Reklama

Czarny dzień naszego futbolu. Bramkarz pokroju Steinborsa ma szansę zagrać na Stadionie Narodowym

redakcja

Autor:redakcja

04 kwietnia 2017, 20:57 • 3 min czytania 28 komentarzy

Chyba nikt z neutralnych widzów nie nastawiał się, że spotkanie Arki z Wigrami może być widowiskiem, które podniesie kibicom tętno – no, ale przewidywania swoje, a futbol swoje, znów rozdał karty jak chciał. To miał być mecz o temperaturze serialu obyczajowego z przewidywalnym zakończeniem, natomiast zobaczyliśmy raz, że strzelaninę, a dwa – popis kapitalnej komedii.

Czarny dzień naszego futbolu. Bramkarz pokroju Steinborsa ma szansę zagrać na Stadionie Narodowym

To, co zrobił Steinbors przy czwartym golu dla Wigier, naprawdę trudno ubrać w słowa, bo te kilka liter nie może oddać abstrakcyjności tej sytuacji. Wiedzieliśmy, że w historii futbolu parę takich bramek padło, ale bardziej braliśmy to za żart, który już przeminął i dla dobra powagi piłki nożnej nigdy nie wróci. Tymczasem Łotysz sięgnął po dowcip z brodą i zrobił coś takiego, to naprawdę trzeba zobaczyć:

Makabra, a straszniejsze to tym bardziej, że oglądaliśmy mecz na określonym poziomie – półfinał Pucharu Polski, Arka o krok od gry na Stadionie Narodowym, a tam w puli przecież będzie konkretne trofeum. Żadna liga szóstek, gdzie golkiper jeszcze wczorajszy czy też zmęczony po pracy ma prawo się rozkojarzyć i zaliczyć podobnego babola. Nie, Steinbors notuje na swoim koncie regularne przelewy za granie na pozycji bramkarza w profesjonalnym klubie sportowym i w takim momencie zachowuje się gorzej niż przewidują to naciągnięte granice przyzwoitości.

Reklama

Jednak to nie tylko kompromitacja Steinborsa doprowadziła nas do emocji. Wigry bardzo nie chciały zaginąć w mgle, która spowiła gdyński stadion, tylko zaznaczyć swoją obecność i celu dopięły. Od początku spotkania atakowali – nie podłamała ich chwilowa nieskuteczność, kiedy z linii bramkowej uderzenie Santany wybijał Marcjanik – tylko robili swoje. Opłaciło się, bo schodzili na przerwę mając dwójkę z przodu i okrągłe zero po stronie strat. Beznadzieję Arki najlepiej opisuje pierwsza bramka, którą straciła po wrzucie z autu. Szybkie zgranie do Kądziora, a ten pokonał Steinborsa. Drugi gol padł z kolei po rzucie karnym, faulował Sambea i sprawiedliwość wymierzył Zapolnik.

Arka momentami naprawdę była żałosna, nie potrafiła wyściubić nosa z własnej połowy, broniła się jakby do Gdyni wpadł ktoś z lepszego futbolowego świata, nie zaś ekipa grająca poziom niżej. Nawet był moment, kiedy wszyscy myśleli, że pożar został ugaszony, bo goście popełnili błąd, tym razem to oni spowodowali karnego, którego pewnie wykorzystał Szwoch. Jednak nie, Wigry odpowiedziały trzy minuty później i w jaki sposób? Wyrzucili piłkę z autu… No ludzie, przecież to jest jakiś inny poziom frajerstwa. Santana dostał podanie, obrócił się, pobiegł do środka, walnął i znów przybysze z Suwałk byli o krok, o jedną bramkę od wyjazdu do Warszawy.

Do stolicy pojedzie jednak Arka, bo choć można się znęcać nad żółto-niebieskimi, to w półfinałach gramy dwa mecze i gdynianie zapracowali na bilety w Suwałkach. Dziś byli beznadziejni, ale na tyle skuteczni, że zaliczkę obronili, kluczowy okazał się piękny gol Hofbauera, który zapakował w same widły. Potem cyrk odstawił Steinbors, jednak to Wigrom nie wystarczyło, piłka co prawda wpadła po raz piąty do siatki Łotysza, lecz w tej akcji sędzia gwizdnął spalonego.

Gdynianie wystąpią więc w finale mimo porażki 2:4, jednak naprawdę, chyba czas wziąć się w garść, bo w takiej formie trudno sprzedawać spodnie na Jarmarku Europa, a co dopiero myśleć o udanej grze na Stadionie Narodowym.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
3
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
10
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Komentarze

28 komentarzy

Loading...