Reklama

Po trzech latach lenistwa ruszyłem wreszcie tyłek. I – o dziwo – nie zostałem gwiazdą jorkyballa

redakcja

Autor:redakcja

30 stycznia 2017, 10:57 • 5 min czytania 1 komentarz

Prowadzący dział Weszło Fit napisał do mnie: „poruszałbyś się coś, a potem to opisał, przecież kiedyś nawet coś tam trenowałeś”. Faktycznie, w szczytowej formie osiem lat temu zrobiłem 2950 metrów w teście Coopera, co do dziś pozostaje moim największym sportowym sukcesem. Poza tym miałem piątkę z koszykówki na studiach, jako jedyny spoza grona trenujących basket, więc nie ma co być fałszywie skromnym – wyczynowy sport nie jest mi obcy. Co prawda ostatnio trochę się zapuściłem, mianowicie przez minionych 36 miesięcy, ale co tam, przecież do odważnych świat należy. 

Po trzech latach lenistwa ruszyłem wreszcie tyłek. I – o dziwo – nie zostałem gwiazdą jorkyballa

Na początku ustaliłem: nie interesuje mnie amatorka. Jakieś przebieżki po parkach, siłownie – nie, to jest dobre dla początkujących. Ja, mimo 36-miesięcznej przerwy w treningach, wszak aspiruję… Nie, to złe słowo. Zaliczam się do grona profesjonalistów. Okazało się, że niewiele jest konkursów open, gdzie mógłbym od razu nawiązać rywalizację z wyjadaczami, dlatego też moją uwagę przykuł… jorkyball. Piłka nożna 2 na 2. Turniej w niedzielę, pod koniec stycznia, czyli idealnie z moim kalendarzem przygotowań – po trzech latach leżenia brzuchem do góry apogeum świeżości wypadło właśnie na 29 stycznia 2017. Można by rzec: świeższy już być nie mogłem.

20170129_115545
Kontenerowiec Cantony był czystszy

Dlaczego akurat jorkyball? Przyczyn było wiele. Po pierwsze – klatka-boisko, na którym odbywają się mecze tej odmiany piłki nożnej, ma jakieś 10 na 5 metrów (9,80 x 4,80). To było dla mnie bardzo ważne z uwagi na specyfikę mojego organizmu – dwa okrążenia truchtem wokół boiska na orliku czy hali to pewne wyzwanie, tutaj zaś bez przeszkód mogłem zrealizować rozgrzewkę złożoną nie z dwóch, ale aż trzech okrążeń wokół placu gry. Założyłem też – jak się okazało mylnie – że mając do przebiegnięcia od pola karnego do pola karnego jakieś siedem i pół metra nie zdążę się specjalnie zmęczyć podczas mojej ulubionej gry „box to box”.

Druga przyczyna – piłka jest tutaj wyraźnie mniejsza, włochata, wielkością przypomina trochę piłkę do kobiecego szczypiorniaka. Byłem już pewny – w razie niepowodzeń mogę zrzucić wszystko na rozmiar futbolówki i wcale nie będzie to postrzegane jako szukanie wymówek. Po trzecie wreszcie – kuzyn mnie zapisał mnie na zawody zanim zdążyłem zaprotestować.

Reklama

20170129_112107

Pierwszy kryzys nastąpił po zapoznaniu się z zasadami. Zespoły liczą trzech zawodników. My zbudowaliśmy swój wzorcowo, był szalenie wyważony – utalentowany napastnik, mój kuzyn, czyli obrońca nie do przejścia i ja, z gustowną fryzurą oraz telefonem z aplikacją Instagram. Podział ról od początku wydawał się jasny – napastnicy strzelają, obrońcy bronią, ja dobrze wyglądam i napinam się na Insta. Nóż w plecy wbił nam organizator. Jorkyball bowiem polega na ciągłej rotacji – gra się do dwóch wygranych setów, najpierw do siedmiu, w tiebreak’u do siedmiu, ale z przewagą/równowagą od wyniku 6:6. Szkopuł polega na tym, że po każdym secie następuje w drużynie zmiana – napastnik wędruje na obronę, obrońca na ławkę rezerwowych, a typ od Instagrama na boisko. Dało nam się to we znaki już od drugiego meczu – o ile pierwszy gładko wygraliśmy, o tyle w dwóch kolejnych środkowe sety (typ od Instagrama na ataku…) minimalnie oddawaliśmy. Niestety, wyszły błędy w przygotowaniach – nie byłem gotowy do gry w charakterze napastnika, gdyż wymagało to biegania, natomiast w obronie brakowało trochę umiejętności reagowania na strzały odrobinę wcześniej, niż po usłyszeniu trzepoczącej w bramce piłki.

20170129_110810

Zasady tu po raz kolejny dały nam w kość – przepisy zakazują położenia się na linii końcowej zasłaniając bramkę własnym ciałem. W ogóle dotykanie gruntu kolanami jest surowo zabronione, tak jak i wszelkie wywrotki. Jestem przekonany, że ten punkt dopisano dopiero wówczas, gdy zdradziłem, że moim największym atutem jest gra wślizgiem. Do tego jeszcze rozmiar boiska. To, co miało być siłą, podcinało skrzydła. Nie przemyślałem, że na 10-metrowym boisku nie da się wykonać ani mojego ulubionego zwodu (kopnięcie na 20 metrów w przód i dobiegnięcie do piłki), ani mojego ulubionego zagrania (wykopanie na 20 metrów w przód i oczekiwanie, aż kolega z drużyny dobiegnie do piłki).

Były jednak i plusy. W trzech meczach (grałem w trzech z ośmiu setów, zmiany wykonuje się tylko po zakończonym secie) zrzuciłem ponad kilogram, dzięki czemu wykonałem swój plan na 2017 rok. Trochę smutno, że zabrakło wyjścia z grupy – z 10 punktami na koncie zajęliśmy miejsce tuż pod kreską, rywale byli lepsi o punkt (za zwycięstwa 2:0 otrzymuje się trzy, a za 2:1 tylko dwa punkty).

***

Reklama

Zupełnie serio zaś – jorkyball, podobnie jak futnet, beach soccer i rozgrywki szóstek okazał się fantastyczną rozrywką. Co prawda nie jest to raczej gra dla kompletnych amatorów – kontrola małej piłki nie jest prosta, w dodatku liczba zwrotów i startów do piłki to poziom squasha, albo i „ricochet’a”, ale skoro nawet mnie udało się strzelić kilka goli, to nie ma tragedii. Klatka gwarantuje bardzo fajny klimat – można poczuć się trochę jak w legendarnej reklamie z Cantoną na kontenerowcu. Cenowo jest przyzwoicie, wynajęcie boiska dla czterech-sześciu osób nie powinno doprowadzić do bankructwa żadnej z nich. W dodatku – i może to jest najważniejsze – wystarczą te cztery, pięć, sześć osób, by się dobrze bawić. W pewnym wieku znalezienie 22 ludzi do gry w normalną piłkę graniczy z cudem, ale nawet dwunastka na orlik to już sporo. Tutaj nawet ludzie bez przyjaciół mogą zebrać skład.

Jak to wygląda nagrane ładnym obiektywem i z udziałem zawodowców? Całkiem efektownie.

Moim zdaniem – u nas, czyli w Krakowie, Sosnowcu i Łodzi, bo chyba tylko tam jorkyball funkcjonuje jako osobny sport z osobną bazą złożoną z klatek do gry, to świetna opcja przede wszystkim dla młodych piłkarzy, którzy chcieliby rozwinąć zwrotność i umiejętności techniczne. Wydaje się mniej urazowy niż squash (każdy kontakt to w jorkyballu faul), no i przede wszystkim – nadal polega po prostu na kopaniu piłki.

Czyli tym, co wszyscy lubimy najbardziej.

Najnowsze

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
0
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Komentarze

1 komentarz

Loading...