Reklama

Surowy Real na fotelu lidera. Atletico? A znacie piosenkę „Boring, boring”?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

27 sierpnia 2016, 23:31 • 4 min czytania 0 komentarzy

Zazwyczaj słowem „przaśna” określaliśmy polską Ekstraklasę. Dzisiaj – choć ledwo przechodzi nam to przez gardło – przaśna była przede wszystkim gra Realu. Ale ok, rozumiemy, że na razie to taka wersja demo, lekkie przygotowanie przed wydaniem pełnej wersji. Poza tym – wygrana jest, fotel lidera jest, a i nawet Morata się przełamał. Sąsiedzi Królewskich wybrali się za to na przejażdżkę do beniaminka.  I – gwoli ścisłości – przejażdżkę do, a nie po, beniaminku.

Surowy Real na fotelu lidera. Atletico? A znacie piosenkę „Boring, boring”?

Himno del Real Madrid odegrany, 11 białych koszulek na murawie, analityk Legii szukający słabych punktów w grze Realu na trybunach – to znak, że wszystko jest już gotowe i sezon na Bernabeu można zaczynać. Do pierwszego składu Realu powrócił dziś Luka Modrić, ale jego grę ciężko jednoznacznie ocenić. Z jednej strony – dwa razy zagroził bramce Celty (poprzeczka i świetna interwencja Alvareza), z drugiej – celność jego podań w pierwszej odsłonie wynosiła ledwo 72 procent. Był to najgorszy wynik w zespole oprócz Moraty, istny koszmar, a przecież Chorwat znany jest z tego, że każde, nawet najkrótsze zagranie, potrafi wypieścić w perfekcyjny sposób. W bramce nie mógł natomiast nudzić się dziś Kiko Casilla. Najgroźniej było po akcji Bongondy – Belg miał autostradę do bramki Realu, ale granicą jego strzeleckich możliwości okazała się boczna siatka.

Po pierwszej połowie Real musiał grać agresywniej i dokładniej. I grał, czego zwieńczeniem była bramka na 1:0. A jej strzelcem… Morata. Dotychczas skuteczność Alvaro była jak węch zakatarzonego perfumiarza – dobrze się ustawiał, walczył, zgrywał, nie odpuszczał żadnej piłki, ale wciąż brakowało tego jednego, a zarazem najważniejszego – goli. Dzisiaj, po pierwszej bramce, mógł zdobyć nawet drugą, jednak ostatecznie przeszkodził mu słupek.

Niestety – pod nieobecność Cristiano Ronaldo, „siódemka” okazała się pechowa. Po tylu właśnie minutach od objęcia prowadzenia, Real stracił bowiem bramkę. Po ładnej akcji świetnie przymierzył Orellana, a żeby było jeszcze zabawniej – Celta miała meczówkę, kiedy pod koniec meczu trzech zawodników miało przed sobą jedynie dwójkę defensorów Realu. Może gdyby w ataku biegał u nich Mateusz Zachara byłoby inaczej. Napastnik Wisły przyznał niedawno w „Przeglądzie Sportowym”, że mógł przenieść się do Vigo, jednak „przerosła go wizja gry w takim klubie”. Zawodników Celty przerosło za to wywiezienie punktu z Bernabeu, choć było niezwykle blisko.

W ostatnich minutach Lucas Vazquez zamarkował podanie 73 razy, w końcu wycofał do Kroosa, a ten strzelił jakby uderzał kijem w kulę bilardową. Soczyste pyk, słupek i gol. Real pozostawił słabe wrażenie, ale dopisał kolejne trzy punkty.

Reklama

***

Pierwsza połowa starcia w Leganes była idealna dla koneserów taktyki. Rojiblancos miażdżyli w procencie posiadania piłki, ale tak naprawdę to w niczym więcej. Jeden celny strzał to zdecydowanie za mało, jak na mecz finalisty Champions League z beniaminkiem La Ligi. Co prawda wolej Griezmanna wyglądał ładnie, ale niestety najlepszym, co mogło z niego wyjść to zdjęcie, które uchwyca Francuza składającego się do uderzenia. Skupiamy się na tym jednym uderzeniu, bo tak po prawdzie to nic ciekawszego nie pamiętamy. Leganes nie miało aspiracji w ofensywie, ale przynajmniej broniło się dzielnie na trzydziestym metrze.

Atleti nieśmiało (a może po prostu – nieudolnie) szukało bramki. A nam się zdaje, że to trochę tak, jak z szukaniem pokemonów. Nie znajdziesz, dopóki nie włączysz wi-fi. Kierując się tą analogią – nie otworzysz worka z bramkami, dopóki nie znajdziesz formy i nie podregulujesz celownika. Mamy nadzieję, że nie jest to oznaka początków wypalenia, co po latach świetnej gry wielu zespołom się zdarza.

Szybko po przerwie za Gameiro pojawił się na boisku Torres, który, stojąc przy linii, miał pełne prawo przeżywać pewnie deja vu. Otóż piętnaście lat temu debiutował w Atletico właśnie w starciu z Leganes, także wchodząc kilka chwil po przerwie. Dziś El Nino przyszło pojedynkować się z Martinem Mantovanim, gościem o… błękitnym kolorze włosów. Po szybkim wygooglowaniu wiemy też, że stoper powinien znać się z Torresem, bo obaj dziesięć lat temu uczyli się piłki w Atletico. Mimo, że kariery obu panów potoczyły się inaczej i Mantovani oddałby pewnie wiele, by od strony piłkarskiej poznać i Liverpool, i Chelsea, i Milan, to dziś dawał sobie ze swoim kolegą po fachu radę.

Naprawdę, chcielibyśmy w naszych opowieściach wrócić na boisko i poopowiadać wam o tym, co się na nim działo, ale niestety – wiało nudą na tysiąc kilometrów. Marazm, niemoc, jałowizna. W doliczonym czasie zerwał się jeszcze wspomniany Torres, ale po świetnej wrzutce Filipe Luisa uderzył głową wprost w ręce bramkarza Leganes. Panie Simeone, liczymy na poprawę!

Reklama

***

Bez tytułu

źródło: flashscore.pl

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Dudek: Real zawdzięcza półfinał Łuninowi. Dobrze zastępuje Courtoisa

Szymon Piórek
1
Dudek: Real zawdzięcza półfinał Łuninowi. Dobrze zastępuje Courtoisa
Hiszpania

Araujo bliski przedłużenia kontraktu z Barceloną. „Idzie to w dobrym kierunku”

Arek Dobruchowski
0
Araujo bliski przedłużenia kontraktu z Barceloną. „Idzie to w dobrym kierunku”
Hiszpania

Araujo: Wolę zachować dla siebie to, co myślę o słowach Gündogana

redakcja
2
Araujo: Wolę zachować dla siebie to, co myślę o słowach Gündogana

Komentarze

0 komentarzy

Loading...