Reklama

Dziś z Ibrą łączyło go coś więcej niż tylko kucyk…

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

22 listopada 2016, 23:39 • 3 min czytania 0 komentarzy

Mecz Legii Warszawa z Borussią Dortmund był bardziej szalony niż wszyscy goście zakładu w Tworkach razem wzięci. W związku z tym wyciąganie daleko idących wniosków na jego podstawie może wydawać się nie najlepszym pomysłem, ale jedno musimy odnotować na pewno, choćby się waliło i paliło – to był wielki wieczór Aleksandara Prijovicia. Już nie tyle coraz śmielej wychodzi z cienia Nemanji Nikolicia, on co drugim zagraniem krzyczy, że teraz nastał jego czas. 

Dziś z Ibrą łączyło go coś więcej niż tylko kucyk…

Po raz 11. zameldował się w tym sezonie w pierwszym składzie Legii, jednak biorąc pod uwagę tylko mecze za kadencji Jacka Magiery, mówimy dopiero o drugim takim występie. Za Hasiego zdecydowanie dołował (1 gol i 2 asysty). Powiecie: „jak cała drużyna!”. No nie do końca, bo jego główny rywal do gry na szpicy strzelił za czasów albańskiego szkoleniowca 9 bramek. Początkowo Prijović u Magiery nie grał wcale, lecz zanim zdążyły się rozhulać teorie na temat odstawienia piłkarza od składu, trener w wywiadzie z nami wytłumaczył, że chodziło o względy zdrowotne i podkreślił, że na Prijovicia mocno liczy. Już wtedy miał ku temu solidne podstawy…

– mecz z Koroną: 35 minut na boisku, gol i „asysta” przy bramce samobójczej Rymaniaka,
– mecz z Realem: 12 minut na boisku, asysta przy golu Moulina,
– mecz z Cracovią: 52 minuty na boisku,
– mecz z Jagiellonią: 13 minut na boisku, gol i „asysta” (Kucharczyk dobił jego strzał),
– mecz z Borussią: 68 minut na boisku, dwa gole.

Czyli jeśli uwzględnimy udziały przy bramkach, które nie są definicyjną asystą (przynajmniej u nas), wychodzi na to, że za kadencji Magiery ma on udział przy bramce co… niecałe 26 minut.

Jeszcze raz: co niecałe 26 minut.

Reklama

Chyba nie ma na świecie piłkarza, który potrafiłby utrzymać taki wynik na dłuższą metę, ale nie ma też szkoleniowca, który mógłby sobie pozwolić na zlekceważenie takiego wyniku na takim dystansie.

No a umówmy się, dziś mogło być jeszcze piękniej. Prijović mógł przykryć chyba najlepszy występ indywidualny zawodnika polskiego klubu w pucharach w ostatnich latach. Czyli hat-trick Atjomsa Rudnevsa z Juventusem. To byłoby coś. Zaczął od bramki stadiony świata, do niej pijemy w tytule:

Nie zdziwilibyśmy się, gdyby po meczu „Ibra” otrzymał kilka jajcarskich sms-ów o treści: „Stary, co ty robiłeś w Dortmundzie?!”. Drugie trafienie to też klasa Prijovicia, umiejętnie się zatrzymał, zgubił krycie, ruchem ciała zasugerował Bereszyńskiemu, gdzie chce dostać piłkę. I szkoda tylko ten jednej sytuacji. Byłoby 3-3. I nawet jeśli wątpliwe, by w większym stopniu wpłynęło to na rezultat końcowy, bo Legia i tak by przegrała, to poprzeczka trochę zmienia jego ocenę. Czytaj – wyklucza wszelkie rozważania nad wystawieniem mu „10” za ten występ.

Ale nie zmienia tego, że nawet za 40 lat, gdy chłop będzie siedział już w bujanym fotelu i odpowiadał wnukom o czasach kariery, to na pewno wspomni o tym wieczorze jako o jednym z najlepszych, jakie przeżył. Choć oczywiście życzymy mu tego, by najlepszy mecz dopiero rozegrał. Na pewno dziś nie tyle zrobił kroczek w kierunku pierwszego składu, co skoczył w stylu Carla Lewisa.

Reklama

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...