Reklama

Solidarność się rozpadła. Lech nie nadaje się na kumpla

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

30 września 2016, 22:34 • 2 min czytania 0 komentarzy

Gdyby mecz Górnika z Lechem miał zostać instytucją, nazwalibyśmy ją „Solidarność”. W kilku kontekstach, bo zawodnicy obu ekip papugowali po sobie boiskowe zachowania, stawali w obronie kumpli, a także sami regulowali proporcje własnej gry – żeby dla jednych i drugich grali tak samo.

Solidarność się rozpadła. Lech nie nadaje się na kumpla

Przykład pierwszy? Makuszewski dostał fantastyczne podanie od Jevticia, położył Prusaka, ale zapędził się za bardzo do linii końcowej i z ostrego kąta trafił w słupek. Solidarny względem niego okazał się Grzelczak, który przerzucił sobie piłkę nad Putnockim, ale do pustej bramki to już trafić nie zdołał. W ogóle to mamy czasami nieodparte wrażenie, że Grzelczak to gość, który zabiera cię na przejażdżkę Ferrari, a potem wyrzuca z samochodu przy prędkości 230 km/h.

Zostało mu to jednak wybaczone, bo wcześniej strzelił gola. Ale równie dobrze można powiedzieć, że ten był bramką samobójczą Lasse Nielsena. Sytuacja trudna do ocenienia, więc zamiast strzelca pochwalmy asystującego. Danielewicz wrzucił piłkę z rożnego, a Nielsen był tak zaskoczony, że opadła mu szczęka. A w jego przypadku – to nawet wypadła. Sztuczna.

Lech musiał być równy także w liczbie bramek, więc w drugiej połowie wszedł i załatwił sprawę Gajos. Wbiegł w pole karne oszalały niczym lis do kurnika i zrobił, co miał zrobić – zamienił świetną wrzutkę Pawłowskiego na gola. Kolejne gesty solidarności? A bardzo proszę. Jurisa, który ogólnie zagrał padakę, ostro ściął Kędziorę. Dlaczego? Bo kilka minut wcześniej lechita zrobił to samo. Obaj po żółtej.

Dźwigała to z kolei przypadek faceta, z którym nikt solidaryzować się nie musiał, bo Adam robił to sam. Stwarzał zagrożenie raz pod jedną, raz pod drugą bramką. Raz faulował, a raz wbiegał pod „sanki” rywali. Jesteśmy pod wrażeniem jego sprawiedliwości i dzielenia się z innymi.

Reklama

Kolejny? A bardzo proszę – Piesio. Bardzo dobre zagrania (fałszem czy piętą) przeplatał zbyt lekkimi, zbyt mocnymi, zbyt wysokimi. Ogólnie – złymi. Raz tak, raz tak, do tańca i do różańca.

Wszystko układało się dobrze i równo, aż do ostatniej minuty meczu. Wtedy ze schematu wyłamali się Kędziora z Makuszewskim. Jeden cudnie dograł, drugi przerzucił Prusaka i jasne było, że Lech wygra spotkanie. A Makuszewski ciesząc się z gola kątem oka mógł z satysfakcją zerknąć w kierunku Grzelczaka. Lepiej wykiwać go nie mógł. Cieszymy się, że my nie czujemy się wykiwani przez piłkarzy, bo mecz był zacny. Dla takich spotkań warto przekonywać dziewczynę cały dzień, żeby wstrzymać się z wyjściem na miasto do ostatniego gwizdka sędziego.

oTFZ7FM

Fot: FotoPyK

Najnowsze

Liga Mistrzów

Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Bartosz Lodko
0
Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...