Reklama

Śląsk jednak nie chce do I ligi. Koncert we – uwaga, uwaga! – Wrocławiu

redakcja

Autor:redakcja

13 maja 2017, 20:48 • 3 min czytania 25 komentarzy

Z występów Śląska na własnym stadionie dałoby się sklecić ze dwie kasety VHS i wypuścić je w ramach cyklu „Piłkarskie jaja”. Mógłby się znaleźć na nich również taki dodatek – po każdej kompromitacji piłkarze i trenerzy mówiliby: przepraszam. Tylko 3 wygrane w 16 meczach i zawrotna średnia jednego strzelanego gola na spotkanie – aż trudno było się dziwić, że wrocławianie kładli lachę i nie przychodzili na stadion. No wstyd. Ale jeśli piłkarze Jana Urbana przed dzisiejszym meczem z Ruchem postanowili sobie, że zrehabilitują się trochę za taką postawę, to plan wykonali co do joty. 

Śląsk jednak nie chce do I ligi. Koncert we – uwaga, uwaga! – Wrocławiu

Jezu, to było tak inne od tego, co wcześniej pokazywali goście w zielonych koszulkach, że bylibyśmy skłonni zasugerować wzmożoną kontrolę antydopingową. Wyglądali, jakby przez tydzień ktoś założył kłódkę na magazynek z piłkami i po prostu stęsknili się za tym przedmiotem. Gdy już się do futbolówki dopadli, nie chcieli oddawać jej przeciwnikowi. Gdy do tego dochodziło, biegali za nią jak pitbulle spuszczone ze smyczy. Od pierwszej minuty było to widać przede wszystkim po Kamilu Bilińskim. Nie wykluczamy, że już w tunelu przepychał się z Helikiem i Grodzickim. Komentatorzy wspominali, że widać, iż to wrocławiak i bardzo mu zależy na losie tego klubu. Ale z czasem dołączyli do niego również ci, dla których Śląsk i Wrocław to tylko miejsce pracy.

Jeszcze na początku Hrdlicka z problemami wyłapał strzał wspomnianego napastnika, trzeba było kilku powtórek, by stwierdzić, że piłka nie przekroczyła linii bramkowej. Ale już w 17. minucie wątpliwości nie było – Biliński wykorzystał świetną wrzutkę Kovacevicia. Mocny początek, ale z czasem mecz nam się wyrównał, chorzowianie zaczęli nawet dochodzić do głosu. A że nie takie starty Śląsk potrafił już w tym sezonie spieprzyć, po drugiej połowie spodziewaliśmy się wszystkiego.

No dobra, prawie wszystkiego. No bo tego, że już 11 minut po jej wznowieniu będzie 4-0 i pozamiatane, to jednak nie. W zasadzie podłoga została nie zamieciona, a wytarta – zrobił to Śląsk Ruchem. Morioka dobił strzał piłkę wyplutą przez Hrdlickę po strzale Picha. Biliński uprzedził Helika i zamienił na gola ostrą wrzutkę Madeja (pierwsza asysta w sezonie, lepiej późno niż wcale). No i Celeban świetnie nabiegł na wrzutkę z rożnego, pierwszy strzał jeszcze obronił bramkarz, ale dobitka była formalnością.

Nokaut.

Reklama

To znaczy chwilę później Arak mógł jeszcze strzelić bramkę ratującą honor, ale Ruchowi nie udało się dziś nawet to (piłkę z linii bramkowej wybił Celeban). Naprawdę nie chcemy znęcać się nad Niebieskimi, bo biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, to nawet nie jest kopanie leżącego, to kopanie małych, bezbronnych szczeniaków. Nie będziemy cisnąć po poszczególnych piłkarzach, większość zagrała – no wybaczcie, ale wypada wprost – chujowo. Powiemy tylko, że przy 4-0 bramkę chorzowianom mógłby strzelić chyba nawet Mariusz Pawelec (1 gol w 266 meczach w lidze), gdyby trener przesunął go trochę do przodu. W zasadzie mogłoby to udać się każdemu. Zrobili to inni, jeszcze trochę świeżości wniósł na plac Engels i najpierw Biliński wykorzystał jego akcję oraz kiks Surmy, a potem Morioka potańczył z Niebieskimi w polu karnym po dograniu Picha i ustalił wynik.

Tyle. Ruch na dnie, dzisiejszy rywal odskoczył na trzy punkty. Jeśli w przypadku Śląska to tylko ta jedna jaskółka, która wiosny nie czyni, to i tak cholernie fajnie było ją zobaczyć.

CueBYNM

Najnowsze

Komentarze

25 komentarzy

Loading...