Reklama

Dumny to może być ktoś, kto nie wyrządza drugiej osobie zła. Piłka to najgorszy zawód po prostytucji

redakcja

Autor:redakcja

15 września 2016, 23:01 • 31 min czytania 10 komentarzy

Czy podczas pogody, którą na Wyspach Owczych uważa się za piękną, ktokolwiek z was wyściubiłby nos poza dom? Jak zachować się, gdy w Iranie przystawią ci podczas kontroli drogowej pistolet do głowy? Czemu piłka nożna jest drugim najgorszym zawodem zaraz po prostytucji? Długa rozmowa z facetem, który grając w piłkę zwiedził pół świata. Swoją bogatą karierę barwnie wspomina Tomasz Sajdak.

Dumny to może być ktoś, kto nie wyrządza drugiej osobie zła. Piłka to najgorszy zawód po prostytucji

Na początek – dla porządku, zanim przejdziemy do rozmowy – lista miejsc, w których Sajdak grał w piłkę. To chyba jakiś rekord wśród polskich piłkarzy, co?

sajdak2

***

Umiesz usiedzieć w jednym miejscu?

Reklama

Siedzimy, gadamy, więc – jak widzisz – chyba potrafię.

Przez parę miesięcy nie mogliśmy się złapać, ciągle byłeś gdzieś indziej. Jak nie Sopot, to Wrocław albo Zakopane. Kraje podczas kariery zmieniałeś co pół roku albo co rok. Na bank masz jakieś ADHD.

Nie, absolutnie, zobacz, piję zieloną herbatkę, jestem spokojnym człowiekiem. OK, mam zadziorny charakter, w życiu często kierowałem się honorem, dlatego tak często zmieniałem kluby. Ja nigdy nie myślę, gdzie ile spędzę czasu. Idę za głosem serca, za feelingiem. Odległość dla mnie nie gra żadnej roli. Ktoś mi mówi, że z Krakowa do Gdańska jest daleko, to się śmieję. Daleko to jest do Australii czy Grenlandii.

Jesteś spełniony po tej karierze? Z jednej strony byłeś w wielu miejscach, poznałeś wiele kultur, pewnie nieźle zarobiłeś. Z drugiej – nigdzie nie osiadłeś na dłużej.

Życiowo – tak. Dziękuję Panu Bogu codziennie za to, co było mi dane zobaczyć. Będąc chłopakiem z małego Szczecinka nigdy się nie spodziewałem, że będzie mi dane zwiedzić 67 krajów.

A piłkarsko?

Reklama

Piłkarsko nie. Biorąc pod uwagę moje statystyki z juniorów i to jak profesjonalnie podchodziłem do sportu myślałem, że osiągnę znacznie więcej. Byłem debeściakiem. Grałem w juniorach w jednej drużynie z Perem Mertersackerem czy Nelsonem Valdezem i wcale nie czułem się gorszy. Przeciwnie, oni przychodzili do mnie i prosili, żebym ich podszkolił. Nie miałem nigdy agenta. Nie miałem żadnego PR, rozgłosu, nikt w Polsce nie wiedział, że ja gram w Werderze Brema. Kiedy ojciec zadzwonił po coś do PZPN-u powiedzieli najpierw, że oni muszą mnie dokładnie zweryfikować. Takie były czasy. Gdyby dziś ktoś strzelił pięć bramek w juniorach – powiedzmy – Borussii Dortmund, na drugi dzień przeczytałbyś o tym na głównej Onetu. W juniorach Hannoveru 96 strzeliłem 36 bramek w 25 meczach, już prawie przekonałem do siebie Ralfa Rangnicka, który trenował pierwszy zespół. Byliśmy dogadani na trzyletni kontrakt, ale trzy tygodnie przed końcem ligi zwolniono go z pracy, a ja złapałem kontuzję. Na jego miejsce przyszedł Ewald Lienen. Akurat graliśmy półfinał A-Jugend, wiedziałem, że to jedyna szansa, by się pokazać. Wziąłem na lewo zastrzyk i grałem z kontuzją. Poszło mi bardzo słabo, Lienen dał mi jeszcze szansę pokazać się w rezerwach, kiedy już doszedłem do zdrowia, ale to już nie było to samo. W efekcie nie doszło do podpisania kontraktu.

Wróciłeś do Polski i też szło ci średnio.

W Polsce? W Polsce szło mi super.

Tak?

Tak, ale tylko na treningach. Nie grałem w meczach, ale to nie miało nic wspólnego z moją formą sportową. Dla mnie to był kabaret. W Wiśle Płock byłem jedynym zawodnikiem, który z Kubą Wierzchowskim i bramkarzami chodził na dodatkowe treningi. Mogłem na nich co najwyżej trochę postrzelać i powrzucać. Trener Jabłoński mówił, że wystarczająco trenujemy i zakazywał nam zostawać po zajęciach. A te jego treningi były takie, że bardziej można się było zmęczyć drapaniem po jajkach. Jako młody człowiek zawsze się zastanawiałem, jak to jest, że w Anglii wszyscy biegają w tę i z powrotem, a u nas tempo jest niższe. No to już wiedziałem, skoro w Płocku trenowało się tylko raz dziennie.

Wiesz, jak to brzmi? Sportowo czułeś się OK, chciałeś pracować, a trener to samobójca, bo na ciebie nie stawia…

Pamiętam jak graliśmy wewnętrzny sparing pierwszy skład na rezerwowych. Powinniśmy przegrać, ale wygraliśmy 5:0. Pięć bramek strzela Tomasz Sajdak. A pięć dni później ląduje na trybunach, nawet nie na ławce rezerwowych. Powód?

Nie wiem. Nie było mnie tam.

Jako inteligentny człowiek nigdy nie powiem, że Irek Jeleń miał nie grać, był świetnym zawodnikiem, strzelał bramki, nie można było go odstawiać. Ale tak samo nie powiem, że miał nie grać Tomasz Sajdak, a nie Zilić, który po wakacjach wracał do klubu z siedmiokilogramową nadwagą i w hierarchii automatycznie był wyżej niż ja. Ja nie chce się wybielać, przecież mówię szczerze, że piłkarsko nie mam za sobą dobrej kariery. Tak było, takie były realia. Dużo młodych zawodników nie zrobiło kariery, bo nie miało agenta, wspomagania finansowego z różnych stron, znajomości. Myślę, że takie rzeczy miały wtedy znaczenie. Byłem przez chwilę na przykład w Polonii Warszawa. W sparingach strzelałem najwięcej bramek, byłem w formie. Tydzień przed startem ligi szanowany trener Jan Żurek ściągnął sobie wtedy znajomego Grzesia Kmiecika. Powiadomił mnie, że jeśli chcę, mogę szukać sobie innego klubu, bo ja grał nie będę.

Potem trafiłeś do Radomiaka Radom i powiedziałeś, że po tym, co cię tam spotkało, już nigdy nie zagrasz w Polsce.

By komentować funkcjonowanie tamtego Radomiaka Radom musiałbym być chyba po dziesięciu litach whisky. To nie był futbol, to była jakaś pomyłka. Zero profesjonalizmu, zero organizacji. Może wszystko było dla mnie takim szokiem, bo ja wychowywałem się w niemieckich klubach, gdzie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nie mieliśmy wyników, dookoła stworzyła się jakaś agresywna atmosfera. W Niemczech byłem nauczony, że jak nie idzie, to się rozmawia z kibicami, co można zrobić lepiej, czuje się wsparcie. W Radomiu dla kibiców nie byliśmy ludźmi.

Ale co, pobili cię? Grozili?

Po jednym z meczów kibice wtargnęli do naszej szatni, pobili przy tym ochronę, każdemu piłkarzowi wygrażali różnymi przedmiotami i nie były to misie pluszowe ani lizaki Chupa Chups. Jak ktoś nie traktuje mnie po ludzku – to ja nie chcę w tym uczestniczyć. Byłem pierwszym zawodnikiem, który poszedł do prezesa i rozwiązał tam kontrakt. Bardzo się z tego cieszyłem, bo potem biegałem sobie dookoła jeziorka w Szczecinku i jeździłem na rybki. Miałem luz.

sajdak1

Dlaczego młody chłopak mający przed sobą lata kariery pakuje się i jedzie na Wyspy Owcze?

Zadzwonił do mnie kolega z Werderu Brema, który z powodu kontuzji zakończył szybko karierę i zajął się menedżerką.

– Tomek, nie chciałbyś zagrać na Wyspach Owczych?

Wyspy Owcze, Wyspy Owcze… Ja myślałem na początku, że to gdzieś koło Nowej Zelandii. Wybór wtedy był prosty: albo idziesz tam, albo jesteś pół roku bez klubu. Dla mnie to było jak dar.

Lądujesz na Wyspach Owczych, rozglądasz się dookoła i co widzisz? Koniec świata?

Zdecydowanie. Śnieżyca, wiatr ze 100 km/h, jechaliśmy 40 km/h żeby w ogóle dojechać do naszej miejscowości, auto cało się trzęsło. Od razu miałem wziąć udział w sparingu. Pytam się dyrektora sportowego, który mnie odbierał z lotniska:

– Mecz odwołany, tak? – w zasadzie było to bardziej twierdzenie niż pytanie.

– Nie, czemu? U nas często jest taka pogoda. Gramy!

No dobra, gramy to gramy. W sparingach większość grała w maskach ninja, żeby jakoś chronić twarz przed śniegiem. Mecze generalnie były dość szalone. Zdarzały się akcje, że bramkarz wykopywał piłkę z piątki a ta wracała na rzut rożny. Ja byłem wykonawcą stałych fragmentów i kompletnie nie wiedziałem, jak je bić. Stałem przed piłką i udawałem fizyka. Obliczałem siłę wiatru, kierunek, ale kompletnie mi to nie wychodziło (śmiech). Czasem było tak, że jak ktoś wykonywał rzut karny, to druga osoba musiała trzymać mu piłkę ręką i puszczała dopiero przed samym strzałem, taki był wiatr. To było niezgodne z przepisami, ale innej opcji nie było.

Finansowo chyba nie miałeś prawa narzekać?

Ze wszystkich Polaków, którzy tam grali, zarabiałem najwięcej, sto procent. Mój kontrakt opłacał multimilioner, który zajmował się łowieniem ryb na Grenlandii. Zarabiałem tam dużo, ale piłkarsko było słabo. 20 meczów i dwie bramki. Grałem na prawej pomocy i przez to bramek było niewiele, poza tym nastraszyli mnie przy diagnozie urazu. Jeden z pierwszych treningów, zimno, krótkie spodenki, sztuczna nawierzchnia, rozgrzewka siedmiu na siedmiu na utrzymanie. Było tak, że piłka szła na aut. Biegłem ramię w ramię z kapitanem zespołu, zatrzymałem ją wślizgiem i gość zamiast przeskoczyć nad moimi nogami, skoczył obunóż na mój piszczel. Kapitan! Myślałem, że noga jest złamana. Patrzę, a tam zakrwawiona cała getra… Rozgrzewka trwała dalej, trener nawet nie przerwał zajęć. Myślałem, że to jakieś science-fiction. Czułem się ohydnie, bo nikt się nawet tym nie przejął, a piłkarz, który mi to zrobił, do dziś mnie za to nie przeprosił. Wstałem i w następnej akcji wjechałem w jego udo korkiem. Rozwaliłem mu czworogłowy na 3,5 centymetra i zafundowałem mu cztery miesiące przerwy.

To mogłeś w ogóle biegać po takim wejściu?

Tak, adrenalina była tak duża, że mogłem, nie było bólu. Nie zszedłem z treningu do samego końca. Walczymy to walczymy. Umierałem za to po treningu, miałem krwiaka dookoła całej nogi od kolana do kostki. Fatalnie to wyglądało. Kolory na nodze żółte, niebieskie, cała paleta. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Miałem chłodzić przez całą noc tę nogę, dostałem zastrzyk przeciw zapalny. Lekarz powiedział:

– Jeśli krwiak będzie szedł do góry, będziemy musieli panu amputować nogę.

Zamarłem. Przez całą noc tylko się modliłem i czytałem Biblię. Na drugi dzień lekarz przyjechał i powiedział ucieszony:

– No, jest lepiej. Odpocznij, za jakieś trzy tygodnie zaczniesz trenować na rowerku, potem zobaczymy.

Przytaknąłem, a on pojechał. Skoro usłyszałem, że jest dobrze – no to idę na trening. Nie boli, więc można. Pomyślałem, że skoro już tam jestem, nie będę odpoczywał. Po tej akcji stworzyła się grupa za mną i grupa przeciwko mnie. Kapitan był tam największym autorytetem, a ja go podważyłem. Później to ja miałem dychę na plecach, ja byłem kapitanem, ale wolałbym wypracować sobie pozycję bardziej piłkarsko, a nie w taki sposób. Nie było to fair. Na wigilii siedzieliśmy 50 metrów od siebie po dwóch stronach stołu. Wszyscy wiedzieli, że jak on się do mnie zbliży na 49 metrów, to będzie miał rozwaloną drugą nogę (śmiech).

Jaką oni mają mentalność? Siedzą tam zamknięci, mało kto rusza poza wyspę.

W Europie nie widziałem drugiego tak rodzinnego narodu. Byłem w związku z dziewczyną z Wysp Owczych, zamieszkałem u niej w domu. Rodzina była bardzo bogata, zajmowali się połowem ryb, mieli zatrudnionych masę ludzi u siebie w firmie. Wszyscy mieszkali razem, rodzice i trzy córki. Matka, mimo że była mega bogata, rozwoziła rano gazety. Takie miała hobby. Młodsza córka chodziła do szkoły, starsza pracowała w banku, moja dziewczyna była burmistrzem miasta. Do czego zmierzam – każdy wychodził z domu o innej porze, więc wszyscy wstawali równo o 6:30, jedli wspólnie śniadanie, ojciec grał na gitarze, był uśmiech od samego rana. U nas wygląda to zupełnie inaczej. Jedno zdanie z Wysp Owczych zapamiętam do końca życia. Padał deszcz. Taki, że u nas każdy by mówił „masakra, co za pogoda” i nie wstawał z łóżka. Ojciec popatrzył przez okno i wykrzyczał:

– Wow! Ale piękny deszcz. Co za pogoda, chodźcie na spacer!

Byłem przekonany, że to jakiś żart. Jak komuś może w ogóle podobać sie deszcz?! Cała rodzina zareagowała jednak z entuzjazmem. Podchodzili do okna i krzyczeli:

– Super!

– Chodźmy, chodźmy!

Wszyscy ubraliśmy się w ortaliony i trzymając się za ręce – taki jest u nich zwyczaj – spacerowaliśmy przez pół godziny. Potem każdy się ogarnął i poszedł do swoich zajęć. Oni nie patrzyli w ogóle na pieniądze, za to ich szanowałem. Mieli je, ale skupiali się na małych rzeczach takich jak jazda na rowerze czy siedzenie nad wodą i rozmawianie o życiu.

Czemu stamtąd wyjechałeś, skoro było tak dobrze?

Mogłem zostać, po sezonie zaproponowali mi w klubie dożywotni kontrakt. Do tego ojciec mojej dziewczyny zaproponował nam, byśmy zamieszkali w nowym domu. Wybudowany był na takim specjalnym wzgórzu, 10 lat trzeba było czekać na to, by można było go tam postawić. Powiedziałem, że dziękuję bardzo. Nie potrzebuję od nikogo wsparcia finansowego. Jeśli mnie kocha, to niech ze mną gdzieś jedzie. W życiu pieniędzmi kierowałem się tylko raz. Wtedy, gdy pojechałem do Iranu.

Tak szczerze: nie bałeś się tam? To już zupełna egzotyka.

W życiu boję się tylko Pana Boga. Tylko. A czy miałbym iść grać w piłkę do Iranu czy wyjść w samych bokserkach bić się z armią szaleńców – nie ma to dla mnie znaczenia. Wyczuliby, że mnie nie warto zabijać i by mnie odpuścili. Takie mam podejście. Jeśli będziesz dobry dla drugiego człowieka – on nic tobie nie zrobi.

Wiesz, tam za samą religię możesz mieć ciepło.

Tym bardziej, że ja się z nią raczej obnosiłem, nosiłem różaniec na sobie, na lotnisku od razu kazali mi go zdjąć.

Prowokowałeś.

Nie, to nie była prowokacja. Byłem sobą. Uznawałem, że skoro nie robię im krzywdy, oni mi też nic nie zrobią. W Iranie było sto razy niebezpieczniej niż myślałem. Oni niby zapewniają ci ochronę, masz swojego ochroniarza i chodzisz z nim wszędzie, ale ja nie czułem się tam dobrze. Pojawiały się w głowie myśli, że już nie dam rady wrócić do Europy. Na przykład wtedy, gdy musieliśmy uciekać ze stadionu. Mecz wyjazdowy, 90 tysięcy kibiców, sami mężczyźni, kobiety nie mają prawa wchodzić na trybuny. W ostatniej minucie dostaliśmy karnego i wygraliśmy. Od razu zeszliśmy do szatni, a nad naszą szatnią zebrali się kibice i zaczęli skakać.

Łup, łup, łup, łup, łup. Huk niesamowity. A to wszystko nad naszymi głowami.

Nie wiedziałem, co się dzieje. Byłem pewien, że ten sufit runie. W ciągu 10 minut organizatorzy ogarnęli tunel policyjny. Wybiegaliśmy z szatni piątkami tak, jak staliśmy. Bez kąpieli, w spodenkach, w których przed chwilą graliśmy. Prosto do helikoptera i od razu w górę. Tak trafiliśmy na lotnisko.

Masakra.

W hotelu miałem trzech ochroniarzy, wszędzie musiałem z nimi chodzić. Dowozili mnie na trening, czasem latałem helikopterami. Cały czas ktoś cię kontroluje, to nie jest fajne. Po pewnym czasie mnie to już dusiło, czułem, że coś muszę wykombinować. Miałem taksówkarza, który nie rozumiał nic po angielsku, nawet „yes” i „no”. Gdy czegoś potrzebowałem – rysowałem mu to na kartce, on załatwiał. Moje życie tam to był tylko trening, hotel, trening, hotel, mecz. Już nie wytrzymywałem, chciałem wyjść do ludzi, poznać kogoś, wyrwać się od tego ciągłego pilnowania. Narysowałem mu na karteczce grilla, kiełbasę i godzinę, o której ma przyjechać. Pokiwał głową. Była szansa, że coś z tego będzie, że zawiezie mnie do kogoś na grilla.

O umówionej godzinie poszedłem na basen, tam było okno, przez które mogłem się ulotnić. Nie miałem pojęcia, czy taksówkarz w ogóle będzie. Był. Spóźniony o pół godziny – standard w Iranie – ale był. Gdzieś jedziemy, wygląda na to, że za miasto. Nie wiem czy on w ogóle wie, o co chodzi, nie mogę go o to zapytać, bo nic nie rozumie. W końcu zatrzymaliśmy się tuż przy autostradzie, obok takiej budki – nie wiem, jak ją opisać – która wyglądała jakby to była spalona stacja benzynowa. Bez okien, czarno. Wychodzą stamtąd Irańczycy i przynoszą sto chlebków pita. Jak Irańczyk to niósł to oczu mu nie było nawet widać. Drugi miał dywan i jakieś sosy. Rozłożyli ten dywan tuż przy trasie i mówią, żebym usiadł, oni wszystko ogarną.

Poszli za ten budynek, a tam były cielaki. Wzięli jednego i przy mnie tak po prostu go zabili. Przy drodze! Ucięli mu głowę, odcinają kolejne kawałki mięsa od niego, a taksówkarz pokazuje mi karteczkę i się uśmiecha:

– Grill! Grill!

Szczęśliwy bogaty człowiek siedział przy autostradzie z biednymi Irańczykami, kompletnie się z nimi nie rozumiał i jadł dopiero co zabitego cielaka. Porozumiewaliśmy się jak dzieci w przedszkolu, uśmiechaliśmy się tylko do siebie i czasem coś malowaliśmy na kartkach. I wiesz co? To był najlepszy grill w moim życiu. Kapitalne było to mięso. A kiedy jeszcze ogarnęli mi puszkę coli za 50 dolarów – czułem się jak w niebie.

Normalnie nie można było wyjść?

No nie, bo od razu szli za mną ci ochroniarze. Po trzech godzinach wracamy. Przed wjazdem do miasta była kontrola. Wojskowy rozmawia z taksówkarzem, nie wiedziałem, czego w ogóle oczekiwać. Otworzyła się szyba w taksówce, wojskowy przystawia mi giwerę do głowy. Ja od razu ręce do góry. Sam tego sobie nie potrafię wytłumaczyć, ale miałem taki spokój sobie, że popatrzyłem na niego, uśmiechnąłem się, odsunąłem jednym palcem tę broń od twarzy i powiedziałem:

– Relax, man! It’s OK!

On wycofał tę strzelbę, zajrzał do okienka, a ja przytuliłem jego mordkę i mówię, że „hotel, hotel!”. I tak pojechaliśmy dalej. Adrenalinka była. O, adrenalinkę miałem też próbując w ogóle się dostać do Iranu. Nie było to takie łatwe.

Opowiadaj.

W samolocie byłem jedynym białym człowiekiem, nie miałem brody, trochę szok. Jak się leci do Turcji to zawsze masz w samolocie jakichś Europejczyków, tutaj sami Irańczycy. Mówili mi, żebym udawał turystę, a kiedy już podpiszemy kontrakt to mi załatwią normalną wizę. Tak zrobiłem. Podchodzę do okienka, gość się pyta, jaki jest cel przyjazdu. Powiedziałem, że jestem turystą. A on wtedy wziął mój paszport i poszedł gdzieś na dziesięć minut. Wraca i mówi:

– Oszukałeś mnie. Masz zabukowany bilet do Stambułu za godzinę. Nie jesteś turystą, jesteś piłkarzem.

Skąd on się dowiedział? To był dla mnie szok.

Transfermakrt i heja.

Chyba tak było, wpisał po prostu w google moje dane, innej opcji nie widzę. Usiadłem sobie załamany przed tym okienkiem, mówię mu, że grałem na Cyprze z Ferydoonem Zandim, byłym kapitanem irańskiej reprezentacji. On powiedział:

– OK, wpuszczę cię, jeśli przy mnie do niego zadzwonisz.

A ja nie miałem przy sobie do niego numeru, bo miałem wpisany na innym telefonie, który zostawiłem w Polsce. Takie jest tam poważanie piłkarza, że bez problemu by mnie wpuścił. Ale nie mógł. Usiadłem i nie wiedziałem, co dalej. Za mną był Kuwejtczyk. Odziany w złoto, sygnety, widać było, że jest przy kasie. Słyszę, jak rozmawiają.

– Siódmy raz próbuję tu wjechać. Czego wy jeszcze ode mnie chcecie?!

– Stambuł – słyszał w odpowiedzi.

Krótka piłka. W końcu wybuchnął, zaczął krzyczeć, wyzywać. „What the fuck?!”, takie rzeczy. Nie minęła minuta, a siedmiu wojskowych zaczęło okładać go pałkami. Rozwalili mu głowę, krew się lała, wynieśli go całego zakrwawionego za nogi. Nikt się tym specjalnie tam nie wzruszył, gość z okienka się tylko do mnie uśmiechnął, potraktowali to jako coś normalnego. Nie wiem, czy ten Kuwejtczyk przeżył, czy nie.

Nie podziałało to na twoją wyobraźnię? Że może dobrze, że wracasz do Stambułu?

Nie, mnie takie coś w ogóle nie rusza. Patrzyłem kiedyś na ludzi, którzy umierają i kompletnie to na mnie nie działało. Ojciec mówił mi, że mam idealną psychikę na chirurga. Trzeba byłoby obcinać nogi – bez problemu dałbym radę. .

Jak tam w końcu trafiłeś?

Kompletny przypadek. Na siłowni w Warszawie spotkałem mistrza świata w podnoszeniu ciężarów, Irańczyka, który ożenił się z polską kobietą. Miał rodzinę w ambasadzie, załatwił mi w trzy dni wizę. Temu samemu panu pokazałem ją przy okienku i powiedziałem:

– Teraz ci powiem prawdę. Dzięki niemu tu jestem – powiedziałem i pokazałem imię i nazwisko ciężarowca.

– Masz wizę? Proszę bardzo.

Zarabiałeś tam podobno 25 razy więcej niż Irańczycy. Podejrzewam, że nie byłeś przez to najbardziej lubianą osobą w szatni.

Nie podobało mi się ich podejście do mnie. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że udawali, że nie znają angielskiego, żeby tylko ze mną nie rozmawiać. Na treningach była duża rywalizacja, trener Vinko Begović z Chorwacji pozwalał na bardzo ostrą grę, wręcz na kontuzjogenne sytuacje. Wiedziałem, że gdybym sobie pozwolił, w końcu zmasakrowaliby mi nogę. Musiałem się stawiać, tylko poprzez jakieś bójki można było się ochronić i zdobyć respekt. Na każdy trening szedłem jak za karę, bez przyjemności, ciągła wojna. Czułem, że jestem sam na cały Iran.

Na treningach najgorsze było też to, że trener stwierdził, iż muszę dostosować się do temperatury. Zdarzało się, że było około 55 stopni. Jak włożyłem szarą koszulkę to po siedmiu minutach wyciskałem wodę. Jak wylądowałem na lotnisku, nie zdążyłem dojść do bagażu i już pytałem, gdzie jest woda, bo myślałem, że zemdleję. Trzy razy lekarze ratowali mnie tam po udarze słonecznym.

Aż tak?

Organizm nie wytrzymywał. W dwa tygodnie schudłem 13 kilogramów. Nigdy nie zapomnę tych interwałów na pełnym słońcu. Pięć sprintów po pięć metrów do przodu na plaży, pięć do tyłu, potem pięć po 10, 15, 25, 50, 100, 250 i trzy po pięćset. Dopiero po tych wszystkich sprintach mogłem się napić wody. Padałem zwykle jak sardynka na piasek i tak leżałem, bo nie byłem w stanie nawet podnieść się rękoma. Trener siedział obok na rowerku i sprawdzał, czy go nie oszukuję, czy daję z siebie maksa. Do hotelu czasami wracałem na czworaka. Dobrze, że wziąłem z Polski suplementy, bo oni swoich nie mieli w ogóle. Jakoś mnie one ratowały. Po treningu kładłem się spać. Wstawałem i szedłem na trening z drużyną. Jeden trening w Iranie przy 55 stopniach to jak tydzień treningów w Wiśle Płock, uwierz. Byłem nieżywy, a na koniec dnia byłem jeszcze wieziony na siłownię lub basen. Najgorsze, że byłem pod ciągłą obserwacją jak Ivan Drago w Rockym, nie mogłem odpuścić.

Nie próbowałeś jakoś rozmawiać z trenerem, że to bez sensu?

Jakbym powiedział o czymś „bez sensu”, byłbym pewnie zbiczowany. Musisz sobie zdać sprawę, o kim rozmawiamy. Ten gość trenował irańską reprezentację olimpijską. Na mieście ludzie klękają przed nim. Jak on powie do ciebie „jedz gówno”, to ty masz to robić. Raz stwierdził, że nie daję z siebie wszystkiego na treningu z drużyną. Przyszedł na siłownię, nastawił bieżnię na największą prędkość, usiadł obok i kazał biec. Po trzech minutach mówię:

– Coach, ja już nie mogę.

– Go, go!

Nie mogłem przestać, bo on by mnie tam zniszczył. Z pełną pokorą biegłem, w końcu upadłem i wylądowałem twarzą na bieżni, rozharatałem całą skórę. Trener powiedział:

– Good job. Now stretching.

sajdak2

Irańczycy też tak trenowali?

Nie. Tylko ja, bo musiałem przystosować się – tak uważali – do temperatury. No i chcieli, żebym strzelał po trzy bramki w każdym meczu.

Masz grać trzy razy lepiej, to musisz trenować trzy razy więcej. Jest w tym logika.

No tak (śmiech). Po pewnym czasie, chyba z przeciążenia, strasznie bolały mnie stawy i kolana, nie wiedziałem, co to jest. Lekarz dał diagnozę trenerowi, bo nie mówił nic po angielsku, trener ze sztabem zdecydowali, że trzeba mnie co dzień przez miesiąc wysyłać do Teheranu na masaże. Codziennie po śniadaniu leciałem prywatnym samolotem ponad tysiąc kilometrów na 45-minutowy masaż. Jadłem tam jeszcze obiad i wracałem. Oczywiście te masaże nic nie dawały, ale sam fakt pokazuje niesamowite możliwości finansowe Iranu. Potem miałem wstrząsy elektryczne. Po jednym wstrząsie wyrwałem te kable, które mi przypinali i rzuciłem nimi o ścianę. Gdyby tam nie było ochroniarzy, to bym chyba udusił lekarza, tak mną potrzepało. „What the fuck, amatorzy, co wy robicie?!”. Leczyłem się, ale do końca kontraktu nie było już grania. Myślałem, że nie wypłacą mi przez to pieniędzy, dostałem tylko 40% pensji i byłem pewien, że reszty już nie zobaczę. Trochę się załamałem. Tyle poświęciłem tylko dla kasy, a tu wracam niespełna z połową tego, co mogłem zarobić. Pół godziny przed lotem do Polski dostałem jednak resztę w dwóch walizkach. Czyli pełna kulturka.

Jak ty to upchałeś?

Moja sprawa!

Jakiś dodatkowy bagaż pewnie.

Nie pamiętam!

Co w ich kulturze cię urzekło?

Mam ciekawy przykład odnośnie ich mentalności. Był taki chłopak, który mi zaufał, mogłem z nim porozmawiać po angielsku. Rozmawialiśmy o wojnie z Irakiem. Irakijczycy podłożyli podobno blisko granicy masę min, żeby nikt nie przeszedł na ich teren. On opowiada:

– Armia ogłosiła w radiu i telewizji, by zgłosiło się jak najwięcej chętnych osób, bo trzeba przebiec przez granicę Iranu i Iraku i aktywować wszystkie te miny, które są podłożone. I wiesz co? Po piętnastu minutach zgłosiło się już sto tysięcy chętnych. Szybko zebrali rzeszę ludzi i pobiegli.

U nas przecież nie zgłosiłby się nikt. A u nich poszła cała masa ludzi i dzięki temu wygrali tę wojnę z Irakiem.

Dla Europejczyka nie do wiary.

Bardzo pozytywni ludzie, pokorni, trochę odcięci od świata, odcinanie internetu było na porządku dziennym. Rozmawiam na Skype z rodziną i nagle przerwane połączenie, przez dwa tygodnie nie miałem sieci. Cały czas na telefonie podsłuch, trzeba było się pilnować, by nie mówić niczego złego na ich religię, bo groziła za to chłosta. Musisz się dostosować do ich dyktatury. Jak złamiesz prawo, wymierzają ci ileś tam batów kary. Jeden zawodnik z zagranicy nie wiedział, że nie można chodzić w krótkim rękawku, wyszedł z hotelu na drugą stronę ulicy po magnez w t-shircie i… skazali go na 77 batów. Połamali mu kręgi, wylądował na wózku. Gdy podpisywałem kontrakt, właściciel od razu mnie przestrzegał, jakie panują tam zasady.

– Tomasz, my się bardzo cieszymy, że tu jesteś, liczymy, że poprowadzisz drużynę do sukcesu, ale pamiętaj, że są ważniejsze rzeczy od piłki. Rząd i religia. Jeżeli się dowiem, że będziesz podrywał jakąkolwiek Irankę, powieszę cię na rynku. A jeśli się dowiem, że z jakąś kobietą się przespałeś, osobiście wbiję ci nóż plecy.

To mówił prezydent klubu! Nagle taka powaga, trener głowa w dół, dyrektor przestraszony, a ja pytam:

– Prezesie, ma pan córki?

(śmiech)

On uśmiechnął się, zbił mi żółwia i powiedział tylko:

– You fucker… I like you!

W ogóle śmieszna sytuacja była z tym podpisywaniem umowy. Papiery gotowe, czytam wersję angielską, a tam gdzie jest miejsce na cenę – kropeczki.

– Prezesie, o co tu chodzi? – pytam.

– Wpisz, co chcesz.

Kurde, co jest? Kwota przecież była umówiona. Sprawdzają mnie pod kątem lojalności czy co? A co mi szkodzi, najwyżej zawrócą mnie do domu. Wpisałem kwotę o 30 procent wyższą niż dogadana. Prezes patrzy na kartkę, potem na mnie.

– OK? – pyta.

– OK – odpowiadam.

– OK!

Jak ja sobie dzisiaj przypominam o Iranie, to wydaje mi się, jakby inny Tomasz Sajdak w innym życiu to przeżył. Takie to wszystko było szokujące.

Sportowo najlepiej wiodło ci się chyba z kolei w Finlandii. Strzeliłeś pięć bramek, więc raczej było nieźle.

W tym momencie muszę przerwać rozmowę, bo Jakub mnie nie szanuje (śmiech).

I jeszcze puchar był.

W klubie było bardzo dużo reprezentantów. Trzech później wylądowało w Bundeslidze, dwóch w Premier League. Spośród napastników byłem jedynym, który nie grał w kadrze narodowej. Przyjechałem na testy, strzeliłem trzy bramki, spodobałem się, dali mi dychę na plecy. Problem był taki, że miałem złamanego dużego palca u prawej nogi. Przez cały tydzień nie trenowałem. Trener pozwalał mi jeździć tylko na rowerku, dostawałem zastrzyk przeciwbólowy i byłem tylko do gry. 2-3 dni po meczu był taki ból, że nie mogłem spać. Głupota. Czułem się tam dobrze, ale wtedy dostałem pierwszą ofertę z Iranu. Chciałem z niej skorzystać, ale wyszło tak, że nie mogłem tam lecieć, bo miałem chińską pieczątkę w paszporcie, dopiero później to ogarnąłem. Tak czy inaczej trener powiedział mi, że skoro chciałem odejść, nie mogę grać już w zespole, co najwyżej mogę trenować z pierwszą drużyną. W ramach nagrody za to że rzetelnie trenowałem, wpuścił mnie na kwadrans w finale Pucharu Finlandii.

Nie dobijała cię fińska mentalność? Ty jesteś – mam wrażenie – dość żywiołowym człowiekiem.

Ja jestem uśmiechnięty, pogodny, kocham życie. Zawsze mówię, że po śmierci będę spał. Finowie mają chyba na odwrót, myślą, że po śmierci będą tańczyć (śmiech). Co mnie szokowało, oni w ogóle nie zapraszali do domów. To było dla nich intymne miejsce. U mnie zawsze graliśmy na Playstation, jedliśmy, ale nigdy nie było rewanżu. Jeśli już – zapraszali mnie na miasto.

Stamtąd poszedłeś na Cypr…

…tak?

No tak.

Ty wiesz lepiej w sumie, tyle tego było, że już się gubię (śmiech).

Zupełne przeciwieństwo Finlandii. I mentalnie, i klimatycznie.

Wierzyłem, że tam będzie dobry poziom. W CV piłkarze mieli Sporting, Benfikę, Kaiserslautern. Pogoda też swoje zrobiła. Myślałem, że to będzie fajne życie, a przez pierwsze pół roku nie dostałem oficjalnie wypłaty, klub był kompletnie niewypłacalny. Jak trener przychodził do szatni, to miał marynarkę do kostek. W kieszeniach były poupychane pieniądze dla nas. Dostawaliśmy tylko nieoficjalne premie meczowe. Spadliśmy z ligi. Nie wszystkie mecze były rozgrywane na sportowych zasadach. Musieliśmy spaść, dużo osób o tym wiedziało, ja jako młody obcokrajowiec nie byłem wtajemniczony.

Ale co, grałeś w ustawionym meczu?

W konkretnym meczu czułem to, gdy graliśmy o utrzymanie. Przegraliśmy 3-4, tamta drużyna dostała trzy rzuty karne od sędziego. Bardziej działały na wyobraźnię rozmowy ze starszymi  zawodnikami. Pytam na przykład kapitana:

– To co, dzisiaj do przodu?

– Nie, dziś 2-1 w plecy.

Myślałem, że to jaja, no ale mecz kończył się porażką 2-1. I tak jeden raz, drugi…

Wynik znasz przed rozpoczęciem meczu. Nuda!

Niektórzy mają widocznie dar przewidywania przyszłości (śmiech).

Stratny byłeś na Cyprze?

Nie, bardzo dużo dostałem w prezencie od prezesa. Nawet nie żałuję, że nie płacili, bo po roku wywalczyłem sobie te pieniądze w sądzie. Ale nie lubię tego, ja jestem nauczony niemieckiej solidności. W Finlandii na przykład pensja była tydzień przed terminem. Zdziwiony pytałem się księgowej, co to za pieniądze, a ona nie rozumiała, dlaczego się dziwię.

– No jak to? To twoja pensja. Wcześniej, bo chcemy, żebyś się tu dobrze czuł.

Taka jest różnica pomiędzy południowymi państwami a północnymi. Na Cyprze te zaległości odbijały się na podejściu piłkarzy. Niektórzy na treningach stwierdzali, że muszą się lepiej opalić, to ściągali koszulki. Dziwne klimaty.

Wielu idzie tam dla kasy, a potem narzeka, że tej kasy nie ma.

Tak to można ująć.

W Bułgarii powalczyłeś z kolei o najkrótszy kontrakt w historii polskiej piłki. Wytrzymałeś ledwie 2,5 miesiąca.

Byłem zmęczony tym, jak to tam wygląda. Co roku jeździłem na roraty do Zakopanego. Poczułem, że wtedy też muszę jechać.

?!

Czułem się tam jakbym – to metafora – siedział w basenie z dziesięcioma Tajkami. Szokowało mnie, że piłkarz ma tam tak mocną pozycję w świecie mafii. Sofia, stolica, po treningu jedziemy do restauracji, za nami pięć opancerzonych Range Roverów. Wchodziliśmy do lokali i decydowaliśmy, kto ma w tej knajpie siedzieć, a kto ma wyjść. Jeśli ktoś nam się nie spodobał, mafia go usuwała. Czasem było tak, że dla jaj, gdy jakaś para jadła posiłek, wyrzucaliśmy mężczyznę. On ma wyjść, ona może zostać. I często było tak, że te kobiety zostawały z nami (śmiech). Status piłkarza!

Ty jako nowy obcokrajowiec niewiele pewnie miałeś tam do powiedzenia.

Właśnie dużo, bo znałem z Radomiaka Barkanichkova. On był znaną postacią na mieście, wystarczyło powiedzieć, że go znam i mogłem wszystko. Pojechaliśmy z kolegą z Hiszpanii na miasto, siedzieliśmy do godzin porannych. Wracając zatrzymała nas policja, jechaliśmy przez Sofię 150 km/h. Rzucili nas na maskę, zakuli w kajdanki, krzyczeli „tausend euro”, nie wiedziałem, co robić. Powiedziałem:

– Barkanichkov, my friend!

Nagle moje kajdanki się odkuły.

– Barkanichkov? Przepraszamy!

Jak się pojawiłeś z nim na mieście to już cię niektórzy kojarzyli i miałeś spokój. Tam jest niezła bonanza. Na dyskotece ludzie chodzą z naładowaną bronią przy pasku, trochę strach. Może to sami ochroniarze, a ja o tym nie wiedziałem!

Piłkarsko jak ci szło? Gdybyś był kozakiem, tak łatwo by cię nie puścili.

A dlaczego?

Bo by się im nie opłacało. Rozwiązałeś kontrakt za porozumieniem stron, tak?

Nie do końca.

Czyli byłeś stratny.

Są różne sposoby by rozwiązać kontrakt, spokojnie. Jeśli piłkarz nie chce gdzieś grać, klub zazwyczaj nie będzie go trzymać na siłę. Od swojego agenta, który był Bułgarem, odebrałem dziwny telefon..

– Tomek, uważaj. Słyszałem, że jest polecenie, by ci złamać nogę.

Twój agent mówi ci coś takiego, dziwna rzecz. Czego znowu ode mnie chcą? Poszedłem na trening na drugi dzień, a tam był chłopak, który cały czas we mnie wchodził. Cały czas!

Dlatego odszedłeś?

Najpierw się zrewanżowałem. Widziałem, że gość czegoś ode mnie chce, to na następnym treningu sfaulowałem go, przez co zerwał więzadła krzyżowe. Byłem trochę kilerem. Ktoś chciał mi zedrzeć paznokieć – ja łamałem nogę. Tak jak jest oko za oko, ząb za ząb, to u mnie było dwa zęby za jednego. Poszedłem do prezesa po tej akcji i poprosiłem o rozwiązanie kontraktu.

Niebezpieczny byłeś.

Ale to nie koniec, bo prezes się nie zgodził na rozwiązanie umowy, mimo że ja bardzo nalegałem. Tak? OK. W tym samym tygodniu wszedłem innemu zawodnikowi w Achillesy. Te oczywiście nie wytrzymały. Po tym zdarzeniu trener już zabronił mi trenować z drużyną. Przed zajęciami powiedział mi tylko:

– Idź na górę.

Poszedłem, prezes dał mi pieniądze z góry za dziesięć miesięcy i rozwiązał kontrakt. Poleciałem do Zakopanego na upragnione roraty.

No to dałeś przykład młodym piłkarzom. Teraz będą chcieli zerwać kontrakt, to zmasakrują komuś Achillesy.

Nikomu tego nie radzę, bo nie uważam, że to było w porządku. Miałem jak tygrys, który siedzi sobie spokojnie w krzakach i obserwuje antylopy, ale jak ktoś go zaczepi to nie ma żadnych skrupułów, żeby zrobić krzywdę.

Świadomie czy nie panujesz nad sobą?

Świadomie. Jak komuś powodowałem kontuzje, to to planowałem.

Jak? Szedłeś na trening i mówiłeś sobie, że danemu gościowi wjeżdżasz w nogę?

No tak. Szedłem na trening i już wiedziałem, co zrobię. Zastanawiałem się tylko, jak on to przeżyje. Czy karetka przyjedzie, czy ktoś mu udzieli pomocy.

Skoro wiedziałeś, że będzie potrzebna, mogłeś wzywać ją już przed treningiem!

To dopiero byłaby kultura!

Już wiem, czemu byłeś w tych klubach tylko po pół roku. Wszyscy piłkarze mówili w końcu: – Weźcie go stąd!

(śmiech) Nie no, tak nie było. Nie jest łatwo obcokrajowcowi w takich krajach jak Bułgaria czy Iran. Nie każdy kocha Polaków. Ja zawsze byłem przyjazny dla każdego. Ale gdy ktoś mnie atakował, to próbowałem się bronić. Może bałem się o siebie i dlatego robiłem takie rzeczy? Byłem młodym, niedoświadczonym chłopakiem. Czułem się jak na tych filmach więziennych. Wchodzi ktoś nowy do celi i na początku wszyscy go obserwują, badają, atakują, sprawdzają. Ja byłem tam świeżym mięsem. Sam na ich wszystkich. Po Iranie zmęczyłem się psychicznie na tyle, że nie mogłem już patrzeć na piłkę.

To wtedy przestałeś prowadzić się jak zawodowiec?

Tak. Korzystałem z życia tak, jak sobie tylko można wyobrazić. 50 Cent to był w tamtym czasie przy mnie ogóreczek. Spełniałem zachcianki, potrzeby. Zacząłem się zastanawiać, na ile piłka nożna to fajny sport, a na ile biznes. Różne myśli mi przechodziły przez głowę. Rodzice chodzą na mecze, patrzą na swoich synów i myślą, że rośnie im drugi Robert Lewandowski. A trzeba sobie zdać sprawę, że piłka nożna to nie jest zdrowy sport, to nie jest do końca fajne życie. Luksus – tak. Warto o tym mówić, jak jest, a nie tylko oglądać obrazek „fair play” z Ligi Mistrzów i mydlić komuś oczy. Mało kto to pewnie zrozumie, ale dla mnie piłka nożna jest drugim najgorszym zawodem po prostytucji. Oczywiście z całym szacunkiem dla prostytutek. Płacą podatki, uczciwie zarabiają na życie.

Podatki? W Polsce nie.

Nie? Nigdy się tym nie interesowałem, ale widzę, że ty siedzisz w temacie (śmiech).

Ludzie się właśnie łapią za głowy czytając, że piłka to najgorszy zawód po prostytucji. Musisz to jakoś uzasadnić, coś dopowiedzieć.

Bardzo kochałem piłkę, poświęcałem się, zrobiłbym dla niej wszystko. Wszyscy marzą o sukcesie, pieniądzach, luksusie. Jak człowiek czegoś nie dotknął, to tego pragnie. Ja doświadczyłem wszystkiego. Pod względem materialnym niczego mi nie brakowało i nie brakuje, ale pieniądze nie prowadzą do niczego dobrego. Są bezwartościowe. Im szybciej to zrozumiesz, tym szybciej stwierdzasz, że piłka nie jest zdrowym środowiskiem. Chodzi o takie małe rzeczy. Trener mówi do ciebie jako zawodnika „motherfucker”, bo nie trafiłeś w bramkę. Tylko dlatego obraża twoją matkę, która jest tysiąc razy ważniejszą osobą dla ciebie niż on. Rodzice posyłając dziecko do szkółki muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, na ile chcą by ich syn jeździł Ferrari, a na ile chcą, by spał spokojnie i był szczęśliwym człowiekiem. To środowisko nigdy nie było szczere, zawsze brakowało tam jakiejś wartości. Nigdy nie doznałem czegoś takiego jak przyjaźń w drużynie. Jeśli zdarzają się jakieś prawdziwe przyjaźnie, to dość wyjątkowa sytuacja.

Drugi raz nie zostałbyś piłkarzem?

Nie wiem, ja kochałem i kocham piłkę. Cały czas żyłem z rozczarowaniem, ale wciąż w tym tkwiłem. Teraz widzę, że piłkę trzeba traktować bardziej biznesowo. Mam wiedzę w piłce nożnej – wolę robić to niż szukać szczęścia w innej branży. Ale rodzicom bym raczej odradzał robienie z dzieci piłkarzy.

Ja myślę, że przesadzasz.

Może mam za mało wiedzy o innych dziedzinach i w każdej jest podobnie, nie wiem. W sumie firmy czy korporacje są takie same, też rządzą tam oszustwa i nieszczerość.

Kasa ci tego nie zrekompensowała?

Nigdy w życiu. Cieszą mnie teraz bardziej małe rzeczy, wyciszyłem się, mam frajdę, gdy mogę sprawić komuś przyjemność. Dużo w tym ręki Boga. Wiara i dążenie do bycia dobrym człowiekiem nabiera dla mnie coraz większej wartości. Z kariery na pewno dumny nie jestem. Dumny może być ktoś, kto nie wyrządzał w życiu drugiej osobie zła, a nie ktoś, kto w ramach rewanżu za agresywną grę powodował u innych zawodników kontuzje.

Odnoszę wrażenie, że żałujesz wielu momentów ze swojej kariery.

Nie, ja nie żałuje niczego. Być może gdyby nie takie incydenty, nie byłbym teraz tu gdzie jestem, wciąż byłbym napalony na Iran, na pieniądze. Ja naprawdę – uwierz – czasami dostaję z egzotycznych krajów takie oferty, których nikt w Polsce by nie odrzucił. Mam możliwość trenowania w akademii w Chinach, trenowałem i trenuję indywidualnie zawodników z Australii, Finlandii czy Indii, działam na rynku menedżerskim, mam wiele kontaktów na całym świecie i chcę je wykorzystać. Mam też możliwości trenowania w Australii, cały czas jestem w kontakcie z agentem, który mnie na tamtejszym rynku prowadził, możliwe, że w styczniu coś zadziałam.

W styczniu można, bo już po roratach!

Każdy by był już po dwóch minutach spakowany, a ja teraz w życiu wolę sobie pochodzić po górach, poczytać Biblię, pospacerować, spotkać wartościowego bezdomnego, z którym mogę porozmawiać i któremu mogę pomóc. Nie szukam już szczęścia w chmurach. Staram się być normalnym człowiekiem. Grając tyle lat w piłkę nie możesz być normalny.

Dlatego tak szybko skończyłeś karierę? Miałeś 28 lat, mogłeś trochę jeszcze pograć, pozarabiać.

To był jeden powód. Drugi – mój ojciec kończył licencję trenerską w Kolonii, też chciałem iść w tym kierunku. Z całą pokorą uważam siebie za trenera, który ma już zaawansowaną wiedzę. Jestem bardzo pewny swoich umiejętności w tej dziedzinie. Ostatnie lata mojej kariery nie były już profesjonalne. Ja byłem zmęczony, mój organizm był zmęczony. Uznałem, że im szybciej będę coś robił, tym lepiej dla mnie. W piłce jesteś zawsze niewolnikiem, jako trener możesz komuś przekazywać jakieś wartości. Możesz mi nie wierzyć, ale dla mnie nie ma różnicy, czy mam tysiąc czy milion euro. Jestem tak samo szczęśliwy posiadając obie sumy.

Ludzie w to nie uwierzą.

Ale ja naprawdę taki jestem.

Przynajmniej tytuł mamy. Całkiem chwytliwy.

Jaki?

Ten o prostytutkach.

Tomek bierze do ręki telefon, którym nagrywam rozmowę.

Halo, obsługa! Macie jakieś wiadro z wodą?!

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
11
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Cały na biało

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

10 komentarzy

Loading...