Reklama

Słowik i Frączczak – dwóch gości, którzy rozbujali mecz w Szczecinie

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

09 grudnia 2016, 20:24 • 3 min czytania 0 komentarzy

Przez dobrą godzinę nie działo się kompletnie nic. Jedni i drudzy czaili się, rozmyślali, nie wiedzieli za bardzo jak rywala ukąsić. Wydawało się wręcz momentami, że na niektórych piłkarzy nałożono zakaz oddawania strzałów – mijały minuty, a celnych uderzeń prawie w ogóle nie mieliśmy okazji zobaczyć. Aż w końcu, na przestrzeni raptem minuty, padły dwie bramki, co otworzyło zawodnikom oczy. Wtedy bowiem okazało się, że sędzia wcale nie wytrzaska po łapach za próbę zdobycia gola, a i kopnięcie piłki w światło bramki nie kończy się klęczeniem na grochu.

Słowik i Frączczak – dwóch gości, którzy rozbujali mecz w Szczecinie

Obie drużyny zaczęły dziś w sposób, jaki fachowo określa się „wzajemnym badaniem”, ewentualnie „piłkarskimi szachami”, a tak po prawdzie to jest to zwykły marazm i brak pomysłu na rozegranie akcji. Piłkę w posiadaniu mieli przede wszystkim gospodarze, ale pożytek robili z niej taki jak łysy z grzebienia. Niby rozgrywali akcję od tyłu, niby próbowali cokolwiek skonstruować, ale albo kończyły się te męczarnie niecelnym długim zagraniem na skrzydło, albo na przykład zablokowaną wrzutką.

Sytuacji było tyle, co kot napłakał. Raz fatalnie piłkę wyprowadzał Kubicki, który celnym podaniem obsłużył… Murawskiego, ale pomocnik Pogoni walnął nieznacznie obok bramki. Z dystansu próbował też Tosik, ale uderzył nie dość, że niecelnie, to jeszcze tak anemicznie, jak gdyby wyjazd do Szczecina poprzedził trzydniową głodówką. Praktycznie najlepszą sytuację do strzelenia gola w pierwszej połowie miał Kamil Drygas – dobra centra z rzutu rożnego, rozgrywający szczecinian przeskakujący rywali, ale też trafiający dobry metr nad bramką Polacka.

Wydawało się, że w przerwie któraś z drużyn zdecyduje się przerwać tę beznadzieję, że zwłaszcza Pogoń zdecyduje się na własnym stadionie dać rywalowi wycisk i odesłać do Lubina w ponurych nastrojach. Nic jednak z tych rzeczy, bo zanim szczecinianie zdążyli podjąć decyzję o tym, w jaki sposób akcję zorganizować i którędy zaatakować, to przyjezdni zdążyli już poustawiać się z tyłu, pyknąć partyjkę w „Miasta i państwa” i wypić po herbacie.

Nuda, nuda, nuda. Przeraźliwa nuda i absolutnie wyczerpane pokłady kreatywności. Aż wreszcie sytuacja niepozorna – dośrodkowanie w stronę bramki Pogoni, piłka leci dobrych kilka sekund w ręce Słowika, a po chwili… trzepocze już w siatce. Jak? Dlaczego? Też zadawaliśmy sobie te pytania, oglądając powtórki, na których bramkarz Pogoni wypuszcza piłkę z rąk, trącając ją na nogi Buksy. Totalna kompromitacja.

Reklama

Zagłębie jednak nie zdążyło za długo poświętować – zanim się jeszcze lubinianie otrząsnęli, Murawski klepnął do Rapy (super mecz Rumuna!), ten zgrał do Frączczaka, a niezawodny napastnik Pogoni doprowadził do wyrównania. I nagle obie drużyny się obudziły. Raz zaczęli atakować jedni, a raz drudzy. Raz na wyżyny wspinać musiał się Słowik, a raz Polacek. I choć do końca meczu gole już w ogóle nie padły, to te całkiem niezłe pół godziny jako tako zrekompensowało nam 60 minut, w trakcie których bardziej wartościowym zajęciem byłoby podlewanie kwiatków i ogarnięcie zaległego prasowania.

JGzp2nI

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...