Reklama

Mecz na szczycie w Gdyni, czyli różne drogi prowadzą do czołówki

redakcja

Autor:redakcja

27 sierpnia 2016, 10:41 • 3 min czytania 0 komentarzy

Mecz na szczycie – Arka kontra Zagłębie. Kto by jeszcze niedawno ułożył taki scenariusz? Oba zespoły w tej dekadzie musiały tłuc się na zapleczu, spadając po katastrofalnych sezonach. Oba jednak wróciły na swoje miejsce, choć obrane drogi były jednak nieco różne.

Mecz na szczycie w Gdyni, czyli różne drogi prowadzą do czołówki

Zagłębie pogodziło się ze spadkiem szybko, prędko zakasało rękawy i zabrało się za powrót do umownej elity. Co ważne, nie wykonywano tam nerwowych ruchów – okej, Piotr Stokowiec nie wygrał z Miedziowymi żadnego meczu w Ekstraklasie, ale przejmował zespół rozbity i trudno go jakkolwiek obwiniać za degradację. Bardziej nerwowy właściciel mógłby szybko zrezygnować ze szkoleniowca, ale chyba właśnie wtedy w Zagłębiu zdecydowano się na inną jakość.

Przede wszystkim dość stawiania na marnych piłkarzy zza granicy. Odeszły wtedy takie asy jak Bertilsson, Dzinic, Bilek, Curto – jeśli ktoś ich jeszcze pamięta, to w sumie nie wiadomo czy gratulować, czy jednak współczuć. W każdym razie, w ich miejsce ściągano głównie Polaków, przyszedł wtedy między innymi Dąbrowski, który grą w Zagłębiu mocno się wypromował. Skład uzupełniono też wychowankami i dało to wszystko efekt. Miedziowi łatwo awansowali, przegrywając ledwie trzy mecze w sezonie.

Inaczej było z Arką. Dla gdynian spadek okazał się bardziej bolesny, długo nie mogli się z niego otrząsnąć. W Ekstraklasie zespół prowadzono źle, ściągano wielu obcokrajowców o nikłej jakości, którzy kompletnie nie utożsamiali się z zespołem i traktowali nadmorskie miasto jako bezpieczną przystań, gdzie można trochę zarobić. Taki Moretto – ile się nasłuchaliśmy o obronionym karnym Ronaldinho, to miała być najlepsza rekomendacja w kosmosie. Potem się okazało, że gość nieźle gra nogami, ale co ważniejsze dla golkipera, rękami już tak średnio i nie bardzo. Jak coś szło w bramkę to raczej puszczał. Na przykład w derbach u siebie, to dośrodkowanie po którym stadion uciszył Vucko, było proste do wyłapania dla porządnego fachowca. Porządnego.

No, ale Arka po spadku nie bardzo mogła uporządkować ten bałagan, bo jeszcze olał ją Krauze i brakowało pieniędzy, żeby wrócić do Ekstraklasy. Cały czas gdynianie utrzymywali się w czołówce, ale trudno by ktoś tam fetował czwarte – piąte miejsce. Próbowano kilku rozwiązań, ale skuteczne okazało się dopiero to z Nicińskim, który nie był wtedy pierwszy wyborem zarządu. Jednak trener związany z okolicą i przede wszystkim z klubem, plus piłkarze także utożsamiający się z Arką (na przykład Nalepa), byli tą mieszanką na którą czekała Gdynia. W zeszłym sezonie roznieśli pierwszą ligę, w tym, u siebie, robią to z Ekstraklasą.

Reklama

Dwie różne drogi prowadziły oba zespoły do miejsca w którym są teraz, jednak rzeczywiście są w tym samym punkcie – w meczu na szczycie.

Fot. FotoPyk

zaglebie11111

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...