Reklama

Taki comeback? To REALne!

redakcja

Autor:redakcja

14 września 2016, 22:08 • 4 min czytania 1 komentarz

89 minut napieprzania głową w mur. 89 minut chwały Sportingu, który miał szansę zostać dopiero drugim zespołem zachowującym w tym roku na Santiago Bernabeu czyste konto. 89 minut, podczas których cała Europa ze zdziwieniem patrzyła na to, jak w Madrycie Real nie potrafi sobie poradzić z wicemistrzem Portugalii. Ale, szczęśliwie dla madrytczyków, w piłkę gra się przez minut 90, a czasami – nawet 95.

Taki comeback? To REALne!

Sporting mógł dokonać czegoś wielkiego. Wiekopomnego. Podbić Bernabeu. Sprawić, że Real zacznie fazę grupową na równi punktowej z Legią Warszawa. Doprawdy, gdy w 95. minucie Morata ładował na 2:1, przykro patrzyło się na twarze piłkarzy Sportingu, którzy w defensywie zagrali mecz niemal perfekcyjny. Którym czasami pomagało szczęście, jak wtedy, gdy dwie minuty przed golem na 1:1, Ronaldo z metra, może dwóch załadował w słupek.

Ale też którzy nie wyszli wystraszeni. Zbudowani tym, jak świetnie radzili sobie do tej pory w lidze, wygraną z FC Porto, trzema pozostałymi zwycięstwami do zera przeciwko zespołom z Primeira Ligi. Napompowani pewnością siebie na tyle, by w pierwszej połowie nie ustępować Realowi znacznie w posiadaniu piłki, w kreowaniu sytuacji, w zasadzie w żadnym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Na początku drugiej dołożyli do tego jeszcze gola Cesara.

Real nie potrafił znaleźć na to odpowiedzi. Nawet, gdy miał już setkę i gdy w tej sytuacji znajdował się Cristiano Ronaldo, który nawet „siedemdziesiątek” czy „pięćdziesiątek” nie zwykł marnować, kończyło się fiaskiem. I wtedy stało się coś, czego z każdym upływającym rokiem kariery CR7, spodziewa się coraz mniej kibiców. Ronaldo, który regularnością w posyłaniu tych swoich tomahawków już od kilku ładnych sezonów nie bardzo mógł się pochwalić, tym razem odpalił nie-sa-mo-wi-cie.

Reklama

Radości oczywiście nie było, bo w końcu CR7 to wychowanek Sportingu, który temu klubowi zawdzięcza bardzo wiele. Na czele z postawieniem na niego w sparingu z Manchesterem United, po którym sir Alex Ferguson miał zachwycić się jego potencjałem. Chyba nawet Szkot nie miał wtedy prawa wiedzieć, z jak wielkim talentem miał do czynienia.

Ten talent, dziś już u szczytu kariery, rozpoczął późny, ale zakończony pełnym sukcesem comeback, o którym na Bernabeu będą pamiętać latami. O wielkim przebudzeniu Ronaldo ze stojącej piłki, gdy zespół najbardziej tego potrzebuje. O bramce Moraty, która choćby na moment uciszyła krytyków jego powrotu do Madrytu. Ale i o heroicznym odporze Sportingu, który ostatecznie wyleci do Lizbony bez punktów, na które niewątpliwie zasłużył.

***

W Lidze Mistrzów debiutował dziś Kamil Glik i trzeba powiedzieć, że tremy, to za nic nie było po nim widać. Ale też akurat po nim ostatnim byśmy się jej spodziewali. Przywitał się wygranym pojedynkiem biegowym z Kanem i wybiciem wślizgiem, generalnie przez całe spotkanie grał do bólu poprawnie, a jeśli ktoś popełniał jakieś faux pas, to był to raczej jego partner Jemerson. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie sytuacja z końcówki pierwszej połowy. Bo trener Jardim, mimo wygranej, z pewnością będzie mieć do niego pretensje o to, że nawalił z kryciem przy rzucie rożnym, po którym padł gol dla Tottenhamu. Na powtórkach widać jak na dłoni – to on odpowiadał za Alderweirelda i to on dopuścił, że Belg oddał celne uderzenie na bramkę Subasicia.

Reklama

Jeśli mielibyśmy szukać usprawiedliwienia dla Polaka, to trzeba powiedzieć, że Alderweireld to w tym momencie jeśli nie najlepszy, to jeden z czołowych obrońców stanowiących ogromne zagrożenie przy stałych fragmentach gry. Dość zauważyć, że w poprzednim sezonie Premier League, gdzie w powietrzu nie przychodzi mu tydzień w tydzień walczyć o górne piłki z kurduplami i patyczakami, załadował w poprzednim sezonie cztery gole. Ale oczywiście gol, niezależnie od tego, kogo przyszło mu tym razem przykryć, idzie na jego konto.

Mimo złapania kontaktu, Tottenhamowi nie udało się jednak doprowadzić sprawy do końca i szczerze mówiąc – nie zrobił za wiele, by powiedzieć, że na wyrównanie zasłużył.

***

Ciała nie dali za to ligowi rywale Tottenhamu, bo Manchester City, któremu dziś wreszcie udało się rozegrać bez przeszkód mecz z Gladbach ograł Niemców 4:0, a w swoim premierowym występie w Champions League, w stosunku 3:0 na stadionie w Brugii zwyciężył mistrz Anglii, Leicester. W roli głównej jednak nie Jamie Vardy, a uśpiony nieco na początku sezonu Riyad Mahrez, który zakończył spotkanie z dwiema bramkami na koncie.

***

Najsłabiej z hitowo zapowiadających się meczów wypadło spotkanie Juventusu z Sevillą. Niby była poprzeczka Higuaina i kilka innych strzałów Juve na bramkę Rico, na które Hiszpanie nie bardzo kwapili się jakoś konstruktywnie odpowiedzieć, ale ostatecznie – bez żadnego efektu.

***

Wszystkie dzisiejsze wyniki:

Zrzut ekranu 2016-09-14 o 22.50.22

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...