Reklama

Z potęgi staliśmy się zaściankiem. Jak przywrócić blask łódzkiej piłce?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

03 września 2016, 15:30 • 16 min czytania 0 komentarzy

Myślisz: Łódź. Mówisz: upadek, ten piłkarski. Z futbolowej mapy poważnych klubów zniknął i Widzew, i ŁKS, i GKS Bełchatów. Ale aspekt sportowy to tylko wierzchołek góry lodowej, bo problemów jest znacznie więcej. Fatalne wyniki drużyn młodzieżowych i leżące szkolenie, konflikt w środowisku sędziowskim, brak komunikacji między klubami a łódzkim ZPN, bardzo kiepski wizerunek w mediach. Konieczność zmiany była tak silna, że nikt nie miał wątpliwości, że Edward Potok nie może już rządzić dłużej. O tym, jak Łódź wylądowała na aucie i powoli stara się wracać na właściwą drogę, opowiada Adam Kaźmierczak, nowy prezes ŁZPN.

Z potęgi staliśmy się zaściankiem. Jak przywrócić blask łódzkiej piłce?

Dwanaście lat funkcję prezesa ŁZPN pełnił Edward Potok. Długo, bardzo długo.

Ja w związku, choć w różnej roli, jestem od czternastu lat. Myślę, że to nie jest kwestia czasu, tylko pracy i realizacji założonych celów. Moim zdaniem, te dwanaście lat, zwłaszcza druga część tego okresu, nie była dla ŁZPN dobra, łódzka piłka poszła w dół. Nie twierdzę, że to nasza wina, ale na pewno w pewnym momencie zabrakło dbałości o łódzkie interesy. I to też sprawiło, że zaczęto się od nas odsuwać, że staliśmy się związkiem klubów, nie ludzi. A ja chcę – to jedno z moich haseł wyborczych – by było na odwrót, by nasi goście zostali wysłuchani, by ich konflikty znajdywały pozytywny, akceptowany przez nas finał. Zmiany w ŁZPN były teraz konieczne z jeszcze jednego powodu: brakowało więzi między przychodzącymi do związku a tymi, którzy w nim siedzieli. To my musimy funkcjonować dla klubów, bo żyjemy dzięki nim i ich opłatom.

Czy mówiąc o ostatnich niepowodzeniach, relacji związku z klubami, współpracy z otoczeniem bądź upadku Widzewa i ŁKS-u nie wrzuca pan kamyczka do własnego ogródka? Nie był pan pracownikiem niższego szczebla, tylko wiceprezesem, prawą ręką Potoka.

Wiceprezesem i osoba współdecydującą byłem przez ostatnie cztery lata, wcześniej pracowałem jako kierownik, dyrektor biura. Nie unikam odpowiedzialności, ale osobą reprezentującą związek i wyznaczającą cele strategiczne jest prezes. Stąd też moje chęci obudowy łódzkiego futbolu. Powiedzmy sobie jednak szczerze: w ostatnich czterech latach wylądowaliśmy na marginesie polskiej piłki. Było to też związane ze startem mojego poprzednika w wyborach na szefa PZPN i jego porażka sprawiła, że staliśmy się w pewnych rzeczach pomijani. To przełożyło się już na możliwość walki z tym, co działo się w łódzkiej piłce. A w kwestii Widzewa, mimo że chcieliśmy pomóc, na pewne sprawy już nie mieliśmy wpływu.

Reklama

Pomijani? W jakim sensie?

Nie mieliśmy żadnego przedstawiciela w Zarządzie PZPN, jedynie ja zasiadałem w Komisji ds. Rozgrywek i Piłkarstwa Profesjonalnego PZPN oraz Zespole ds. Ustalania Ekwiwalentu, a także Andrzej Wypysiński w niszowej Komisji ds. Odznaczeń i Zasobów Archiwalnych PZPN. I to tyle z łódzkiej reprezentacji. Zostaliśmy zmarginalizowani. To były dyskusje o nas bez nas. Dlatego musimy zwiększyć naszą siłę.

Przechodząc po latach do tego najważniejszego gabinetu, wiedział pan o wszystkich błędach czy dopiero teraz znajduje w szafie coś nowego?

Zawsze znajdzie się jakaś niespodzianka w sprawach, od których ja – będąc nawet wiceprezesem – byłem odsunięty.

Mówimy o finansach?

Tak. Zgodnie z decyzją prezesa i strukturami związku, w sprawach finansowo-personalnych pełna decyzyjność była po stronie prezesa. To były sprawy zastrzeżone dla niego. Nie ukrywam, że ja niektóre z tych rzeczy zrobiłbym i już robię inaczej. Po pierwsze, większa kontrola nad wydatkami i silne ich ograniczenie, zwłaszcza gdy nie są związane z celami statutowymi. Po drugie, szukanie innych źródeł finansowania. Nie możemy być traktowani jak poborca podatkowy, nie możemy od klubów tylko brać – musimy też dać coś od siebie. Od razu zrealizowałem obietnicę wyborczą o zwolnieniu klubów młodzieżowych za udział w rozgrywkach i potwierdzanie zawodników. Szacuję, że to ok. 100 tysięcy złotych rocznie. Na zasypanie tej luki będziemy musieli znaleźć przychody w innym miejscu.

Reklama

To te opłaty, których wysokość przed rokiem ustalał pan? To był jedna z wyborczych szpilek od Potoka.

Stawki określone w komunikacie finansowym ŁZPN i wszystkich innych związków w Polsce funkcjonowały długo przede mną i pewnie jeszcze długo tam pozostaną. W pierwszej kolejności należało sobie jednak odpowiedzieć na pytanie, czy bierzemy współodpowiedzialność za rozwój piłki młodzieżowej. Nie twierdzę, że zwolnienie z opłat wywoła lawinowy przyrost drużyn młodzieżowych, ale widać pozytywny odzew. Poza tym, wiedziałem, że w przypadku wygrania wyborów nie zatrudnię osoby, która przejmie moje dotychczasowe obowiązki i organizację biura dla wszystkich rozgrywek w województwie. Jeżeli wytrzymam czasowo i siłowo, nie będzie żadnych dodatkowych etatów. Tym sposobem znaleźliśmy część środków na pokrycie skutków decyzji, do której się zobowiązałem.

Jakie są te wydatki pańskiego poprzednika, których pan by nie zrealizował?

Nie chcę krytycznie oceniać decyzji prezesa, ale podam przykład międzynarodowego turnieju dla 14-latków, który organizujemy co roku. W początkowej formule przyjeżdżały dwie-trzy drużyny z zagranicy, ostatnio – jedna, a że w tym samym czasie odbywał się na obiektach SMS-u prestiżowy turniej Nike, na szybko kompletowano pozostałych uczestników. Owszem, przyjechała fajna reprezentacja rosyjskiego Iwanowa, wygrała wszystko, co możliwe, ale praktycznie nie miała żadnych rywali. Moim zdaniem, za te same pieniądze możemy zrobić turniej dla zespołów z województwa łódzkiego – uzyskamy większe zainteresowanie i lepszy efekt szkoleniowy.

Dużo jest spraw finansowo-kadrowych, które się panu nie podobają?

Trupów w szafach nie było. W pierwszej kolejności wymieniliśmy jednak trenerów w kadrach młodzieżowych, wyboru dokonał m.in. wybrany wiceprezes ds. szkolenia. Pięć naszych reprezentacji przejęli trenerzy, którzy w piłce młodzieżowej coś osiągnęli i dają gwarancję oglądania całego województwa. Nie będzie już białych plam na mapie, nie będzie też przyzwyczajenia do nazwisk i klubów. W każdej reprezentacji jest jeden trener z terenu Łodzi i drugi z okręgowego związku, byśmy jak najszybciej dowiedzieli się, że w małej miejscowości jest ciekawy chłopiec. Pamiętajmy, że tam się rodzą największe talenty polskiej piłki, dopiero potem trafiają do Widzewa lub ŁKS-u. Naszym zadaniem jest szybko ich dostrzec i objąć szkoleniem. Przykładem jest Mariusz Stępiński: dzieciak wyciągnięty z Błaszek, od 13. roku życia członek naszego ośrodka gimnazjalnego, gdzie przez trzy lata został oszlifowany. Dziś mamy fajnego piłkarza, dobrze sprzedanego, a Piast Błaszki i Pogoń Zduńska Wola otrzymają ekwiwalent solidarnościowy w niemałej wysokości.

Co z tamtą kadrą szkoleniową było nie tak? Zarabiali zbyt dużo, byli niekompetentni, zaszła potrzeba rewolucji szkoleniowej?

Na pewno nie chodziło o to, by ludzi Potoka zastąpili ludzie Kaźmierczaka. Zarobki? One we wszystkich związkach są niskie, niezadowalające i my tak łatwo tego nie zmienimy. Chodzi o to, że w ostatnim roku żadna z czterech naszych reprezentacji nie awansowała do szczebla centralnego. Tak słabego roku nie pamiętam. Biorąc pod uwagę, że nasz makroregion nie jest bardzo mocny, to osiągnęliśmy dno. Doszedłem więc do wniosku, że nastąpiło zmęczenie materiału i kadrę szkoleniową trzeba odświeżyć. Zależało nam na ludziach, którzy dzięki nazwisku i doświadczeniu łatwiej nawiążą kontakty. Spójrzmy na Jarka Dziedzica czy Roberta Sieranta, byłych piłkarzy ŁKS-u, z czego jeden prowadzi drużynę, która osiągnęła dobry wynik w turnieju Nike, drugi – robi fajną robotę w małym klubie.

Wiceprezes ds. szkolenia jest nową osobą?

Tak, przez ostatnie cztery lata osoby na tym stanowisku nie było. To jest funkcja wybieralna i na walnym zgromadzeniu wskazano na nią Rafała Rożka.

Dlaczego na tej funkcji był ostatnio wakat?

Tak była ustanowiona struktura organizacyjna przez prezesa i zarząd. Uznano, że pion szkoleniowy jest na tak dobrym poziomie, że nie trzeba nic zmieniać i nie potrzeba nadzoru. Okazało się jednak, że nadzór jest niezbędny, nasz ośrodek gimnazjalny ma bardzo niską ocenę i pozytywnie ocenia się jedynie bazę sportową. Tu też już zaszły zmiany: z kadry trenersko-nauczycielskiej pozostały tylko dwie osoby, a funkcję kierownika przejął Janusz Matusiak, który ma wszystko poukładać.

Czyli nie staje pan po stronie Edwarda Potoka, który mówił „Ze szkoleniem nie jest źle, jak piszą media”. Bo jest bardzo źle?

Jest źle, ale też za sprawą widocznych zaniedbań, które łatwo naprawić. Wiadomo, że nie mamy wpływu na wyjeżdżających z województwa młodych chłopców, bo jest to związane z dzisiejszym położeniem Widzewa, ŁKS-u czy GKS-u Bełchatów. Efekt jest taki, że trzech reprezentantów kraju w wieku 15-16 lat wyjechało stąd w zeszłym roku. Musimy więc stworzyć system, który da klubom szansę utrzymania ich jak najdłużej. Każdy następny rok pozwala, by nasze reprezentacje grały trochę lepiej i przekłada się na wysokość ekwiwalentu – rok dłużej zawodnika szkolnego w klubie, to wyższe przyszłe korzyści przy zmianie klubu w przyszłości.

To nie jest dla piłkarza pułapka? Mały klub, mając możliwość puszczenia zawodnika do Legii lub Lecha, wie, że jeśli przetrzyma go jeszcze dwa lata – w przyszłości zarobi więcej. A panuje myślenie, że przecież skoro Legia chce go dziś, to za dwa lata też będzie chciała.

Mały zjada dużego, dużego zjada gigant. Powtarzam wszystkim, że Boruta Zgierz czy ŁKS nie mogą konkurować z Lechem i Legią, tak jak oni nie rywalizują z Barceloną czy Realem. Musimy mieć świadomość, że jeśli chłopak z Boruty zrobi karierę, to do Boruty wrócą pieniądze w formie ekwiwalentu za wyszkolenie. Rozwój Katowice dzięki Milikowi zarobił na transferach Górnik-Bayer, Bayer-Ajax, Ajax-Napoli. Warto o tym pamiętać. A im szybciej zrozumiemy, że to, co dostajemy dziś jest tylko namiastką przyszłych możliwych korzyści, tym lepiej będzie nam się wszystkim żyło.

Mówiliśmy już o paru problemach w ŁZPN, ale pana konkurent na fotel prezesa, Zdzisław Drobniewski zwrócił uwagę na jeszcze jeden – konflikt sędziów.

Na pierwszym zarządzie, który kształtował strukturę organizacyjną związku, został zmieniony przewodniczący tylko jednego wydziału i komisji – Kolegium Sędziów ŁZPN. Miejsce Romana Walczaka zajął Piotrek Brodecki.

No tak, pisałem o sprawie Walczaka, który jako szef łódzkich sędziów jeżdżący często jako obserwator został… delegatem Pelikana Łowicz.

Powiem szczerze: nie wyobrażam sobie, jako prezes ŁZPN, by jakikolwiek sędzia był tak blisko z klubem, jak to miało miejsce w tym przypadku. Generalnie, władze poprzedniego zarządu nie były już w stanie współpracować z dużą grupą sędziów szczebla centralnego – tymi, którzy kształtują obraz środowiska arbitrów w każdym województwie. Nastąpiło bardzo mocne tąpnięcie. W pewnym momencie zrażono chyba wszystkich arbitrów szczebla centralnego. To, co wydawało się niemożliwe, nam się udało… Jestem zdania, że Piotrek Brodecki będzie w stanie to środowisko spoić i zakopać spory bez żadnego odwetu. Dzięki niemu standardy ze szczebla centralnego transponujemy na szczebel niższy. Do klubów idzie też jasny przekaz, by nagrywać mecze i przekazywać nam materiały wideo. Pozwoli to na analizę i ocenę pracy sędziego nie tylko przez pryzmat raportu obserwatora.

Mówi pan o zmianie Przewodniczącego Kolegium Sędziów ŁZPN, wyborze wiceprezesa ds. szkolenia, wymianie kadry trenerskiej i innych zmianach, które w ostatnich tygodniach miały miejsce. Zastanawiam się, czy nie powinniśmy wrócić do pierwszego pytania: czy te dwanaście lat to nie za dużo, czy Łódź nie straciła zbyt wiele?

Z przykrością stwierdzam, że z potęgi w Polsce staliśmy się zaściankiem. Jedyny klub, który nam się uratował na szczeblu centralnym, to GKS Bełchatów, gdzie sytuacja też jest ciężka, choć dostrzegam światełko w tunelu. W klubie przyzwyczajono się do dystrybucji pieniędzy, a nie szukano źródeł finansowania na zewnątrz. W momencie, gdy środki z PGE zostały ograniczone, pojawiła się realna groźba, że klub nie przystąpi rozgrywek. Ja jednak jestem optymistą i wierzę, że łódzka piłka w krótkim czasie wróci na salony.

W dalszym ciągu powtarzacie, że postrzeganie ŁZPN zależy od aktualnej pozycji Widzewa i ŁKS-u w piłce. Ale wasz wpływ na ich wynik sportowy jest minimalny.

Osoby, które dziś zarządzają oboma klubami, Tomek Salski i Marcin Ferdzyn chcą się uczyć, poznać wszystko od podszewki i dają gwarancję, że ich rozwój będzie ściśle związany z LZPN. Oczywiście, my za nich meczów nie wygramy, ale damy możliwość skorzystania z dorobku osób z naszej struktury.

Meczu nie wygracie, ale możecie ukarać kogoś walkowerem. Przykład z tego sezonu: remis ŁKS-u z Huraganem Wołomin zamieniony na zwycięstwo łodzian.

Jest mi szkoda Huraganu, ale nie dociera do mnie argument: „to niewielkie zaniedbanie”. Klub przysłał nam listę kilkudziesięciu uprawnionych piłkarzy, dokonał kolejnych transferów, ale o wniosku już zapomniał. Zrozumiałbym po ludzku, że to prosty błąd, gdyby nie było od nich nikogo na spotkaniu, na którym dwukrotnie podkreślałem, że zawodnicy muszą być uprawnieni w systemie Extranet. Żeby była jasność: to nie związek celowo szukał takiej sytuacji, tylko sędzia napotkał w systemie problem. Nie mogliśmy inaczej postąpić.

Zarządzacie w tym roku jedną z czterech grup trzeciej ligi w pierwszym sezonie po reformie. Poprzednie rozgrywki wyglądały dość komicznie – z ośmiu grup spadało po dziesięć zespołów, przez co niektórzy niemal do końca nie byli pewni, czy grają o awans, czy może o utrzymanie.

W mojej ocenie, system złożony z czterech grup po 18 zespołów będzie trudny w realizacji. Obawiam się o finanse klubów – czy wszyscy, którzy w tej lidze pragnęli grać, finansowo są na to gotowi? Udział w trzeciej lidze, zwłaszcza w naszej grupie, wiąże się zazwyczaj z wyjazdem dwudniowym na mecz. To kosztuje i wpływa również na poziom kontraktów z zawodnikami, bo nie wyobrażam sobie, by ktoś był w stanie połączyć piłkę z jakąkolwiek pracą.

W jednym z wywiadów już zapowiadał pan nadchodzące derby Łodzi, a ja się zastanawiam: bardziej się cieszyć czy martwić, ze względu na organizację?

To powinno być święto piłki, a już dziś wiemy, że będziemy mieli tylko namiastkę derbów, bo na stadionie ŁKS-u nie pojawią się kibice gości. Decyzja, że ŁKS nie przyjmie widzewiaków, wynika z zezwolenia na organizację imprez masowych, choć nie ukrywam, że do końca się z nią nie zgadzam. Uważam, że nie po to budowaliśmy za duże pieniądze stadion, by nie móc z niego w takich sytuacjach skorzystać. Aczkolwiek projekt „kolejne trybuny dla ŁKS-u” to również nasze zadanie. Wiadomo, że najlepiej, aby dalsza budowa obiektu szła w parze z wynikiem sportowym, ale nawet jeśli będą z nim problemy – ŁZPN musi za tym rozwiązaniem lobbować.

Poza tym, rolą obu klubów powinno być stworzenie takich warunków, aby na stadion ŁKS-u przyszli kibice Widzewa, a na stadion Widzewa – kibice ŁKS-u. To zawsze było coś, co przyciągało uwagę całej Polski. Jestem przekonany, że nawet trzecioligowe derby, przyciągną wielu ludzi przed telewizory. Tymczasem fani Widzewa planują wspólne oglądanie meczu w parku, a chyba nie o to powinno nam chodzić. Ubolewam nad tą sytuacją i obawiam się też, czy kibice ŁKS-u będą obecni na Widzewie wiosną. I to też jest słaba historia, bo będziemy mieli do czynienia z nowym obiektem, 18-tysięcznym, na którym padnie rekord frekwencji na tym szczeblu rozgrywek.

Tylko co to za rekord na derbach, na którym obecni będą kibice tylko jednej drużyny?

Właśnie.

Marcin Ferdzyn, prezes Widzewa, powiedział dla widzewtomy.net: „Jestem przeciwnikiem obecności kibiców ŁKS na naszym stadionie, jak i naszych kibiców przy al. Unii. (…) Mam obawy, że kibice ŁKS mogliby na naszym stadionie poczuć – nazwijmy to – pewne problemy emocjonalne, związane ze stanem infrastruktury i przez to mogłaby ona ucierpieć. Derbów Łodzi dawno nie było. Niech teraz będą one świętem. Najpierw odpowiedni klimat wokół nich stworzą kibice ŁKS oraz piłkarze obu drużyn, wiosną zrobią to fani Widzewa, w kilkukrotnie większej liczbie. Natomiast w innych przypadkach nie mam nic przeciwko wpuszczaniu grup kibiców gości na stadion”. Chyba nie o to powinno chodzić?

Nie do końca zgadzam się z moim sympatycznym kolegą i chyba tych słów do końca nie przemyślał. W tej sytuacji można odnieść wrażenie, że to kibice zadecydują, kto będzie na stadionie, tylko że ja tego nie podzielam. Doceniam rolę grup kibicowskich w tworzeniu atmosfery na stadionie, rozumiem ich niektóre działania, ale nigdy nie zgodzę się na to, aby ich rola była tak ogromna, że wszyscy dookoła zaczynają obawiać się, co wydarzy się podczas meczu derbowego. To naprawdę nie tędy droga.

Zastanawiają mnie ewentualne problemy emocjonalne kibiców ŁKS-u w związku z infrastrukturą. Powyrywają krzesełka?

Dlatego ze słowami Marcina zupełnie się nie zgadzam. Jestem zdania, że są środki i siły, by takim działaniom zapobiegać. I nie zakładam, że obecność kibiców ŁKS-u na wiosennych derbach miałaby na celu zniszczenie stadionu, to nie jest ich wróg. Moim zdaniem, ich rolą bardziej powinno być doprowadzenie, by również przy al. Unii powstał obiekt z prawdziwego zdarzenia.

A to nie jest też rola dla pana? To pan mówił, że bezpieczeństwo w rozgrywkach ponad wszystko.

Bezpieczeństwo i porządek na pewno. Kibice maja być na stadionie, dopingować, ale na pewnych zasadach. Jeżeli słyszałem, że kibice Widzewa warunkują udział w derbach od przemarszu przez miasto i dotarcia pod stadion w zorganizowanej grupie – wyrażam zdanie przeciwne. I to dotyczy obu klubów. Można zapewnić środek transportu w inny sposób, który nie będzie paraliżował miasta. Nie każdy jest kibicem futbolu i zrozumie tłum sześciu tysięcy ludzi maszerujących przez centrum, próbujących po kolei pokazywać swoje przywiązanie do barw i pirotechnikę. To musi być zgodnie z zasadami, które narzucimy, ale rozumiem też, że każdy kibic chciałby po kilku latach poczuć atmosferę derbów.

Pan już kiedyś rzucił propozycję, by Widzew w trakcie budowy swojego stadionu rozgrywał mecze na stadionie ŁKS-u. To ja się tylko uśmiechnę…

Cóż, przedstawiłem jedną z możliwości, zdając sobie jednocześnie sprawę, że antagonizm między klubami jest zbyt daleko posunięty. Nie dojrzeliśmy jeszcze do takich sytuacji.

Powiedzieliśmy o bezpieczeństwie, a w czwartej lidze niektórzy rywale ŁKS-u w obawie przed przyjazdem jego kibiców odwoływali mecze.

Czas, gdy ŁKS grał w czwartej lidze, był również ciężki dla ŁZPN. Jako pierwsi spotkaliśmy się z takim problemem na własnym terenie i dwa mecze rzeczywiście zostały zweryfikowane jako walkower. Wtedy związek zaangażował się, by wynik rywalizacji rozstrzygał się na boisku. Nie ukrywam, że w każdym miejscu, do którego miał jechać ŁKS, pojawiałem się wcześniej, rozmawiałem z burmistrzami i władzami klubu, że to jest do zrobienia. Nie miało uzasadnienia stwarzanie atmosfery, że przyjazd kibiców ŁKS-u skończy się podpaleniem miasta i zburzeniem stadionu. Udało się ich przekonać. A gdy Widzew również znalazł się w czwartej lidze, wszystkie mecze rozegrano, doceniając, że przyjazd dużej marki może się wiązać z wieloma korzyściami.

Powiedział pan, że zaangażuje się w projekt dokończenia budowy stadionu ŁKS-u, a co z Widzewem? Potok zapowiadał, że chce, by przy al. Piłsudskiego odbył się mecz reprezentacji Polski.

Wracając jeszcze do poprzedniej sprawy, to chcielibyśmy uniknąć wkrótce zarzutów, że Widzew ma piękny stadion na 18 tysięcy ludzi, a ŁKS dysponuje tylko jedną trybuną. Natomiast co do pytania, to jestem daleki od składania deklaracji, że na obiekcie ŁKS-u zagra drużyna narodowa…

… chyba Widzewa, tak?

Tak. Myślę, że na stadionie ŁKS-u ciężko byłoby zrobić coś więcej niż mecz eliminacji mistrzostw Europy kobiet, który już miał miejsce. Ten obiekt w żadnym stopniu nie spełnia najwyższych wymogów FIFA. Natomiast na obiekcie ŁKS-u… Przepraszam, Widzewa.

Wychodzą sympatie.

Niestety. Ale bodaj widzewiak.pl napisał pierwszy, że zostałem prezesem ŁZPN, więc niektórzy wskazali mnie jako sympatyka Widzewa. A teraz poważnie: będziemy robić w tym kierunku wszystko ze świadomością, że nie mówimy o meczu eliminacyjnym. Biorąc pod uwagę, jakie już w Polsce mamy stadiony, tego pomysłu nie przeforsujemy. Natomiast spotkanie towarzyskie, na nieco mniejszą skalę? Znając sympatię prezesa Bońka do Widzewa, będzie nam dużo łatwiej lobbować ten wariant. Oczywiście, to też przy założeniu, że prezes Boniek znów wygrywa wybory i budujemy piłkę w ten sam sposób, co przez ostatnie cztery lata.

Pytanie na koniec. Z czego powinniśmy rozliczyć w przyszłości pańską kadencję?

Przede wszystkim z poprawy wizerunku łódzkiego związku, lepszej komunikacji z PZPN, obrazu w mediach. Podjęliśmy już działania na stronie internetowej, ja staram się utrzymywać dobre relacje z dziennikarzami. Musimy pokazywać to, co robimy, by zaczęto nas traktować jako partnera, a nie tego poborcę podatkowego, który zbiera od klubów haracze. Wtedy będzie nam łatwiej pozyskać środki na funkcjonowanie i związku, i klubów. A to znajdzie przełożenie na poziom sportowy. Nie jestem w stanie zapewnić, że po czterech latach będziemy mieli przynajmniej jeden łódzki klub na poziomie Ekstraklasy, ale chcemy stworzyć sprzyjające temu warunki. Priorytet to przywrócenie dawnego blasku łódzkiej piłce.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

0 komentarzy

Loading...