Reklama

Legia ma Real. A co inne kopciuszki będą wspominać przy kominku?

redakcja

Autor:redakcja

05 listopada 2016, 10:04 • 7 min czytania 0 komentarzy

Choć naocznych świadków była ledwie garstka, nie mamy wątpliwości, że za kilkadziesiąt lat przy kominku, tak jak dziś warszawscy i okoliczni dziadkowie opowiadają wnukom o legendarnym Lucjanie Brychczym, tak przyszli będą wspominać o zdejmującym pajęczynę z bramki Keylora Navasa Vadisie Odjidjy-Ofoe czy pokonującym Kostarykanina szpicem Miroslavie Radoviciu. Ale nie tylko kibice Legii mieli swój moment chwały w Lidze Mistrzów. Innym maluczkim europejskiej piłki również udawało się nie raz i nie dwa utrzeć nosa największym. I oni też zdecydowanie mają co wspominać.

Legia ma Real. A co inne kopciuszki będą wspominać przy kominku?

Maccabi Hajfa: 3:0 z Manchesterem United (2002/2003)

Niezapomniana. Słynna. Niezwykła. Wygraną Maccabi Hajfa nazywano na wiele sposobów, a każdy z nich – w pełni zasłużony. Niech wymienianie składów będzie domeną Tomasza Hajty, ale tutaj nie sposób nie przypomnieć, w jakim zestawieniu United zagrali w Nikozji. Lopez, Gary Neville, Phil Neville, Ferdinand, Scholes, Solskjaer, Forlan, O’Shea, Fortune, Silvestre, Richardson. Kawał drużyny, nawet jeśli na potyczkę z mistrzem Izraela nie wybrali się Fabien Barthez, David Beckham, Ruud van Nistelrooy czy Ryan Giggs.

Ten kawał drużyny Maccabi wgniotło w ziemię. To nie było wydarte dzikim fartem 3:0, a spotkanie, w którym gospodarze oddali więcej celnych strzałów i aż trzy z nich potrafili zamienić na bramki. Większość zawodników tamtego październikowego wieczora osiągnęło szczyt kariery, mało który poszedł wyżej. W zasadzie tylko Yakubu Ayiegbeni miał później szansę jeszcze wielokrotnie mierzyć się z „Czerwonymi Diabłami” jako zawodnik Portsmouth, Middlesbrough, Evertonu czy Blackburn.

Wtedy nie miało to znaczenia. Liczyło się trzy do koła z wielkim Manchesterem United.

Reklama

BATE Borysów: 3:1 z Bayernem Monachium (2012/2013)

Tę historię pewnie wszyscy znacie, ale brzmi tak pięknie, a jednocześnie tak nieprawdopodobnie, że nie możemy sobie jej podarować.

Arciom, 32-letni taksówkarz z Mińska postanowił, że wbrew jakiejkolwiek logice postawi przed pierwszą kolejką Champions League 5 milionów rubli na wygraną BATE Borysów nad Lille. Wyszydzany przez kolegów, którzy docinali mu z powodu przehuśtania kasy w tak naiwny sposób usiadł przed telewizorem i z każdą chwilą uśmiechał się coraz szerzej. Po raz pierwszy w szóstej minucie, gdy Wołodko pokonywał Landreau. Drugi raz – piętnaście minut później, gdy Rodionow podwyższał na 2:0. Pełnię szczęścia, którego nie zmącił gol Chedjou z drugiej połowy osiągnął natomiast, gdy w 43. minucie Ołeknowicz zapakował gola na 3:0.

Postanowił, że na tym nie poprzestanie. Że zrobi coś jeszcze bardziej szalonego i kolejnych 5 milionów postawi na to, że BATE w drugiej kolejce ogra także Bayern Monachium. Czujecie ten absurd? Bayern z Neuerem, Robbenem, Riberym, Mandzukiciem, Kroosem, Muellerem… Ten Bayern miał przegrać z kolegami Aleksandra Hleba. Dobre sobie!

Z tym, że przegrał. 1:3.

Reklama


APOEL: 1:0 z Lyonem (2011/2012)

Tak naprawdę tutaj powinniśmy wpisać wszystkie spotkania APOEL-u w tamtej edycji Champions League, ale trzymając się konwencji, wybieramy to, które dało Cypryjczykom historyczny awans do ćwierćfinału. Po 0:1 we Francji nikt nie mógł się spodziewać, że APOEL jeszcze cokolwiek ugra, jakby zapominając o tym, że to właśnie za jego sprawą wcześniej z grupy nie wyszły Porto i Szachtar Donieck. Że to Lyon skończył jesienne zmagania na drugim miejscu, a klub Ivana Trickovskiego, który w serii jedenastek z Francuzami nie pomylił się w kluczowym momencie, tuż po pudle Lacazette’a, przystępował do losowania 1/8 finału z pole position.

Dziewięć minut starcia w Nikozji i szok numer jeden – gol Manduki. obecnie dyrektora sportowego APOELU. Ponad dwie godziny później już nie szok, nie sensacja, a coś, co trudno w ogóle opisać słowami. Francuzi wracają na Stade Gerland z pustymi rękami. To drużyna Helio Pinto i Ivana Trickovskiego, a nie ta, w której grają Hugo Lloris, Lisandro Lopez czy Dejan Lovren podejmie w kolejnej rundzie madrycki Real.

Dinamo Zagrzeb: 2:1 z Arsenalem (2015/2016)

2016/2017 – 0 wygranych, 0 remisów, 4 porażki, 0:12
2015/2016 – 1 wygrana, 0 remisów, 5 porażek, 3:13
2012/2013 – 0 wygranych, 1 remis, 5 porażek, 1:13
2011/2012 – 0 wygranych, 0 remisów, 6 porażek, 3:22

Bilans czterech ostatnich awansów Dinama Zagrzeb do Champions League jest tragiczny. 20 porażek w 22 meczach, 60 bramek straconych i tylko 7 strzelonych. Ale jest w tym wszystkim jeden, wielki pozytyw. Pięknego wrześniowego wieczora okazało się, że Eduardo może puścić mniej bramek niż Petr Cech, że Junior Fernandes potrafi być skuteczniejszy od Oliviera Giroud, a Josip Pivarić od Alexisa Sancheza. Że obrona złożona z Pinto, Sigaliego, Taravela i wspomnianego Pivaricia może dopuścić Arsenal do mniejszej liczby strzałów niż kwartet Debuchy, Koscielny, Gabriel, Gibbs zawodników Dinama Zagrzeb.

Że rzeczone Dinamo może w pierwszej kolejce Ligi Mistrzów ograć „Kanonierów” 2:1.


FC Zurich: 1:0 z Milanem na San Siro (2009/2010)

Jeśli po nocach nie katujecie z ogromną pasją starych wersji Football Managera, ewentualnie nie szukacie skrótów z lig skandynawskich przełomu wieków, Hannu Tihinena kojarzyć pewnie nie będziecie. Jest jednak ktoś, komu do dziś Fin może się śnić po nocach. Przez całą karierę stoper tułał się po klubach co najwyżej przeciętnych – maks to były cztery lata w Anderlechcie. Na zakończenie jednak napisał swoją romantyczną historię. O tym, jak wychodzi na San Siro, jak po meczu podaje sobie ręce z Ronaldinho, z Andreą Pirlo, z Filippo Inzaghim i to on schodzi do szatni jako zwycięzca. To on, w ostatnim sezonie w karierze, ucisza San Siro, strzelając w jednej z największych świątyń futbolu bramkę piętką (!) i sprawia, że w drugoligowym obecnie FC Zurich jego nazwisko przypominane jest po dziś dzień.


Artmedia Petrzałka: 3:2 z FC Porto na Estadio do Dragao (2005/2006)

Jednej wygranej. Choćby w rewanżu u siebie z FC Porto w ostatniej kolejce. Tyle brakowało Artmedii, by wyjść z grupy Champions League i napisać jedną z najbardziej niezwykłych historii pucybuta, który w kilkanaście tygodni stał się piłkarskim milionerem. Trudno jednak w podobnym zestawieniu nie wspomnieć heroicznego boju w Portugalii, przeciwko zwycięzcy rozgrywek sprzed nieco ponad roku. Estadio Do Dragao nadal pamiętało, jak Jose Mourinho prowadził „Smoki” od wygranej do wygranej, inspirował je do rozkładania na łopatki Manchesteru United, Lyonu czy AS Monaco.

I to samo do Dragao musiało znieść gorycz porażki z mistrzem Słowacji. Z klubem, który obecnie występuje w III lidze. Który od tamtych pamiętnych chwil w elicie zaliczył niebywały zjazd, ale który tamtego wieczora w Porto rozsmakował się w zwycięstwie nad absolutnym faworytem. Który w 39. minucie przegrywał już 0:2, a który po bramce Borbely’ego z 74. minuty schodził do szatni jako wielki zwycięzca.


CFR Cluj: 1:0 z Manchesterem United na Old Trafford (2012/2013)

Zrzut ekranu 2016-11-03 o 20.22.07

Przez trzy długie lata w europejskich pucharach nikt nie potrafił znaleźć sposobu na „Czerwone Diabły” na ich terenie. Próbowało wielu:

– AC Milan
– Bayern Monachium
– Valencia
– Glasgow Rangers
– Bursaspor
– Marsylia
– Chelsea
– Schalke
– Benfica
– FC Basel
– Otelul Gałacz

I nic. A wystarczyło posłać po CFR Cluj. Wystarczył ten niesamowity gol Luisa Alberto, by wreszcie zdobyć twierdzę Old Trafford:

Łudogorec Razgrad: 2:2 z Liverpoolem (2014/2015)

Tak jest, było w Lidze Mistrzów spotkanie, w którym między innymi bramka obecnego piłkarza Korony Kielce dawała prowadzenie z Liverpoolem i przyczyniła się do zarobienia punktu w starciu z pięciokrotnym zdobywcą Pucharu Mistrzów. I to wcale nie tak dawno, bo ledwie dwa sezony temu.

Ba, Daniemu Abalo, bo o nim mowa, w pierwszym składzie partnerował wtedy Michaił Aleksandrow, a więc drugi dobry znajomy z boisk ekstraklasy. Z boisk Ligi Mistrzów w sumie też. Nie wiemy, jakim cudem zespół z nimi w składzie, zespół którego największą gwiazdą był wtedy chyba sprowadzony z drugoligowego brazylijskiego Bragantino Marcelinho (zresztą nadal jest), mógł podnieść ciśnienie Brendana Rodgersa, ale zrobił to. Skutecznie i dość brutalnie, bo wydzierając wygraną w 88. minucie za sprawą trafienia Georgiego Terziewa. Dramaturgia? Łudząco podobna do tej środowej.

Maribor: 1:1 z Chelsea (2014/2015)

Dwa tygodnie po 0:6 w Londynie chyba tylko największy optymista mógł wierzyć w to, że Maribor nie zostanie drugi raz zmiażdżony, wgnieciony w ziemię, użyty do wycierania podłogi przez Chelsea.

Ujmijmy to tak: jeżeli ktoś postawił wtedy pieniądze na pewniaczka, jakim wydawała się być wygrana „The Blues”, to szczerze współczujemy. Oglądając ten mecz skrócił sobie życie o ładnych parę lat. Nieważne, że Chelsea była irytująco nieskuteczna, a na bramkę Ibraimiego potrafiła odpowiedzieć jedynie trafieniem Maticia. Pal sześć nawet nieuznanego prawidłowego gola Diego Costy. W końcówce „The Blues” dostali bowiem gwiazdkę z nieba. Karnego dla Edena Hazarda, którego statystyka kariery w tamtej chwili wyglądała następująco: 27 wykorzystanych jedenastek, 3 zmarnowane. 90-procentowa skuteczność nie miała prawa zawieść.

Zawiodła. Maribor nie wyszedł z grupy, nie wygrał choćby meczu, ale do tych kilku siwych włosów, które przybyły na głowie Jose Mourinho tamtej nocy, prawo rościć mogą sobie tylko oni.


FC Kopenhaga: 1:0 z Manchesterem United (2006/2007)

Czwarta kolejka Champions League. Tabela przed spotkaniem wygląda następująco:

1. Manchester United – 9 pkt
2. Celtic – 6 pkt
3. Benfica – 1 pkt
4. Kopenhaga – 1 pkt

Teoretycznie nic nie ma się United prawa spieprzyć. W praktyce – „Czerwone Diabły” najpierw wróciły na tarczy z Kopenhagi, później z Glasgow i zaczęło się robić naprawdę nieciekawie:

1. Celtic – 9 pkt
2. Manchester United – 9 pkt
3. Benfica – 7 pkt
4. Kopenhaga – 4 pkt

A wszystko dlatego, że podopieczni sir Alexa Fergusona kompletnie zlekceważyli rywala z Kopenhagi. Podczas gdy w pierwszych trzech grupowych starciach tłamsili swoich rywali, oddając łącznie 43 strzały, tutaj długo grali bez pomysłu, apatycznie i zostali za to skarceni przez Marucsa Allbacka. Tak jak w środowym starciu Radović – Ronaldo było 1:0, tak tutaj trzeba było napisać: Allback – Ronaldo 1:0.

Najnowsze

Polecane

Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”

Kacper Marciniak
0
Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”
Ekstraklasa

Kovacević ujawnił, jak upadł jego transfer do Benfiki. „Był problem z prowizją dla agenta”

Patryk Fabisiak
1
Kovacević ujawnił, jak upadł jego transfer do Benfiki. „Był problem z prowizją dla agenta”

Liga Mistrzów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...