Reklama

Nie wiemy kto był dzisiaj gorszy, Gil Manzano czy Barcelona

redakcja

Autor:redakcja

08 kwietnia 2017, 23:11 • 4 min czytania 32 komentarzy

Chyba nie ma drugiej takiej ligi, która tak bardzo czekałaby na wprowadzenie powtórek wideo do futbolu. Ligi, która – równolegle z gwiazdami największego kalibru – daje chleb partaczom pokroju Gila Manzano i towarzyszącego mu zespołu sędziowskiego. Dzisiaj na Rosaleda interpretacje poszczególnych starć przypominały loterię, jakby arbiter rzucał sobie monetą, czy akurat użyć gwizdka. To samo zresztą robił z kartkami, bo zdarzyło mu się zupełnie ignorować brutalne wejścia, a także karać zawodników żółtkiem za drobne przewinienia czy nawet za… wiązanie butów. Jeżeli padł prawidłowy gol (Malaga), sygnalizowano spalonego. Jeżeli należała się jedenastka (Barcelona), grę rozpoczynano od rzutu wolnego. Mieliśmy totalny chaos na boisku, gdzie głównym bohaterem był facet, którego w ogóle nie powinno być widać. Oto liga hiszpańska w pigułce.

Nie wiemy kto był dzisiaj gorszy, Gil Manzano czy Barcelona

Jedyne, czego nie udało się Gilowi Manzano spieprzyć to końcowe rozstrzygnięcie, bo dzisiejszą Barcelonę powstrzymałby nawet Górnik Łęczna z Pitrym na środku obrony. Neymar był do tego stopnia beznadziejny, że po wykluczeniu go z boiska (pierwsza kartka za wiązanie butów, druga za faul pod bramką rywala) Barcelona wyglądała nawet lepiej (co nie znaczy, że dobrze). Suarez był kompletnie zagubiony i – po szybko zmarnowanej setce – zniknął na długie minuty. Swojego dnia ewidentnie nie miał też Messi, który był bezproduktywny, a zagrożenie pod bramką Kameniego starał się stwarzać jedynie po stałych fragmentach gry. No ale jego strzały ze stojącej piłki były dziś takie, że właściwie powinien chwycić za telefon i zgłosić się do Roberta Lewandowskiego po kilka podpowiedzi.

W kontekście zbliżającego się ćwierćfinału Ligi Mistrzów zasadne jest przede wszystkim jedno pytanie: Ile zobaczyliśmy dziś z Barcelony, która we wtorek zmierzy się w Turynie z Juventusem? To pytanie może spędzać sen z powiek wielu kibicom z Katalonii, którzy życzyliby sobie, by jednak jak najmniej. Wiadomo, za kilka dni nie obejrzymy środka pola z Andre Gomesem i Denisem Suarezem, którzy w pierwszej połowie toczyli zażarty pojedynek o to, który był bardziej fatalny (pierwszy został zdjęty w 61. minucie, drugi już w przerwie). Raczej nie zobaczymy także Mathieu, który przy pierwszym golu dla Malagi próbował łapać na spalonego znajdującego się na własnej połowie Sandro, przez co ten miał kilometr wolnej przestrzeni przed osamotnionym bramkarzem. Wreszcie też nie zobaczymy bezzębnego Mascherano na prawej stronie defensywy. Ale czy to wystarczy na Juventus?

Problem w tym, że zobaczymy już wielu innych bohaterów dzisiejszego meczu w Maladze. Na przykład ter Stegena, który dziś ponownie nie wyglądał na gościa, który daje swoim obrońcom spokój. Przeciwnie, jak na niewielką liczbę wszystkich interwencji, zbyt często robił coś nie tak, a i przy pierwszym golu mógł zachować się znacznie lepiej. I to delikatnie mówiąc, bo raz, był bardzo bierny w swojej „interwencji” i dwa, odsłonił dużą część bramki przy krótkim rogu, niejako zapraszając Sandro do strzelenia łatwego gola. A ten z zaproszenia chętnie skorzystał.

Z pewnością ter Stegen nie był dla Barcelony kimś takim, jak Kameni dla Malagi, który prezentował się znacznie lepiej między słupkami i zaliczył kilka kapitalnych interwencji. Przede wszystkim wyjął strzał po jeden na jeden z Suarezem, co naprawdę nie było sprawą prostą. Ale też Kameruńczykowi zdarzyło się już notować lepsze występy przeciwko Barcelonie, bo ta dziś nie sprawdziła go do tego stopnia, jak to robiła w przeszłości. Bo dziś od samego patrzenia na grę podopiecznych Luisa Enrique zwyczajnie bolały dziś zęby.

Reklama

Po remisie w derbach Madrytu Barcelona przystępowała do meczu z Malagą mając wszystko w swoich nogach. Na osiem meczów przed końcem sezonu podopieczni Luisa Enrique mieli jasność, że jeśli wygrają wszystko, wygrają także całą ligę. Problem w tym, że taka perspektywa najwidoczniej niezbyt im odpowiadała, bo błyskawicznie postanowili oddać Realowi piłeczkę i znów biernie poczekać na jego potknięcie. Po tym jednak, co dziś zobaczyliśmy, „Królewscy” mogą czuć spory komfort, bo Barcelona nie wygląda na ekipę, która byłaby w stanie wykorzystać każde potknięcie. Przeciwnie, prędzej potknie się sama, i to o własne nogi. A dzisiejsze 0:2 na Rosaleda tylko to potwierdza.

Najnowsze

Hiszpania

Anglia

Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Piotr Rzepecki
1
Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Komentarze

32 komentarzy

Loading...