Reklama

Bitwa o władzę. Ludzie JW mają jeszcze zaatakować na sali wyborczej

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

28 października 2016, 08:50 • 11 min czytania 0 komentarzy

Wahanie części wyborców ma intrygujące uzasadnienie. Podobno może i byliby skłonni poprzeć Wojciechowskiego, gdyby głosowanie odbywało się tradycyjnym sposobem, czyli za pomocą karty wrzucanej do urny. Jeśli wybór nastąpi metodą elektroniczną, z pewnością ręka im zadrży, bo obawiają się, że piłkarska władza – mimo że wybory z założenia są tajne – znajdzie sposób, by ustalić, kto głosował przeciwko Bońkowi. A jeśli ustali, to może wyciągać konsekwencje. Jakie? To już zależy od nieograniczonej wyobraźni ludzi, które te obawy zgłaszają – czytamy dziś w Przeglądzie sportowym.

Bitwa o władzę. Ludzie JW mają jeszcze zaatakować na sali wyborczej

FAKT

f1

Zapowiedź istotnych dziś wydarzeń: Bitwa o wodza i armię.

Zbigniew Boniek jest wielkim faworytem w walce o fotel prezesa, ale ludzie Józefa Wojciechowskiego spróbują jeszcze przypuścić atak na sali wyborczej. Taki dzień w polskiej piłce zdarza się raz na cztery lata. Nie chodzi o ważny mecz reprezentacji. O zwycięstwo tym razem będą walczyli piłkarscy działacze. Do obsadzenia jest prestiżowa funkcja prezesa PZPN oraz miejsca w zarządzie i Komisji Rewizyjnej. Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że ten zjazd wyborczy będzie wyjątkowo nudny, bo Bońkowi zabraknie kontrkandydata, więc co najwyżej wysłucha paru półgębkiem wygłaszanych krytycznych uwag na temat czteroletniej kadencji, po czym jego zwolennicy pochwalą jego zasługi, a na koniec sala i tak w zdecydowanej większości podniesie rękę za panującym prezesem.

Reklama

Jestem jak Rocky – mówi Szymon Marciniak.

Twardy, konsekwentny, perfekcjonista – takiego Szymona Marciniaka znają piłkarze, kibice, trenerzy, a nawet najbliżsi. Polski sędzia piłkarski robi wielką międzynarodową karierę. (…) Przed Euro 2016 mówił, że jeśli dobrze wypadnie na tych mistrzostwach, to może to oznaczać początek jego prawdziwej kariery. Co myśli dziś, ponad trzy miesiące po turnieju we Francji? – Czuję, że się zaczęła. Po mistrzostwach we Francji ludzie z Europy mówili mi, że kariera dopiero się zaczęła, ale ostrzegli też, że teraz będzie już tylko trudniej. Twierdzili, że wymagania staną się już dużo wyższe, że będzie mi wypominane najmniejsze potknięcie. Mieli rację – przyznaje.

f2

Nieciecza z lotu drona.

Ten klub stał się technologicznym centrum polskiej piłki – nie ukrywa analityk Termaliki Kamil Potrykus. Od lipca nad Niecieczą fruwają nie tylko plaki, ale też dron. Potrykus, odpowiedzialny w sztabie Czesława Michniewicza za bank informacji, nagrywa nim treningi taktyczne. – (…) A dron pozwala nam patrzeć na treningi z innej perspektywy. Dzięki niemu możemy mierzyć odległości między zawodnikami, poznawać ich ścieżki ruchu, czas, w jakim się przemieszczają – podkreśla Potrykus, który w podobny sposób pracował z Michniewiczem już w Szczecinie. W Niecieczy wprowadza się kolejne innowacje. Władze Termaliki zakupiły dwadzieścia iPadów. Potrykus wycina odpowiednie, krótkie fragmenty meczów i wgrywa je zawodnikom na urządzenia.

GAZETA WYBORCZA

Reklama

gw

Przypudrowana piłka. Ciekawe, dość krytyczne, spojrzenie Przemysława Zycha na Zbigniewa Bońka.

Gdy Boniek obejmował urząd, związek był przaśny jak Grzegorz Lato. Poprzedni prezes zwolnił selekcjonera Leo Beenhakkera przed kamerami telewizyjnymi. Związek był postrzegany jako republika cwaniaków. Przeciw niemu w Sejmie protestowali kibice, powołali stronę KoniecPZPN.pl, doprowadzili do bojkotu meczów przegrywającej wszystko reprezentacji. Boniek przełamał wieloletni impas. Dotąd delegaci z klubów głosowali na kandydata, którego wskazali szefowie lokalnych związków – tzw. baronowie, przedstawiciele minionej epoki, którzy tworzyli hamujący rozwój piłki beton. Tym razem kluby postawiły na Bońka, a ten zrobił ze związku korporację, zmienił jego wizerunek, ale nie całkiem skruszył beton. Dziś baronowie – część się zmieniła – są jego sojusznikami. A Boniek przed wyborami nie ogłosił, co chciałby robić przez kolejne lata. Nie zrobił nic, byśmy po jego wygranej – jest faworytem – mogli spodziewać się czegoś więcej niż improwizacji. Może będzie miał więcej dobrych pomysłów niż złych, ale nie będzie przełomu. Przez cztery lata zdążyliśmy zauważyć, że prezes nie uważa, by rolą związku było nadawanie impulsu piłce klubowej. Związek sprzedaje prawa marketingowe, z pomocą serwisu Łączy Nas Piłka robi show wokół reprezentacji, przyczynia się do poprawy postrzegania Pucharu Polski (finał opakował w złotko i przeniósł na Stadion Narodowy). Kiedy Bońka uda się do czegoś przekonać, to wprowadza zmiany w regulacjach. Tak PZPN zniósł kontrowersyjne przepisy – kluby musiały płacić związkowi 2-3 proc. haraczu od wszystkich transferów; przez inny z Polski uciekali zdolni 18-latkowie. Ale szczególnie po ćwierćfinale na Euro 2016 można mieć wrażenie, że jest zadowolony z obecnego stanu rzeczy, że odcina się od słabej piłki klubowej, która tworzy problemy wizerunkowe. Że zrobił dla niej tyle, ile trzeba, więcej się nie da. Niedawno powiedział: „Mamy Lewandowskiego, Milika i sto tysięcy innych piłkarzy”, choć Nawałka nie ma czasem kogo wpuścić z ławki.

Chocholi taniec Korony.

Farsa. Tak należy opisać ostatnie wydarzenia wokół kieleckiego klubu. Posiadające 100 proc. udziałów w spółce miasto nie tylko bezskutecznie poszukuje nowego inwestora, ale regularnie się przy tym ośmiesza. Ponad rok temu prezydent Wojciech Lubawski poinformował, że zainteresowani przejęciem Korony są właściciele AS Roma. Potem prowadził rozmowy z Andrzejem Grajewskim, Jakubem Meresińskim (niedoszły właściciel Wisły Kraków z kilkoma zarzutami), by ostatecznie pogrążyć się nieudaną transakcją z senegalską firmą NSFC Iyane Academy. Podpisaną w lipcu umowę sprzedaży 75 proc. udziałów kilka dni temu unieważniono. Powód? Inwestorzy z Afryki ociągali się z przelewem pierwszej raty – miliona złotych. Termin wyznaczony przez miasto minął 21 października. – Czas skończyć ten chocholi taniec – nie krył rozgoryczenia wiceprezydent miasta Tadeusz Sayor. Problem w tym, że władze Kielc nadal nie mają pomysłu na sprywatyzowanie klubu.

SUPER EXPRESS

se

Boniek kontra milioner.

To będzie gorący dzień dla polskiej piłki. W hotelu Victoria odbędzie się zjazd PZPN, w trakcie którego wybrany zostanie prezes związku na kolejne cztery lata. Do walki staną Zbigniew Boniek (60 l.) i Józef Wojciechowski (69 l.), jeden z najbogatszych Polaków. Faworytem jest obecny prezes. Nie ma stuprocentowej pewności, kto wygra, ale na bank pewne jest jedno. Zero złotych – tyle będzie wynosić pensja nowego prezesa. Zarówno Boniek, jak i Wojciechowski deklarują, że w przypadku zwycięstwa nie będą pobierać pensji. Obecny prezes tak postanowił już cztery lata temu i tego się trzyma. Majątku Bońka nie sposób obliczyć, ale do biednych nie należy. Co do Wojciechowskiego, to zdaniem magazynu „Forbes” zgromadził około 980 mln zł, co daje mu 26. miejsce wśród najbogatszych Polaków.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Okładka na niezłym poziomie.

ps

Bitwa o wodza i mocną armię – raz jeszcze, tylko że w wersji rozszerzonej.

Wahanie części wyborców ma intrygujące uzasadnienie. Podobno może i byliby skłonni poprzeć Wojciechowskiego, gdyby głosowanie odbywało się tradycyjnym sposobem, czyli za pomocą karty wrzucanej do urny. Jeśli wybór nastąpi metodą elektroniczną, z pewnością ręka im zadrży, bo obawiają się, że piłkarska władza – mimo że wybory z założenia są tajne – znajdzie sposób, by ustalić, kto głosował przeciwko Bońkowi. A jeśli ustali, to może wyciągać konsekwencje. Jakie? To już zależy od nieograniczonej wyobraźni ludzi, które te obawy zgłaszają. Dlatego na początku zjazdowych obrad będzie bój o maszynki. Jeżeli poplecznicy Wojciechowskiego go przegrają, będą mieć również znikome szanse na wyborcze zwycięstwo, a sam kandydat – w czym przypomina Donalda Trumpa w amerykańskiej kampanii prezydenckiej – już zapowiada, że takiej porażki nie uzna i zakwestionuje ją w sądzie. Za Bońkiem opowiadają się baronowie, czyli szefowie wojewódzkich związków piłki nożnej. Gdyby razem ze swoimi ludźmi za obecnym prezesem zagłosowali blokiem, reelekcję miałby gwarantowaną już w pierwszej turze (bo terem to 60 głosów na 118). Ale tak łatwo nie będzie, bo nie popiera go opolski prezes Tomasz Garbowski, a niemal w każdym innym województwie zdarzają się delegaci, którzy w ostatnich dniach uważnie wsłuchiwali się w argumenty przedstawiana przez Wojciechowskiego i jego wysłanników. Za Bońkiem twardo stoi też przynajmniej połowa ekstraklasowych klubów i wielu pierwszoligowców. – Nie mogę mówić za innych, ale ja na pewno zagłosuję na Bońka i bardzo bym się zdziwiła, gdyby w naszym środowisku jego rywal miał duże poparcie – mówi Martyna Pajączek, prezes Piłkarskiej Ligi Polskiej.

Tomasz Włodarczyk komentuje: Wybory przeprowadzić i zapomnieć.

Naprawdę, mało kogo normalnego grzeje ta cała szopka wyborcza przez którą trzeba będzie dziś przebrnąć na sali plenarnej. Mnie również, dlatego niech skończy się jak najszybciej. Zwycięstwem Bońka, którego uważam za po stokroć rozsądniejszego do zarządzania polskim futbolem niż Józefa Wojciechowskiego. Ktoś krzyknie, że jestem nieobiektywny, co uważam za kompletną bzdurę. Wręcz przeciwnie. Nieobiektywny byłbym stojąc pośrodku w tym lekko komicznym starciu. Starciu rozsądku z chaosem i nieprzewidywalnością, które są symbolami dotychczasowej działalności deweloperskiego potentata w futbolu, a pogłębione jego przedwyborczą kampanią i niemal codziennymi wpadkami – jak ta z maszynkami, którą ujawnił „PS”. Wojciechowski na co dzień sprawnie buduje, jednak na piłkarskiej scenie do tej pory działał głównie jako kula do burzenia. Widzą to niemal wszyscy, nawet najbardziej zbetoniali delegaci, lubiący się w otrzymywaniu nocnych obietnic, bo opary absurdu unoszące się wokół kandydatury oponenta „Zibiego” uderzają do głowy zbyt mocno, aby nie dodać do siebie dwa plus dwa. Że w swej nieracjonalności jest to człowiek niebezpieczny dla polskiego futbolu.

ps2

Z kolei Przemysław Rudzki punktuje Tomasza Iwana, który niestety przemówił.

Wygląda na to, że Tomasz Iwan na dobre stracił kontakt z rzeczywistością. Podczas gdy przełożeni dyrektora, Adam Nawałka i prezes PZPN Zbigniew Boniek zaniepokojeni są tym, co działo się na ostatnim zgrupowaniu kadry, grożą konsekwencjami piłkarzom, którzy przyjazdy na mecze drużyny narodowej pomylili z kumpelskimi spotkaniami i rodzinnymi spędami, Iwan wciąż udaje, że nic takiego nie ma miejsca. „Pracujesz w mediach, zdajesz sobie sprawę do czego media są zdolne, co media potrafią zrobić” – rzekł do dziennikarki TVN, która wcześniej wyartykułowała coś w stylu: „Nie mamy za dobrych wyników, ponieważ nasi piłkarze za dobrze się bawią” (nie trafiła, akurat wyniki mamy dobre). Iwan sugeruje więc, że publikacje „PS” to zwykłe „wiecie do czego media są zdolne”, dodaje także, że „kiedy trzeba, to bardzo ciężko się pracuje, a kiedy trzeba to możemy sobie pozwolić na odrobinę więcej”. To „kiedy trzeba”, gdybyście nie wiedzieli, następuje tuż po jednym meczu, a tuż przed drugim. (…) Rozumiem, że za Iwanem przemawia chęć pokazania, jaki to jest niezależny i podlizania się piłkarzom, innego powodu, przynajmniej racjonalnego, nie widzę. Opowiada więc te bzdety w telewizji śniadaniowej, bo przecież Iwan to znany warszawski celebryta, który bywa na różnych otwarciach i ściankach, czego absolutnie mu nie zabraniam, żeby była jasność. Telewizja śniadaniowa to idealne miejsce do tego, by lanie wody uszło na sucho, wszak tam nikt nie wysili się, by zgłębić jakikolwiek temat, a dziennikarka, zazwyczaj zajmująca się sprawami typu „kto przyszedł na premierę bez stanika”, na pewno tego nie zrobi. Natomiast fakty są zupełnie inne. Iwan wie o tym doskonale, więc mam do niego dużą prośbę – żeby już się nie popisywał.

ps4

Rejs z Arką po niespokojnym morzu. Tekst o Grzegorzu Nicińskim.

Tatuaż z herbem Arki na przedramieniu przypieczętował związek Grzegorza Nicińskiego z tym klubem. Kibice kochają takie historie. Wychowanek, poznający życie w gdyńskiej dzielnicy Cisowa, z dziada pradziada dostarczającej zastępy fanów na stadion Arki. Dzielnicy, której mieszkańcy przekonują, że wschodzące codziennie nad ich domami słońce jest w żółto-niebieskich barwach. Gdynia to jego teren. Piłkarzom Arki pół żartem, pół serio przypomniał, by o tym pamiętali. Bo on wie, co kto robi i gdzie je, dochodzi do niego nawet, kto jest sknerą i nie zostawia napiwków. „Musicie wiedzieć, że ja wiem” – rzekł raz z poważną miną. Na treningi Niciński dojeżdżał z Cisowej kolejką lub trolejbusami, kształtował się w Arce jako piłkarz, żeby później na jedenaście lat wyruszyć w świat. Nie obyło się bez rys, bo po drodze popełnił grzech z tych najcięższych w sporcie i ochlapał dobre imię korupcją. Za ustawienie meczów w Zagłębiu Lubin został po latach ukarany ośmioma miesiącami dyskwalifikacji. Wtedy pracował już jako trener.

Szybka droga z piekła do nieba. Tu z kolei czytamy o Odjidji-Ofoe.

Prawda jest taka, że gdyby nie osoba Hasiego na stanowisku trenera Legii, Odjidji-Ofoe byśmy w Polsce nie oglądali. Negocjacje z nim trwały długo, stołeczny klub zainwestował spore pieniądze, dał najwyższy kontrakt (600 tys. euro). Kwestią sporną była długość umowy. Zawodnik chciał rocznej, na co przy Łazienkowskiej absolutnie nie chcieli się zgodzić. Stanęło na dwóch latach kontraktu. Piłkarz dał sobie tyle czasu na powrót do formy, dzięki której Norwich zapłaciło za niego Club Brugge aż 5 mln euro. Z drugiej strony, to albański szkoleniowiec mocno przyczynił się do początkowej krytyki Vadisa. Nie miał prawa wypuszczać go na boisko kompletnie nieprzygotowanego i z nadwagą. Hasi doskonale wiedział, że tuż po przyjściu Belga głowa piłkarza nie jest na boisku, a przy rodzinnej tragedii – śmierci matki. Mimo tego od razu posłał go na boisko, wrzucając bombę do szatni. Inni zawodnicy siedzieli na ławce rezerwowych i oglądali, jak ich nowy kolega biega ociężale i nie nadąża za akcjami. Dodatkowo występował jako defensywny pomocnik, choć Hasi od początku zaznaczał, że taka pozycja u niego nie istnieje. (…) Dziś Belg ma wszystkie predyspozycje, aby stać się tym zawodnikiem, dla którego kibice będą przychodzić na stadiony, jak to było w czasie gry Danijela Ljuboi. Nawet kiedy biegał z nadwagą i kompletnie nieprzygotowany fizycznie widać było, że piłkarsko to zupełnie inny poziom. Nawiązanie do Serba nie jest przypadkowe, bo on stworzył świetnie rozumiejący się duet z Miroslavem Radoviciem.

ps5

Jak Rocky Balboa wchodzę na szczyt.

Podczas meczu jest czas, by pogadać z piłkarzami?
– Bardzo często, tym bardziej, że jestem typem sędziego-kolegi. Wiele razy pytają mnie, jak było w Lidze Mistrzów. Po spotkaniu Manchester United-CSKA sędziowałem mecz Lech-Górnik Łęczna. W drugiej połowie pokazałem drugą żółtą kartkę Radkowi Pruchnikowi z Łęcznej. Nagle usłyszałem w słuchawce komunikat od asystenta: „Odwróć się, bo biegnie do ciebie Tomek Nowak”. Kiedy zawodnik w ten sposób postępuje, przemierza pól boiska, by mobbingować arbitra, musi zostać za to ukarany. Obejrzałem się, dobiegł do mnie, więc od razu zapytałem: „Masz jeszcze jakieś wątpliwości?”. „Nie panie sędzio, nie o to chodzi. Jest pan dla mnie bohaterem, bo Manchester to od dzieciństwa mój klub” – zaskoczył mnie. „Tomek, wiesz, że od tej pory gracie w dziesiątkę?” – zapytałem. „Wiem, ale już nic nie poradzę. Jak ten Rooney?” – odparł.

Najnowsze

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Sebastian Warzecha
0
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...