Reklama

Dani Alves – piłkarz renesansu, piłkarz odrodzony

redakcja

Autor:redakcja

10 maja 2017, 16:14 • 3 min czytania 20 komentarzy

Oglądając go w akcji przeciwko Monaco trudno było nie odnieść wrażenia, że to piłkarz kompletny. Potrafiący absolutnie wszystko. Ktoś taki, kto może choćby dziś stanąć przy Leo Messim, przy Cristiano Ronaldo, Antoinie Griezmannie, Robercie Lewandowskim, Edenie Hazardzie i powiedzieć: „Nie mam powodów do kompleksów. Gram przecież na waszym poziomie, panowie.” Kompletnie za to nie jak ktoś, kogo love story z Barceloną zakończyło się przecież mniej niż rok temu rozwodem i komu wieszczono bardziej lub mniej powolny, ale jednak zjazd po równi pochyłej.

Dani Alves – piłkarz renesansu, piłkarz odrodzony

Gdyby w świecie piłki nagrody indywidualne nie były wypadkową formy, zdobytych trofeów i, nie oszukujmy się, w dużej mierze także wartości marketingowej, a jedynie pochodną gry w najważniejszych meczach roku – tych obserwowanych z zapartym tchem na całym świecie, Dani Alves właśnie zgłaszałby akces do Złotej Piłki. Dwa półfinały Champions League w jego wykonaniu, to udział przy wszystkich czterech golach Juventusu z Monaco. Golach, które drugi raz w odstępie dwóch lat prowadzą Starą Damę do finału najbardziej elitarnych rozgrywek Starego Kontynentu.


Trzy asysty, w tym jedna piętą, i przepiękne trafienie. A tak po prawdzie Brazylijczyk powinien mieć przynajmniej jeszcze jedno otwierające podanie na koncie, bo w Turynie, między jednym a drugim golem Juve, Dybala zmarnował jego doskonałe prostopadłe zagranie.

Między innymi po to odchodził z Barcelony – bo potrzebował nowego bodźca do zwyciężania, a, jak sam mówił, stał się w tej kwestii dość wygodny. Cóż, nie mógł wymarzyć sobie lepszego miejsca, by znów to poczuć. By raz jeszcze obudzić w sobie zaspokojony przecież w stolicy Katalonii z nawiązką głód trofeów. Gdzie, jeśli nie w drużynie, która od dawien dawna wyczekuje triumfu w Lidze Mistrzów? Jedynego, którego przecież tak bardzo brakuje w kolekcji Gianluigiemu Buffonowi, by móc odejść na emeryturę jako zawodnik w stu procentach spełniony.

Reklama

Oczywiście powodem był też fakt, że szczególnie w schyłkowym okresie jego kariery na Camp Nou mógł czuć, że traci na znaczeniu. Jakkolwiek podniośle to zabrzmi – Alves chciał być kochany, a w pewnym momencie przestał być w swoim odczuciu nawet szanowany – Barcelona zaproponowała mi nowy kontrakt dopiero, gdy dostała zakaz transferowy i jasnym stało się, że nie ściągnie nikogo na moje miejsce. Ludzie rządzący klubem nie mają pojęcia, jak traktować zawodników – zwierzał się później.

I nawet jeśli uznawano te słowa za żale wylewane przez piłkarza, który szuka wymówek dla gorszych występów, które zaczynały się dość szybko mnożyć, dziś widać, jak wielkie znaczenie dla Alvesa miały te dwa aspekty – rozbudzenie na nowo pasji, chęci wygrywania i uznanie, jakim się cieszy. Bo dziś w Turynie nikt nie wyobraża sobie, by w najważniejszym meczu sezonu, finale z przeciwnikiem z Madrytu, na prawej stronie miał wystąpić kto inny, jak tylko Alves. Piłkarz renesansu, bo można odnieść wrażenie, że w wieku 34 lat posiadł już każdą niezbędną w futbolu umiejętność. I piłkarz odrodzony, bo właśnie w Turynie odnalazł się na nowo i wrócił do świadomości kibica jako gracz olśniewający.

Najnowsze

Anglia

Kolejny cios dla Chelsea. Enzo Fernandez nie zagra do końca sezonu

Bartek Wylęgała
0
Kolejny cios dla Chelsea. Enzo Fernandez nie zagra do końca sezonu

Weszło

Komentarze

20 komentarzy

Loading...