Reklama

Momenty, które przesądziły o zwycięstwie Legii

redakcja

Autor:redakcja

09 kwietnia 2017, 20:55 • 3 min czytania 128 komentarzy

Paulo Coelho powiedziałby w takim momencie, że każdy wielki sukces zbudowany jest z małych momentów. Rozebraliśmy więc mecz Lecha z Legią na czynniki pierwsze i odnaleźliśmy chwile, które przesądziły o zwycięstwie warszawskiego klubu. 

Momenty, które przesądziły o zwycięstwie Legii

KLĄTWA MICHAŁA PROBIERZA

Tak, tak, wygląda na to, że to szkoleniowiec Jagi jest facetem, który rozdaje karty w tej lidze. Mamy początek wiosny. Lech Poznań TARANUJE swoich rywali i bezsprzecznie robi za najlepszą drużynę w lidze. Stosunek bramek w pięciu pierwszych meczach rundy? 14:1. Kolejorz był wówczas w takim gazie jak warszawiacy na drogach wracający z długiego weekendu. I wtedy na sali pojawia się Michał Probierz i rzuca ot tak:

– Trzeba pogratulować Lechowi dubletu.

Odlot? Sprytna gierka? Oczywiście znamy Probierza i to jest jasne, że chodzi o drugą opcję. Miało to jakiś wpływ na morale lechitów czy nie – fakt jest faktem, że dokładnie od tej szeroko komentowanej wypowiedzi zaczął się ich lekki dołek. A wygląda on tak:

Reklama

Przed wypowiedzią: 5 zwycięstw, 0 remisów, 0 porażek, bramki 14:1

Po wypowiedzi: 0 zwycięstw, 2 remisy, 1 porażka, bramki 1:2

Parę pochwał i już najlepsza drużyna w lidze przestaje grać. Takie to proste.

KONCERTOWO MARNOWANE PODANIA MAJEWSKIEGO

„Maja” spokojnie mógłby uzbierać dziś ze trzy asysty. Ledwie się mecz rozpoczął, a już zagrał idealną piłę do Kownackiego, który trochę zaspał i nie zdążył w tempo dostawić nogi do piłki. Chwilę później dał mu jeszcze lepszą wcinkę, lecz „Kownaś” składając się do woleja skiksował (a sędzia niesłusznie dopatrzył się tam jeszcze spalonego). Trzecia asysta? Kolejna podcinka, tym razem z wolnego do Gajosa – lechicie udało się posłać z tego bombę na bramkę, przytomnie zachował się jednak Malarz.

KASOWANIE KOWNACKIEGO

Reklama

Granie do Kowanckiego piłki na ścianę miało dziś mniej więcej taki sens, jak wybijanie jej poza stadion. Młody napastnik był cały mecz kasowany przez Dąbrowskiego i Pazdana. A to „Pazdek” chamsko uderzył go w klatkę, po czym reprezentant U-21 zwijał się z bólu. A to kopnął go przy wyprowadzaniu piłki, tak, by nie było faulu. A to Kownacki upadł na rękę, przez co na drugą połowę wyszedł z opatrunkiem. W pewnym momencie „Kownaś” zaczął wręcz szukać bocznych stref boiska i uciekać przed dwoma stoperami.

I w sumie trochę się dziwimy, że Bjelica trzymał nieogarniającego piłkarza na boisku tak długo. Po wejściu Robaka na boisko zmiana jakościowa była widoczna błyskawicznie.

GŁUPOTA KOWNACKIEGO

W jednej konkretnej akcji. 50. minuta, wcześniej wykonywany był stały fragment, idzie wrzutka z głębi pola. Trzech lechitów na spalonym (w tym Kownacki), jeden lechita na prawidłowej pozycji (Bednarek). Kownacki nie zamierza jednak odpuścić lecącej piłki i samemu ją zgarnia, a sędzia podnosi chorągiewkę. Gdyby ją przepuścił – Bednarek nie dość, że miałby dogodniejszą sytuację strzelecką (bo Kownacki nawet ze spalonego spartolił), to zwyczajnie gra toczyłaby się dalej.

Gdyby wtedy wpadło, mecz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej.

POBŁAŻLIWOŚĆ SĘDZIEGO

Gdyby sędzia Stefański okazywał się mniejszą wyrozumiałością, potrafimy sobie wyobrazić jak wyrzuca z boiska

a) Guilherme za perfidne powalenie łokciem Nielsena,
b) Kopczyńskiego (druga żółta za faul, po którym Lech zdobył bramkę),
c) Odjidję-Ofoe za bezczelne odzywki do sędziego „fuck off” tuż po obejrzeniu żółtej kartki.

W dziesiątkę o tak zajebistą końcówkę byłoby dużo trudniej. W dziewiątkę i ósemkę – tym bardziej.

UŁAŃSKA SZARŻA HLOUSKA I BIERNOŚĆ KOSTEWYCZA I TETTEHA

Cały mecz zapieprzania od jednego pola karnego do drugiego i taki rajd w doliczonym czasie? Czapki z głów. Nie dał rady zatrzymać go bierny Tetteh mający w nogach całe pięć minut meczu, wrzutki nie dał rady przeciąć z kolei dobrze ustawiony Kostewycz. Dla Ukraińca mała podpowiedź – brak wzrostu w takich sytuacjach można nadrobić podskokiem.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

128 komentarzy

Loading...