Reklama

Trener Probierz powtarza, że gdybym trafił na niego wcześniej, to dziś grałbym w Bundeslidze

redakcja

Autor:redakcja

02 marca 2017, 06:43 • 20 min czytania 14 komentarzy

Jesienią był najlepszym lewym obrońcą w Ekstraklasie. Niby nic wielkiego, niby przez lata tytuł ten przypadał wielu, nierzadko średnim piłkarzom, ale gdy taki szczyt zdobywasz w piłce dopiero w wieku 29 lat, to zawsze jest jakaś historia do opowiedzenia. Droga Piotra Tomasika z Jagiellonii Białystok wiodła m.in. przez osiedle w Nowej Hucie, po którym ludzie biegali z maczetami, szatnie, w których zadomowiły się szczury, przaśną pierwszą ligę oraz Ekstraklasę, w której też traktowano go różnie. Polskę przejechał wzdłuż i wszerz, a zrobił to samochodem, który niedawno stał się pełnoletni, ale wiernie służy mu do dziś. Nie, nie – to nic złego. Wspominam o tym, bo ten pozornie nieistotny fakt nieźle oddaje typ człowieka, z którym się spotkałem. Zresztą, przekonajcie się sami. 

Trener Probierz powtarza, że gdybym trafił na niego wcześniej, to dziś grałbym w Bundeslidze

Przygotowałem sobie kilka stwierdzeń na twój temat, więc może zagrajmy na rozgrzewkę w „prawda czy fałsz”. 

Dawaj.

„Jedyne, czego mu brakowało, to takie skurwysyństwo…”

Trener Probierz?

Reklama

Dokładnie, na blogu u Tomka Ćwiąkały. To jak z tym skurwysyństwem? 

Może trochę. Niech będzie, że prawda.

Dalsza część tamtego zdania: „i dążenie do tego, żeby być lepszym”. 

Fałsz. Zawsze na treningach daję z siebie wszystko. Ale wiadomo, jaki jest trener Probierz – chce wyciągać z piłkarzy jeszcze więcej, niż pokazywali w przeszłości u innych szkoleniowców. Potrafi zrugać, a rzadko chwali. Mogę się założyć, że jak jutro będziemy mieć analizę meczu z Górnikiem [rozmawialiśmy w poprzedni poniedziałek – MR], to też wyciągnie sytuacje, które miały miejsce po 60. minucie, w których powinniśmy się zachować lepiej. Takie podejście. Wielu po prostu pochwaliłoby za to 5-0, a trener jest taki, że się nie podnieca. Może jeszcze dostrzegł u mnie jakieś rezerwy, o których nie myślę? Na pewno chciał mnie sprowokować.

„Za szybko zadowalał się drobnymi rzeczami”.

Fałsz.

Reklama

„Mam nadzieję, że to zrozumiał i będzie pracował jeszcze ciężej, by dobrze się sprzedać”.

Uwierz, że nie znajdziesz trenera, który powiedziałby ci, że kiedykolwiek się obijałem. Jedni doceniali to bardziej, inni mniej, ale ja nie mam sobie nic do zarzucenia.

„Może gdybyśmy mieli okazję popracować wcześniej, to trafiłby do reprezentacji”. 

Trener Probierz powtarza, że gdybym wcześniej na niego trafił, to dziś grałbym w Bundeslidze! Choć nie lubię takiego gdybania, to powiedzmy, że jest to prawda.

To teraz powiedz, gdzie ty się podziewałeś przez te wszystkie lata?

Nie ma co kryć, zasiedziałem się w I lidze. Jednak te trzy lata – od 24. roku życia – są dla piłkarza kluczowe, a ja kopałem wtedy tylko na zapleczu. Nie twierdzę, że ten czas jest kompletnie zmarnowany, ale gdybym grał wtedy w Ekstraklasie, to dziś pewnie byłbym w trochę innym położeniu. Powiem ci, że cały czas czułem, że jestem gotowy, by grać wyżej. Ale co miałem zrobić? Przecież nie będę nikogo prosił, żeby mnie zatrudnił.

To ciekawe, bo z reguły piłkarze, którzy spędzili trochę czasu w I lidze, mówią, że nie doceniamy tych rozgrywek. 

To też prawda, bo na dobrą sprawę w Gdyni mieliśmy taką pakę, że powinniśmy grać w Ekstraklasie o górną ósemkę. Jarzębowski, Radzewicz, Budka, Pruchnik, Marcus, Szwoch, Aleksander, Ślusarski, młody Zwoliński na wypożyczeniu, a można by dalej wymieniać. Do dziś się zastanawiamy, jakim cudem nie zrobiliśmy żadnego awansu. Chyba najbardziej zaszkodził nam Puchar Polski – dwa razy dochodziliśmy do półfinału, lecz po drodze zdarzały się mecze w lidze, w których brakowało nam pary.

W Gdyni mieliście taką pakę, że ty, nominalnie lewoskrzydłowy, musiałeś zostać lewym obrońcą. 

Trener Nemec chciał pomieścić w składzie zarówno mnie, jak i Marcina Radzewicza, więc wyszedł z taką inicjatywą. Nie miałem żadnych oporów, bo widziałem, że przez te wszystkie lata piłka się mocno zmieniła, bardzo wzrosła rola lewego obrońcy w ofensywie. Poza tym nie było problemu, żeby zamieniać się z Marcinem w trakcie meczu, więc często szedłem do przodu. I to naprawdę funkcjonowało – można sprawdzić jakie miałem liczby w każdym sezonie.

Chyba trochę szkoda, że pomysł przesunięcia cię do tyłu nie wpadł nikomu do głowy wcześniej, nie? 

Wpadł. Jak grałem jeszcze w Przeboju Wolbrom, moim trenerem był Antoni Szymanowski…

Wybitny boczny obrońca. 

Tak. Zawsze mi mówił, że mam wszelkie predyspozycje ku temu, by być bardzo dobrym lewym obrońcą. Ale na słowach się kończyło, bo i tak wystawiał mnie z przodu. Może rzeczywiście trochę szkoda? Ale mnie zawsze ciągnęło do przodu. W Hutniku zaczynałem jako napastnik. Za małolata nikt nie chciał ze mną grać, bo tylko się kiwałem. Trenerzy cały czas mnie ostrzegali, że jak tak dalej pójdzie, to ktoś mi nogi połamie. No i odchodziłem od tego, odchodziłem, aż się oduczyłem. I brakuje teraz dryblingu na stare lata! (śmiech)

Pewnie nie wszyscy wiedzą, że wychowałeś się w Nowej Hucie na jednym osiedlu z Michałem Pazdanem. 

Osiedle Dywizjonu 303 jest bardzo duże, a ja mieszkałem po jednej stronie, a on zupełnie po drugiej. Poznaliśmy się w szkole. Każdy miał swoją ekipę, ale wiadomo – obaj graliśmy w piłkę, więc spotykaliśmy się i można powiedzieć, że też trzymaliśmy się razem.

Który z was lepiej rokował? 

Tak naprawdę ciężko powiedzieć. Ja szybciej awansowałem do drużyny starszego rocznika, a on grał z tym naszym. Pewne jest to, że obaj nie byliśmy jakoś szczególnie utalentowani. Z reguły nie chwalono nas za umiejętności. Wszyscy powtarzają, że doszliśmy tu, gdzie doszliśmy, bardziej za sprawą ciężkiej pracy niż wrodzonych zdolności. Ale myślę, że poniekąd wszędzie tak jest – najpierw wybijają się ci chłopacy z ponadprzeciętnymi umiejętnościami, ale po drodze z różnych względów giną w akcji. Hutnik miał świetną szkółkę, ale przetrwało tylko kilku.

A nie było tak, że na Hutnika patrzono w Krakowie z przymrużeniem oka? Bo Wisła. Bo Cracovia. 

Patrzono głównie przez ten pryzmat, że bida jest. I była. W Wiśle było wtedy eldorado. Inny świat, ściągali sobie zawodników z całej Polski. Małecki przyjechał z Suwałk, ktoś z Koszalina tam trafił, więc szli wtedy naprawdę szeroko. Stąd też ciężko do Wisły było trafić rodowitym krakowianom. Zostawała Cracovia i Hutnik, a wiadomo, gdzie ja miałem bliżej. No i byliśmy trochę traktowani po macoszemu.

Tym większą musieliście mieć motywację, by pokazywać wyższość na boisku. 

Oczywiście. Nogi nikt nie odstawiał. Czasami do szkoły się nie chodziło, bo te mecze były najważniejsze.

Często ci się zdarzało urywać? 

Nie, inaczej zostałem wychowany. Mama zawsze mówiła, że lepiej iść do szkoły i nawet dostać tę jedynkę, niż wagarować, bo nauczyciele będą na ciebie patrzeć bardziej przychylnie. Dlatego frekwencję miałem przyzwoitą.

Nowa Huta to generalnie nie było wtedy najbardziej spokojne miejsce na Ziemi. Masz dużo złych doświadczeń? 

Bywało raz lepiej, raz gorzej. Zdarzało się, że ktoś paradował po ulicach z ciężkim sprzętem. Człowiek sobie siedział spokojnie z kolegami, aż tu nagle trzeba było się zrywać, bo coś się kroiło. Bywało niebezpiecznie, takie czasy. Jakoś przeżyłem, więc nie ma się rozwodzić. Dobrze wspominam swoje dzieciństwo.

Ale łatwo było zejść na złą drogę? 

Może i łatwo, ale mnie interesowała wtedy tylko piłka. Od zawsze zakładałem, że coś w niej osiągnę i do tego dążyłem. I przez to jakoś mniej mnie ciągnęło do imprez i takich spraw, choć wiadomo, że towarzystwo bywało różne. Może kilku chłopaków się pogubiło. Ale już o takich rzeczach, jak zostanie bandziorem czy zakapiorem nie ma co u mnie nawet wspominać. Spokojny byłem. Wiadomo, że takie historie dobrze sprzedają się w gazetach, ale było minęło. Teraz na szczęście są już inne czasy, nikt z maczetami nie biega.

BIALYSTOK 30.08.2015 MECZ 7. KOLEJKA EKSTRAKLASA SEZON 2015/16: JAGIELLONIA BIALYSTOK - LEGIA WARSZAWA 1:1 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: JAGIELLONIA BIALYSTOK - LEGIA WARSAW 1:1 PIOTR TOMASIK BARTOSZ BERESZYNSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Dlaczego tak szybko odszedłeś z Hutnika?

Skreślili mnie. Nie chciał mnie trener Kasperczyk.

On twierdzi, że chciałeś odejść, bo potrzebowałeś pieniędzy. 

Bzdura. Totalna bzdura. Wiadomo, że u mnie w domu nigdy się nie przelewało. Nie każdy ma to szczęście, że posiada zamożnych rodziców. Bywały różne momenty, ale żyliśmy sobie spokojnie z mamą, bo tata zmarł. Ja zawsze miałem Hutnik w sercu i chciałem grać dla tego klubu. Ale trener chyba nawet nie zakładał takiej możliwości, bo nie wiem, czy byłem chociaż na jednym treningu z pierwszą drużyną. Chcę to sprostować, bo naprawdę nie mam pojęcia, jak to wymyślił. Poszedłem do Wolbromia i świetnie trafiłem. Mam nadzieję, że przeczyta to prezes tego klubu, bo jestem mu wdzięczny, że we mnie uwierzył i zainwestował swoje pieniądze.

To Hutnik na tobie jeszcze zarobił?

Bardziej prezes, wiadomo jakie to były czasy. Ale puszczono mnie, wychowanka, lekką ręką. Z Przebojem zrobiliśmy trzy awanse, to na pewno nie był stracony czas. Przede wszystkim zacząłem bardzo szybko grać z seniorami, bo miałem może z 16 lat. Zostałem ulubieńcem kibiców – do dziś piszą, że trzymają za mnie kciuki. Fajna ekipa, rywalizowaliśmy o awans do I ligi z Górnikiem Łęczna, który miał straszną kapelę. Po pierwszej rundzie byliśmy liderami, ale powoli zaczęło się wszystko psuć, bo nie chciano dać kilku zawodnikom paru złotych więcej. Polonia Bytom zawsze była bidna, ale też zapłaciła za mnie pieniądze. Trener Szymanowski był wściekły, ale postawiłem na swoim i odszedłem.

Trafiłeś na kolejnego świetnego bocznego obrońcę, Marka Motykę. 

Tak, ale łatwo na początku nie było. Debiut w Ekstraklasie miałem jak marzenie! Przegrywaliśmy z Odrą Wodzisław 4-0, więc trener wpuścił mnie na 10 minut (śmiech). Konkurencja była mocna – na mojej stronie grali Marcin Radzewicz, Hubert Jaromin, Janusz Wolański, a na lewej obronie z kolei był Marcin Komorowski. Miałem 21 lat, byłem czwarty w kolejce do gry, ale powiem ci, że na początku widziałem, że jeszcze sporo mi do nich brakuje. Trener też dał mi odczuć, że na razie nie mam na co liczyć. Ale przyszedł Jurij Szatałow, zorganizował gierkę i spodobałem mu się. Wróciłem do świata żywych. Nawet mówili, że byłem jego „synkiem”. Wiadomo – Marcin Radzewicz to typowo śląski charakter, więc zawsze twierdził, że był ode mnie lepszy! Miło wspominam, nawet pomimo tego, że nie płacili mi przez pół roku.

I po szatni biegały szczury! 

W Bytomiu były dwie szatnie. W tej lepszej było miejsce dla starszyzny, w drugiej byli młodsi i nowi zawodnicy. „Awansowałem” po roku. Co do szczurów – zdarzało się, że ktoś znalazł dziurawego buta, choć jeszcze po zejściu z boiska był cały. Było bidnie, ale mieliśmy za to atmosferę. Tam, gdzie nie ma pieniędzy, zawsze jest lepsza. Piłkarze wspierają się nawzajem, jest bardziej rodzinnie. Poza tym w takich warunkach każdy daje z siebie więcej, bo co tu kryć – chce się pokazać i odejść do lepszego klubu. I zobacz na wyniki – wszyscy skazywali nas na spadek (jak później Koronę), a dwa razy byliśmy na siódmym miejscu. Jeszcze jedna sprawa o tym decydowała – w Polonii mieli dar do sprowadzania dobrych Słowaków.

Dziś przydatna umiejętność. 

Miroslav Barcik czy Marek Bazik spokojnie mogliby iść wtedy do Lecha czy Legia i być wiodącymi postaciami. Mam takie poczucie, że w Bytomiu zrobiliśmy coś fajnego.

Z czego żyłeś, jak pół roku nie płacili? W Wolbromiu raczej za dużo nie odłożyłeś. 

Zawsze byłem oszczędny i nigdy mi nie odbiło. Mama z tatą nauczyli mnie, by żyć sobie spokojnie. W Przeboju pieniążki były małe, a i tak uzbierałem sobie na auto. I to całkiem niezłe. Zresztą… jeżdżę nim do dzisiaj.

Serio?

Tak. Audi A4, rocznik 1998. Tak więc nikt mi powie, że pieniądze uderzyły mi do głowy.

Nie korci, żeby zmienić?

Nie. Powiedziałem sobie, że zrobię nim pół miliona! Na razie mam 400 tysięcy, więc albo zrobię, albo padnie. Wcale się tego nie wstydzę. A auto robi się sławne. Ostatnio Jacek Góralski pojechał na kadrę, gdzie spotkał Artura Jędrzejczyka, z którym grałem w pamiętnej karze U-23 Stefana Majewskiego. I „Jędza” dopytywał się, czy „Tomas” jeszcze jeździ tą „a-czwórką”. Tak? To powiedz mu, żeby już do końca! (śmiech)

Nie rozkraczył się nigdy?

Nigdy. 1.9 TDI śmiga jak strzała. Jedyna rzecz, na której się nigdy nie zawiodłem!

Wywołałeś temat słynnej kadry U-23. 

Moja pierwsza i na razie ostatnia kadra w życiu. Wiadomo, że wszyscy ją wyszydzali, ale jeśli spojrzymy na nazwiska, które tam były, to okazuje się, że wcale to nie był taki eksperyment od czapy. Większość piłkarzy zrobiła kariery przynajmniej na poziomie Ekstraklasy. Był Adrian Mierzejewski, Michał Pazdan, Cezary Wilk, Dawid Janczyk, Piotrek Polczak, Piotrek Ćwielong. Ja tam się z powołania naprawdę cieszyłem, tym bardziej, że trafiłem tam z Polonii Bytom. Reprezentacja to reprezentacja. Zaszczyt.

Dlaczego Szatałow skreślił swojego synka?

Nie wiem. Serio. Nie jestem taki, żeby chodzić i wypytywać się trenerów, dlaczego postąpili tak, a nie inaczej. Nie to nie. Pokopałem w Młodej Ekstraklasie i odszedłem. Momentów zwątpienia przez to nie miałem. Wiedziałem, że prędzej czy później wypłynę.

Generalnie chyba jesteś pewny siebie. Powiedziałeś niedawno, że nie jesteś zaskoczony, że masz tak dobrą rundę. 

Jestem, nigdy mi tego nie brakowało. Gdyby nie pewność siebie, to zapewne w którymś momencie bym zwątpił i zajął się w życiu czymś innym.

Ciężko było pojechać do Świnoujścia na drugi koniec Polski?

Nie, bo miałem Audi!

(śmiech)

Generalnie jeżdżę przez całą Polskę. I to już 10 lat, a powiem ci, że nawet nie wiem, kiedy to zleciało. Niedługo trzeba będzie kończyć.

No jak, jeszcze wyjazd za granicę. Sam o tym wspominałeś. 

Fajnie by było gdzieś wyjechać, ale wiadomo jak jest – kluby wolą ściągnąć młodych. Ale jeśli ktoś będzie zainteresowany, to czemu nie. Ja wierzę w to, że jeszcze się uda.

PLOCK 15.08.2016 MECZ 5. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: WISLA PLOCK - JAGIELLONIA BIALYSTOK PIOTR TOMASIK DOMINIK KUN FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jak wspominasz pierwszoligowy folklor? 

Na wyjeździe w Świnoujściu każdemu grało się ciężko. Raz, że długa podróż, dwa, że atmosfera pikniku, przy której niełatwo się było zmobilizować. Świetne miejsca do życia latem. Nie załapałem się na te ciężkie czasy Floty. Pan Zakrzewski, legenda klubu, zawsze stawał na głowie, żeby wszystko było na tip-top, płacił z prywatnych pieniędzy za różne rzeczy. Podobno wyłożył dwa miliony złotych na Flotę! Chyba złamało mu się serce po tym, co i w jakich okolicznościach się stało z tym klubem. Inna ciekawa historia to Marek Niewiada. Nigdy nie mogłem się nadziwić, jak mu się udaje łączyć grę w I-ligowej Flocie, masę wyjazdów z pracą w wojsku. Mógł iść do Ekstraklasy, chciał go Bełchatów, ale wolał taki układ jaki był. Generalnie ekipa do tańca i do różańca. I też momentami śmierdziało Ekstraklasą w tym Świnoujściu. Z mojej perspektywy najważniejsze, że się odbudowałem. Obiło mi się o uszy, że kiedyś Energie Cottbus było mną zainteresowane – wiadomo, że to blisko – ale ostatecznie wzięli tylko Charlesa Nwaogu.

U Nemca też byłeś synkiem, bo zabrał cię potem do Arki. 

Śmieszna rzecz. Przyjechałem na niedzielny sparing Floty, strzeliłem dwie bramki i tyle – będziemy w kontakcie, a wiadomo, jak to z takimi stwierdzeniami bywa. Wróciłem więc do Krakowa, a w poniedziałek telefon. Dzwoni Nemec.

– Gdzie ty, do cholery, jesteś?
– W domu.
– No jak w domu! U mnie testy zawsze tydzień trwają!
– Nikt mi nic nie powiedział.
– To wracaj natychmiast.

No i znowu dymałem przez całą Polskę. Ale nie musiałem nawet tych tygodniowych testów przechodzić, bo od razu dostałem kontrakt.

W Świnoujściu chyba dobrze się żyło wtedy piłkarzom – warunki przyzwoite, zero presji.

Presja… Nienawidzę tego słowa! Presję to mają żołnierze w Iraku. Nie kupuję takich opowieści w piłce. Jeśli chodzi o kibiców, bo to do nich piłeś, to w Arce było już zupełnie inaczej. Wiadomo, że po tym braku awansu nie rozstawaliśmy się z nimi w najlepszych nastrojach. Szczególnie ci doświadczeni zawodnicy zostali zrobieni kozłami ofiarnymi. Po ostatnim meczu nawet piątek nie chciano z nimi przybić. A wcześniej była wizyta w szatni i padło kilka męskich słów. Ale ja i tak mam tak, że dobrze ten okres wspominam. Generalnie jestem pozytywnym człowiekiem. Nawet jak ostatnio pojechałem do Gdyni i spotkałem kibiców, to mogłem odczuć, że wspominają mnie dobrze. Cieszę się, że awansowali.

Arka awansu z tobą nie zrobiła, ale ty sam w końcu dostałeś szansę. 

Wsiadłem w moją maszynę i pojechałem do Bielska. Było też zainteresowanie z Piasta, dzwonił do mnie pan Płatek, ale prezes Borecki był najbardziej konkretny.

Taki był konkretny, że nagle sprowadził czterech lewych obrońców. 

Dziwna sytuacja. Był jeszcze Adu Kwame, Adam Pazio, a później na dokładkę ściągnięto Roberta Mazana. Nie wiem, czy to nie jest jedyny transfer gotówkowy w historii Podbeskidzia. Trener Ojrzyński w okresie przygotowawczym cały czas na mnie stawiał. No i w piątek mieliśmy inaugurację z Pogonią Szczecin, a w środę ostatnia gierka przed meczem. Dostałem jakąś piłkę za plecy i… koniec, oddaj znacznik. Przez jedną sytuację cały okres przygotowawczy poszedł się… Przez następne 10 kolejek kisiłem się w rezerwach, nawet nie powąchałem 18-stki. Na początku żarło drużynie, później przestało. W końcu trener zabrał mnie na mecz do Białegostoku. Przegrywaliśmy 0-3, wszedłem po przerwie, wyciągnęliśmy na 2-3, a później Rysiek Zajac dograł do Dzalamidze na pustaka. Wyjechaliśmy bez punktu, ale dla mnie to był przełom. Dużo grałem. Aż tu nagle ostatnia kolejka, gramy na Lechu o wejście do ósemki i trener znów nie wziął mnie do kadry. Zagrał wspomniany Mazan, to jego jedyny mecz, który zresztą kompletnie zawalił. Kolejna dziwna sytuacja, ale generalnie miałem szczęście w tym okresie.

Dlaczego? 

Dałem wtedy tę dobrą zmianę na Jagiellonii. Później u siebie też dobrze wypadłem z Jagą, gdy wygraliśmy 1-0. Wydaje mi się, że te dwa mecze miały bardzo duży wpływ na to, że trener Probierz ściągnął mnie tutaj.

Lagowanie w Podbeskidziu chyba do końca ci nie odpowiadało. 

Nie tylko mi, bo było tam jeszcze kilku piłkarzy do grania. Ale taki trener ma styl, trzeba było się dostosować. Wyniki były, a gra jednym się podobała, a innym mniej.

Większości się jednak nie podobała. 

Bywa. Ale fajna ekipa. Doświadczona. Miałem 27 lat i… jeszcze sprzęt nosiłem (śmiech).

I centrostrzału mogłeś się uczyć od mistrza Sokołowskiego. 

(śmiech) Nie skupiałem się na tym.

Uważasz, że zasłużyłeś wtedy na awans sportowy, jakim była przeprowadzka do Jagi? 

Nie miałem super sezonu za sobą, ale też nie był słaby. To było solidne granie. Czy zasłużyłem? Nie mnie oceniać. Pewnie gdybyś wtedy zapytał u was i u innych znawców, to 2/3 powiedziałoby ci, że nie zasłużyłem.

Była niespodzianka. Komentarze były takie, że przychodzisz jako trzeci, do gry jesteś za Strausem i Wasilukiem. 

Wiedziałem, że sobie poradzę, pomimo tego, że zespół wcześniej wykręcił historyczny wynik. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie czytam komentarzy. Jak ktoś tak mówi, to po prostu kłamie. Ale nie przejmuję się takimi rzeczami.

Podobno jesteś wielkim przeciwnikiem reformy. 

Zwolennikiem na pewno nie jestem. Jesteś w tej dolnej ósemce i wszyscy tylko myślą o tym, żeby nie stracić bramki, bo za chwilę może być niebezpiecznie, zamiast skupić się na tworzeniu.

Czyli jednak – presja. 

Nie, trzeba wszystko wziąć na klatę. Ale moim zdaniem ta atrakcyjność, jeśli chodzi o sam poziom spotkań, spada ze względu na podejście, o którym wspomniałem. A drużyny, które nie grają o nic, są w każdym systemie, tym obecnym również. Poza tym zdarzają się dziwne rzeczy, jak z tym Podbeskidziem ostatnio. Niby sami są sobie winni, ale nie podoba mi się to. Wolałbym powiększenie ligi do 18 drużyn.

Stuknęła ci setka meczów w Ekstraklasie. Dużo czy mało?

Mało. Chciałbym dobić do dwójki z przodu. Trzy pełne sezony i będę to miał.

BIELSKO-BIALA 01.04.2015 PIERWSZY MECZ POLFINAL PUCHAR POLSKI SEZON 2014/15: PODBESKIDZIE BIELSKO-BIALA - LEGIA WARSZAWA 1:4 --- FIRST LEG SEMIFINAL OF POLISH CUP FOOTBALL MATCH: PODBESKIDZIE BIELSKO-BIALA - LEGIA WARSAW 1:4 PIOTR TOMASIK JAKUB KOSECKI STRZELA GOLA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Czujesz w klubie duże ciśnienie na mistrzostwo w tym sezonie?

Czuję. Każdy medal będzie OK, ale skoro sytuacja tak się ułożyła, to dlaczego nie mamy mówić o tym wprost? Już zdobyliśmy tyle punktów, że będziemy w ósemce. Jeśli zrealizujemy swój plan, który mamy do 30. kolejki, a nie widzę ku temu żadnych przeciwwskazań, to na pewno będziemy się bić o mistrzostwo.

Mocno byłeś rozczarowany, jak okazało się, że nie zagrasz w Gdańsku?

Mocno, bo wykoleiłem się na ostatniej prostej. Graliśmy w niedzielę, a w piątek delikatnie naderwałem sobie mięsień. Już wcześniej coś mnie ciągnęło, ale nie jestem takim zawodnikiem, który w takich sytuacjach od razu schodzi i nie trenuje. Przez całą przygodę miałem jedno naderwanie, jeśli coś było wcześniej, to wynikało z tego, że ktoś mi się władował.

Kiedyś była duża afera, ktoś cię przepraszał. 

Pawlusiński. Ostro mi wjechał, noga się dziwnie wygięła, ale… nic się nie stało. Miałem szczęście, bo mógł mi całą kostkę załatwić. Na Podbeskidziu też „Góral” mi się władował, miałem przerwę przez niego. Wracając – z tą Lechią dramat, bo cały okres przygotowawczy dobrze przepracowałem i na ostatniej prostej taki pech. Zamiast na boisku w Gdańsku, musiałem jechać do Krakowa, do Filipa Pięty, żeby się leczyć. Przed Łęczna jeden rozruch i zagrałem praktycznie z marszu. Tak więc, chwała Filipowi.

Do końca udało się utrzymać w tajemnicy, że nie zagrasz w Gdańsku. Pełna konspiracja. 

Miałem jechać pociągiem o czwartej, ale trener się nie zgodził. Tak, żeby nikt przypadkiem mnie nie zauważył. Kierownik załatwił alternatywny transport.

Morale mocno spadło po Lechii?

Na pewno nie tak wyobrażaliśmy sobie początek. Przegraliśmy mecz o 1.5 punktu i trudno, czasu nie cofniemy. Skoro już mamy taki system, to trzeba skorzystać z tego, że przyjdzie nam zagrać z Lechią jeszcze raz, już po podziale punktów. Tak naprawdę po każdym słabszym meczu będą pojawiać się głosy, że już odpuszczamy…

Że puchniecie. 

Że spuchniemy. I dobrze, niech gadają. Może nawet lepiej trzymać się tej czołówki, a później z partyzanta zaatakować? Zimą wielu piłkarzy miało bardzo dobre oferty, a nikt nie odszedł. Prezes i trener dotrzymali słowa. Naprawdę stać na historyczny wynik.

A propos lekceważenia – powiedziałeś, że głównymi rywalami „Jagi” będą Legia i Lechia. Chyba pominąłeś jeden duży klub. 

Trochę się pozmieniało. Widać, że Lech zrobił dobre transfery i fajnie gra na początku rundy. Ale też nie wycofuję się z tych wcześniejszych słów, a to czy to się komuś podoba, czy nie, to już nie moja sprawa. Głównym faworytem jest moim zdaniem Legia.

Widziałeś już w akcji Kostewycza? Czujesz zagrożenie? 

Jeszcze nie, ale słyszałem i czytałem, że bardzo dobrze się wprowadził. Ale poczekajmy z ocenami. Już wielu było takich, którzy zaczynali od fajerwerków, a potem ginęli. Jeśli podniesie poziom naszej ligi, to super, oby więcej takich zawodników.

W grudniu zająłeś piąte miejsce w naszym głosowaniu piłkarzy na najlepszego obrońcę ligi. Dobra pozycja? 

Ciężko powiedzieć. Oczywiście to wszystko jest fajne – cieszyłem się też, jak w Canal+ eksperci wybrali mnie najlepszym bocznym obrońcą w lidze. Ale nie mam takiego ciśnienia, że muszę. Co mam twoim zdaniem powiedzieć w takiej sytuacji?

Że powinieneś wygrać, a wszyscy, którzy twierdzą inaczej, nie mają pojęcia o piłce.

No to napisz tak (śmiech).

Gdy ostatnio z kadry wypadli obrońcy i powołanie dostał Maciej Sadlok, nie pomyślałeś sobie, że to mogłeś być ty? 

Dochodziły do mnie takie głosy. Maciek ma inne atuty – doświadczenie w kadrze i to, że może grać też na środku, co wtedy było ważne. Bycie w kadrze to moje marzenie i wierzę w to, że jeszcze może się udać. Możliwe, że faktycznie kiedyś było o powołania łatwiej, ale jak ktoś zasłuży, to i dziś selekcjoner go nie pominie. Z drugiej strony nie ma co się oszukiwać, że wskoczę przy zdrowym Rybusie i „Jędzy”. Poza tym trener Nawałka do mnie nie dzwonił (śmiech).

Doskwierał ci brak goli? W pewnym momencie tylko Uryga miał więcej meczów w Ekstraklasie bez trafienia niż ty. 

Bardzo doskwierał! Naprawdę, już sam chodziłem i mówiłem, że wypadałoby tę bramkę w końcu strzelić, bo wstyd grać w tej Ekstraklasie tyle czasu, a nic nie wpakować. Może wielu podchodzi do tego na zasadzie, że „jestem obrońcą i nie muszę”, ale ja nie, bo potrafię strzelać gole. Zawsze miałem niezłe liczby, a w niektórych okresach wręcz bardzo dobre. Dlatego z Ruchem podszedłem do karnego, to była idealna okazja. W poprzednim sezonie strzeliłem łącznie trzy gole, ale żadnego z gry. I teraz to mi doskwiera.

Stawiasz sobie jakieś cele, jeśli chodzi o liczbę asyst?

Fajnie byłoby dwucyfrówkę wykręcić. Tak sobie pomyślałem, że „Kosta” mógłby zostać królem strzelców, a ja królem asyst, ale widzę, że jak wystrzelił, to niełatwo go będzie dogonić.

Nie boisz się, że będziesz taką ciekawostką jak Mójta?

Wiem do czego dążysz, ale nie. Doszedłem do takiego etapu w swojej karierze, że ta forma jest stabilna. Teraz już szybko nie zejdę poniżej pewnego poziomu.

Powiedziałeś kiedyś, że „ojcowie grają lepiej”. 

Dla mnie narodziny córki to był kluczowy moment. Wszystko zaczęło się układać, forma ciągle rosła. Wojtek Trochim mówił mi kiedyś w Podbeskidziu, że sezon po narodzinach dziecka – wbrew niektórym opiniom – jest najlepszy w karierze i faktycznie, nie pomylił się. Nie wiem, z czego to wynika. Chyba głowa wtedy lepiej działa. Jak człowiek wróci do domu po meczu i zobaczy dziecko, to nic innego się nie liczy, tylko jego uśmiech. Wszystkie nieudane zagrania, zawalone bramki stają się jakby mniej ważne. W zasadzie stają się bez znaczenia. Człowiek się koncentruje na tym, żeby dziecko się cieszyło. A jak się dziecko cieszy, to cieszy się cały świat.

Wcześniej miałeś z tym problem?

Też nie, wręcz przeciwnie. Mam taki charakter, że rzadko coś mnie rusza. Nawet moja narzeczona Natalia mówi, że chciałaby tak jak ja, niczym się nie przejmować. Generalnie bardzo mnie wspiera, ale to też mój… największy krytyk. Na pewno się na tym zna, bo jej śp. tata, Jarek Giszka rozegrał ponad 200 meczów w Ekstraklasie w barwach Wisły Kraków. No i przychodzę do domu po meczu i mówi mi:

– Tomasik, mam wrażenie, że dziś grałeś tak, jakby ci się nie chciało.

Zwraca mi uwagę na przestoje w grze. Chwali rzadko. Czyli jest prawie jak trener Probierz!

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Fot. 400mm.pl/FotoPyK

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
11
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

14 komentarzy

Loading...