Reklama

„Gdzieś w prasie były nawet artykuły, że wypadłem lepiej od Buffona”

redakcja

Autor:redakcja

22 stycznia 2017, 12:01 • 24 min czytania 2 komentarze

Na młodzieżowych mistrzostwach Europy wybrany został do jedenastki turnieju kosztem chociażby Gianluigiego Buffona. Sam siebie od zawsze określał mianem bramkarskiego samouka, który pierwszy normalny trening dla golkiperów odbył, będąc już pełnoletnim. Choć na co dzień jest fanem Arki i wychowywał się w środowisku kibicowskim żółto-niebieskich, piłkarsko ukształtował go Bałtyk. Upuszczony przez straganiarza szalik stanowił z kolei zalążek jego wielkiej miłości do Torino. Nawet jeśli, jak mówi, nie miał prawa zrobić kariery na miarę talentu, w Ekstraklasie rozegrał ponad 200 meczów, a za granicą miał okazję występować w eliminacjach Ligi Mistrzów. O wygranym EURO do lat 16, nie do końca wykorzystanym potencjale, wspólnej grze za dzieciaka z Grzegorzem Nicińskim w opuszczonej elektrowni, niecodziennych okolicznościach powołania do kadry Jerzego Engela, debiucie w reprezentacji, fascynacji Torino, przyjaźni z Kamilem Glikiem, sparingu z Milanem, życiu na Malcie i wielu innych kwestiach porozmawialiśmy długo z byłym bramkarzem między innymi Bałtyku, Górnika Zabrze czy Arki Gdynia, a dziś trenerem golkiperów Olimpii Grudziądz, Andrzejem Bledzewskim.

„Gdzieś w prasie były nawet artykuły, że wypadłem lepiej od Buffona”

W jednym z wywiadów powiedziałeś kiedyś, że uważasz się za bramkarskiego samouka.

Zgadza się. Pierwszy specjalistyczny trening na bramce miałem chyba w wieku 18 czy 19 lat na zgrupowaniu młodzieżowej kadry Jacka Kazimierskiego. Wtedy to był inny świat, jeśli chodzi o podejście do szkolenia. Najczęściej drugi trener zajmował się tym, żeby pouderzać z prawej, z lewej, żeby tego bramkarza trochę podmęczyć. Jak sobie teraz o tym myślę, uważam, że to była jakaś abstrakcja. Człowiek najczęściej musiał uczyć się sam poprzez metodę prób i błędów. Paradoksalnie myślę, jednak, że teraz mi to pomaga w pracy trenera golkiperów.

Twoja obecna praca stanowi w takim razie dla ciebie swego rodzaju misję – sam nie miałeś, więc chcesz dać innym?

Coś w tym jest. Ale żeby jakaś misja? Raczej nie. Nie powtarzam moim zawodnikom na każdym kroku: „Zobacz, ja czegoś takiego nie miałem, a ty teraz masz tak fajnie”. Wiem po prostu, dlaczego tak trudno było nam gdzieś zaistnieć na poważnie. Myśmy zdobyli przecież mistrzostwo Europy do lat 16. Na tamten moment nie odstawałem. Gdzieś tam w prasie nawet pojawiały się artykuły, że wypadłem lepiej od Buffona. Fakt faktem byłem jednak w jedenastce turnieju. Nie zostało to jednak poparte w dalszym szkoleniu, nikt mnie nie przygotowywał. Nie było kompleksowego podejścia do treningu bramkarskiego. Nie było możliwości zrobić postępu na – powiem nieskromnie – talencie, który miałem, bo głównie nim się broniłem. W późniejszych latach treningi zaczęły raczkować. Kiedy dzisiaj sobie patrzę na to, jakie stosuje się metody… Dzisiaj o szkoleniu wszystko znajdziesz nawet w internecie. Ja w najlepszych latach byłem samoukiem.

Reklama

Czy nie uważasz jednak, że bramkarz zawsze będzie samoukiem w większym stopniu niż zawodnik z pola?

Myślę, że u bramkarza to głównie kwestia psychiki. To jednak również bardzo ważna pozycja i powinna być traktowana na równi z resztą. Według mnie obecnie zmierza to w dobrą stronę. Można pewnym rzeczom zapobiegać, wyrobić u kogoś odpowiednie nawyki, żeby to wszystko było po prostu mniej przypadkowe.

W piłkę zaczynałeś za dzieciaka kopać razem z Grzegorzem Nicińskim.

Grzegorz jest moim starszym kuzynem,. Wychowywaliśmy się w jednym domu w Gdyni Cisowej, on u góry, ja na dole. Nasze boisko to „skórki” przy Morskiej, dzisiaj odnowione. Po części było tak, że miałem smykałkę i ciągnęło mnie do gry, a po części tak, że starsi potrzebowali kogoś na bramkę. Tak to gdzieś się zaczęło. Pamiętam jednak, że już podczas któregoś z pierwszych, a może nawet pierwszego treningu Bałtyku wkurzyłem się, że kolega wpuszczał gole i samozwańczo stanąłem między słupkami. Tak to się zaczęło. Trenerzy zauważyli, że jest smykała i poszło.

Zaczynałeś w Bałtyku, ale jesteś kibicem Arki.

Wychowywałem się na Cisowej, to jeden z kibicowskich mateczników Arki. Był kult Arki, ale piłkarsko Bałtyk dał mi możliwość rozpoczęcia regularnych treningów, późniejszych występów w ówczesnej drugiej lidze w bardzo młodym wieku, załapania się do kadry na młodzieżowe mistrzostwa Europy… Bałtykowi także muszę więc oddać cześć. Nigdy nie powiem na ten klub złego słowa. Ma swoją historię i nawet jeśli dziś w hierarchii jest niżej niż Arka, w tamtych czasach było na odwrót. Dorastałem jednak w środowisku kibicowskim żółto-niebieskich.

Reklama

No właśnie, koledzy nie kręcili nosem, że grasz w Bałtyku?

Nie. Tak jak wspomniałem, Arka zaczynała nabory dużo później. Kolega mojego świętej pamięci taty powiedział mu, żeby mnie zapisał, bo widział, że mam smykałkę. Trochę się śmieję czasami z tego, bo kiedy przechodziłem do Arki opowiadałem historię, że gdy jako dzieciak przepłakałem pół nocy, gdy dowiedziałem się, że mam iść do Bałtyku. Bałtykowcy uznali po tym wywiadzie, że chciałem ich w ten sposób jakoś obrazić. Stałem się nagle wrogiem, a po prostu opowiedziałem zwykłą anegdotę, która była prawdą. Mój najlepszy przyjaciel jest zresztą bałtykowcem. Miałem dziewięć lat, starszy kuzyn już trenował w Arce, dookoła wszędzie ludzie utożsamiający się z Arką. To imponowało, wiadomo, jak to jest. Tak czy owak, wyszło super, bo Bałtyk na tamten czas miał lepsze szkolenie i dał mi bardzo dużo.

Grzegorz też miał taką smykałę?

No tak, co myśmy wtedy mieli robić? Nie było komputerów i tego wszystkiego, cały czas się grało na elektrowni, na jakichś prowizorycznych bramkach, czasami na „skórkach” jak już się udało dopchać do gry…

Na elektrowni?

50 metrów od naszego domu stał budynek, elektrownia, w której były jakieś agregaty. Malowało się bramki farbą i grało.

Troszkę trudno było się chyba rzucać.

To były najpiękniejsze lata, nie było z tym żadnego problemu. Rzucałem się i nie odczuwałem bólu. Elektrownia stoi i cały czas budzi sentyment. Inne czasy, które były jednak dobrą szkołą życia.

Mistrzostwo Europy do lat 16 było twoim największym sukcesem w karierze?

Jeśli chodzi o tytuł, wiadomo. To była przygoda życia, na tym etapie wydawało nam się, że zawojujemy świat. Byliśmy przecież najlepsi w Europie, jeśli chodzi o drużynę. W PZPN też odpowiednio nas dobierali, bo byliśmy bardzo dobrze przygotowani fizycznie i taktycznie. Pewnie, Włosi mieli Buffona, Tottiego, który wówczas akurat był rezerwowym, ale piłkarsko rozwijał się tak, że potem miażdżył. Anglicy mieli chociażby braci Neville. Naszą siłą było to, że tworzyliśmy zespół. Sądziliśmy, że po takim sukcesie każdy gładko się gdzieś przebije, ale to był inny świat. Szwankowały metody pracy z zawodnikami, brakowało wzorców. Nie byliśmy gotowi na to, by postawić kolejny krok. Nie mieliśmy wsparcia. Każdy wracał do klubu, dali jakiś telewizor, uhonorowali, ale to nigdy nie zostało poparte w dalszej fazie takim treningiem, jak we Włoszech czy Anglii. To była jednak tylko piłka juniorska. Ogólnie trzeba też zaznaczyć, ze byłem prawie rok młodszy, bo niby turniej do lat 16, ale kiedyś łapało się do drużyn „po lipcu”. Byli chłopacy z sierpnia, a ja jestem z 2 lipca, czyli z końcówki tych widełek. Nie miałem az takich warunków fizycznych, ale w Bałtyku wystrzeliłem, grywałem nawet z cztery lata starszymi. Dopiero przed eliminacjami trener Zamilski mnie wypatrzył. Na tym etapie rok różnicy to bardzo dużo w kwestii samej budowy ciała.

Te gorsze warunki fizyczne rzeczywiście dało się jakoś nadrobić innymi walorami? Podejrzewam, że dla bramkarza musi być to akurat wyjątkowo skomplikowane.

Na necie gdzieś tam można znaleźć jakieś archiwalne zdjęcia. Kolega ostatnio wyszperał jakiś turniej halowy Bałtyku w Gdańsku chyba, gdzie przyjechało Mamoe i jeszcze jakieś zagraniczne ekipy. Patrzyłem i sam siebie pytałem, jak ja mogłem wystrzelić, jak mi się udawało rywalizować z takimi koniami. Miałem chyba 16 lat, wieki temu, kiedy gdzieś tam zadebiutowałem w drugiej lidze… Te warunki fizyczne na pewno mi nie pomagały, musiałem to nadrabiać czymś innym. Śmieję się dziś, że masę baboli wpuściłem, no bo tak było. Bez napiny. Nie potrafię teraz tego pojąć na logikę, tym bardziej, że, jak mówiłem, merytorycznie nikt tak naprawdę nad tym nie czuwał. Nikt nie analizował meczów, nikt nie powiedział „a tutaj nie wyszedł”, „a tu mógł się zachować inaczej”. Pierwszy trener zawsze miał tyle rzeczy do ogarnięcia, że po prostu się mylił.

Czyli można powiedzieć, że stawałeś w bramce, strzelali i cześć?

Jeśli chodzi o rozgrzewki, to ogólnie te ćwiczenia niewiele się od siebie różnią. Było jednak tak, że trener odsyłał nas na bok, mówił, żebyśmy się dogrzali i wrócili za 15-20 minut. Kosmos.

Gdyby Bledzewski-trener wziął pod opiekę Bledzewskiego-bramkarza inaczej by się to potoczyło?

Na pewno miałbym o wiele większą szansę. Czasami sam żartowałem, że być może za wcześnie się urodziłem. Po mistrzostwach Europy chcieli czterech do Galatasaray, mieliśmy zostać w Turcji. Maciek Terlecki rozmawiał po angielsku w naszym imieniu. Wiadomo, byliśmy przestraszeni, u nas jeszcze nie opadła żelazna kurtyna. Wyobrażacie sobie takie coś dzisiaj? Ktoś wygrywa takie mistrzostwa, a na trybunach jest więcej menedżerów niż kibiców. Jestem pewien, że w dzisiejszych warunkach otrzymalibyśmy więcej możliwości rozwoju. A czy dałbym radę? Na to wpływ miałoby już wiele innych czynników. Nie powiem kategorycznie, że „gdyby wtedy stało się tak i tak, to dziś byłoby tak i tak”. Tamte lata były, jakie były, ale miały też swoje plusy. Było nam na pewno łatwiej trafić do seniorskiej piłki, bo nie było tylu zagranicznych zawodników na najwyższych szczeblach. Byłeś dobry w juniorach, więc dostawałeś szansę na to, by pokazać się wyżej.

Z tamtej kadry większą karierę zrobił chyba tylko Szymkowiak.

Mariusz Kukiełka też pograł na solidnym poziomie. Jacek Magiera też zrobił karierę na miarę możliwości. On zawsze jakoś miał te inklinacje do analitycznego myślenia. Już dziś jest świetnym trenerem. Było widać, że pewnego dnia pójdzie w tę stronę. Z tamtej ekipy było jednak wielu graczy, którzy w ogóle nie zaistnieli w seniorskiej piłce.

Kto zrobił najmniejszą karierę względem potencjału? Terlecki?

Chyba tak. Chociaż też nie można powiedzieć, gdzieś tam trochę pograł, czy to w Widzewie czy w ŁKS-ie…

Ale nie na miarę możliwości.

No nie. Ogólnie mieliśmy jednak bardzo fizyczną drużynę. Marcin Drajer czy Marcin Thiede to były chłopy już wtedy. W zderzeniu z seniorską piłką, gdy warunki fizyczne się wyrównywały, nie mieli już atutów. Na miarę talentu Maciek rzeczywiście jednak kariery nie zrobił. Już wtedy wyprzedzał wszystkich, był też zresztą w jedenastce turnieju. Chociaż był chyba przez chwilę w szkółce Bayernu, a Marcin Szulik pojechał z kolei to Saint-Etienne, ale wrócił po pół roku. Wciąż jednak mówimy o chłopakach, którzy w naszej lidze zaistnieli. Wielu z nich przecież w ogóle potem nie grało.

A z drużyn przeciwnych ktoś szczególnie zapadł ci w pamięć? Z Francji, z Włoch, z Belgii?

Belgów akurat aż tak nie kojarzę z nazwisk…

Ale na pewno kojarzysz ich z karnych w ćwierćfinale.

Niesamowita sprawa. Dwóch nie trafili, dwa obroniłem. Wracając jednak do konkretów, pamiętam, że Totti w finale siedział na ławce, ogólnie grywał tylko ogony. Najbardziej kojarzę z tamtych lat Nwanko Kanu, ale to już z późniejszych mistrzostw świata. Mega się wyróżniał. Trener nas na niego uczulał. Na niego i na Wilsona Orumę. To były potężne chłopy.

Nie zastanawialiście się, czy przypadkiem nie mają przekręconego licznika?

Byli niesamowicie silni. My uchodziliśmy za drużynę mocną fizycznie i wybieganą, ale przy nich… Przegraliśmy 1:2, Mirek Szymkowiak strzelił w ostatniej minucie na otarcie łez. Był jeszcze jeden Szwajcar, który u siebie już wtedy grał w ekstraklasie, ale nie pamiętam, jak się nazywał.

Kariera reprezentacyjna jest jednak dla ciebie jakimś rozczarowaniem? W dorosłej kadrze zagrałeś tylko minutę.

Trochę więcej, jeszcze doliczony czas (śmiech). Powiem jeszcze raz – na tamten czas wydawało nam się, że weźmiemy świat szturmem. Dopiero po latach zdałem sobie sprawę z tego, dlaczego się tak nie stało. Po prostu na tamtem czas nie miałem prawa dostać się na szczyt. W najlepszym okresie w Górniku Zabrze, realnie patrząc, byłem może gdzieś czwarty czy piąty w kolejce do kadry. To powołanie od Engela, gdy wypadł Jurek Dudek, a ja akurat byłem z Górnikiem na zgrupowaniu na Cyprze było takie trochę awaryjne, bo po prostu byłem blisko. Nie ma co się oszukiwać, trafiłem do kadry trochę na wyrost, nie miałem jakichś wielkich złudzeń. Często się zastanawiałem, dlaczego to jest tak, że stoję w miejscu, że nie do końca udało się wypłynąć na szerokie wody. To na pewno była gdzieś też i moja wina. Zawsze jednak robiłem to, co mogłem. Udało się tyle, na ile dałem radę. Myślę, że nie ma przypadku w tym, że nigdy nie stałem się reprezentantem pełną gębą. Często mówi się o zmarnowanych talentach. Coś może i w tym jest, ale to też nie tak, że ktoś zaprzepaszcza możliwości wyłącznie dlatego, że ruszył i mu odwaliło. Są różne powody. U mnie, nieskromnie mówiąc, skala talentu była duża. Ale talent niepoparty właściwą pracą, nieoparty na właściwych wzorcach… Wiecie, w tamtych czasach piłkarska szatnia to były zupełnie inne realia. Nie liczyło się to, kto zrobi więcej pompek czy kto zje pierożki bezglutenowe.

Co się w takim razie liczyło?

Przecież dobrze wiecie. Kto pójdzie na balety, kto wyrwie więcej fajnych lasek. Wzorce były zupełnie inne. Dziś starsi zawodnicy podpowiadają młodszym, wtedy działało to na zasadzie „a, młody niech sobie radzi sam”. Teraz byś na kogoś ruszył, to niewykluczone, że zostałbyś posądzony o mobbing. Obecnie i piłkarze, i my jesteśmy dużo bardziej świadomi. Sporo się pozmieniało przez te wszystkie lata.

Uważasz, że to dobrze, iż dystans w szatni między młodymi i starszyzną jest mniejszy?

Myślę, że i wtedy, i dziś w szatni trafiał się ktoś krnąbrny, kto nie dał sobie w kaszę dmuchać mimo młodego wieku. Z opowieści zawsze słyszałem, że Zbigniew Boniek zawsze taki był. Różne są jednostki. Nie jestem jednak za tym, by istniała jakaś fala, bo sam to przeżyłem i nie sądzę, by było to coś pozytywnego. Że wszystko, co złe to młodzież, i tak dalej… Jesteś w pierwszej drużynie, czy to w Olimpii czy gdziekolwiek indziej, bo sobie na to zasłużyłeś. Sztab i bardziej doświadczeni piłkarze powinni pomagać. To nie jest bowiem tak, że ktoś trafił gdzieś z przypadku. To owoc lat treningu i poświęceń. Ja wyjechałem z domu w wieku 17 lat i wiem, że to wcale nie jest łatwa sprawa. Człowiek nie chodził razem z rówieśnikami na balety tylko śmigał na trening.

Ten występ dla ciebie dużo znaczył czy jednak z tyłu głowy cały czas czułeś, że jesteś na doczepkę?

Przez te trzy czy cztery dni na zgrupowaniu czułem się w jakiś sposób dowartościowany, to było fajne. Nikt nie dał mi odczuć, że jestem na doczepkę. Bardzo dobrze to wspominam, człowiek czuje takie uniesienie. Każdy trening, odprawa, starałem się to chłonąć.

Podobno Koreańczycy wzięli cię za Dudka.

Prawda. Przyjeżdżali nas obserwować przed mistrzostwami. Mieli gdzieś wypisaną sztywną kadrę i wyszła taka śmieszna sytuacja. Wywiadu jednak nikt nie chciał (śmiech).

W Liverpoolu może nie grałeś, ale za granicę wyjechałeś – do Birkirkary. Skąd wzięła się ta Malta, bo to przecież nie jest typowo piłkarski kierunek.

Generalnie było tak, że w Łęcznej mimo niezłego sezonu nie było dla mnie miejsca. Trener miał inne spojrzenie na niektóre sprawy i kilka osób chciał odstawić i sprowadzić w ich miejsce swoich zawodników. Życie. Miałem jeszcze kontrakt, mogłem zostać, przeczekać., jak chociażby Bartek Jurkowski, który po miesiącu wrócił do gry, bo trener nie miał wyników, czego zresztą się spodziewaliśmy. To była do przewidzenia, ponieważ widzieliśmy, co się dzieje.

Kto był wówczas szkoleniowcem?

Trener Kubicki (śmiech). Przy transferze kierowałem się trochę intuicją. Wcześniej była opcja zaczepienia się w League One, w Luton Town. Byłem już po rozmowach, trener mnie chciał, ale po tym jak zespół się utrzymał i tak zmieniono szkoleniowca. Wzięli trzeciego bramkarza z Evertonu, jakiegoś Australijczyka. Przedtem były jeszcze zapytania z drugiej ligi, bodaj z Zagłębia Sosnowiec i Ruchu Chorzów. Miałem jednak trochę dosyć tego naszego klimatu. Utrzymaliśmy się z Łęczną, zagrałem koło 25 meczów, ale dostałem w głowę od trenera. No i w końcu pojawiła się ta Malta.

Samo miejsce cię skusiło?

Nie tylko. Zagrałem nawet w eliminacjach Ligi Mistrzów.

Z mistrzem Wysp Owczych.

Tak, gdybyśmy przeszli, spotkalibyśmy się z Fenerbahce. Powiedziałem sobie, że chcę zobaczyć w życiu coś innego. Z życiowego punktu widzenia, ten wyjazd był kapitalny. Spojrzenie na inne podejście, inną mentalność wśród ludzi… Już nie mówiąc o miejscu, które jest bardzo ładne. Malta miała swoje plusy i minusy, ale ja ogólnie lubię takie klimaty. Szkoda tylko, że z tym mistrzem Wysp Owczych odpadliśmy.

Kto na papierze był wtedy faworytem?

Trudno powiedzieć. Mi się wydawało, że możemy ich przejść. Jak tam przyjechałem tydzień przed meczem na treningu było sześciu obcokrajowców i może z sześciu miejscowych. Okazało się, że reszta Maltańczyków grała wcześniej w reprezentacji i miała wolne. Pojawili się na sam mecz. Polegliśmy fizycznie, bo jednak przeciwnicy byli wybiegani, mieli nawet dwóch Brazylijczyków. No i odpadliśmy. No i nie było Fenerbahce. Szkoda, bo ja już taki jestem, że lubię tego typu rzeczy.

Ale za to grałeś z Milanem

Przyjechali na Maltę w przerwie zimowej. Graliśmy z nimi sparing przy pełnych trybunach na stadionie narodowym. Spaliśmy w tym samym hotelu, razem chodziliśmy na posiłki, mieliśmy wspólny rozruch. Chłopaki dobry kontakt z nimi złapali, ja też rozmawiam po angielsku, ale wielu z nich znało też włoski. Lepiej udało się dogadać z Markiem Jankoluvskim. Można było sobie zrobić na pamiątkę fotkę z Seedorfem czy Maldinim. Kaka zaczepiał ludzi od nas i zapraszał na Playstation. W większości robili znakomite wrażenie. Tylko Gattuso i Inzaghi byli mało komunikatywni.

Jak na boisku.

Otóż to. Obaj byli raczej nieprzyjemni i trochę wycofani. Ale reszta… Fajna sprawa. Fenerbahce nie było, był Milan, pamiątka -dla mnie, fana Calcio – jest.

A jak poziom sportowy? Pewnie nie za wysoki.

Pamiętacie jak Ruch się spotkał z Vallettą i ledwo przeszedł? 1:1 na wyjeździe, w Chorzowie 0:0. Powiem tak: nie ma co porównywać, jeśli chodzi o organizację czy realizowanie założeń taktycznych, no to dzicz. Ale to też kwestia podejścia. Kompletnie bez spiny. Nie ma, że coś muszę. Fajne życie. Obcokrajowcy nie musieli sobie szukać pracy poza grą w piłkę, tylko jeden chłopak z Bułgarii chyba gdzieś sobie dorabiał, bo miał dużo wolnego czasu. Miejscowi łączyli sobie nieraz futbol z pracą biurową. Kadrowicze z kolei do środy trenowali z reprezentacją na stadionie narodowym, a do klubu wracali dopiero w czwartek albo piątek. Jako kadrowicze mieli też z tej racji regularne wypłaty. Mieli kasę z federacji plus to, co zarobili w klubie. Taktycznie odstawali, technicznie wyglądali już jednak nieźle. Nikt nie miał parcia na wyjazd, niewielu ruszało się z wyspy. Im się po prostu dobrze tam żyje. Mają ciepło, rodzinę koło siebie. Jeden zawodnik wyjechał do Serie C na Sycylię i po pół roku tęsknił.

Wygodne życie.

Wygodne, fajne życie. Jego ojciec jest dosyć bogaty, ma produkcję win na Malcie. To on mówi: „po co ja tam miałem siedzieć w trzeciej lidze? Byłem, zobaczyłem i tyle.” Dla mnie to była fajna przygoda życiowa, poznałem język, zdobyłem kontakty, przyjrzałem się ich podejściu.

Mówisz, że jesteś fanem Calcio, ale szczególnie Torino, prawda?

To lata już, historia jak to się zaczęło, może być banalna. U nas nie było straganów z flagami, szalikami, tylko jak babcia pasiaka zrobiła to się nosiło. I pamiętam, że jak byliśmy z Bałtykiem na turnieju w Fano, w takim nadmorskim włoskim mieście, to tam taki stragan był. Oglądaliśmy te szaliki, a człowiek, który go prowadził był kibicem Juventusu i wciskał nam szaliki Starej Damy. W pewnym momencie rzucił na ziemię szalik Torino, a ja na przekór wziąłem go, zapłaciłem 10 000 lirów, jego mina była bezcenna. Odchodzę, patrzę na niego, barwy takie pod Romę, ale myślę – kurcze, nie znam. No i za rok Torino trafiło do Pucharu UEFA, gdzie przegrało z Ajaksem, lecz wcześniej były zwycięskie mecze z Realem Madryt. Generalnie liga włoska mi imponowała, bo fascynował mnie ruch ultras, a wtedy Włosi wyznaczali trend. Lubię ten świat kibicowski, szanuję tych ludzi, bez względu na barwy klubowe. I pamiętam, że te mecze z Realem były już w polskiej telewizji, zobaczyłem całe Delle Alpi w tych barwach i od tego czasu mi to zostało.

Bywasz na meczach?

Oczywiście, panowie! Sporo miałem tych wizyt, normalnie siedzę na Curvie. Byłem jeszcze przed erą Kamila dwa razy, a z nim niedawno pojechaliśmy na derby. Odwiedziliśmy go w Monaco i potem na dwa samochody do Turynu, trzy godziny jedzie się autostradą. Byłem też na meczu, kiedy Kamil podbił serca kibiców Toro, tą czerwoną kartką na środku boiska z Juventusem. Nie no, mógłbym o tym opowiadać ciągle, cały dzień byśmy tu siedzieli, bo jak ten temat mi się zapali to koniec. Ten klub jest mi najbliższy.

Jak poznałeś się z Glikiem?

Nie znaliśmy się wcześniej, tyle tylko, że ja wiedziałem o nim w Piaście, a on o mnie w Arce. Poznaliśmy się przez Damiana Seweryna, mówię mu, że fajnie byłoby pojechać do Turynu, a on potem mi przekazał, że Kamil zaprasza i pojechaliśmy jeszcze na Serie B.

Kibicowanie Torino ma ten plus, że nikt nie posądzi cię o bycie kibicem sukcesu.

To prawda, ale nic do nich nie mam. Mój przyjaciel Marek, o którym wam mówiłem, Bałtykowiec, od lat jeździ na Barcę – pierwszy raz w wieku 14 lat do Poznania, jak mierzyli się z Lechem i dopiero po karnych wygrali. I to jest Barcelonista, ale nie kibic sukcesu, bo wszędzie jeździ, ma stabilną sytuację finansową i stać go na to. Jednak ja nie lubię takich zespołów, jak kiedyś patrzyłem na telegazetę, to szukałem drużyn na dole i za nie trzymałem kciuki. Taki jestem na przekór. Kibice Torino przyzwyczajeni są do tragicznych historii, upokorzeń, ale to wzmacnia i ja to lubię. Po tej wygranej z Juventusem, pierwszej po 21 latach, do której poprowadził Kamil i którą oglądałem akurat w telewizji, żona mówi do mnie – „ty się w ogóle nie cieszysz!” Ja siedziałem z taką miną jakbym miał depresję, bo co już może nas, kibiców Torino, lepszego spotkać? O Scudetto bardzo ciężko, a ogranie Juventusu… 21 lat czekałeś i nie dociera. Po bramkach się cieszyłem, ale gdy na końcu złapało się tego króliczka, to co teraz? Trudno o jakieś kolejne realne marzenia. To jest niesamowite, ta moja miłość do Torino to trochę ekstremum. Zresztą widać po mnie, od razu jestem bardziej aktywny.

A jak ci się podoba nowe logo Juventusu?

Bardzo mi się podoba! Piękne memy na necie są, skrojone pod nasze oczekiwania. Nie no, żarty, nie interesuje mnie to tak naprawdę. Liczy się Toro, znam tam ludzi, jak przychodzę do sklepu klubowego na Piazo Castello, to od razu mówią, że Polacco przyjechał. Od Kamila też mam koszulki z ważnych meczów, super sprawa.

A dał ci opaskę kapitańską?

Nie, ale ja nigdy Kamila o nic nie prosiłem. On je zbiera, na każdej ma różne cytaty.

Cytaty skąd?

Wiem, że z Jana Pawła II, ale też hasła typu „wymagaj od siebie więcej niż inni”. On jest liderem, to jest kwestia czasu, kiedy będzie liderem w Monaco, choć na boisku już nim jest. Urodzony przywódca i dlatego jest tam, gdzie jest.

Teraz w Torino może grać Polak z twojej pozycji, czyli Skorupski.

Jeszcze nic nie wiadomo. Niedawno z nim pisałem i on ma super podejście, bo mówi, że skoncentruje się na tym, co jest tu i teraz, a latem zdecyduje. Dziś czytałem, że jeśli Roma ściągnie Szczęsnego to on chce odejść i to jest właściwe z jego strony, bo to już czas, żeby zaczął bronić. Już ma uznaną markę i wiadomo, fajnie byłoby, gdyby tu przyszedł, ale już mi się trafiło najlepsze co mogło się przydarzyć, kapitan Torino z Polski.

A tobie brakuje tych sukcesów w klubowej piłce?

Mieliśmy finał Pucharu Polski przegrany z Polonią i szkoda, bo to byłby sukces, ale rzeczywiście, nie grałem w klubach, które biły się o wyższe cele. Na tę górną połówkę byłem po prostu za słaby, widać nie było mnie na to stać.

Chociaż w Górniku spotykałeś się z historią polskiej piłki, grałeś choćby z Urbanem.

Oj, tak. Jasiek wrócił zakończyć karierę i pół roku z takim piłkarzem to było coś, mimo że miał 35-36 lat. Magia, jaką on miał technikę – pamiętam, graliśmy na Lechu Poznań, zrobił Janek zwód na środku pola, to dwóch pomocników normalnie zderzyło się głowami, a on pobiegł dalej. Wrócił z innego świata, pan piłkarz.

To prawda, w Górniku spotkałem się z kawałkiem historii. Świętej pamięci pan Bolek Niesyto, rzecznik Górnika, znacie tę anegdotę, jak pierwszy raz wszedł na stadion, to zdjął buty i na skarpetkach, bo powiedział, że wchodzi do świątyni. Leszek Brzeziński, kierownik, były piłkarz. Pan Oślizło, co zawsze się śmialiśmy, że jak ktoś monetę podrzucił, to on od razu zacierał ręce. Derby z Ruchem, Święta Wojna. Fajny okres.

Nie było jednak warunków do grania o wyższe cele.

Dokładnie. Były momenty, że byliśmy na czysto jeśli chodzi o finanse, ale też, że po pięć miesięcy nie dostawaliśmy wypłaty. Teraz nie do pomyślenia, jednak wtedy rzeczywistość. Mieszkaliśmy w domu, w którym wynajmowaliśmy parter, to właściciele mówią, że poczekają z czynszem, bo byli kibicami Górnika. Żona ma z tą panią Bogusią dalej kontakt – takie historie, życie. Inna epoka, jeśli chodzi o organizację, ale grało się i orało dla tej historii, herbu.

Z Górnika przeszedłeś do Szczakowianki i czytałem, że nie traktujesz tego jako kroku w tył?

Fajnie tam się odbiłem, miałem super dwa lata. Czasem takie ruchy są wskazane u bramkarza, żeby zejść klasę niżej, ale się odbić i tak się stało, bo trafiłem potem do Łęcznej. Z perspektywy czasu za długo zasiedziałem się w Zabrzu, bo po młodzieżowce była możliwość przejścia do Belgii. Łukasz Kubik tam grał i mnie napomknął, ale ja się nie zdecydowałem. Siedzi to we mnie, że mogłem spróbować, ale trener Żurek mówił, że może miejsca dla mnie zabraknąć jak wrócę i ja, młody, bez menadżera, stwierdziłem, że lepiej mieć wróbla w garści.

Były tam problemy organizacyjne, prawda?

Nie zawsze. To znaczy – były, ale zdarzały się też lepsze momenty, gdy pojawiła się firma energetyczna. To był klub który szedł do góry, ale pojawiały się problemy z boiskiem, szatniami, to wszystko było niedostosowane do wymagań wyższych lig. Jednak to też jednoczy i na boisku jakoś daje się radę.

O korupcji w Jaworznie powiedziałeś „domniemana”. Co to znaczy?

Tak, bo z mojej strony nie mogę nic powiedzieć na ten temat. Po prostu dostaliśmy informację, że klub zostanie przykładnie ukarany i tyle.

Na liście ustawionych meczów są takie, w których grałeś. Nie domyślałeś się niczego?

Nie.

Mówisz, że w Górniku się zasiedziałeś, ale na przykład w Arce chciałeś zostać dłużej, choć nie było ci to dane.

Grałem dobry sezon w drugiej lidze, potem przyplątała się kontuzja kolana, a i tak musiałem grać, był taki mecz na Motorze Lublin, kiedy spotkanie wcześniej nie poradził sobie Norbert Witkowski i ja wystąpiłem, a ledwo stałem. Świetną rundę miałem też za trenera Pasieki, który przyszedł po trenerze Chojnackim, zostałem wtedy wybrany przez kibiców zawodnikiem rundy i to bardzo ważne dla mnie wyróżnienie. No i przydarzyła się historia, która nie została dopowiedziana. Chodziło o pieniądze, które mieliśmy dostać na wypadek awansu do Ekstraklasy – on był, jaki był, ale nie chodziło o premie za awans, tylko za mecze, które miały zostać wypłacone w przypadku awansu. Ludzie w klubie zapewniali nas, że nieważne, z którego miejsca, tylko bijcie się o jak najwyższe – bo wiadomo było, że nie tylko pierwsze dwa mogą dać awans – więc uważałem, że te pieniądze nam się należą. Chłopaki, którzy odchodzili z Arki, zakładali sprawy i wygrywali w sądzie.

Reszta odchodziła i załatwiała sprawy w sądzie, a ty zostałeś i chciałeś zrobić to samo?

Tak, a my z Norbertem Witkowskim byliśmy ostatnimi zawodnikami, którzy zostali z tamtej drużyny – zobaczcie, jaka wielka rotacja, wymiotło tę szatnie Arki. Złożyliśmy sprawę, by uniknąć przedawnienia. To wszystko nie zakończyło się tak jakbym chciał i rozstaliśmy się z Arką.

Dostałeś już te pieniądze?

Nie

Ale nie mieliście tam finansowo źle, wręcz bardzo dobrze, gdy był Krauze.

To był pomysł trenera Stawowego, bo na początku te premie miały być wypłacane od razu. Myśmy, poza relegacją, startowali z pięcioma ujemnymi punktami i trener uznał, ze to będzie większy bonus i będziemy bardziej zapieprzać. Z pensjami nie było problemu, ale ten pomysł okazał się niewyważony. Dla mnie to wszystko przykre, bo jestem z Gdyni i utożsamiam się z klubem. Lecz uznałem, że powinienem walczyć o swoje.

Żal ściskał, że po tobie bronił taki Moretto?

Żal mnie ściskał, że nie mogłem pomóc. Nie chcę oceniać, ale to wszystko skończyło się spadkiem, szatnia była podzielona, połowa obcokrajowców, połowa Polaków, brak atmosfery. Wtedy Arka miała nowy stadion, rzeszę kibiców i stabilny budżet – majstersztykiem było spuścić taki klub. Ja rozumiem spadki Polonii, Odry, ale Arka w takim momencie? Sztuką było to spieprzyć, ale się udało.

A były przedtem mocarstwowe plany – Liga Mistrzów…

Starałem się robić swoje. Liga Mistrzów to nie moje klimaty, wolę grać o utrzymanie (śmiech).

Nie no, a mecze z Birkirkarą?

(Śmiech) No tak – jestem zawodnikiem kompletnym! W kadrze zagrałem, w Lidze Mistrzów zagrałem, mistrzostwo kontynentu, czwarty na mundialu (śmiech). Wiecie, ja uważam się za normalnego chłopa i nie wierzę w takie historie, potem inne kluby jeszcze miały grać w Lidze Mistrzów. Stąpam twardo po ziemi.

Śmialiście się z tych zapowiedzi Stawowego?

Nie, byliśmy zadowoleni z tej współpracy, metod trenera Stawowego i treningów. Mogę tyko dobrze o nim mówić.

Teraz sam masz okazję być trenerem, prowadzisz choćby Jakuba Wrąbla, przebije cię?

Jestem pewien, że to zrobi. Kibicuję mu, on ma wielki potencjał, świetne warunki fizyczne i wszystko zależy od jego głowy, pracy i umiejętności wyciągania wniosków. To może być przyszłość naszej piłki, jego ambicją jest pierwsza kadra i ma na to szansę.

Ciebie nie kusi, żeby stawać w bramce?

Nie, w ogóle. Czasem, gdy trzeba na treningu to stanę i gram też w lidze szóstek, ale to w polu. Trudno byłoby mi się zmotywować, by rzucać się po strzały walczących, lecz jednak amatorów.

A widzisz, Buffon wciąż gra!

(śmiech) To prawda!

Rozmawiali Janusz Banasiński i Paweł Paczul

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
11
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

2 komentarze

Loading...