Reklama

Glik i Pazdek dziwili się, co ja oglądam. A to derby z LKS Łąka!

redakcja

Autor:redakcja

03 marca 2017, 00:02 • 22 min czytania 19 komentarzy

Jeśli w towarzystwie Łukasza Piszczka używasz takich określeń jak „gladiator” czy „wielka kariera”, raczej nie zyskasz jego sympatii. W świecie, gdzie piłkarze – szczególnie ci ligowi, którzy jeszcze niewiele osiągnęli – uwielbiają się pompować i nosić głowę w chmurach, jeden z najlepszych prawych obrońców świata przy każdym dobrym słowie pod swoim adresem wciąż się zawstydza. – Nieee, spokojnie – kwituje po cichu, gdy odruchowo rzucam coś o tym, że notuje ostatnio rekordowe liczby w ofensywie. Zupełnie tak, jakby przez te wszystkie lata nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do – przyznacie, dość oczywistych i zasłużonych – komplementów. Gdy opowiada o sobie, jego wzrok lubi uciec gdzieś w szybę. Momentami mam wrażenie, że czuje się wręcz nieco niepewnie.

Glik i Pazdek dziwili się, co ja oglądam. A to derby z LKS Łąka!

Podczas rozmowy czuć, że wywiady to nie jest naturalne środowisko Łukasza Piszczka. Żartuje zresztą w niemieckich mediach, że gdyby wiedział, ilu wywiadów trzeba udzielać po zdobytych bramkach, prawdopodobnie tylu ich by nie zdobywał. Piszczek nie jest człowiekiem, którego wciągnęła kariera czy wielki świat. Nie jest Grzegorzem Krychowiakiem, który chce celebrować życie i bawić się modą na Instagramie. Nie jest Robertem Lewandowskim, który wyciska ze swojego wizerunku jak najwięcej i pokazuje się w kolejnych kampaniach reklamowych. Nie jest Wojciechem Szczęsnym, który po celebryckich rejonach porusza się jak po własnym pokoju. Jest… normalny. Skromny, wyważony, ale z ogromną klasą. Chłopak z podwórka, który zrobił dużą karierę i dla starych znajomych pozostał tym samym chłopakiem z podwórka. A dla nowych – często niedostępnym, niewiele mówiącym gościem.

W dortmundzkiej dzielnicy Brackel – jakiś kilometr od bazy treningowej Borussii – naprzeciwko mnie siedzi facet, który podczas meczów wydaje się nie do zajechania, o atletycznej budowie ciała, który od 1,5 roku praktycznie nie miewa najmniejszych wahań formy. Pod tymi pozorami gladiatora skrywa się jednak człowiek, który nie chciał powiedzieć światu, że gra z kontuzją, która po finale Ligi Mistrzów w 2013 roku omal nie zakończyła jego kariery (lekarze dawali na to aż pięćdziesiąt procent szans). Człowiek, który w pewnym momencie przestał radzić sobie ze stresem wynikającym z gry u Kloppa i wręcz nie mógł patrzeć na piłkę. Człowiek, który – jak o sobie mówi – nie jest prosty w pierwszym kontakcie, który nie lubi zmian, u którego wejście w nowe otoczenie wywołuje paraliżujący stres. Być może to właśnie przez brak odwagi – jak sugeruje w wywiadzie – nigdy w jego głowie nie zakiełkowała myśl, by pójść z Borussii gdzieś jeszcze wyżej. Łukasz Piszczek w szczerej rozmowie opowiada o swoim charakterze, Goczałkowicach, walce ze stresem, początkach w Zabrzu czy Berlinie i milczącej charyzmie. Zapraszamy.

***

C52M-G1WQAIMZqN

Reklama

Jesteśmy w Dortmundzie, siedzimy niedaleko obiektu treningowego Borussii, wypada więc pogadać o wielkiej piłce. Jak tam LKS Goczałkowice? Widziałem, że upragniony awans do czwartej ligi jest na wyciągnięcie ręki.

Udało nam się ściągnąć paru chłopaków, którzy już kiedyś grali w Goczałkowicach i odeszli od piłki albo takich, którzy grali wyżej i wrócili do nas. Wszyscy z nich to tak naprawdę moi koledzy z dzieciństwa. Spoza Goczałkowic jest chyba tylko dwóch zawodników, między innymi trener Damian Baron, mój przyjaciel z Gwarka Zabrze i jeszcze bardzo dobry kolega Jacek Rączka z Łazisk, z którym też graliśmy w Gwarku. Dorosłem do decyzji, by pomóc swojemu macierzystemu klubowi. Załatwić jakieś stroje, buty czy piłki, podpowiedzieć. Mamy fajną drużynę, sześć punktów przewagi nad drugim zespołem. Jak zdrowie dopisze, będziemy walczyć o awans.

Opuściłeś jakąś transmisję? Specjalnie dla ciebie mecze LKS-u są puszczane na żywo w internecie.

Chyba żadnej. Jak mam czas – a przeważnie moje mecze nie kolidowały z meczami LKS-u – to je podglądam. Chyba, że muszę przed jakimś meczem iść spać, to oglądam tylko jedną połowę.

Koledzy śledzą to razem z tobą?

Zdarzyło się tak w Kazachstanie.

Reklama

Widzieliśmy na ŁNP.

Kamil Glik czy Michał Pazdan dziwili się, co ja oglądam. A to był bardzo ważny mecz derbowy z LKS Łąka! Jeżdżąc kiedyś w Borussii na rowerkach oglądaliśmy mecz Goczałkowic z Marcelem Schmelzerem. Zresztą w drużynie Nuri Sahin także ma swój macierzysty klub, któremu pomaga, wymieniamy się co weekend wieściami.

Jak dokładnie wygląda twoja działalność w LKS-ie? Powiedziałeś w jakimś wywiadzie, że to pomaga ci się wprawiać do życia po karierze, ale podejrzewam, że w papierkach nie siedzisz.

Mój tata czy prezes zajmują się codziennymi sprawami i jeśli potrzebują mojej rady, to staram się im podpowiedzieć. Pomagam decydować, na co wydać klubowe pieniądze, a na co nie. W małym klubie zazwyczaj nigdy nie masz wystarczająco dużo środków, musisz umiejętnie tym gospodarować. Papierków nie wypełniam, spokojnie. Jestem w stałym w kontakcie z trenerem, wymieniamy swoje poglądy. To piłka amatorska, chłopaki muszą chodzić do normalnej pracy, ale staramy się kłaść nacisk na systematyczność. Układamy treningi tak, by jak najwięcej chłopaków mogło się na nich pojawiać. Drużyna była u mnie na meczu przeciwko Borussii Moenchengladbach, mieliśmy wspólną kolację, pogadaliśmy. Bawię się tym i cieszę się, że mogę pomagać. Mój tata od lat jest związany z LKS-em, tam się wychowywałem. Gdy miałem sześć lat zacząłem chodzić na treningi.

Pamiętasz swoje pierwsze mecze?

W zasadzie od kiedy pamiętam, mama wciskała nas tacie by zabierał na nie mnie i dwóch braci. W tamtym czasie tylko raz zdarzyło im się grać w okręgówce, normalnie występowali w A-klasie. Tata grał swój mecz, a my chodziliśmy na boisko boczne i tam sobie kopaliśmy. Czekaliśmy tylko aż sędzia skończy pierwszą połowę i wskakiwaliśmy na boisko. Dobrze się na nim grało, głównie przez to, że były tam założone siatki.

Nowy standard, nie trzeba biegać po piłkę.

Dokładnie. Werbowaliśmy na szybko jakiegoś bramkarza i kopaliśmy. Na innych boiskach na taki luksus nie mogliśmy liczyć. Normalnie graliśmy na betonowym boisku. Spotykaliśmy się w wakacje codziennie o 10, graliśmy, później szło się na obiad i znowu wracało. Miałem dużo ruchu i być może przez to betonowe boisko odzywają się teraz kości (śmiech). Później zacząłem grać w trampkarzach i juniorach. W wieku 14 lat musiałem zadecydować, co dalej. Wybrałem szkołę w Gwarku Zabrze. Zanim odszedłem, dali mi zadebiutować w seniorach w ostatnim meczu sezonu.

Udało się zagrać z tatą albo bratem?

Z najstarszym bratem, Markiem. To było pięć czy dziesięć minut. Brat regularnie grał z tatą, tworzyli dwójkę stoperów.

Co dziś wydaje się nie do wiary, początkowo testów w Gwarku nie przeszedłeś pozytywnie.

Były one wtedy generalnie dość dziwne. Było tam sześć zespołów po jedenastu chłopaków. Graliśmy między sobą przez 20 minut i na tej podstawie trenerzy wybierali zawodników. Mojego nazwiska nie wyczytano. Miałem trenera z Katowic, Krzysztofa Stojka, też z przeszłością w LKS-ie, który bardzo dobrze znał trenerów Gwarka i przekonał ich, że warto mnie przyjąć. Moje warunki nie były oszałamiające – byłem dość niski i wątły – i pewnie to zniechęciło trenerów. Na początku w ogóle nie grałem. Nie poddawałem się, walczyłem, z biegiem czasu budowałem swoją pozycję.

Trudno było w tak młodym wieku wyjechać do obcego miasta?

Od dziecka byłem przyzwyczajony do tego, że mam w domu rodziców. W pierwszym miesiącu w internacie pojawiały się myśli, by zrezygnować. Raz już nawet powiedziałem tacie, że nie chcę tam wracać. Przekonał mnie jednak, że warto. Zacisnąłem zęby, zostałem, później wszystko zaczęło się lepiej układać. Mama generalnie była przeciwna, bym szedł do szkoły do Zabrza. Obawiała się o to, że internat zniszczy młodego chłopaka i była to dla mnie przestroga. Raczej nie szukałem kłopotów.

Internatowe życie nigdy cię nie wciągnęło?

Wiadomo, że było się młodym i czasem z okna się wyskoczyło. Chłopaki zorganizowali wyjście na dyskotekę, a nam wtedy nie było można nigdzie wychodzić, więc to była jedyna droga. To był chyba jeden jedyny raz. O wszystkim później dowiedział się trener. Byłem raczej łatwym do prowadzenia wychowankiem.

Wszyscy wiedzieli, że zrobisz karierę czy raczej się nie zapowiadałeś?

Zawsze dojrzewałem wolniej niż rówieśnicy. Jakby ktoś mnie wtedy zobaczył, raczej by nie powiedział, że muszę zrobić karierę. Jako młody chłopak zawsze miałem swój cel. Może nie było tak, że założyłem sobie, że muszę grać akurat w Bundeslidze – wiedziałem po prostu, że chcę grać w piłkę i robiłem dużo, by być jak najlepiej przygotowany do treningów czy meczów. To nie było dla mnie „wyjadę do Zabrza, zobaczę, wrócę za trzy lata do domu”. Brat śmiał się ze mnie „aa, chcesz grać w piłkę, przecież nic z tego nie będzie”. Pamiętam nawet, że dość mocno się na niego zdenerwowałem. Jak mu to kiedyś wypomniałem, nie dowierzał.

– Ja ci tak powiedziałem?! Niemożliwe.

Tata niby powtarzał, że znajomi w Goczałkowicach mówią, że widać po mnie talent. Na swoim podwórku może się wybijałem, ale powtarzał też, że gdy pójdę wyżej, takich chłopaków jak ja będzie więcej. Miał rację. Takich jak ja czy dużo lepszych była cała masa.

LA BAULE-ESCOUBLAC 01.07.2016 ZGRUPOWANIE REPREZENTACJA POLSKA NA EURO 2016 WE FRANCJI --- POLAND FOOTBALL NATIONAL TEAM TRAINING CAMP IN EURO2016 THIAGO CIONEK LUKASZ PISZCZEK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Trudniejszy był wyjazd do wielkiego Berlina? Nowy klub, kraj, język, wielkie miasto. Wiadomo, że niespecjalnie przepadasz za zmianami.

Właśnie nie. W Berlinie czułem się od samego początku bardzo dobrze. Dużo pomogli mi Polacy, którzy byli w klubie – Magda Palewicz czy Robert Abramczyk, który do dziś przygotowuje tam przed meczami sprzęt. Trzeba trafić w swoim życiu na ludzi, którzy są serdeczni i ja miałem to szczęście. Ostatnie momenty tęsknoty za domem miałem w Zagłębiu. Wchodziłem do szatni jako młody chłopak, głowa była raczej schowana, nie do końca miałem odwagę, by coś powiedzieć. Starałem się słuchać i robić to, co starsi. Miałem 19 lat i zdawałem maturę, co poniedziałek musiałem być więc w szkole. Czasami się zdarzało, że nie chciało się wracać do Lubina, a zostać z kolegami czy rodziną. Jak już jednak wpadałem w wir sportu, myślałem tylko o tym, by grać. Szczególnie, gdy zaczynało mi to wychodzić.

Wyjeżdżałeś jako strasznie chudy zawodnik. Nikt cię w Polsce nie uświadamiał, jak ważna jest budowa ciała, szczególnie na pozycji napastnika?

Pamiętam, że dopiero podczas ostatniego sezonu w Polsce, gdy prowadził nas trener Michniewicz, zacząłem chodzić na siłownię i robić coś dla siebie. Profesor Chmura prowadził u nas wówczas testy wydolnościowe…

…które musiał powtarzać, bo nie dowierzał, że można tak łączyć szybkość z wytrzymałością. Uznał cię za genetyczny fenomen.

Żadnym fenomenem się nigdy nie czułem, ale skoro tak mówił, coś mogło w tym być. W  Herthcie uświadomiłem sobie, że to, co robiłem w Zagłębiu, to i tak było za mało. Nie, że w Berlinie spotkałem samych stuprocentowych profesjonalistów – po prostu była tam grupa zawodników, między innymi Jaro Drobny, która dbała o siebie bardziej niż reszta. Musiałem przygotować swoje ciało do trudnej i siłowej ligi jaką jest Bundesliga. Przekonałem się o tym w debiucie, gdy grałem w ataku na Sotiriosa Kyrgiakosa. Pozamiatał mną tak, że nie było co po mnie zbierać. Zagryzłem zęby i spędzałem dużo czasu, by poprawić sylwetkę.

W którym momencie mogłeś o sobie powiedzieć, że jesteś stuprocentowym profesjonalistą?

To fajnie brzmi, jak się mówi w gazetach, że jest się mega profesjonalnym, ale to nie tak, że sobie na coś nie pozwolę. Trzeba wiedzieć kiedy i w jakich ilościach. Taki przełomowy moment to chyba okres pierwszej kontuzji biodra w 2008 roku. Thomas Sennewald – fizjoterapeuta – powtarzał mi, by pracować nad odżywianiem, sylwetką, mówił jak to robić. Gdy wróciłem do szatni po pół roku, chłopaki śmiali się, że nie wychodziłem z siłowni. W sumie tak było, bo gdy się chodziło na rehabilitację i spędzało się tam po parę godzin, to między jednym i drugim zabiegiem w przerwie trzeba było jakoś ten czas zagospodarować. Robiłem więc kolejne ćwiczenia. Wcześniej w Zagłębiu robiłem raczej wszystko na czuja. Obserwowałem starszych zawodników i starałem się ich naśladować.

Jesteś dziś na kadrze w sprawach siłowni takim gościem, jakim w sprawach diety jest Lewy? Koledzy przychodzą, podpytują, co najlepiej robić?

Nieee, trochę to rozdmuchane przez parę filmików. Lubię siłownię, cross fit. Naturalnie trzeba ciągle coś robić dla siebie, ale najważniejsze jest to, by nie przesadzić. Sam po sobie czułem, że gdy mega ciężko trenowałem na siłowni – chodzi mi głównie o trening góry – zatraciłem na boisku ruchliwość, dynamikę. Trzeba znaleźć w sobie granice. Dziś już wiem, kiedy przyłożyć a kiedy odpuścić. Czy na kadrze dopytują? Jeśli ktoś poprosi o pomoc, to mu mówię, jakie ćwiczenia robie i tyle. Czasem przekomarzamy się z Arkiem Milikiem przy robieniu muscle-upów. Gdy na początku szło mu ciężko, podpowiadałem, co zrobić, by udało mu się wejść na drążek. Arek jest silnym chłopakiem i szybko to złapał.

Odczuwasz w ogóle jakoś upływający czas? Jak się ogląda ciebie z boku wydaje się, jakbyś był nie do zdarcia.

Przede wszystkim mam moment w karierze, w którym cieszę się grą, ale nie ukrywam, że odczuwam. Z boku widzi się tylko 90 minut, a ja wiem ile kosztuje mnie to wysiłku fizycznego i mentalnego, by w takim meczu dobrze wyglądać. Im jestem starszy, tym więcej muszę na to poświęcić. Patrzę dziś na nastolatków, którzy z nami trenują i widzę, że oni nie czują zmęczenia tak jak ja kiedyś nie czułem. Mogłem wyjść na jeden mecz, drugi i chciało się grać dalej. Nie stawiam sobie żadnej granicy, ale gdy będę miał 34 lata, będzie mi naprawdę ciężko utrzymać się na poziomie, na którym jestem teraz.

Czułeś się w ogóle kiedykolwiek u jakiegoś trenera zajechany?

Każdy organizm można przetrenować. Bardzo intensywny czas miałem u trenera Kloppa. Byliśmy dobrze przygotowani, ale treningi czy obóz kosztowały dużo zdrowia. Wstawaliśmy o 7 rano i jechaliśmy na boisko tylko po to, by przebiec sześć razy po kilometrze. Grupa najbardziej wydolnych piłkarzy, w której byłem, musiała biegać to w czasie 3:40. Dla porównania teraz biegam 4:10-15 i myślę sobie „jak ja dawałem wtedy radę?!” (smiech). Później były treningi niby z piłką, ale tak naprawdę było to bieganie po całym boisku a trener tylko zmieniał komendy. Z tego, co pamiętam, od samego początku u trenera Kloppa grałem praktycznie wszystko. Trzeba było sporo poświęcić na regenerację.

Kloppa znamy jako niesamowitego ekscentryka, gościa, który skacze przy linii, wydziera się.

Zawsze jak mieliśmy jakąś imprezę po sezonie, bawił się na niej najlepiej. Brał mikrofon i sam śpiewał. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. To trener, który potrafi wycisnąć z ciebie maksa i oczekuje bardzo dużo, ale po treningu czułeś się tak, jakbyś spotkał na ulicy kolegę i z nim rozmawiał.

W „Przeglądzie Sportowym” mówiłeś, że podczas treningu często zdarzały się szpilki. Pamiętasz najmocniejszą?

Co chwilę były. Na meczu zagrasz piłkę nie tak jak sobie życzy tego Klopp – od razu słyszysz „Piszczu!!!” i widzisz ten śmieszny wyraz twarzy trenera. Trzeba było być przygotowanym na to, że Klopp wymaga od nas tyle samo, co od siebie. Na dłuższą metę to męczyło głowę. Myślę, że przez to przytrafił nam się za jego czasów dołek. Mieliśmy bardzo dobrą drużynę i dużo kontuzji, ale nie potrafiliśmy znaleźć wyjścia z całej sytuacji. Podczas drugiej rundy było widać że gdy głowa odpoczęła, potrafiliśmy grać o wiele lepiej.

Chcesz powiedzieć, że współpraca z takimi trenerami jak Klopp, którzy wymagają bezgranicznego zaangażowania, po paru latach musi się wypalić?

Jeśli nie masz wiedzy o tym jak sobie radzić z głową i nie myśleć cały czas tylko o piłce i wymaganiach, po pewnym czasie cię to wypala. Miałem po drugiej kontuzji biodra okres, gdy wszystko mnie męczyło i musiałem szukać sobie rozwiązania. Tak też zacząłem pracę z Kamilem Wódką, psychologiem sportowym. Ciągle towarzyszy nam stres. Jak jesteś młody, w ogóle nie zwracasz na niego uwagi, dociera on do ciebie dopiero po pewnym czasie. Nie potrafisz już sobie poradzić. Męczysz się. Nie wiesz, jak ten stres wyrzucić. Nie znasz metod. Nie masz ochoty wyjść na trening czy w ogóle grać w piłkę. W dzisiejszym sporcie to bardzo niebezpieczne. Albo szukasz gdzieś rozwiązań, albo kończysz grać. Ja poszukałem. Gdybym wiedział, ile daje praca z psychologiem, zdecydowałbym się na nią o wiele wcześniej. Zawodnicy często jednak nie zdają sobie sprawy, o jak ważnej rzeczy mówimy, a im szybciej zaczną dbać o czystą głowę, tym lepiej.

WARSZAWA 08.10.2016 MECZ ELIMINACJE DO MISTRZOSTW SWIATA 2018 GRUPA E: POLSKA - DANIA --- FIFA WORLD CUP 2018 QUALIFYING ROUND GROUP I MATCH IN WARSAW: POLAND - DENMARK LUKASZ PISZCZEK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Czym się najbardziej przejmowałeś? Trybuny, prasa, trener?

Najgorszy był cały stres związany z przygotowaniem do meczu. Jestem gościem, który lubi się dobrze przygotować, co kosztuje ileś energii. Czegoś przed treningiem nie zrobiłem, to później zadręczałem się, czemu tego nie zrobiłem.

Wypalało cię wrażenie, że zawsze dało się zrobić coś więcej?

To tylko jeden z przykładów. Do tego dochodzi ciśnienie związane z rangą rozgrywek. Zawsze walczyliśmy o wysokie pozycje. Wiedziałeś, że nie możesz pozwolić sobie na stratę punktu. Odkłada się to w głowie, odkłada, odkłada… Pamiętam, że przed finałem Ligi Mistrzów – a wtedy miałem historię z operacją, którą odkładałem – powiedziałem do Kuby:

– Wiesz… Chyba dobrze, że mam tę kontuzję. Wreszcie sobie odpocznę.

Od zgiełku, presji, wymagań. Od wszystkiego. Przez pierwsze dwa miesiące naprawdę nie czułem żadnego głodu do piłki. To był znak, że moja głowa nie była przygotowana do takich obciążeń.

A propos – żałujesz, że z tą operacją zwlekałeś tak długo czy smak finału Ligi Mistrzów wynagradza to wszystko? Długi czas grałeś z poważną kontuzją, mogłeś nabawić się sporych problemów.

I w sumie się nabawiłem. Gdy lekarze otworzyli mi biodro, nie spodziewali się, że ono będzie w aż takim stanie. Było przewidziane tylko usunięcie jakiejś narośli, a okazało się, że chrząstka w biodrze jest już dość mocno naruszona. Trzeba było ją wyciąć i nawiercić otwory, które miały spowodować krwawienie w biodrze, by wytworzyła się powłoka. Taki zabieg udaje się w pięćdziesięciu procentach przypadków.

Było fifty-fifty czy w ogóle będziesz mógł grać dalej w piłkę. Patrząc na poziom, na który znów się wzbiłeś po urazie – nie do wiary.

Udało mi się. Po operacji miałem jeszcze problemy z biodrem i ciągle się ono odzywa, ale mogę grać na takim poziomie, na jakim gram. Nie, nie żałuję. Jednak doszliśmy do finału i wiele nie brakowało, byśmy ten finał wygrali. Nie codziennie gra się w takich meczach. Teraz mówimy, że doszedłem po takim okresie na swój poziom, ale jednak nie ukrywajmy, 1,5 roku grałem przez to poniżej możliwości. Po takiej kontuzji zwyczajnie nie mogłem inaczej. Wiedziałem, ile się ode mnie oczekiwało, sam zresztą przyzwyczaiłem ludzi do poziomu, na jakim potrafię zagrać. Jeśli wychodzisz na boisko ubrany w koszulkę wszyscy oczekują, że jesteś tym samym gościem, co w najlepszych latach. Nie da się tego tak załatwić. Moje oczekiwania także rosły i również dlatego czułem zmęczenie. Dziś wiem, że niepotrzebne narzucałem na siebie presję. Pewien czas musi upłynąć.

Dlaczego nie wyszedłeś do ludzi ze swoją sytuacją zdrowotną? Nikt się nie zastanawiał czy jesteś zdrowy czy chory, skoro normalnie grałeś. Dopiero po sezonie twoje perypetie ujawnił trener Klopp. Zapytany o to, którego z trójki Polaków ocenia najlepiej, wskazał właśnie na ciebie. Bo jako jedyny musiałeś zmagać się z takimi problemami i zrobiłeś to po mistrzowsku.

Taka mogła być opinia trenera. Kiedy już się rozgrzałem, ból przechodził. Najbardziej przeszkadzało mi to piętnaście minut do końca meczu, gdy tabletki przestawały działać. Problemy były też w codziennym życiu. Czasem ciężko było w ogóle wstać z łóżka. Nie czułem potrzeby, by ludzie wiedzieli, że coś mnie boli. Skoro postanowiłem, że wyjdę na boisko i będę walczyć, dlaczego mam się usprawiedliwiać bólem? Nie szukałem tego. W klubie wiedzieli, lekarz wiedział, tyle mi wystarczyło. Trener do mnie podchodził i mówił, że to niemożliwe, że mnie coś boli, skoro potrafię grać na takim poziomie.

W jaki sposób dziś resetujesz głowę? Co się zmieniło?

Nauczyłem się tego, że do każdego meczu można sobie wyznaczyć jakieś zadania. Wiesz, jaką trener opracowuje taktykę, możesz to spisać i w ten sposób przygotować się pod kątem meczu. To uspokaja. Daje świadomość, że możesz sobie poradzić z każdym zadaniem na boisku. Analizuję do tego zawodników, którzy będą na mnie grali – dzięki temu mam przekonanie o ich mocnych stronach, przygotowuję się. Po meczu nie rozmyślam. Przeprowadzam analizę i odkładam ją na bok. Są ćwiczenia, które pozwalają rozluźnić mięśnie i głowę. Nauczyłem się ich i dzięki temu dobrze funkcjonuję też poza boiskiem. Trening mentalny pomaga mi też zaakceptować, że nie jestem już na boisku tak przebojowy. Dziennikarze widzą cały czas Piszczka biegającego od pola karnego do pola karnego…

Tuchel wręcz ci zakazuje przekraczać linii.

Dokładnie. Wytyczne są inne. Trener wie, że jestem doświadczony i gdy potrzebuje mnie bardziej z tyłu, to zostaję z tyłu.

To swoją drogą dobra ironia losu, że akurat teraz strzelasz najwięcej bramek w karierze.

W tym sezonie i tak mam troszkę więcej luzu w ofensywie. Są mecze, gdy gram w trójce obrońców i wtedy nie mogę się włączać w akcje ofensywne. Wszystko zależy od tego, gdzie mnie widzi trener. Bramki się biorą z tego, że wchodzę na stałe fragmenty gry i piłka mnie szuka, czy to w pierwszym tempie czy drugim.

Prowadzicie z Kamilem Glikiem zawody, kto więcej strzeli? Dzwonicie do siebie po bramkach?

Nie, nie ma takiej rywalizacji. Kamil od dłuższego czasu jest groźny z przodu przy stałych fragmentach, co po raz kolejny udowadnia. Super, że tak dobrze się odnalazł w nowej lidze i w drużynie, która może grać na najwyższym poziomie. Gra w drużynie będącej na pierwszym miejscu zawsze dodaje wiary w siebie, co jest z pożytkiem dla reprezentacji.

WARSZAWA 14.09.2016 MECZ 1. KOLEJKA GRUPA F LIGA MISTRZOW SEZON 2016/17: LEGIA WARSZAWA - BV BORUSSIA 1909 DORTMUND --- UEFA CHAMPIONS LEAGUE GROUP F MATCH: LEGIA WARSAW - BVB DORTMUND GONZALO CASTRO LUKASZ PISZCZEK MARC BATRA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Na każdym kroku podkreślasz, że czujesz się świetnie w Borussii, do tego wiadomo, że nie przepadasz za zmianami. Co by się musiało stać, żebyś opuścił Dortmund? Jest w ogóle jakiś klub, któremu byś nie odmówił?

Bardzo dobrze się tu czuję. Drużyna, którą mieliśmy w 2011/12 była całkiem inna, zmieniają się ludzie, trenerzy, trzeba sobie też z tym wszystkim radzić. Cały czas jesteśmy drużyną, która liczy się w Europie i lidze niemieckiej. Mamy niesamowity stadion, fenomenalnych kibiców, jednych z najlepszych w Europie. Nigdy nie miałem w głowie pomysłu, by próbować czegoś innego. Może też nie byłem na tyle odważny, by powiedzieć sobie w pewnym momencie „OK, spróbuję gdzie indziej?”. Wiedziałem, co Borussia może mi dać i to mi odpowiada.

Bierzesz w ogóle opcje, by spróbować gdzieś wyżej, gdy będzie okazja?

Ale gdzie wyżej?

Miałeś zimą na przykład ofertę z Anglii.

Wiem, że klub tę ofertę odrzucił, dlatego nie musiałem się nawet nad nią zastanawiać. Doszedłem do momentu, gdy gram w klubie, mam miejsce, walczymy na trzech frontach. Ciężko byłoby coś zmieniać.

Co jest dla ciebie najtrudniejsze w tych zmianach otoczenia?

Z każdą zmianą wiąże się stres. Ciągle mówię o tym stresie, ale on naprawdę odgrywa u mnie dużą rolę. Jeśli coś mnie męczy i źle się czuję w jakiejś sytuacji, nie potrafię dać z siebie wszystkiego, co najlepsze. Tak samo w Dortmundzie na początku – mimo że był tu Kuba i Lewy – znajomi czuli, że coś u mnie nie gra, jestem przygaszony. Nowi ludzie, nowi otoczenie. Nie jestem prosty w pierwszych kontaktach. Gdy czuję się komfortowo, po prostu nie lubię tego zmieniać.

Nie będziesz żałował? Jakbyś się uparł, pewnie kilka lat temu mógłbyś grać w Realu.

Nie wiem. Może nie byłbym w miejscu, w którym jestem, bo w innym klubie bym usiadł na ławce?

Polubiłeś przez te lata niemiecką mentalność?

Podpasowała mi, ja odpowiadałem jej. Przeważnie jest tu wszystko uporządkowane. Zawodnicy mają profesjonalne i poważne podejście do zawodu piłkarza. To pomogło mi sie odnaleźć. Patrzę na zawodników, którzy przychodzą z innych krajów i widzę jakie mają podejście… We Francji czy na południu to wszystko nie funkcjonuje aż tak poważnie jak tutaj. Traktują piłkę na większym luzie. Nie wiem, czy w innej lidze mógłbym wycisnąć tyle, ile tutaj.

Musisz mieć nad sobą ordnung.

Tak, jestem przyzwyczajony do pracy w takim trybie. W innej lidze są inne zwyczaje i nie zawsze mogłyby mi przypasować. Widzę teraz to po Ousmanie Dembele czy Emre Morze, którzy muszą się jeszcze nauczyć niemieckiego ordnungu. Są mega utalentowani, ale nie byli wcześniej przyzwyczajeni do tego, że ktoś wymaga takich rzeczy jak punktualność, że ktoś zwraca co chwilę na coś uwagę. Gdy jesteś całe życie utalentowany, wszyscy cię klepią po plecach. Trafiasz potem w miejsce, gdzie są wymagania i nie chodzi tylko o to by się dobrze bawić – masz problem. Ousmane coraz szybciej się tego uczy, widać to w kolejnych meczach. U nas w drużynie i w lidze nie jest jednak tak łatwo, bo drużyny są o wiele bardziej poukładane taktycznie. Strata w newralgicznym punkcie kosztuje nas kontrę. Wychodzi mu to coraz lepiej, ale był z tym problem.

Myślisz powoli o tym, co po karierze?

Myślę. Raczej wrócimy z rodziną na Śląsk, tam mamy rodziny, przyjaciół. Co dokładnie będę robił? Jeszcze się okaże. Nie będę chciał być na pewno trenerem, bo wiem, ile to kosztuje. Przez swoją długą karierę zmuszałem się do wyrzeczeń i teraz będę wolał odpocząć. Mam jakieś swoje pomysły, ludzi, na pewno będę pomagał przy LKS-ie.

Oprócz tego planujesz jakoś działać w piłce?

Może w mojej miejscowości pomogę dzieciakom w różnych treningach, spróbuję założyć akademię, czemu nie? W dorosłej piłce ograniczę się raczej do LKS Goczałkowice. Do wielu piłkarskich zawodów nie mam po prostu predyspozycji.

Mówisz w wywiadach, że mistrzostwa świata będą zwieńczeniem twojej kariery reprezentacyjnej. Sugerujesz, że wtedy będziesz kończył z kadrą?

Nadinterpretacja. Chodziło mi o to, że nigdy nie grałem na mistrzostwach świata i – nie oszukujmy się – może to być mój ostatni turniej. Prawdopodobnie będę mógł zagrać jeszcze w następnych eliminacjach, ale na imprezę już siłą rzeczy raczej nie pojadę.

Nie wierzę, że tak ambitny gość jak ty nie ma po Euro ogromnego niedosytu. Wykręciliście świetny wynik, ale byliście blisko rzeczy historycznych. Musieliście to czuć.

Zaraz po turnieju każdy czuł ogromny niedosyt. Odpadliśmy w karnych z mistrzami Europy… Zawsze można gdybać, co by było, gdybyśmy wygrali te karne. Nauczyłem się żyć na zasadzie „co było, to już tego nie zmienię”. Wypadliśmy dobrze jako drużyna, byliśmy gotowi mentalnie, te eliminacje pokazują, że ta drużyna może się ciągle rozwijać. Jeśli wszystko się dobrze ułoży, awansujemy na mistrzostwa świata. Fajnie by było tam zagrać i chciałbym, by był to turniej, który będzie coś znaczył w mojej karierze.

MARSYLIA 30.06.2016 MECZ CWIERCFINAL 1/4 FINALU MISTRZOSTW EUROPY 2016: POLSKA - PORTUGALIA 1:1 k. 3:5 --- QUARTERFINAL 1/4 FINAL UEFA EURO 2016 MATCH IN MARSEILLE: POLAND - PORTUGAL 1:1 k. 3:5 LUKASZ PISZCZEK JAKUB BLASZCZYKOWSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jesteś strasznie skromnym facetem. Nie przeszkadza ci to w życiu? W dzisiejszym świecie nie jest to najbardziej pożądana cecha.

Jestem jaki jestem i na czyjąś prośbę nie będę tego zmieniał. Nie mam na coś ochoty – mówię wprost i odmawiam. Staram się być asertywny. Dużo ludzi myśli, że jak się jest na takim poziomie, pewne rzeczy trzeba robić z musu. Mam do tego inne podejście.

Co masz na myśli?

Występy w studiach, jakichś śniadaniówkach. Nie za bardzo mnie to kręci, a miałem wiele propozycji.

Widać było to choćby po programie Kuby Wojewódzkiego, w którym atmosfera była – nazwijmy to – niefachowa.

Długo się nad tym zastanawiałem, czy się tam wybrać. Na pewno nie żałuję, bo poznałem tam Sylwię Grzeszczak i od tego momentu mamy ze sobą fajny kontakt. Liber, jej mąż, jest mega w porządku, to wieki fan piłki. Byli u nas na meczu z Realem. Nie czuję się dobrze w świetle reflektorów, więc staram się odmawiać. Niektórzy myślą, że jeśli się gra w piłkę co tydzień przed tysiącem kibiców, to trzeba mieć parcie na pokazywanie się. Tak nie ma. Po meczu z Wolfsburgiem musiałem na przykład znowu udzielać wywiadów do telewizji, czego nie za bardzo lubię.

W Kickerze żartujesz nawet, że gdybyś wiedział, jaki to stres, tylu bramek w tym sezonie byś nie strzelał.

Zdaję sobie sprawę, jak to działa. Jesteś w centrum uwagi, musisz dać wywiad. Stoisz  cztery razy przed czterema różnymi kamerami i w kółko opowiadasz to samo…

Traktujesz to tylko jako obowiązek.

Skoro trzeba, to robię.

Milcząca charyzma – tak opisali cię Łukasz Fabiański i Łukasz Wiśniowski. Podpisujesz się?

Dla najbliższych staram się być uśmiechniętym gościem, wśród znajomych lubię mocno pożartować. Wtedy czuję się komfortowo. A gdy nie czuję się komfortowo, mniej mówię. Taki już jestem.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
11
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Cały na biało

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

19 komentarzy

Loading...