Reklama

Goodbye, Prijo. Liga straci trochę kolorytu

redakcja

Autor:redakcja

16 stycznia 2017, 14:37 • 5 min czytania 42 komentarzy

No i przyklepane. Tak jak wcześniej informowaliśmy – Legia pozbyła się za 2,2 miliona euro Aleksandara Prijovicia, którego w najbliższym czasie obejrzeć będzie można w Salonikach. Sportowo nasza liga pewnie trochę ucierpi, ubędzie jej też nieco kolorytu, ale to znowu nie tak, że warszawianie wypłakują teraz rekordowe ilości chusteczek. Ot, ucieka od nas solidny piłkarz, ale nic więcej.

Goodbye, Prijo. Liga straci trochę kolorytu

To, że udało się go sprzedać za ponad dwie bańki, pokazuje swoją drogą, w jakim miejscu na arenie europejskiej jest dzisiaj Legia i ile znaczy dobra promocja w Lidze Mistrzów. Wyobrażacie sobie ten transfer bez bramek strzelonych Borussii? Albo odejście za taką kasę, gdyby Prijović reprezentował barwy – powiedzmy – Lechii Gdańsk? Jak na nasze – byłoby ciężko osiągnąć taką kwotę. Do Warszawy „Prijo” przychodził za 500 tys. euro, więc na czysto z samego transferu Legia 1,7 mln euro do przodu.

Nie najgorszy biznes.

Prijović piłkarsko raczej nie wychodził z cienia Nemanji Nikolicia, a przynajmniej nie na krajowym podwórku. Solidna główka, dobra technika, silny na nogach, ale to Węgier był wiodącą postacią tego duetu. „Prijo” jednak nie zawadzał i opuszcza Warszawę z dorobkiem 24 bramek w 1,5 roku. Szału nie ma, lecz to też nie powód, by zasłaniać twarz na ulicach.

Z czego jeszcze zapamiętamy Aleksandara?

Reklama

OGÓRKOWE CV

Umówmy się, gdybyśmy półtora roku temu słyszeli, że ten gość odejdzie z naszej ligi za 2,2 mln euro (czyli za prawie tyle, co Nikolić), apelowalibyśmy pewnie o utworzenie konkursu „farmazon roku”. Gdy Szwajcar serbskiego pochodzenia przychodził do Polski, nietrudno było o pesymizm. Wystarczyło spojrzeć w jego CV. Werdykt mógł być tylko jeden – ogórek. Po pierwszych meczach i średnim wejściu w ligę werdykt się nie zmieniał – nadal wyglądał raczej ogórkowo. Życiorys napastnika był dość bogaty, ale nie do końca o takie bogactwo nam chodziło. Tak na oko skompletował mniej więcej tylu pracodawców, ile strzelił bramek.

Bramek… no tych zdobywał bardzo niewiele.

2007/08: Włochy (1. liga) – 1 mecz, 0 goli.
2008/09: Anglia (3. liga) – 14 meczów, 2 gole.
2009/10: Szwajcaria (1. liga) – 10 meczów, 0 goli.
2010/11: Szwajcaria (1. liga) – 25 meczów, 6 goli.
2011/12: Szwajcaria (1. liga) – 16 meczów, 0 goli.
2012: Norwegia (1. liga) – 13 meczów, 3 gole.
2013: Norwegia (1. liga) – 13 meczów, 1 gol.
2013: Szwecja (1. liga) – 10 meczów, 5 goli.
2014: Szwecja (1. liga) – 17 meczów, 5 goli.
2014/15: Turcja (2. liga) – 31 meczów, 16 goli.

Jedyne, co na tamten moment łączyło go z dużą piłką, to podobieństwo do Zlatana Ibrahimovicia. Strzelał w zasadzie tylko na poziomie drugiej ligi tureckiej (ale tam za gwiazdę robił nawet Bruno Mezenga). Prawda jest taka, że to u nas zaliczył pierwszy poważny wpis do życiorysu.

KIELCE 28.10.2016 MECZ 14. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17: KORONA KIELCE - LEGIA WARSZAWA 2:4 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: KORONA KIELCE - LEGIA WARSAW 2:4 MIROSLAV RADOVIC ALEKSANDAR PRIJOVIC FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Reklama

ZESŁANIE DO REZERW

Wejście do klubu Czerczesowa zwiastowało, że wkrótce musi dojść do różnicy zdań na linii szkoleniowiec-Prijović. Z dwóch powodów:

a) Prijović nie należał do piłkarzy, którzy pokornie przyjmują to, co się im narzuca,
b) Czerczesow nie akceptował piłkarzy, którzy nie przyjmują z pokorą tego, co się im narzuca.

Zwiastunem usposobienia Szwajcara był też wywiad dla „Przeglądu Sportowego”, w którym przekonywał, że brak zgody na decyzje trenera wcale nie oznacza, że dany piłkarz sprawia w szatni problemy, bo „przecież nie żyjemy w dyktaturze”. No i bum – bomba eksplodowała znacznie szybciej, niż się spodziewaliśmy. Jeszcze w październiku „Prijo” wylądował w rezerwach po tym jak podczas meczu pokłócił się z Igorem Lewczukiem. Poszło o błahostkę – obrońca oddał niegroźny strzał, podczas gdy napastnik był na lepszej pozycji, do spięcia doszło jeszcze przed zejściem do szatni.

„Prijo” chyba szybko wyciągnął wnioski, bo po ledwie kilku dniach powrócił z zesłania.

ZLATANOWANIE

Prijović ze Zlatana zaimportował nie tylko stylówkę, ale też poniekąd styl wypowiedzi. Oczywiście wiadomo, że przy każdym buńczucznym zdaniu mniej lub bardziej mrugał okiem, ale tak czy inaczej z jego ust dowiedzieliśmy się, że:

– tworzy z Nikoliciem najlepszy duet napastników, wyłączając z tego trzy najlepsze ligi świata,
– w dużej mierze przyczynił się do tego, że Michał Pazdan wymiatał na Euro,
– osiągnął w Legii Warszawa wszystko,
– Lech Poznań był kiedyś wręcz zdesperowany, by go pozyskać,
– był w drużynie, która sięgnęła po Puchar UEFA (zapomniał dodać, że bardzo, bardzo dawno temu),
– Arsenal chciał go kupić a ludzie z Derby County zamknęli go w szatni na klucz,
– w jednym z poprzednich klubów nie zagrał ani minuty, mimo że – jak twierdził – podczas okresu przygotowawczego był najlepszym napastnikiem w drużynie,
– za Djurgarden jeździło 6-7 tysięcy kibiców (mimo że średnia frekwencja w lidze wynosiła wówczas około 11 tys.).

Nudy nie było.

DORTMUND 22.11.2016 MECZ 5. KOLEJKA GRUPA F LIGA MISTRZOW SEZON 2016/17: BORUSSIA DORTMUND - LEGIA WARSZAWA --- UEFA CHAMPIONS LEAGUE GROUP F MATCH: BVB 1909 DORTMUND LEGIA WARSAW ALEKSANDAR PRIJOVIC GUILHERME FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

LIGA MISTRZÓW

Jeśli mamy wskazać moment, w którym Prijović najlepiej radził sobie sportowo, byłaby to bez wątpienia miniona jesień. I w pierwszej kolejności – Liga Mistrzów.

Posadził na ławce Nikolicia, okazując się piłkarzem o wiele bardziej wszechstronnym i o wiele bardziej użytecznym taktycznie, gdy przeciwnik prezentował nieco większą klasę niż defensorzy Korony Kielce – to raz. Dwa – przy pełnym stadionie i sporej otoczce meczu wznosił się na jeszcze wyższy poziom. Widać było, że gość jest stworzony do takich meczów (231 minut w LM – dwa gole i dwie asysty!). W Dortmundzie był nawet o krok od hat-tricka, piłka po jego lobie trafiła jednak w poprzeczkę. Najbardziej w pamięci pozostanie nam ta bramka:

Luz, bezczelność, fajerwerki. To jest to.

STRZAŁ W STOPĘ

No i historia najnowsza, czyli pożegnanie, które sprawiło, że – nazwijmy to eufemistycznie – nie wysyłalibyśmy Prijovicia do „Jednego z dziesięciu” jako pewniaka do wygranej. Gdy tylko przyszła za niego oferta z Chin – oszalał. Szybko udzielił „Super Expressowi” wywiadu, w którym zapowiedział, że jego misja w Warszawie już dobiegła końca i w zasadzie to już czeka ze spakowaną walizką. Nie spodobało się to władzom Legii, którym nie uśmiechało się puszczać piłkarza za kwotę zaproponowaną przez Chińczyków. W efekcie Szwajcar sam skomplikował sobie sytuację w klubie. Gdyby został w Legii, prawdopodobnie odwiedzałby miasta pokroju Tomaszowa Mazowieckiego. Trzeba było naprędce szukać innego pracodawcy.

W efekcie transfer do PAOK-u. Chiny to może nie są, ale to wciąż lepsze otoczenie niż rezerwy Legii, wciąż wyższa pensja niż w Warszawie (przynajmniej na papierze).

Co tu kryć – liczymy, że ten ananas jeszcze kiedyś trafi na nasze podwórko. Niezły piłkarsko i barwny poza nim – takie połączenia lubimy najbardziej.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

42 komentarzy

Loading...