Reklama

„Drabik, a może Marlboro? A może whisky?”. Panowie, zapraszam. Nie ma problemu

redakcja

Autor:redakcja

12 marca 2017, 11:03 • 18 min czytania 9 komentarzy

Legenda Włókniarza Częstochowa, dwukrotny indywidualny mistrz Polski, uczestnik cyklu Grand Prix. To jednak ewidentnie nie są jedyne powody, dla których zdecydowaliśmy się na rozmowę ze Sławkiem Drabikiem. „Slammer” to mistrz bon motów, wymyślania ksywek i rozmówek z dziennikarzami. Ci, którzy chcieli wyłącznie odbębnić swoją robotę zawsze mogli liczyć u niego na ciekawy materiał. Przykłady?

„Drabik, a może Marlboro? A może whisky?”. Panowie, zapraszam. Nie ma problemu

Dziennikarz: Jakie tory sprawiają panu największą trudność?

– Kwadratowe.

Jak pojedziesz w tym biegu?

– Standardowo, najpierw prosto, a potem w trochę w lewo.

Reklama

Dlaczego tak dobrze pan jeździ?

– Pomagają mi jogurciki podawane przez babunię w topless.

Jogurciki?

– Bardziej ten topless.

Skąd tym razem tak słaba postawa na torze?

– Wytrzeźwiałem!

Reklama

Jak Drabik poradził sobie z Weszło? Przygotujcie się na rozmowę bez hamulców.

***

Wywiad. Jak ja to lubię…

Bo można ponabijać się z dziennikarzy?

Raz trafił mi się dobry koleś, nowicjusz. Przyszedł na wywiad w zastępstwie za kolegę. Był grubo nie w temacie.

Jak grubo?

Mówię mu, że testuję hamulce. On: „tak, naprawdę?”. Później to napisał.

Z okazji twoich 51. urodzin na Sportowychfaktach pojawił się quiz z najlepszych tekstów Drabika.

Kiedyś przedrukowali jeden z moich wywiadów na Speedwaystara. Syn Makowskiego (Romana, byłego prezesa Włókniarza Częstochowa) poleciał z tekstem do babci Joe Screena. Ona pięć razy czytała i nie mogła uwierzyć. „Jak to, ideał kobiety: «noga meblowa» itd. To jest niemożliwe”. Angole byli w szoku, gdybyś zobaczył te twarze! Żyli tym. Dla mnie? Normalny wywiad.

Joe Screen mawiał: „fifteen beers, fifteen points”.

On lubił. Nie ukrywam, że lekko się z nim prowadzałem. Później było: „Drabik, Screen – dmuchanie!”. Gdzie byśmy nie jechali na ligę. Od razu w radiowóz, „tych dwóch panów”. Nie było, że losowo dwa nazwiska, my już byliśmy na liście. Mam nawet taką fotę – Toruń, my na tle radiowozu a la polonez. A, i policjant z policjantką. On mówi: „Drabik, dmuchaj”.

– Tą panią?

(ogólny wybuch śmiechu)

W 95 r. straciłeś prawko. Nadal uważasz, że ktoś nasłał na ciebie kontrolę.

Z tego co wiem, jakiś telefon był – z budy na terenie klubu. Dla kogoś byłem niewygodny. Historia.

Ale na mecz ze Stalą Gorzów ostatecznie się stawiłeś, z lewym papierem.

Za Chrapońskiego różne chwyty były. „Ma być zajebiście, ja ci pomogę”. Papier, prawko wydane. Okazało się, że tak naprawdę to był wałek. I oczywiście wszystko na moje konto. Poznałeś chłopa, kto jest kim. Dla mnie facet w ogóle nie powinien znaleźć się w tym sporcie. Raz chciał mnie na konia posadzić, innym razem patrzę, a Mark Loram przeskakuje przez płot.

Spóźnił się na mecz, potem zdobył komplet punktów.

Spóźnił się, bo miał się spóźnić. Na drodze napotkał tyle policji, że nie był w stanie być na czas. Przyjeżdża, a tu zamknięta brama. Jak dowiedziałem się czyja to robota, gościu definitywnie znalazł się na mojej czarnej liście. Wszedłem z buta i powiedziałem: „albo ten facet, albo ja. Macie 5 minut”. Odsunięto go.

Po utracie prawa jazdy, to ty miałeś nieprzyjemności. Zawiesili cię na pół roku.

Wtedy to musiałeś mieć tych papierów: prawko, licencja, książeczka. „Wysoki sądzie, mam taką robotę, a nie inną. To jest obiekt zamknięty. Na auto zabierzcie, bo rzeczywiście coś tam wyszło. Ale na motor?”. Wtedy jeden taki wstał: „Wysoki sądzie, idol młodzieży. Domagam się najwyższej kary”. Wróciłem głodniejszy.

Po powrocie zdobyłeś drugi tytuł indywidualnego mistrza Polski, zostałeś stałym uczestnikiem Grand Prix. Jesteś najbardziej utytułowanym żużlowcem w historii Włókniarza.

A ilu zaczęło rozkminiać: „Zapomnijcie, on już nie wróci, będzie ładował. Napisze sobie na plecach koniec wyścigu i tak będzie funkcjonował”.

Taką aurę roztoczyłeś wokół siebie.

Zaczęli układać sobie klocki.

Dziennikarz: Jak wygląda życie żużlowca?

Drabik: Zawody, ostro w beret, zawody, ostro w beret.

Albo inny dialog z dziennikarzem:

Co cię postawiło na nogi?

– Zimna kąpiel na izbie wytrzeźwień.

(śmiech)

To był wywiad podczas finału IMP 97′.

Który definiujesz: „Krzyżaniak – albo życie, albo tytuł”?

Tak, to było wtedy. Sędzia mógł to powtórzyć. Pytanie, za kim był? Miałem w tamtym czasie kryzys. W Danii robiłem na początku komplety, a tu nagle po 2, 3 punkty. I nagle  finał u mnie w domu. Kibice przyszli, trzeba było się pokazać. Tylko ci dziwni działacze. Szkoda, że nikt nie powiedział: Drabik, nie musisz wygrywać tego biegu. Dwójka i jesteś mistrzem Polski.

Dziennikarz: Sławek, co jest przyczyną tego, że jesteś w takiej wyśmienitej formie?

– No cóż, zmieniłem łychę zwykłą na dwunastoletnią.

To z kolei Wrocław. Przyjechał do nas Toruń – mieli taką kapelę, że wow. Crump, „Protas”, Rickardsson. Prezes zapowiadał, że nie przegrają przez najbliższe 6 lat, nie będą w stanie. A tu przyjechali do Wrocka na swój trzeci mecz i dostali łomot. Ja 3, 3, za chwilę wywiad. Mówię o tej whisky i… zatrzymana impreza. Sędzia zapierdziela z wieżyczki do parkingu, a kibic czeka. Zdejmują gaźniki, próbują coś robić. Okazało się, że szef Apatora ogląda mecz w TV. Nie dość, że mieli ekipę, to i dobre znajomości.

Wśród żużlowców bardzo popularną używką jest snus.

Nadal to żrę. Zacząłem w Szwecji, tam się zaraziłem. Snus to pobudzająca używka na bazie tytoniu. Masz ją w torebeczkach, masz luzem. Możesz zrobić sobie kuleczki, wtedy szybciej się wchłania. Rickardssona sponsorował producent tego dziadostwa. Mówiło się, że robią mu specjalne egzemplarze ze szkłem, te dopiero miały działać błyskawicznie. Pamiętam „Rickiego” z Grand Prix. Pełna twarz i co chwilę do termosu. Zasuwa – kawka, kawka.

Sławomir Drabik – człowiek, który kocha whisky, fajki i ściganie na torze. Wojciechowi Kowalczykowi wrodzy kibice rzucali papierosy. On odkrzykiwał: „rzućcie też zapalniczkę, chętnie zapalę”.

I ja tak prawie miałem, blisko było. Któregoś dnia nie wyszedł mi mecz, Częstochowa. A wiadomo, ten balon był już tak napompowany. Grupka zebrała się nad parkingiem i krzyczy: „Drabik, a może Malboro? A może whisky?”. „Panowie, zapraszam. Nie ma problemu”. Zdezorientowani zaczęli się rozglądać i odpuścili. Nie ma co iść w ostre łubu-dubu. Co się działo, gdy do „Łabędzia” (Adam Łabędzki) wyskoczyła jakaś dupa? Zębatki… Nie o to chodzi, żeby jeszcze bardziej nakręcać atmosferę. Płaci i wymaga – tak trzeba odbierać kibica.

Dziennikarz: Panie Sławku, czemu tak często słyszy się o sprawach alkoholowych, których pan jest głównym bohaterem?

– A, bo może jakiś sponsor od wina się zakręci…

Spytam przekornie. Zdarzało ci się stracić sponsora przez wygłupy w mediach? Bo wątpię, żeby jakaś firma motoryzacyjna chciała być kojarzona z człowiekiem pijącym kwas z akumulatorów. 

Nie, takiej rozmowy nie było. Zresztą wiadomo, większość sponsorów za kołnierz nie wylewa. Opinia mogłaby działać nawet na moją korzyść. „Z gościem można usiąść, napić się whisky”. To były inna czasy. Jeżeli dzisiaj ktoś pozwoli sobie na takie lajtowe życie, teksty, szybko go spakują.

Świeżo upieczony brązowy medalista mistrzostw świata Piotr Żyła przyznał się, że raz skakał po setce.

I co, w próg nie trafił? (śmiech) Ach ten Żyłka… Oglądałem z nim kabaret. Pozytyw.

Gdybym drinkował tak jak to wynika z wywiadów, to w końcu musieliby mnie złapać. Zgadza się? Trafiony, zatopiony. A później wychodziło 0,0, oni w szoku. „Jak to, przecież fama chodzi…”. No właśnie. Podkręcałem temat i jak ktoś zobaczył mnie z piwem, to mówił, że wypiłem pięćdziesiąt. A ile ja tam mógłbym wypić przy tej wadze? 2-3 drinki i już mam fajnie. Jakbym się zbombardował w trupa, to prędzej bym z kompresem na głowie leżał niż stał pod taśmą. Nie jestem mocarzem w piciu, zawsze potem boli mnie czajnik. Miałbym problem, żeby przebrać się w kevlar.

Był taki jeden, co stał pod taśmą bez kasku.

Matysiak, Leszek. Kompletnie się odcinał. To były Węgry, tam jest taki parking jak w Rzeszowie – na górze, trzeba zjechać. Podprowadzający go klepie, głupia sytuacja. Rękawiczki, plastron – z nim zawsze było wesoło. (śmiech) To był facet, który na turnieju w Świętochłowicach po swoim pierwszym biegu zjechał do boksu i zamieniał głowice. Tak, te palące głowice! To robiło wrażenie. Niesamowity.

Drabik chciał iść na melanż, więc przywiązał żonę do kaloryfera. O co chodziło?

Wracam z zawodów. Pod domem straż, psiarnia. „Ty, co tu się dzieje?”. Wbijam – teściowa, teściu i policjant. Ten ostatni zaprosił mnie na rozmowę.

Ta kobieta powiedziała, że to twoja robota.

– Jak? Właśnie przyleciałem z Danii.

Dostałem wezwanie na komendę. Teściowa przedstawiła paragon za łańcuchy. Policjant: „ale ta pani…”.

Ta pani ma dwieście pomysłów na minutę. Pije ileś tam, nie trzeźwieje. Jedno leczenie, drugie – wydawane są ogromne pieniądze. Już nie wytrzymujemy. Dlatego wpadliśmy z mężem na pomysł, że jak ją przywiążemy, to może do niej dotrze.

Wyjeżdżałeś na tor z ciężką głową.

Ona później tłumaczyła, że ma tę awarię po ojcu, który po śmierci żony zaczął sobie drinkować. Takie tłumaczenie…

W klubie zrobiło się zamieszanie?

Przyjechałem obejrzeć drużynówkę. Loram, Adams, kurwa wszyscy: „Slammer, nie więzienie?”. Niektórzy klepali po plecach: „No i zajebiście zrobiłeś”. „Ale o co chodzi, chłopie?”. Dziennikarze dzwonili: „znamy sprawę, chcemy wywiadu”. Wróciłem do auta, zrobiłem sobie tygodniowy wyjazd. Ciężko było się od tego odciąć.

W każdej dyscyplinie baza musi być czysta. Młody miał czwórkę, piątkę. Telefony do teściowej, teścia. „Byłeś, byłaś?”. „Przebrany, zjadł coś?”.

Paweł Czapiewski po Edmonton długo nie mógł odnaleźć formy. Jego była śledziła go, ściemniała, że ma z nim dziecko.

Nie ja jeden wpadłem w taką pułapkę. Niektórzy sami uciekali w alkohol. Ale wiesz jak to działa. Trzeźwiejesz i to razy ileś spada ci na głowę. Scenariusz pisze życie, nie odwrotnie. Zgadza się?

Zgadza.

No właśnie…

Hancock tak samo, przerobił to na sobie. Jeździli w GP we dwóch z Hamillem, po drodze przewinęły mu się jakieś problemy rodzinne i wreszcie po latach pokazał się prawdziwy Greg. Ma wspaniałą rodzinę, jest szczęśliwy i robi swoją robotę najlepiej jak się da. Kompletny koleś, wie o co chodzi w tej branży. Wprawdzie już trochę na liczniku, ale jest mistrzem świata. A jeszcze w Gdańsku mówili, że gość jest nieporozumieniem.

U Golloba było podobnie.

Głowa ci pulsuje, jednak w parkingu nie rozmawiasz na pewne tematy. Jesteś myślami w domu, nie na zawodach. I to jest najgorsze.

Wielu cieszyło się, gdy wygrywałeś z nim podczas IMP. To był czas, kiedy czułeś, że możesz mieć trzy zera, ale musisz wygrać z młodszym Gollobem?

Tutaj Władziu (ojciec Golloba) wytworzył taką atmosferę. W sprawę włączyli się Boniek, Grajewski. W jednym czasie z Tomkiem weszliśmy do GP, byli na każdych zawodach. Te artykuły: „Tomek i długo, długo nic”. To ich robota, ich pomoc. Raz na jakiś czas robiła się zadyma.

Odczuwałem tę rywalizację. Jest piętnasty bieg, mecz na styku, przychodzi działacz. Człowiek, który miał inną pracę w mieście. Prowadził klub na zasadzie sztuka dla sztuki, bez większych ambicji. Aby tylko się kręcił.

Masz Golloba z prawej strony. Musisz go zostawić na płocie, bo przegramy.

– Chłopie, masz ochotę, zakładaj hełmek i zapierdalaj.

Wszyscy w szoku, że młodzieżowiec i takie hasło. A to żużlowiec robi widowisko, on  decyduje o wyścigu, nie jakiś bolek-stolec. Dostałem karę.

Skoro wspomniałeś o Bońku. Podczas jednej z rund GP strzelił w twarz mechanika Hamilla.

O tym akurat nie słyszałem. Ale tych spięć było. Oj było…

Ja kojarzę przede wszystkim solówkę Sajfutdinow-Nicholls. No i oczywiście Hancocka nokautującego Pedersena.

Tutaj legendą był Craig Boyce. Sam widziałem jak w lidze angielskiej Australijczyk wypłacił takiemu młodemu w parkingu. Po zjeździe od razu strzał, koleś podłoga. I nikt się nie wstawił. Tak jakby istniał przepis, że po wyścigu można na szybko coś na swój sposób załatwić. Żaden mechanik, działacz – nic, totalna cisza. Patrzę i mówię: „Uuu, nie można faulować”. (śmiech)

Ty miałeś w karierze trochę karamboli.

W Opolu po starciu z Piotrem Świstem przydzwoniłem zdrowo, plecami w płot. Był już na tyle wiekowy, że została dziura. Film mi  ucięło, w karetce. Myślałem, że z bólu. W szpitalu okazało się, że mam wstrząs mózgu.

Kolejny raz to Częstochowa, impreza dla dzieciaków. Nie wiedziałem, że Miturski weźmie sobie ten zawody aż tak do serca, że zapomni się złożyć. Człowiek z lasu. Walnął flesza, a ja z nim.

Konkret był także w 2006, pojechałem walczyć o GP w Slanym. Tam dziura w płocie była na pewno, bo wystawili mi fakturę. (śmiech) Szczepiliśmy się w trzech motorami. Potem w szpitalu odwiedził mnie promotor z Czech, widział mnie u siebie. Ja pozapinany, aparatura chodzi.

Powiedz co chcesz, wszystko przyniosę.

– Jedynie to mam ochotę na piwko.

Nie ma problemu.

Wraca ze sklepu, stawia browary. Otwieram, a tu wchodzi lekarz. Od razu go pogonił. (śmiech)

Jakim byłeś dzieckiem?

Wszędzie było mnie pełno. Wychowywałem się w takich czasach, że jak miałeś dwójkę to w domu byłeś gościem. Wszystko działo się na zewnątrz. Jakaś piłka, rowery, odpalało się crossa. Często spędzaliśmy czas w sadzie u sąsiada. Od starszego przyjęło się kilka razy, inna bajka. Mieliśmy dzikie pomysły.

Na przykład?

Brało się karbid, beczkę i się strzelało – wtedy był bardzo popularny. Saletrą to żeśmy nawet zatrzymywali auta. Robiłeś ścieżki i tfuu! Po hamulcach. Nie mieli z nami też lekko kierowcy autobusów. Mieszkałem na Ikara, tam akurat była zajezdnia. Kładliśmy butelkę z wodą pod przód, autobus ruszał i bum!

Obyło się bez wypadków?

Bez, na szczęście. Najlepszy był numer z robieniem paczek. Ładne pudełeczko, a w środku kupka krowy lub konia. Jak ktoś zapierdzielał 200-300 na godzinę, to rzucaliśmy paczkę na deptak.

W sadzie u sąsiada kopało się ziemniaki i udawało tarzana, wtedy był na topie. Raz spłynąłem po gałęzi, źle obliczyłem i gleba. Jego mać! Dwie złamane ręce, trzy kręgi… Budowa na ulicy, to my co? Oczywiście wymyśliliśmy skoki do piachu. Nie wzięliśmy poprawki, że tam może być twardo. Noga trzask!

Z takimi sprawami chodziło się do Kempy.

Kto to jest Kempa?

Niesamowity koleś, naprawdę fachowiec. Mama mnie do niego zabierała. Wybity palec, skręcona, spuchnięta, noga. Wziął, dotknął, trach! Od ręki mogłeś chodzić, po 2-3 dniach nie było śladu. W szpitalu z marszu by ci zagipsowali, a on nastawiał takie rzeczy. Po co zaglądać do środka, jak można ruszyć od zewnątrz? Jakie do Kempy były kolejki… Setki osób z całej Polski tłoczyło się na placu. Kempa traktowany był w środowisku lekarzy jak czarna owca. Zamiast chodzić do profesorów, ludzie uderzali do niego. Był niewygodny, chcieli go załatwić. Wyłapał temat i wyskoczył. Przekazał wiedzę córkom, te przejęły fach.

Dziennikarz: Jeśli nie żużel to co? Jak myślisz, czym byś się zajmował?
 Pewnie zbieraniem butelek.

A tak poważnie?

No właśnie. To jest pytanie, na które nie ma odpowiedzi. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, co gdybym był słabszy i się nie przebił. Wyszło.

Kosztem edukacji. Szkół nie skończyłeś.

Tego nie pogodzisz. Młody (Maksym Drabik kontynuuje rodzinne tradycje, jeździ w Sparcie Wrocław) ma ten sam problem. Albo szkoła, albo żużel.

Ma coś z ciebie. Zdarzyło mu się skończyć bieg po trzech okrążeniach. I to nie z powodu defektu.

Prowadził w tym biegu! To był Gorzów. Kierownik startu pomylił się i na moment pokazał szachownicę. „Torres” patrzy: „jadą dalej”. (śmiech)

Nawet o synu mówisz po ksywce.

Ksywka syna nie jest związana z piłką nożną, lecz z freestylem, który uwielbia od dziecka. Byliśmy na zawodach w Warszawie, dwa razy w Pradze. Te hopy robią wrażenie. „Torres” wchodził od małego we wszystkie dyscypliny. Co byś nie stworzył, to on by tam był.

Jesteś mistrzem w nadawaniu pseudonimów.

Trochę się tego wysypało. Wymyślałem zawodnikom, choć nie tylko. Pamiętasz w Częstochowie ekipę – Siara, Lipski i Wąski? Wąski prezes. Jak dzwonił Siara, to on cały się trząsł.

Zawsze sikasz przez zamknięty rozporek?

Zawsze.

Działo się.

Dlaczego Holta to „Mr. Nóżka”?

Zobaczyłem, że przy starcie uderzył się piętą w plecy, kolanem w głowę i jeszcze wygrał bieg. „To niemożliwe” – mówię. (śmiech)

Nie jeździ zbyt ładnie.

Ale skutecznie, to najważniejsze. Ma wyjątkowy styl, inny od innych.

W jednym meczu zaliczył cztery taśmy.

Tak, tyle że celowo. Takie kuriozalne sytuacje to kwestia przepisów, tam był problem. Tak samo robił Screen we Wrocławiu. No przecież nie będziesz miał czterech defektów… Zbijanie średniej. Doprowadzono do tego, że zawodnicy zaczynali kombinować, by być rozchwytywanym lub utrzymać się w obecny klubie. Powinno się uszanować to, że zostawiasz tę samą kapelę.

Raczej stawiasz Maksymowi za wzór Zmarzlika niż siebie. Zgadłem? Bartek to ultraprofesjonalista.

Wiadomo, że w speedwayu zdrowe odżywianie, trzymanie wagi to bardzo ważne tematy. Szczególnie przy tak wyrównanym poziomie. „Torres” buduje jednak swoje nazwisko, jeździ na swoje konto. Ileś lat temu wzorowałem się na Eriku Gundersenie, miałem nawet jego „skórę”. Ale przychodzi czas, że wbijasz w swoje tory. Widziałem ksera różnych sylwetek, robi się za duży bałagan. Sam Tomek Gollob podpatrywał start Hansa. Nielsen powiedział: „skończyłem karierę, ale o tym sporcie jeszcze wszystkiego nie wiem”. Otóż to, uczysz się przez całe życie.

Inny Hans – Andersen miał rzucić kiedyś do kolejnego obcokrajowca: „Na pewno zabrałeś wszystko z szatni? Tu jest Polska”.

Ale kto to powiedział. Duńczyk, prawda? No i zamykamy temat. Tam zostawiłeś rękawiczki, pięć sekund i nie ma. Zapytałbym go, czy kiedykolwiek coś mu u nas zginęło. Wtedy moglibyśmy pogadać. U mnie się zdarzało, szczególnie podczas Pucharu Pokoju i Przyjaźni. Rumunia, Bułgaria, Rosja. W Czechach i na Węgrzech to już było wow.

drabikdd

W wojsku byłeś?

Odrabiałem je, kolego, w OC. Kojarzysz coś takiego? Miałeś raz na jakiś czas pokazać się w straży, w policji. Ja byłem oddelegowany do klubu. To były takie czasy, że jak się oddaliłeś to przyjeżdżała ekipa i od razu cię skuwali. Nie ma, że boli, musztra. Dlatego chłopaki jeździli na siódmą do huty, a po pracy mówili „siema szeryfie”. Pochodziłeś 5-10 minut po placu i byłeś wolny, odrobione. Chociaż i tak niejednego kolegę mi zawinęli.

Gollob był w wojsku przez cztery miesiące. Codziennie śledź, bicie pasami, czyszczenie toalety szczoteczką do mycia zębów oraz wycieranie podłóg sznurowadłem.

On już coś tam prezentował na torze. A wyobraź sobie, ktoś zapisuje się do szkółki, jeszcze nie wsiadł na motor, a tu dostaje bilet. Dlatego każdy kombinował. Chłopaki łamali sobie ręce, palce, nogi. Koleś dostał bilet, no to co robimy? „Dawaj, pijemy z gwinta, na schody, łopaty i po piszczelu”. Ja pierdolę, aż do przesady. Wszystko, żeby tam nie trafić, strasznie się bronili. Nasłuchali się o fali, a poza tym dwa lata cięcia. Brało się pod uwagę najczarniejszy scenariusz. Połykali coś, coś sobie zaszywali… Oczywiście byli też tacy, co z okazji wojska urządzali imprezę. Ja do nich nie należałem.

Jak zaczynałeś, na treningu Włókniarza stawiało się 50-60 chłopaków.

Pamiętam, że z jednej ulicy było ośmiu, a ona nie miała 300 metrów. Była moda na żużel. W Zielonej Górze, Rybniku te dzieciaki liczyło się w setkach. Jeden zjeżdżał z toru, brałeś od niego buty, zakładałeś spoconą „skórę”, kask i ogień. Oczywiście jak troszeczkę odskoczyłeś od grupy, byłeś traktowany inaczej.

Pożyczałeś sprzęt też lata później. Swój pierwszy tytuł IMP zdobyłeś z silnikiem Todda Wiltshire’a.

To był sprzęt klubowy, nie prywatny. Ja byłem amatorem. Wtedy rządził Janusz Tobiański, który przyszedł z siatki. Przyjechał do niego menadżer i zaproponował mu Screena oraz  Wiltshira’a. Jego Loram też u nas debiutował.

Oni naprawdę wiedzą o co chodzi – reklamował.

A kto ich w ogóle zna? – padało za każdym razem.

Todd miał używanego GM-a i jeden nowy silnik. Prezes je od niego odkupił.

Drabikum

Porozmawiajmy o innej legendzie Włókniarza – Marku Cieślaku.

O „Kudłatym”? Wolałbym nie. Jak dla mnie, chłopa poniosło. Przeczytałem jego książkę. Wszystkie sukcesy bierze na klatę, a porażkami obdziela zawodników i działaczy.

Jak jako dzieciak chodziłem na Włókniarza, to na trybunach padało tylko jedno nazwisko – Jarmuła. Czy zrobił zero czy piętnaście. To na niego się chodziło. A ten koleś, o którym rozmawiamy, był w jego cieniu. Dzisiaj mu ręki nie podaję, żeby była sprawa jasna.

Raz to on tobie pomógł. Przy sprzęcie.

Bardziej dętki przebijał. (przez śmiech)

Poprosiłeś, żeby popilnował twojego mechanika „Colinsa”.

Miałem przez moment takiego gościa. Jak przedawkował, to robił się z niego poliglota, mówił w każdym języku.

Żał, żil.

– Słucham Colins?

(śmiech)

Było, było. Organizator zapewniał opony, dostawałeś tuż przed zawodami. I jak je „Colins” z „Kudłatym” zaczęli zakładać… Naprawdę z pięć dętek przebili. (śmiech) No i zrobił się problem, bo czas leci, stres. Tutaj się chłopaki popisali. Sabotaż, kurwa. Może obaj się ochlali? Nie no, żart. Nie podejrzewam nikogo, że pił tuż przed startem.

Z Cieślakiem mieliście ciekawą przygodę w RPA. Wynajmowaliście apartamenty tuż nad Oceanem Indyjskim. 

Pod hotelem był basen, „Kudłatki” gatki w dół i pach! Pływa. Nagle jeden łokieć, drugi. Ja patrzę i coś mi nie pasuje. Wkoło sami czarni! Dowiedzieliśmy się później, że to była ich godzina. Autentyczny numer, mieli swoją godzinę! Godzinę policyjną.  Znaczy, złamaliśmy przepisy. W dodatku nigdzie żadnego białego. „Zostawcie Mandelę” – zacząłem się drzeć. (śmiech)

Nie zawsze było wesoło. Sezon w Pile kojarzy ci się ze stratą 450 tys. zł.

Piła się upiła… To mnie trafiłeś, jedna wielka porażka. Zostaliśmy wszyscy wkręceni, chyba nikt niczego nie wyjął. Ogłosili upadłość. Tak naprawdę mogłeś tylko napisać odwołanie do Pana Boga. Wszystko było zaplanowane. Tu bierzemy, tam bierzemy, chłopakom mówimy, że miasto da kasę, to kwestia czasu. Najgorsze, że takie sytuacje wracają.

Przypominają mi się losy piłkarskiej Polonii Warszawa za Ireneusza Króla. Różnica jest jednak podstawowa – żużlowcy przygotowując się do sezonu poczynają słone inwestycje.

I to są duże kwoty. W Rybniku pojechali na tym samym patencie. Prezes Momot powtarzał: „Panowie, sto procent – miasto daje ponad milion. Można brać kredyty. Mogę wam w tym nawet pomóc”. A mu tak siedzimy: „Jakie kredyty?”. Upadłość, dziękuję, do widzenia. Przepis jest jaki jest.

Dlaczego nie organizujesz już ścigania na lodzie?

Pierwsze imprezy to były telefony: „A dlaczego nie ja? Do mnie nie zadzwoniłeś?”. Miałem nadkomplet. Ale przyjechał „Ogór” (Tomasz Jędrzejak), złamał palec. „Skóra” (Adam Skórnicki) wchodząc w łuk wbił się w płot i rozwalił obie ręce. Kluby zaczęły kręcić nosem, zakazywano uczestnictwa. Na lodzie jeździ się inaczej, to jest – wiadomo – inna prędkość. Tłumiki z przegrodą zdają tam egzamin, ale silnik i tak dostaje po dupie. Skręt nie może być za długi, ciężko się startuje. Czasem lepiej wypaść niż uderzyć w bandę, bo to mur. Miałem ostatnio takiego jednego, mówił, że czuje się na siłach. Dwa wyścigi, dwa razy mi wypadł. „Ja pierdolę, robisz show chłopie”. Chodzi też o to, żeby zaprosić kogoś, kto umie jeździć. Bo inaczej to będzie wyglądało jak wyścig dwóch pijanych zająców. Równie dobrze moglibyśmy wypić po litrze, przebrać się i ruszyć. Jedna, dwie, trzy osoby, które zaczynają się w to bawić mogą być. Ale nie chciałem robić z takich kompletu. To zabija widowisko.

Na koniec może wyjaśnisz, dlaczego mówiłeś, że motory przygotowuje ci babcia? Babcia w bikini.

Bo ja u babci miałem siedzibę, mieszkałem tam. Wszystko się działo na jej podwórku. Także podpisywanie umów ze sponsorami. Pamiętam, przyjechał jeden. Poważny koleś, w eleganckiej koszuli. Babcia pyta: „Może jakąś herbatkę, kawkę?”. Zasuwa z tacą, a ja jej od tyłu fuu! W dół spódnicę. Sponsor zbaraniał. Nie wiedział czy się ma śmiać, czy uciekać. Później wszystkim o tym opowiadał. A babcia, 70 lat, tylko: „Ha, ha. Ten Sławek to ma pomysły”.

ROZMAWIAŁ HUBERT KĘSKA

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

9 komentarzy

Loading...