – 2:1 w Warszawie w sezonie 2014/15 czy… No głównie to 2:1 w Warszawie w sezonie 2014/15 – zostawał mistrzem Polski. Oczywiście do końca tego sezonu jeszcze kilka spotkań, każdy może pogubić punkty, ale wybaczcie – naszym zdaniem zdobywając wczoraj trzy punkty, byłoby identycznie. „Kolejorz” tak konsekwentnie wygrywa mecze nieistotne, że języczkiem u wagi staje się ten jeden jedyny mecz o coś więcej – czy to puchar, czy odstawienie bezpośredniego konkurenta w wyścigu po tytuł.

I znów, jak we wszystkich poprzednich spotkaniach – w tym decydującym momencie Lechowi brakuje wszystkiego. Finezja z poprzednich meczów nagle gdzieś ginie, zamienia się w apatyczność i asekuranctwo. Błyskotliwość i dynamika padają ofiarą statecznego klepania do Łukasza Trałki i stoperów. Waleczność i przebojowość skrzydłowych wyparowuje – zostaje jedynie bezradny trucht to w jedną, to w drugą stronę. Brakuje zadziorności, zęba, agresji, konsekwencji, koncentracji… Brakuje wszystkiego. Lech ważne mecze nie tylko przegrywa – on w dodatku wygląda w nich jak zupełnie inna drużyna. Pamiętacie „Kosmiczny mecz”? Jakby przed każdym decydującym momentem kosmici kradli im talent. Rany, czy Maciej Gajos z dnia na dzień utracił umiejętność przecinania podań? Czy Marcin Robak schudł przed tym meczem osiem kilo? Czy Dawidowi Kownackiemu ktoś związał sznurówki, by nie mógł w żaden sposób urwać się obrońcom?

Nie ma nikogo, kto podjąłby ryzyko, nie ma nikogo, kto porwałby drużynę jakąś solową akcją. Nie ma ciągłości, płynności, nie widać nawet determinacji, gdy kolejny z zawodników po przebiegnięciu kilku metrów wszerz boiska podaje do tyłu.

Reklama

Nie ulega wątpliwości, że Lech jest mocną drużyną, w polskich warunkach nawet bardzo mocną. Nie ulega wątpliwości, że większość jego zawodników potrafi grać w piłkę, potrafi ją przyjąć, w miarę celnie podać i dość silnie kopnąć w stronę bramki. Ale też przestaje ulegać jakimkolwiek wątpliwościom, że Lech jest drużyną niezdolną do udźwignięcia presji. Że w Lechu brakuje zawodników odważnych, przekonanych o własnej wartości, zdolnych do gry na 100% swojego potencjału nie tylko w meczach łatwych, ale też meczach ważnych.

Na drugim biegunie jest właśnie Legia Warszawa. Trudno o bardziej jaskrawą dwubiegunowość. Gdy Lech bez trudu odsyła z trzema bramkami kolejnych ligowych żużlowców, Legia niemiłosiernie męczy się i ostatecznie przegrywa na swoim stadionie z Ruchem Chorzów. Legia z trzema najsłabszymi drużynami tabeli (Śląskiem, Arką i Ruchem) ugrała przy Łazienkowskiej (słownie: JEDEN) punkt. Nawet teraz, w rundzie finałowej, nie potrafiła wygrać z Wisłą Kraków, czyli zespołem spoza tej całej „wielkiej czwórki”. Ale gdy przychodzi moment oddzielenia chłopców od mężczyzn – w Legii weryfikacja przebiega pozytywnie. Goście, którzy nie mogli sobie poradzić z Arakiem i Przybeckim, nagle nie mają problemów z Majewskim i Robakiem. Goście, których wyłączał z gry Putiwcew teraz jadą z Kędziorą czy Kostewyczem.

Lech ugrał w tym sezonie 55 punktów, ledwie trzy mniej od Legii. Ale w meczach „wewnętrznych” pierwszej czwórki, Legia ma 19 punktów. „Kolejorz”… 3. Trzy.

Paradoksalnie – na niekorzyść Lecha działa ESA37, która to wyjątkową wartość przypisała właśnie bezpośrednim starciom w rundzie finałowej. Gdyby Lech mógł dalej bezkarnie klepać Pogoń, Ruch i Bruk-Bet, licząc na potknięcia Legii na tych najprostszych przeszkodach – trzy punkty w Warszawie mogłyby się okazać utratą co najwyżej prestiżu. Ale w obecnej sytuacji mecze dwóch kandydatów do mistrzostwa w ostatnich siedmiu kolejkach urastają do rangi finału.

A finały Lech po prostu przegrywa.

Fot.FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

135 komentarzy

Loading...