Reklama

Inne oblicze chińskiego futbolu. Jak naprawdę wygląda piłkarska rewolucja?

redakcja

Autor:redakcja

05 stycznia 2017, 19:01 • 15 min czytania 31 komentarzy

Oscar przechodzi z Chelsea do Szanghaj SIPG za 60 milionów euro. Na dniach do Tianjin Quanjian ma dołączyć Axel Witsel, za którego beniaminek chińskiej ekstraklasy wykłada 25 baniek dla Zenita i 18 za sezon dla samego Belga. Carlos Tevez w Szanghaj Shenhua otrzymuje kontrakt gwarantujący mu 34,5 miliona funtów za rok gry. Ofertę, jaką rzekomo dostał Cristiano Ronaldo na razie wkładamy gdzieś do działu „beletrystyka”, ale i tak strach pomyśleć co będzie dalej.

Inne oblicze chińskiego futbolu. Jak naprawdę wygląda piłkarska rewolucja?

Zaraz zaraz, strach? Na to uczucie powołuje się spora część kibiców. Ba, podobną narrację przyjmują nawet wielkie futbolowe autorytety, na przykład Antonio Conte. – Chiński rynek transferowy stwarza ogromne zagrożenie. Nie chodzi tylko o Chelsea, lecz cały świat – komentował po ogłoszeniu sprzedaży Oscara przez The Blues.

Nie do końca wiadomo, jaki rodzaj niebezpieczeństwa miał na myśli Włoch, ale żadna z interpretacji nie wygląda jak wyrok śmierci dla klubu tak silnego i stabilnego jak ten Romana Abramowicza. Może jedynie pojawienie się konkurencji w walce o poszczególnych zawodników? Hipotetycznie, taki Willian wcale nie musiałby trafić na Stamford Bridge, gdyby jakiś czas temu przyszło powiedzmy Jiangsu i zaoferowało mu więcej niż londyńczycy. Bo że akurat on kieruje się pieniędzmi, to żadna nowość. W 2013 roku do Anży Machaczkała nie poszedł bynajmniej ze względu na poziom sportowy.

Reklama

Jest też scenariusz przewidujący postawienie Europy pod ścianą i zmuszenie jej do utworzenia Superligi, o czym pisał niedawno Leszek Milewski. Z drugiej strony akurat Chelsea takie rozwiązanie byłoby wręcz na rękę. Czego więc tu się bać?

Wręcz przeciwnie, ci co mają w zwyczaju płacenie za zawodników po kilkanaście lub kilkadziesiąt milionów powinni się nawet cieszyć. Wzmożona aktywność Chińczyków oznacza bowiem pojawienie się nowych środków na europejskim rynku transferowym, co może pozytywnie wpłynąć na sytuację ekonomiczną niektórych klubów. Dzięki temu znacznie łatwiej będzie im spełnić wymogi finansowego fair play, da większą swobodę w dokonywaniu kolejnych zakupów, a tym biedniejszym pomoże spłacić długi lub odciąży budżety płacowe.

To raczej nie wygląda na psucie rynku, a właśnie taki argument wysuwają kibice negatywnie nastawieni wobec działań Państwa Środka. Warto jednak dostrzec, iż jest to jedynie przedłużenie trendu, jaki miał swój początek na Starym Kontynencie. O „chorych sumach” mówiono i pisano w czasach, kiedy w 1975 roku Napoli zapłaciło ponad milion funtów za niejakiego Giuseppe Savoldiego. Podobnie było 17 lat później, kiedy Jean-Pierre Papin za 10 milionów zamienił OM na Milan oraz w 2009, gdy Real Madryt zapłacił 93 bańki za Cristiano Ronaldo.

Dziś podobne lub ciut mniejsze sumy są na porządku dziennym, więc dlaczego tak otwarcie krytykuje się jedynie Chińczyków? W czym pod tym względem lepsi są Królewscy, Barcelona, PSG, Manchester City i United? Albo w ogóle Anglicy? Gdy dostali zastrzyk gotówki z nowej umowy dotyczącej praw telewizyjnych też zaczęli przepłacać na potęgę. Nawet kluby z Championship potrafią zapłacić za zawodnika przeszło 10 milionów. Matt Richie, Ross McCormack, Steven Naismith, Dwight Gayle… Sami wirtuozi.

Wracając do Chin – w ich przypadku kwestia ciągłego windowania cen nie jest jednak tak zero-jedynkowa jakby się wydawało. Oni po prostu muszą wydawać takie ogromne pieniądze, żeby przyciągnąć do siebie:

1.Lepszych piłkarzy

Reklama

2. Kibiców
3. Uwagę mediów

4. Reklamodawców i sponsorów

Tych pierwszych na razie nie przekonają przecież poziomem sportowym, choć niebawem może się to zmienić. Już teraz w CSL występuje tylu uznanych i utalentowanych graczy, że nie sposób przejść obok nich z całkowitą obojętnością. Drugą i trzecią grupę przyciąga właśnie ta pierwsza, Proste jak drut: w Warszawie ostatnio chodzi się na Odjidję-Ofoe, w Kantonie na Goularta. Reklamodawcy i sponsorzy natomiast pojawiają się w Chinach w sposób naturalny – skoro w Chinach są tak ogromne pieniądze oraz naprawdę duże zainteresowanie, to warto tam wypromować swoją markę, samemu sporo zarobić, a także pozwolić zarabiać klubom. Wykorzystał to chociażby Nissan – za możliwość umieszczenia reklamy na strojach Guangzhou Evegrande zapłacił mu 19 milionów dolarów. Podobne kwoty otrzymują niektóre kluby Premier League!

 

 

Duży wpływ na obrót ogromnymi sumami ma też fakt, iż w CSL gra się systemem wiosna-jesień. To sprawia, że ekipy z ChRL mają utrudnione zadanie w sprowadzaniu graczy na zasadzie wolnych transferów, bo ich koniec sezonu nie zbiega się z „naszym”. Kluby europejskie natomiast nie chcą znacznie osłabiać się w trakcie rozgrywek, dlatego stawiają wysokie ceny zaporowe, żeby w ten sposób zrekompensować straty personalne.

Trudno też oprzeć się wrażeniu, że cały ten chiński szok transferowy jest nieco sztucznie nadmuchany. Ma to bezpośredni związek z aspektem opisanym wyżej, czyli okresem, kiedy aktywność wschodnich bogaczy znacznie się zwiększa – zimą. W tym czasie w Europie praktycznie nikt nie robi wielkich zakupów. Zdarzają się strzały typu przenosiny Juana Maty z Chelsea do Manchesteru United, czy Andre Schurrle do Wolfsburga, ale to żadna reguła. Inaczej sprawa ma się latem (co można łatwo sprawdzić na transfermarkcie). Czy wówczas przenosiny Oscara do SIPG wyglądałyby równie efektownie, spektakularnie lub – jak kto woli – głupio? Na pewno byśmy je odnotowali, ale prędzej zgubiłyby się w natłoku innych drogich transferów. Zimą natomiast tego typu ruchy są znacznie bardziej wyeksponowane, co niesłusznie potęguje ich skalę. Jaki z tego wniosek? Porównywanie zimowego okna europejskiego z azjatyckim pod tym względem nie ma większego sensu.

W tym kontekście dużo większą uwagę należy zwrócić ku polityce narodowościowej, jaka została narzucona na CSL przez Azjatycką Konfederację Piłkarską. Przepisy przewidują bowiem, iż w każdym chińskim zespole w najwyższej klasie rozgrywkowej może grać jedynie pięciu obcokrajowców, z czego dodatkowo jeden musi posiadać azjatyckie obywatelstwo. Kluby z Państwa Środka wykorzystują ten fakt, ponieważ dzięki niemu są w stanie zaoferować więcej pieniędzy za jedną gwiazdę, niż gdyby w jej miejsce miano sprowadzić pięć. Między zawodnikami zagranicznymi a miejscowymi istnieje też przepaść w zarobkach, co dodatkowo wzmaga zjawisko, ale jednocześnie równoważy budżety płacowe. Ład finansowy nie zostaje tu w żaden sposób zachwiany.

Same ograniczenia narodowościowe są zresztą bardzo korzystne dla Chińczyków z perspektywy szkolenia, bo de facto na ten aspekt właśnie zamierzają położyć największy nacisk w swojej futbolowej rewolucji. W ten sposób minimalizują ryzyko, iż zagraniczni piłkarze będą blokować im miejsce w zespole, a z drugiej strony ich obecność – dzięki doświadczeniu, umiejętnościom taktycznym i technicznym – pomoże rodzimym zawodnikom szybciej się rozwijać.

wiki

To jest zresztą sedno całego problemu. Dlaczego tak dużo narzeka się na horrendalne sumy, które wydają kluby z ChRL, a tak mało mówi się na przykład o ich inwestycjach w szkolenie?

Chińczycy są zresztą bardzo świadomi tego jak dużo pracy ich czeka, jakie są ich największe braki. Ogromny problem mają chociażby z bramkarzami. W przeciągu roku do seniorskiej reprezentacji powołania dostawało 13 golkiperów! Dlatego też wprowadzili przepis pozwalający grać na tej pozycji w CSL jedynie rodzimym zawodnikom. Nie ma przecież lepszych okoliczności do nauki niż regularna gra na najwyższym osiągalnym poziomie. Coś co teraz ich ogranicza za jakiś czas może przynieść może nie kłopot bogactwa, lecz na pewno wymierne rezultaty.

Tamtejsi działacze, trenerzy, a nawet i zwykli rodzice dzieciaków też zdali sobie sprawię, że proces ten nie dokona się w jedną noc. Nie bez powodu ci pierwsi szybko zrezygnowali z pomysłu ściągania do siebie emerytów typu Didier Drogba czy Nicolas Anelka, a zamiast tego postanowili zainwestować w talenty z Ameryki Południowej, takie jak Ricardo Goulart czy Roger Martínez. Podobnie negatywnie odebrano też na przykład wizytę Davida Beckhama, która miała miejsce kilka lat temu i miała na celu popularyzację futbolu wśród lokalnej młodzieży. – Oni nie znajdą rozwiązania w 3 lata, tylko w 30 – mówił Rowan Simmons, autor książki „Bamboo Goalposts” o historii chińskiej piłki, deprecjonując w ten sposób sens takich eventów. – Kiedy odwiedzają nas wielkie postacie, dzieciakom każe się grać w piłkę. Potem wielkie postacie wyjeżdżają, a dzieciaki znów nie robią nic – wtórował mu Ma Dexing, redaktor naczelny miejscowej gazety „Titan Sports”.

beckham

Trochę siłą zatem za promowanie futbolu wziął się rząd. To u nich normalne, głównie ze względu na ustrój, iż władza ingeruje we wszystko. Metody… Cóż, są tak samo kontrowersyjne, jak i ciekawe. Jedną z najważniejszych zmian było na pewno wprowadzenie piłki nożnej jako przedmiotu obowiązkowego do wszelkiego rodzaju szkół. Oprócz tego stworzono serię podręczników, z której adepci będą czerpać wiedzę na temat najpopularniejszego sportu na świecie – zakładamy, że opisano w niej głównie kwestie przygotowania fizycznego czy też taktycznego. Jak szeroko zakrojoną akcją jest ten projekt niech świadczy fakt, iż już teraz dotyczy on ponad 17 milionów uczniów.

W tę stronę, choć w znacznie bardziej „cywilizowany” sposób, idą oczywiście kluby, a na ich czele Guangzhou Evergrande, tamtejszy potentant. Powiedzieć o Tygrysach z południa [przydomek Guangzhou – przyp. red], że mają „mają rozmach skurwisyny”, to jak nie powiedzieć nic. Przy budowie i tworzeniu swojej akademii współpracują z Realem Madryt (choć oficjalnie Florentino się tego wypierał), dzięki czemu pracuje tam ponoć około 20 hiszpańskich szkoleniowców. Tym najbardziej znanym jest chyba Fernando Sanchez Cipitria, który wcześniej prowadził drużynę Juvenilu Królewskich.

1218efff8ce41334268896c92864777d

Prawdziwy obraz tego, na jaką skalę działa akademia Guangzhou pokazuje jednak dopiero jej rzeczywisty ogrom. Wygląda niczym Hogwart, ale jej adepci ganiają za futbolówką, a nie złotym zniczem. Została zbudowana za 185 milionów dolarów i o dziwo tym razem złamanego grosza nie dorzucił rząd. W jej skład wchodzi między innymi gigantyczny internat, lecz nie każdy może się w nim znaleźć – zaproszenia rozsyła klub, po wcześniejszej rekomendacji skautów pracujących na terenie całego kraju. Gwoli ścisłości przypominamy, iż powierzchnia Chin jest 30-krotnie większa niż Polski.

Ogromny postęp poczyniono w ostatnich latach także w Szanghaju, o czym na łamach Weszło opowiadał trener Andrzej Strejlau. – W Shenhua mieliśmy tylko jedno boisko, które wcześniej było żużlowe, dopiero my zrobiliśmy z niego trawiaste. Zaproszono mnie do Chin po 10 latach i byłem w szoku – piękny campus, oświetlenie, równa nawierzchnia, 10 boisk… Szalony przeskok!

To jednak Guangzhou stawia poprzeczkę najwyżej, ponieważ boisk treningowych ma 80.

A view shows some of the 50 pitches at Evergrande soccer academy in Qingyuan, southern China December 3, 2015. Picture taken December 3. REUTERS/Tyrone Siu

Ma też chyba najbardziej restrykcyjne reguły. W swoje kręgi nie przyjmuje dzieci innych narodowości, bowiem docelowo szatnia Tygrysów z Południa ma być w 100% chińska. Co prawda nikt tam sobie deadline’ów w tej kwestii nie stawia, choć w mediach przebąkuje się o roku 2020. Czy to realny termin? Śmiemy wątpić, ale jak to mawia Gary Neville klasyk: sky is the limit. Tak czy inaczej jest to inicjatywa godna pochwały. Już teraz w akademii zrzeszonych zostało ponad dwa tysiące dzieciaków, a ich liczba ma wciąż rosnąć.

Życie w niej podporządkowane zostało futbolowi niemal w każdym detalu, lecz jednocześnie dba się tam o podstawowe wykształcenie dzieci, bo przecież nie wszystkie zostaną zawodowymi piłkarzami. Dużą uwagę zwraca się więc na naukę języków obcych, co zresztą w ogóle do tej pory było mało popularne w Państwie Środka. Chińczycy zauważyli jednak, że znajomość języków może w przyszłości pomóc wszystkim dzieciakom. Jeśli w ich szeregach pojawi się Yao Ming – wzór sportowca pod względem rozwoju kariery, lecz… koszykarz – to zapewne prędzej czy później trafi do Europy, a do właściwej aklimatyzacji potrzebny będzie mu angielski, hiszpański czy niemiecki. Z kolei ci co (wybitnymi) piłkarzami nie zostaną, wejdą na rynek pracy z dodatkowym argumentem w swoim CV.

Dla nas to zupełnie normalne, ale w Chinach dostrzegają jeszcze jedną wielką zaletę oraz szansę w sposobie funkcjonowania futbolowych akademii. Jeden z dzienników w Guangzhou szczególnie podkreślał bowiem rolę tego typu ośrodków w rozwoju społecznym chińskiej młodzieży. Tym razem w osiągnięciu celu ma pomóc po prostu to, że młodzi piłkarze nie mieszkają w „jedynkach”, lecz pokojach czteroosobowych. Brzmi absurdalnie? Coś jednak musi być na rzeczy, skoro problem zauważają obcokrajowcy. Ostatnio w rozmowie z Weszło mówił o tym chociażby Marek Zub, który pracuje w Shenyang Urban (trzeci poziom rozgrywkowy):

„Przytoczyli mi przysłowie: «Jeden Chińczyk potrafi rozwinąć w sobie siłę smoka, a trzech Chińczyków to tylko trzy owady». Oni nie mają zdolności do współpracy, nie potrafią – dotyczy to nie tylko sportu – koordynować działań zespołu. Każdy chiński zawodnik umie biegać, skakać i kopać piłkę, lepiej lub gorzej, ale problem zaczyna się, gdy muszą zrobić coś wspólnie. Nie mają też w sobie kreatywności, którą my mamy, co wynika z wychowania – ich światopogląd, od przedszkola do posady w państwowych firmach, jest bardzo ograniczony i ukierunkowany na bardzo dobrą pracę odtwórczą.”

1-2

Na ich szczęście w porę zorientowali się, iż w kwestii futbolu bardziej warto odtwarzać europejskie standardy, niż się na nich zamykać. To też dla nich całkiem nowe podejście do sprawy, bo przez lata dumnie odcinali się od reszty świata. Uważali chyba, że skoro ich kultura jest jedną z najstarszych na świecie, to i w piłce nożnej nie potrzebują żadnych wzorców. Była to jednak samonapędzająca się spirala – trenerzy mieli ogromne problemy z załatwieniem sobie jakichkolwiek staży, podobnie zresztą było z samymi zawodnikami.

Dopiero od kilku lat sytuacja zaczęła ulegać dynamicznym zmianom. W końcu i mając na myśli piłkę nożną wzięli sobie do serca maksymę Konfucjusza: „Co usłyszę, to zapomnę. Co zobaczę, to zapamiętam. Co sam zrobię, tego się nauczę”. Bardzo prężnie w tej kwestii już jakiś czas temu zaczął działać Szanghaj Shenhua, który w 2011 roku nawiązał bliską współpracę z Atlético Madryt. Kluby te stworzyły razem projekt „Drużyna dla świata”, a jego podstawowym założeniem była organizacja systemu wymian dla juniorów. Dla Chińczyków natomiast jeszcze ważniejszy stał się inny aspekt współdziałania – możliwość wysłania trenerów do Hiszpanii, by ci uczyli się metod szkoleniowych od trenerów pracujących w różnych sekcjach Los Colchoneros, w tym także samego Diego Simeone.

Chińska młodzież z kolei najbardziej skorzystała na tak zwanym „Projekcie Wanda”, którego powstanie datuje się na 2010 rok. Kieruje nim Wang Jianlin, właściciel przedsiębiorstwa Dalian Wanda Group, do spółki z kilkoma klubami z Hiszpanii – Villarrealem, Valencią oraz wcześniej wspomnianym Atlético. W ramach tejże współpracy do wyżej wymienionych co rok trafia grupa wyselekcjonowanych wcześniej, najbardziej utalentowanych juniorów (30, po 10 do każdego klubu), którzy wcześniej przeszli przez system castingów rodem z talent show. – Są bardzo zdyscyplinowani i skoncentrowani na nauce tego, co jest esencją hiszpańskiego futbolu. Kilku z nich ma szansę na zrobienie kariery w Europie, a już na pewno w Chinach – mówił swego czasu Angel Misis, trener ze szkółki Los Colchoneros. W aklimatyzacji pomaga im fakt, iż chodzą do tych samych szkół co miejscowe dzieci, trenują razem z nimi, a dodatkowo uczestniczą w organizowanych specjalnie dla nich wycieczkach, podczas których chłoną iberyjską kulturę.

at

Valencia i Villarreal znalazły się w gronie najchętniej współdziałających z Chińczykami klubów nie bez powodu. Zanim na Estadio Mestalla zawitał Peter Lim i jego świta, Nietoperze długo romansowały właśnie z Wangiem Jianlinem w celu przejęcia klubu, co jednak ostatecznie nie doszło do skutku. Z kolei marketingowcy Żółtej Łodzi Podwodnej jako jedni z pierwszych w Primera División postanowili uruchomić nową wersję oficjalnej strony Los Amarillos w języku chińskim.

Dziś mnóstwo klubów z Hiszpanii ma konotacje z różnymi przedsiębiorstwami rodem z Państwa Środka. Za przykład może tu posłużyć choćby Rayo, na koszulkach którego do niedawna widniało logo firmy Qbao z branży multimedialnej. Ten sam koncern sponsoruje zresztą Real Sociedad. Kiedy jeszcze w zeszłym sezonie obie ekipy rozgrywały ze sobą mecz, był on ironicznie reklamowany jako „Derbi Qbao”. Mimo to cel został osiągnięty – przedsiębiorstwo otrzymało rozgłos, a kluby pieniądze. Szczególnie korzystne warunki wynegocjowali sobie Baskowie. Według  Jokina Aperribaya, prezydenta Realu Sociedad, Chińczycy mają pokryć nawet do 25% kosztów renowacji Estadio Anoeta. W zamian natomiast Txuri Urdin przyjęli do Zubiety [akademia Realu Sociedad – przyp. red.] kilku młodych chińskich adeptów futbolu.

rsss

Jak łatwo zauważyć na takim modelu współpracy korzystają obie strony – jedni mogą zdobyć wiedzę i umiejętności praktyczne z dziedziny futbolu, drudzy zaś podbijają nowe rynki, zyskują rozgłos, a tym samym zyskują też kolejnych fanów oraz pieniądze. Bezcenną reklamę zrobiło sobie Altético sprowadzając Xu Xina z Szanghaju Shenhua. Szczególnie głośno zrobiło się o tym wydarzeniu na chińskim portalu społecznościowym Hupu, odpowiedniku facebooka, odwiedzanym codziennie przez około 730 milionów ludzi. Czy trzeba tu coś więcej dodawać?

2015_02_11_xu_xin

Ten niewiarygodnie ogromny materiał ludzki Chińczycy muszą jeszcze właściwie zagospodarować. Tylko i aż, ale w tym społeczeństwie naprawdę da się wyczuć głód futbolu. Z roku na rok, na stadiony ekip z CSL przychodzi coraz więcej osób, a średnia liczba osób na widowniach zbliżona jest do tej z Ligue 1! To jednak nic – prawdziwy kibicowski potencjał drzemiący w Chińczykach pokazują badania, według których rodzimą ligę śledzi jedynie 22% wszystkich fanów futbolu. Z drugiej strony w Państwie Środka dość popularne jest ponoć zjawisko brania zwolnienia lekarskiego po to, by… obejrzeć w telewizji mecz ulubionego zespołu piłkarskiego. Gdyby te same osoby udało się przyciągnąć na trybuny, CSL jeszcze bardziej urosłaby w siłę. O ile oczywiście niektóre kluby zdecydowałyby się udostępnić fanom całe areny. Często bywa bowiem tak, iż poszczególne sektory są po prostu zamknięte dla fanów. Tak dzieje się chociażby na stadionie drużyny Beijing Guo’an – choć może on pomieścić blisko 65 tysięcy ludzi, jeszcze nigdy nie został w pełni otwarty na mecz piłkarski. Warto wziąć to pod uwagę, kiedy ktoś zacznie mówić nam o pustych chińskich arenach.

* * *

„Ożywienie” chińskiego futbolu to konieczność potrzebna do spełnienia, by przemienić nasz kraj w potęgę sportową – miał powiedzieć Guardianowi przedstawiciel Xi Jinpinga, sekretarza generalnego ChRL. – W ten sposób zamierzamy realizować „chiński sen” – dodawał. Bo rzeczywiście, główny przedstawiciel Państwa Środka wydaje się mieć prawdziwego świra na punkcie futbolu. Podczas wizyt stricte politycznych chętnie pozuje z piłką przy nodze, a na jego postaci wzoruje się propagandowe komiksy, według których w przyszłości Chiny zorganizują i wygrają mundial. Najbliższy prawdopodobny termin jest jednak dość odległy – rok 2034.

cntv

Xi Jinping natomiast poszedł dalej niż tylko w proste PR-owe chwyty. Razem ze swoimi najbliższymi doradcami opracował bowiem program rewitalizacji ich ojczystego futbolu i rozpisał go na 50 punktów (jeśli macie wyjątkowo dużo czasu, z całością możecie zapoznać się tutaj → klik). Bardzo ważnym z nich i przełomowym w historii kraju – komunistycznym, podkreślmy – ma być ten dotyczący reformy Chińskiego Związku Piłkarskiego. Zakłada on demokratyzację struktur organizacji, a także całkowite wydzielenie jej z Generalnego Ministerstwa Sportu. Dla CFA przewiduje się zatem całkowitą reorganizację w hierarchii poszczególnych stanowisk, utworzenie odrębnego budżetu i niezależność finansową związku oraz autonomiczność w podejmowaniu decyzji co do dalszego rozwoju chińskiego futbolu oraz podejmowania współpracy międzynarodowej.

Byłoby to bezprecedensowe wydarzenie w historii ChRL, ponieważ dotychczas to rząd regulował niemal każdy aspekt funkcjonowania sportu w całym kraju.

* * *

Wszystko to brzmi całkiem różowo, ale Chińczycy mają oczywiście też swoje obawy. Te najpoważniejsze dotyczą korupcji, która przez lata wbijała kolejne gwoździe do trumny miejscowego futbolu – Jeśli CSL staje się coraz popularniejsza, to coraz więcej osób będzie pragnęło wpłynąć na jej kształt w sposób nielegalny – twierdzi Yao Ming z „Titan Sports”. – Walka z korupcją musi więc trwać, wciąż i wciąż – dodaje.

Wygląda na to, że w tym kolejnym wielkim skoku największymi wrogami Chińczyków będą oni sami.

MARIUSZ BIELSKI

Najnowsze

Komentarze

31 komentarzy

Loading...