Reklama

Młodzi menedżerowie pokazują rodzicom zdjęcie na stadionie Realu i mówią, że ich dziecko może tam być

redakcja

Autor:redakcja

09 września 2016, 07:08 • 22 min czytania 0 komentarzy

Jesteśmy świeżo po oknie transferowym, a więc chyba lepszej okazji by porozmawiać z osobą, która za wieloma transferami tego lata stała, raczej nie będzie. Jak zostaje się agentem i czy człowiek z ulicy ma szanse w tym zawodzie? Czy trenerzy powinni mieć swoich menedżerów? Jak zmienił się rynek po otwarciu zawodu? Czy Dawidowicz wciąż wzbudza zainteresowanie klubów z Bundesligi i czemu Nespor nie poradziłby sobie w żadnej poważnej lidze oprócz Championship? Poznajcie Daniela Webera. Menedżera, który na rynku z roku na rok radzi sobie coraz prężniej. 

Młodzi menedżerowie pokazują rodzicom zdjęcie na stadionie Realu i mówią, że ich dziecko może tam być

Ostatniego dnia okienka przydałoby się pewnie z sześć par rąk, trzydzieści telefonów…

…i jeszcze teleport.

Jak wyglądał u ciebie ten dzień?

Był mega szalony, dużo się działo, a to lubię najbardziej. Dzień wcześniej byłem już w Lubinie, ustalaliśmy ostatnie szczegóły kontraktu Adama Buksy, który przylatywał do Wrocławia z Arłamowa. Musiałem go wieczorem odebrać z lotniska i zawieźć do hotelu, w międzyczasie w nocy z Bielefeldu jechał Michał Mak. Był opcją numer jeden na skrzydłowego w Zagłębiu Lubin. Klub od początku wiedział, że Michał jest o krok od Arminii, ale mimo to – na wszelki wypadek, gdyby coś się wysypało – do końca walczył i żył przeświadczeniem, że może się uda. Następnego dnia Michał i Adam od rana byli badani przez Zagłębie, ja w międzyczasie byłem na linii na zmianę z Lubinem i z Niemcami. Najpierw kontrakt z klubem podpisał Buksa, który błyskawicznie został dowieziony przez kierownika do Wrocławia na lotnisko i po południu był już z powrotem na zgrupowaniu reprezentacji, ja natomiast w tym samym czasie dostałem ostateczną informację z Bielefeld, że biorą Maka. Skany, podpisywanie kontraktów i od razu wsiadamy szybko w samochód i jedziemy do Katowic na samolot. W międzyczasie ogarnąłem dwa wypożyczenia chłopaków do pierwszej ligi.

Reklama

Po drodze?

Jednego na telefonie, drugiego, Damiana Warchoła, po drodze w Częstochowie. Chłopak z Rakowa, trafił teraz do na wypożyczenie do Olimpii Grudziądz, ale już pół roku temu wzbudzał poważne zainteresowanie kilku klubów Ekstraklasy. W domu byłem o 23.

To jeszcze godzina na jakiś deal!

Ograniczyłem się do trzymania kciuków za Groszka. Szkoda, że nie wyszło.

Obserwujesz to środowisko od środka, obserwujesz zachowania klubów. Dlaczego jest tak, że kluby budzą się dopiero ostatniego dnia okna? Przecież takiego Grosickiego można było podpisać 28-go i byłby spokój.

Jeśli transfer odbywa się 31 sierpnia, nie zawsze oznacza to, że dla jakiegoś klubu dany zawodnik był opcją numer jeden. Z tym się nie udało, z tym też, a kogoś trzeba wziąć. W innym przypadku działa efekt domina, mogę to pokazać na przykładzie Maka, bo tu mieliśmy taką sytuację. Żeby mógł przejść do Bielefeldu, musiał stamtąd odejść do Luzern inny piłkarz – Francisco Rodriguez, brat tego reprezentanta Szwajcarii –  który był wypożyczony z Wolfsburga. By do tego doszło, w Luzern musieli sprzedać Jakoba Jantschera. Turcy z Rizespor przysłali papiery potwierdzające ten transfer dopiero po południu. Wtedy ruszyła lawina i kolejne transfery się błyskawicznie dopinały. Podobnie było w Zagłębiu – gdyby nie transfer Piątka, nie byłoby prawdopodobnie transferu Nespora i Buksy. Ja nie zakładam, że Kamil Grosicki był w Burnley pierwszym wyborem. Mówiąc szczerze dziwiłem się, że tam ma iść, bo słyszałem, że trener Burnley niechętnie patrzy na piłkarzy spoza Wysp. Czasem też jest tak, że w ostatnim dniu ktoś schodzi ze swojego stanowiska w negocjacjach. Rozmowy trwają tygodniami, chęci są z obu stron, ale nie ma punktu wspólnego. No i w końcu się znajduje.

Reklama

Może to banalne pytanie, ale myślę, że warto je zadać, by ludzie lepiej cię poznali. Jak ty w ogóle trafiłeś do menedżerki?

W wieku 23 lat musiałem przerwać swoją przygodę z piłką. Powód – poważna kontuzja kolana. Trzy razy byłem operowany, to był przełom wieków, zerwanie więzadeł oznaczało wtedy często koniec. Po operacji wsadzili mi nogę w gips na dziewięć tygodni, po zdjęciu go miałem nogę chudszą od ręki (śmiech). Jak to zobaczyłem, to już wiedziałem, że nie będzie się dało tego doprowadzić do stanu używalności. 1,5 roku walczyłem o powrót, ale nie dałem rady. Nie było zaplecza, miejsc do rehabilitacji, pieniędzy.

Trzeba było się pewnie leczyć za swoje…

No bo jak inaczej? Kto da choremu kontrakt? Ciężkie czasy. Ciężkie, ale fajne. Szczególnie Lechię – to była jeszcze wtedy Lechia/Polonia Gdańsk – wspominam bardzo dobrze, tam poznałem m.in. Sebastiana Milę i Krzysztofa Pilarza z którymi do dzisiaj współpracuję. Bieda była straszna, ale odnieśliśmy – jak na nas – sukces, bo jakimś cudem się utrzymaliśmy. Pamiętam mecz ostatniej kolejki na Hutniku Kraków, grał tam między innymi Marcin Wasilewski. Słynne czasy, wiadomo, jak wyglądała wtedy liga i że sport nie zawsze był decydujący. Przed spotkaniem trzy razy była zmieniana obsada sędziowska. Pojechaliśmy, a tam festyn. Orkiestra gra, piwo się leje. Wszyscy świętują utrzymanie a mecz się jeszcze nie zaczął! Jak zaczęliśmy, to graliśmy przez 105 minut.

I pewnie gol padł w 105. minucie.

Nie, zakończyło się 1-1, ale sędzia robił wszystko, żeby docisnąć na 2-1 dla Hutnika. Krzysiu Pilarz – wtedy młody chłopak – chyba nie wytrzymał ciśnienia i zgłosił trenerowi jakąś niedyspozycję. Grał już świętej pamięci Maciek Kozak i robił cuda w bramce. Trafiali go przy sam na sam, dostawał kamieniami od kibiców z tyłu, wybronił nam tę ligę. Potem musiałem odejść z Gdańska. Trener Szukiełowicz przeprowadził wietrzenie kadry. Śmialiście się na Weszło, że do Lechii przyjeżdżają wagony piłkarzy, w tamtym czasie też niezły wagon zajechał (śmiech).

flavio

Z Szukiełowiczem ci generalnie nie po drodze. W sprawie Flavio Paixao odegrał kluczową rolę.

Jak słyszałem teksty w stylu „słowo ważniejsze od pieniędzy” w kontekście Flavio – bo Flavio podobno go oszukał i nie szanował drużyny – to miałem ochotę panu Szukiełowiczowi przypomnieć, jak on „dawał słowo” zawodnikom, z którymi umawiał się na kontynuowanie współpracy. Potem piłkarze przyjeżdżali do klubu po urlopach i słyszeli „wypad z baru”. Ja byłem żadnym piłkarzem, miałem 22 lata i dwa sezony na poziomie obecnej I ligi. Ale na przykład Grzesiek Krysiak, który miał rozegrane prawie 200 meczów w ekstraklasie, też był potraktowany jak śmieć. Mało brakło, a by pokazał, dlaczego kibice ŁKS śpiewali kiedyś o nim piosenki  „Grzesiu, nasz chuligan”. Punkt widzenia zależy czasem od punktu siedzenia.

Będziesz teraz unikał takich transferów jak Flavio? Albo może inaczej – ogłaszania ich?

Nie, dlaczego? Bardzo rzadko się zdarza, żeby klub nie sprzedał piłkarza, który pół roku wcześniej podpisał kontrakt z nowym klubem. To kwestia ceny i wytrzymania ciśnienia. Po podpisaniu kontraktu obie strony zapadają w sen. Cisza. Zero kontaktu między sobą. Potem patrzą na takiego zawodnika i zaczynają się negocjacje. Jeśli piłkarz jest w stanie przeczekać – trafi do nowego klubu. Trzeba pamiętać o tym, że piłkarz nie wykonuje takiego ruchu za darmo. W przypadku podpisaniu kontraktu na 6 miesięcy przed wygaśnięciem umowy zwykle otrzymuje ekstra premię za sam podpis, więc się to dla niego opłaca. Flavio postawił sprawę uczciwie. Wszedł do szatni i powiedział, że od lipca jest piłkarzem Lechii, ale do tamtego momentu interesuje go tylko Śląsk Wrocław. No to jakim on jest zdrajcą? Rozumiem, jakby przyszedł i mówił, że nie będzie grał i chce odejść za wszelką cenę. Wtedy OK. To tak jakbyś ty dostał ofertę od  np. „France Football”  pół roku przed końcem twojej umowy. Mówisz w redakcji, że podpisałeś umowę, ale pół roku jeszcze będziesz pisał na Weszło. No to co, jesteś zdrajcą? Nie, nie jesteś korzystasz po prostu z okazji, zabezpieczasz sobie przyszłość, bo obecna umowa za klika miesięcy się kończy. Czemu trener Szukiełowicz myślał o tym, co będzie pierwszego lipca? Przecież na 99% było pewne, że wtedy go już dawno w tym klubie nie będzie…

(śmiech)

Przyszedł, miał ratować drużynę, zrobić wynik. Powinien powiedzieć „słuchaj, Flavio, nie interesuje mnie, co będziesz robił w lipcu, wyciśnij z tego kontraktu maksa”. Nie może być tak, że klub wiedząc, że piłkarz jest w u nich dwa lata i ma pół roku do końca umowy, czeka świadomie do samego końca by zaproponować mu kontrakt, a potem mówi, że się z piłkarzem umawiał na coś tam… Flavio twierdzi, że się z nikim na nic nie umawiał. Trener Szukiełowicz twierdzi co innego, ale on zawsze twierdzi co innego. Dla nas to jasny sygnał: nie proponujecie kontraktu, mamy rozmawiać z kim innym. Do pierwszego stycznia był tylko Śląsk. Flavio miał w pierwszym tygodniu stycznia trzy-cztery konkretne oferty. Ja nie mogę mu powiedzieć „czekajmy, zobaczymy, co się wydarzy”. Lechia przedstawia ofertę, ale ta oferta jest ważna kilka dni. To nie jest tak, że kładą coś na stole i czekają do czerwca na decyzję. Klub ma wariant A, B, C, D… Kiedy Lewandowski podpisał pół roku wcześniej kontrakt z Bayernem, to władze Borussi zaprosiły go do siebie i powiedziały, że rozumieją jego decyzję, akceptują ją mimo tego, że boli, bo przechodzi wkrótce do największego rywala i jeszcze na dodatek dali mu na ostatnie 6 miesięcy kontraktu podwyżkę, a na koniec sezonu pożegnali z klasą.

A mogli go jeszcze sprzedać i zarobić kupę kasy.

Kultura. Klasa światowa. Nie możemy traktować tego na zasadzie, że nie dajemy piłkarzowi żadnej oferty, a gdy on dogada się z kimś innym to wrzucamy go do rezerw.

Absurd polega na tym, że to najgorszy układ dla klubu, który musi takiemu piłkarzowi płacić.

Można myśleć w drugą stronę i karać klub, który nie składa piłkarzowi oferty. „Czemu mi nie dajecie kontraktu? Ja nie będę grał!”. To jest takie samo myślenie. Moim zdaniem to pokazówka. Trener chciał zafunkcjonować, chyba niepotrzebnie. Z prezesem Śląska byłem cały czas w kontakcie, pracowałem nad tym, żeby mimo tej chorej sytuacji Śląsk Wrocław uzyskał jeszcze jakieś pieniądze z transferu Flavio, bo klub to nie tylko trener, który wyrzuca do rezerw „ zdrajcę”, który ma kontrakt i który trzeba go opłacać nawet mimo zsyłki do rezerw. Na szczęście w tej sytuacji udało się wypracować kompromis i transfer doszedł do skutku jeszcze zimą. Generalnie w ostatnim okresie Śląsk na współpracy ze mną parę złotych zarobił. Nasze relacje były i są dobre, w tym oknie zrobiliśmy transfer Łukasza Madeja.

Trochę odbiegliśmy od tematu, a nie wyjaśniliśmy, jak ty do tej menedżerki w ogóle trafiłeś.

Stanęło na kontuzji, tak? Grać po trzecich ligach nie chciałem. Pieniędzy z tego nie ma, noga też nie była wyleczona na tyle, by mieć nadzieję. Dałem sobie spokój. Rok-dwa zastanawiałem się, co robić dalej, aż trafiłem na ogłoszenie Jarka Kołakowskiego w „Przeglądzie Sportowym”. Zgłosiłem się przez znajomego, pojechałem na spotkanie, tak się zaczęło. Jak zaczynałem pracować u Jarka, na rynku było ze trzech agentów. Jarek, Grzesiek Bednarz, Radek Osuch. To chyba wszystko.

Jak wyglądał wtedy rynek? Oni obrabiali wszystkich piłkarzy we trzech czy większość zawodników była bez kontraktów?

Generalnie było tak, że piłkarz się cieszył, że ktoś do niego zadzwonił i powiedział, że może mieć agenta. To było odbierane jak wyróżnienie, nagroda. Agenci połykali rynek w całości, nie było konkurencji. Pamiętam jak była u nas przedstawiona sytuacja, gdy przyjechał do Polski przeprowadzać transfer Boruca i Żurawskiego Raymond Sparkes. Media chciały oszaleć. Wszyscy myśleli, że on za chwilę przejmie cały rynek. Zagranica to był jakiś kosmos, wielkie wydarzenie.

Wiadomo, jeszcze długo będziemy mieć te kompleksy narodowe.

Zrobił dwa czy trzy transfery i tyle, wrócił do siebie. To tak jak patrzenie jak na obrazek w trenerów z zagranicy. Michał Probierz to często podkreśla, że ktoś powie parę słów w innym języku i my już patrzymy na niego „o Boże, co za trener”.

Ty też sprowadzałeś do Polski Radoslava Latala.

Tak, to był pierwszy trener z zagranicy, którego poleciłem polskiemu klubowi.

Ale on się obronił wynikiem.

Wynikiem to jedno, dwa, że wcielił w życie swój autorski pomysł. Zluzował kilkunastu piłkarzy, na dodatek odszedł mu król strzelców Ekstraklasy Kamil Wilczek, świadomie pozbył się Vassiljeva. Stwierdził, że u niego grał nie będzie. Nie ten styl.

Vassiljev generalnie raczej nie lubi się przepracowywać.

A Latal miał wizję, że trzeba gonić, biegać, tylko tacy zawodnicy mogą u niego grać. Dobrał sobie piłkarzy, jakich chciał, zrobił wynik ponad stan. Rozwinął też niektórych zawodników, na przykład Marcina Pietrowskiego, którego wziął na zaufaniu, bo jeśli spojrzeć na statystyki, to zbyt wiele w Lechii nie pograł. Namówiłem Radka, że warto, bo to jest ten styl, a do tego zabezpieczy mu pięć pozycji. Okazuje się, że po sezonie w Gliwicach Marcin dostał ofertę z czołowego tureckiego klubu, Konyasporu, ale Piast nie zgodził się na kwotę jaką proponowali. Sam fakt, że po roku jego gry w Gliwicach była taka oferta dużo jednak mówi.

A to było jedno z większych odkryć poprzedniego sezonu. W Gdańsku nie wyróżniał się zupełnie niczym.

Cierpiał trochę z tego powodu, że był wychowankiem, nie łapał się nawet do meczowej osiemnastki. Latal zrobił z niektórych piłkarzy. Świadomie dałem też do Gliwic Mateusza Maka. Ryzykowaliśmy, bo kontrakt był tylko na rok z opcją przedłużenia i mieliśmy oferty z czterech-pięciu innych klubów. Interesował nas klub z trenerem, który stawia przede wszystkim na przygotowanie fizyczne. Po roku niegrania w piłkę – w pierwszej kolejności musiał się odbudować. Piast współpracuje z kliniką pana Rzepki, to też dawało widoki na to, że Mak wróci do dyspozycji. Finalnie wrócił.

Jak wygląda takie sprowadzanie trenera do klubu? Odbywa się to na zasadach dżentelmeńskich, na poczet przyszłej współpracy, budowania relacji?

To jest jeszcze coś, na co ludzie dziwnie reagują. „Jak to, trener ma agenta?! Piłkarze przyjdą od niego, będą robić nie wiadomo jakie interesy!”. Umówmy się, jakie interesy? Mariusz Piekarski ściągnął Czerczesowa do Legii. Super, wiedział, że Legia potrzebuje wyniku na 100-lecie i człowieka z charyzmą, który go zapewni. Ktoś powie „no, ale Czerczesow wziął potem od Piekarskiego piłkarzy”. Jędrzejczyk to zły transfer? Na Borysiuku źle wyszli? Mariusz ma dobre relacje z Legią, oni mu ufają, plan się powiódł i obie strony finalnie na tym dobrze wyszły. Na całym świecie jest tak, że każdy szanujący się trener ma agenta i się tego nie wstydzi. U nas „nie no, ma menedżera, to go nie bierzemy”. Radek Latal ma umowę z agentem ze Słowacji, z którym ja współpracuję. Wiedziałem, że Piast potrzebuje trenera, więc zaproponowałem takie rozwiązanie. U nas powinno iść to w tym kierunku. Przecież żaden agent, jeśli ma poukładane w głowie, nie będzie „swojemu” trenerowi wciskał piłkarzy, którzy się nie nadają do grania. Trener będzie miał gorsze wyniki i go w klubie nie będzie.

Menedżerowi też zależy przecież na opinii.

Tak, na opinii i też – przede wszystkim – zaufaniu. Biorąc pod uwagę, jakie są teraz realia, kluby będą współpracować z menedżerami, którzy są zaufani. Jest teraz nowa fala agentów – czy też pośredników, bo tak się to teraz nazywa – i z tego, co wiem z klubów, panuje niesamowity chaos. Początkujący agenci próbują wchodzić na rynek, szukają kontaktów i jest olbrzymia liczba proponowanych zawodników, szczególnie z zagranicy. Dyrektorzy sportowi – gdyby chcieli te wszystkie maile przeczytać i sprawdzić – musieliby siedzieć dniami i nocami przed komputerem. Dlatego czasem zlecają agentom, którzy są zaufani – to znaczy wiedzą, że ci agenci znają się na robocie, potrafią rzetelnie ocenić zawodnika i skutecznie doprowadzić transakcję do końca – pomoc przy transferze.

Po otworzeniu zawodu więcej jest szrotu? To chcesz powiedzieć?

Może nie szrotu. Każdy szuka sobie swojego miejsca na rynku, ja to rozumiem. Młodzi agenci  albo pozyskują obcokrajowców przez zdobycie od kogoś pośrednictwa, albo idą do młodych chłopaków. Parę razy słyszałem historie, że do rodziców podszedł gość ze zdjęciem na stadionie Realu Madryt i mówił, że jeśli mu zaufają, ich dziecko może tam wkrótce się znaleźć. Rodzice to chłoną, potem przed znajomymi pochwalą się, że syn ma menedżera, który ma kontakty w Realu. Dla osoby, która nie ma rozeznania wszystko jedno, czy przyjdzie do nich Nowak czy Kowalski. Kto lepiej się zaprezentuje – do tego pójdą. Nie wiedzą, czy dany menedżer coś znaczy czy nie. Jest chaos, ale to wszystko się wkrótce unormuje. Obecnie jest 150 zarejestrowanych pośredników. Przed otwarciem zawodu w szczytowym momencie zarejestrowanych było około 60 licencjonowanych agentów FIFA, z czego czynnie pracowało 15-20 osób. Jest różnica.

GDANSK 11.05.2016 MECZ 36. KOLEJKA EKSTRAKLASA SEZON 2015/16: LECHIA GDANSK - LEGIA WARSZAWA 2:0 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: LECHIA GDANSK - LEGIA WARSAW 2:0 PIOTR WISNIEWSKI DANIEL WEBER MICHAL MAK SLAWOMIR WOJCIECHOWSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Fot. FotoPyK

Można wejść w ten zawód tak z ulicy?

Dziś – mimo że agentem może być każdy – jest trudniej zacząć. Przede wszystkim, to jest droga zabawa. Chcesz pracować na jakimś poziomie – musisz mieć świadomość, że jak nie masz finansowania, to cię nie ma. Najgorsze jest to, że gdy zawodnik trafi na takiego agenta, który nie ma zaplecza, wtedy zawodnik może stać się ofiarą tej współpracy. Będzie musiał iść obojętnie gdzie, byle ktoś za niego zapłacił. Zaczyna się myślenie „kto da więcej” a nie „gdzie będzie lepiej”. Jeśli ktoś nie ma finansowania i próbuje ten zawód wykonywać sprzed komputera – nie ma szans. Przy dobrych okolicznościach start wygląda tak: najpierw podpisujesz umowę z jakimś piłkarzem. Umowa jest zazwyczaj na dwa lata. Zaczynasz szukać piłkarzowi klubu, przy czym musisz opłacać podróże, hotele i tak dalej. Po roku uda ci się być może sprawić, że piłkarz zmieni klub i wtedy usłyszysz o terminie płatności ustalonym na następny rok czy dwa. Musisz wziąć pod uwagę, że ten termin jest tylko na papierze, bo menedżer jest w tym łańcuchu zwykle na samym końcu do opłacenia. Przy dobrych okolicznościach zaczniesz mieć przychód po dwóch latach. A do tego momentu cały czas musisz funkcjonować.

Nie brakowało ci w tej pracy nazwiska?

To absolutny atut szczególnie jak zaczynasz te pracę, jeśli byłeś dobrym piłkarzem Legii czy reprezentacji Polski, nie ma o czym rozmawiać. Ale też to nie jest pewna recepta. Marek Citko też był dobrym piłkarzem i co?

I jest średnim agentem.

(śmiech). Kilku znanych polskich agentów nigdy nie było piłkarzami, a dobrze wykonują swoją pracę. Na zachodzie to samo, Raiola był początkowo pizzermenem. Czasami wystarczy, że znajdziesz się w odpowiednich okolicznościach, poznasz jakiegoś piłkarza i samo się to potoczy. Radek Osuch to na przykład rodzina z Tomkiem Jarzębowskim. Znalazł się w branży, bo „Jarza” go poprosił by poszedł negocjować mu kontrakt i nagle się okazało, że gość potrafi dobrze mówić. Dla menedżera ważniejsza od nazwiska jest opinia. Piłkarze rozmawiają w szatni, wiedzą, co kto robi. Trzeba grać z piłkarzem w jednej drużynie, mieć na niego jakiś plan. Dzisiaj jest trudniej, bo gdy pojawia się dobry piłkarz – od razu jest osaczony przez menedżerów. Niech każdy próbuje, niech szuka złotych strzałów, ja nikomu nie zabraniam.

Twoim złotym strzałem może być wkrótce Dawidowicz, ale póki co ta kariera nie idzie najlepiej. Nie za pochopnie poszedł do tej Benfiki?

Nie, bo się bardzo rozwinął. Jak wyjeżdżał dwa lata temu do Benfiki nie był gotowy do gry na poziomie europejskim. Ważył 71 kilogramów przy wzroście  1,89. Po dwóch latach w Portugalii ma 10 kilogramów masy mięśniowej więcej. Wszystko przed nim, on ma dopiero 21 lat. Selekcjoner Adam Nawałka był bardzo zadowolony jak zobaczył go po 1,5 rocznym pobycie w Lizbonie ponownie w reprezentacji w listopadzie zeszłego roku. Zrobił niesamowity postęp.

Skoro jest tak dobrze to czemu było tak źle?

Konkurencja i finalnie brak takiej prawdziwej szansy, zagrania w kilku sparingach I zespołu i ocenienia go na tle poważnych przeciwników, po za tym szczególnie w pierwszym półroczu pobytu w klubie kontuzje. Wszedł w inny trening i co chwilę coś się przyplątywało. Pierwsze pół roku było totalnie szarpane. Zmiana klimatu, język – aklimatyzacja była ciężka. Ale wytrzymał. On jest twardy, ma charakter na dużą piłkę. Teraz był bliski pierwszej drużyny Benfiki, kontuzja przyszła w najgorszym momencie, bo po dwóch tygodniach przygotowań wypadł na cztery tygodnie i dostał prosty przekaz od trenera: zostajesz i grasz dalej w Benfice B albo idziesz do innego klubu. Pierwsza opcja nie wchodziła w rachubę. Zastanawialiśmy się, w którym kierunku iść. Do słabszych klubów z Portugalii, które go chciały, do klubów może nie tak majętnych jak Benfica, ale takich, które ewentualnie chciałyby go wykupić, czy instalujemy się w klubie takim jak VFL Bochum, który ma być trampoliną. Uważam, że na teraz to dla niego najlepszy adres. W pierwszej Bundeslidzie 2-3 kluby też były nim mocno zainteresowane. Problem był taki, że istniało duże prawdopodobieństwo, że znowu mógłby nie grać. Znowu byłoby „bierzemy perspektywicznego chłopaka, ma czas”. Nie, nie ma, on już musi regularnie grać. Rozsądną rzecz powiedzieli mi w jednym z klubów Bundesligi, gdy dowiedzieli się, że Paweł pójdzie do Bochum – idźcie tam na rok, super adres na teraz, my go wnikliwie będziemy obserwować. Po roku jesteśmy w stanie stamtąd go bez problemu kupić.

Kto z Bundesligi interesował się Dawidowiczem?

Nie chcę mówić o nazwach, ale Paweł w Bundeslidze mógł już kiedyś być. Borussia Dortmund była naprawdę mocnym tematem, wysypało się na ostatniej prostej. Paweł był obserwowany przez nią kilkanaście razy. Na ostatnią obserwację przyleciał sam Zorc, to miała być taka kropka nad „i”. Paweł słabiej wyglądał w tygodniu i w tym meczu też spisał się gorzej, ale też nie to było decydujące. Borussia złożyła ofertę, która nie satysfakcjonowała Lechii. W Dortmundzie powiedzieli, że są w stanie więcej zapłacić, ale to więcej nie odzwierciedlało poziomu, który Paweł prezentował w tamtym momencie, nawet rodzice Pawła byli dwa razy w Dortmundzie, trener Klopp się z nimi spotkał, ale się wysypało. Wiem, że Borussia się bardzo ucieszyła, gdy trafił do Bochum. Pewnie będą go dalej obserwować. 2. Bundesliga to niezły poziom, na którym można już fajnie funkcjonować. Podobnie rzecz się ma z Michałem Makiem. Powiedziałem Michałowi – idziesz tam, wchodzisz na nowy świetny rynek i albo to wykorzystujesz i stajesz się poważnym zawodnikiem, albo za rok wracasz do Polski i jesteś tylko ligowym dżemem – to ulubione powiedzenie braci Mak – a wtedy zapomnij, że możesz być piłkarzem, który coś może znaczyć w Europie. To już nie ostatni dzwonek, to ostatni gong.

Nie jesteś rozczarowany Makami? Wiadomo, że w tej lidze funkcjonują dobrze – szczególnie ostatnio Mateusz – ale można było spodziewać się po nich dużo więcej.

Gdyby Michał pograł do końca sezonu, byłby w lepszym klubie, pewnie w lepszej lidze niż druga Bundesliga. Ostatni poważny mecz zagrał w kwietniu na Legii, w 10.  minucie doznał kontuzji łąkotki, ale dograł do końca, a ja po tym meczu odebrałem sygnały od paru klubów, które go obserwowały, że coś może z tego wyniknąć. Co do Maków, powiem tak: zasiedzieli się w Bełchatowie. 2-3 lata temu powinni być natychmiast stamtąd ewakuowani. Mieli tam status gwiazdy totalnie bez rywalizacji, bez sytuacji, z którymi spotkali się dopiero po raz pierwszy w nowych klubach. Michał był na przykład zszokowany, że trener Brzęczek go nie wziął raz czy drugi do osiemnastki. No nie wziął, taka jest piłka. Mateusz podobnie, parę razy nie grał w Piaście. Bełchatów po awansie do Ekstraklasy miał na stole 800 tysięcy euro z Lechii Gdańsk za zawodników, którzy mieli jeszcze tylko 1,5 roku kontraktu. Nie puścili ich, a potem Mateusz w trzeciej kolejce złapał kontuzję a Michał… Michał niech lepiej zapomni o tamtym sezonie, delikatnie mówiąc szału nie było. Kamil Kiereś przyznał mi potem, że po prostu nie miał kim grać, dlatego Michał nie tracił miejsca w składzie. Gdyby wtedy zmienili klub, dziś obu w Polsce mogłoby od jakiegoś czasu nie być. Jaw nich bardzo wierzę.

Jak było z Kamilem Vackiem? Czemu nie został w Piaście, czemu nie trafił do Lecha? Warto to wyjaśnić.

Kamil umówił się z włodarzami Piasta na określone warunki, a po urlopie finalnie stwierdził, że jednak ich nie podpisze. Lech Poznań to był klub, o którym Vacek marzył, ale to była trochę miłość 50 na 50. On chciał, Lech niekoniecznie. Temat był, nawet przy podpisywaniu Matusa Putnockiego rozmawiałem z włodarzami o tym, ale oni od początku uczciwie mówili, że ta pozycja to nie jest priorytet i że ewentualnie wrócimy do rozmowy, jeśli Karol Linetty zostanie wytransferowany. W międzyczasie podpisali Radka Majewskiego, Kamil liczył, czekał, ale ja tam nie widziałem wielkiej szansy.

To swoją drogą trochę porażka polskiej ligi, że taki piłkarz z niej uciekł i to do Izraela.

Szkoda, bo to był piłkarz z jakością, ale też trochę nie miał mocnej głowy do piłki. Dlaczego na przykład Legia go nie chciała? Też rozmawialiśmy. Kamil nie radzi sobie, gdy jest duża presja. Dlatego też nie utrzymał się w Sparcie. Jesteś mocny – dasz sobie radę. Jesteś wycofany, schowany – połkną cię. Jak w życiu.

U Nespora też problem z głową, że się nie przebił?

Zabrakło umiejętności. Marco Paixao też się tam nie przebił, a wydawało mu się, że będzie z urzędu grał. Agresja, walka, zero kalkulacji – ja bardzo lubię te cechy Martina – no ale niestety ma też spore braki techniczne, by myśleć o czymś więcej. Gdyby miał lepszą technikę nigdy by nie trafił do Polski. Jeśli myśli o grze w poważniejszej lidze, to – przy dobrych okolicznościach – może trafić do Championship, to jego liga. Teraz nawet mieliśmy ofertę na niego z jednego z czołowych szkockich klubów. Kosztował 300 tysięcy euro, klubu nie było stać, by go kupić. Trener był nim zafascynowany, pasowałby tam. Ale piłkarzem z Piasta, który może się najbardziej wybić, a jeszcze nie jest za bardzo zauważony, jest moim zdaniem Martin Bukata.

Prowadzenie piłki przy nodze na pełnym biegu – ligowy top.

Piłkarz z tego samego miotu co Ondrej Duda i cieszę się z tego powodu, że Latal wrócił, bo wiem, że z niego wyciśnie maksa. W Polsce to chłopak w przyszłości  na Legię. Ma charakter, ma umiejętności.

nes

Z transferów niedoszłych, wysypał się transfer Guerriera. Albo może inaczej – transfer doszedł do skutku, ale byłeś mocno zaskoczony, że to się stało.

Zabawna sprawa, jak to z czarnoskórymi piłkarzami.

Oj, wyjdziesz teraz na rasistę.

Nie, nie jestem rasistą, spokojnie. Po prostu z czarnoskórymi często są przygody. Początkowo Wisła nie chciała słyszeć o ofercie Alanyasporu, ale sytuacja w Krakowie była jaka była, dogadali się. W Turcji chaos totalny, do transferu chciało podłączyć się kilka osób. Guerrier dostał ofertę od naszej firmy, ale poleciał ją sam finalizować. Będąc w samolocie wysyłał mi sms-y, że to wszystko jest kłamstwo, nieprawda, że on nigdzie nie leci. Poleciał mimo obowiązującej umowy i podpisał sam kontrakt. Z Nakoulmą też miałem ciekawą sytuację.

Opowiadaj.

Podpisywaliśmy kontrakt z Terekiem. Gdybyśmy robili to w Groznym, prawdopodobnie byśmy teraz nie rozmawiali (śmiech).

Aż tak?

Terek przysłał ofertę do Górnika na 1 250 000 euro. Miał zgrupowanie w Austrii, byliśmy tam dwa razy. Za pierwszym razem Nakoulma wstał od stołu i stwierdził, że to jednak nie to. Udało mi się troszkę te warunki podnieść do góry. Uznał, że wracamy. Mamy już podpisywać kontrakt, wszystko przygotowane, prezesi przy stole, a on… znowu wstaje i mówi:

– Ja jednak nie podpisuję!

Dlaczego? Do dziś nie wiem.

Jak on do tej Turcji trafił?!

Miał masę ofert z tego kraju. Marzył mu się Besiktas i nawet był taki temat. W tamtym okresie było w Besiktasie bardzo nerwowo, kibice żądali nazwisk, a Nakoulma – przynajmniej wtedy – żadnym nazwiskiem tam nie był. Prezes obiecywał Ronaldinho, Lescotta, powiedzieli mi, że nie są w stanie podpisać Nakoulmy, bo kibice ich zlinczują. Turcja to jego rynek. On zawsze marzył o Francji, ale Francja jego nigdy nie chciała, bo ma braki techniczne. Teraz po dwóch dobrych latach w Turcji był wolnym zawodnikiem i widzimy, że wylądował w kolejnym klubie tureckim. Nikt poważny go już nie bierze pod uwagę.

Z czego wynika to, że tak długo musiałeś się przebijać? Jesteś w branży prawie piętnaście lat, dopiero ostatnio zaczęło być o tobie trochę głośniej.

To jest praca długofalowa. Poza tym ja nie mam ciśnienia, nie mam takiego parcia. Jest paru zapaleńców, którzy zajmują się tym 24 godziny na dobę. Nie, że mi się nie chce, ale są ważniejsze sprawy niż ten ciągły wyścig. To praca pod ciągłą presją. Przykład pierwszy z brzegu – Michał Mak był w Bielefeld pięć dni przed zamknięciem okna. Miał w niedzielę podpisać kontrakt, podpisał ostatniego dnia okna. Ciężko wytłumaczyć zawodnikowi, że trzeba z chłodną głową poczekać, bo nie mają budżetu i najpierw ktoś musi odejść. „Jak to nie mają budżetu? Przecież to Niemcy”. Zawodnik się frustruje, okienko się kończy, masz nerwówkę. Jestem przy piłce, wciągnąłem się, każdy kolejny transfer daje mi satysfakcję. Wiesz, może to zabrzmi banalnie, ale piłka to moja pasja. Chociaż w sumie jak tak pomyślę to nie kopnąłem piłki z piętnaście lat.

W ogóle?

W ogóle.

Ciekawa ta miłość.

Ciekawe to jest to, jakbym teraz grał. Chyba musiałbym się uczyć wszystkiego od nowa. Syn ma już trzy lata, zaraz będzie okazja, by sobie wszystko poprzypominać.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

Cały na biało

Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
69
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?
Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
10
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...