Reklama

Udane życie po życiu. „Im szybciej przestaniesz się łudzić, tym lepiej”

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

20 sierpnia 2016, 08:02 • 19 min czytania 0 komentarzy

W 2001 roku z reprezentacją Michała Globisza wywalczył mistrzostwo Europy do lat 18. Jako pierwszy członek tej ekipy zakończył piłkarską karierę. Szybko, bo ledwie cztery lata po tym triumfie było w zasadzie po wszystkim. Złe wybory, jeszcze gorsze kontuzje…

Udane życie po życiu. „Im szybciej przestaniesz się łudzić, tym lepiej”

Historia jakich wiele? Niekoniecznie, bo liczy się dalszy ciąg. – Miałem momenty, gdy budziłem się rano i nie wiedziałem, co robić ze swoim życiem. Przecież mój świat się zawalił! I mogłem to przeżywać przez pięć, dziesięć lat. I na przykład pójść w alkohol – mówi dziś Łukasz Pachelski (syn Bogusława, jednego z lepszych napastników lat 80.), który po wielkim rozczarowaniu zakasał rękawy i z czasem osiągnął sukces w innej branży. Podczas gdy jego koledzy ciągle biegają po ligowych boiskach, on jest cenionym trenerem fitness, współpracującym m.in. z Szymonem Marciniakiem. Naprawdę warto poznać jego historię.

Gdybyś mógł cofnąć czas, to w ogóle grałbyś w piłkę?

Często sobie zadaję to pytanie. Jestem przekonany, że gdybym nie grał w piłkę, to robiłbym to, co dzisiaj robię, ale raczej nie miałbym takiego „czucia” piłki i sportu generalnie. A tak mogę łączyć wiedzę, którą zdobyłem jako piłkarz, z moją obecną pracą. Wychodzi świetnie.

Kiedyś powiedziałeś w Przeglądzie Sportowym, że tylko straciłeś czas.

Reklama

Może źle się wyraziłem – dużo czasu straciłem przez kontuzje. Jednak piłka zawsze będzie w moim sercu. Poza tym to było kilka lat temu, perspektywa też się zmienia. Dziś uważam, że nic nie dzieje się przez przypadek.

Co ci zostało z piłki? Nie mówię oczywiście o finansach, bo dorobić się nie zdążyłeś.

Zainteresowanie tym wszystkim. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym jej nie oglądać. Moja żona Aleksandra pewnie czasami się wkurza, bo non stop od piątku do niedzieli włączony jest Canal Plus, ale rozumie moją pasję. A mnie interesuję wszystko, co z futbolem jest związane. Dziś patrzę na piłkę pod wieloma kątami, wyłapuję szczególnie wszystko, co związane jest przygotowaniem motorycznym, całą tę otoczkę.

Myślałem, że zaczniesz od wspomnień…

Staram się nie żyć przeszłością. Nie grzebię w trupach. Fajnie oglądać w akcji swoich byłych kolegów, bo wielu z nich ciągle jeszcze gra, to przywołuje jakieś tam wspomnienia. Wiadomo, że to już bardziej końcówka, ale z tej ekipy mistrzów Europy, to Sebastian Mila, Łukasz Madej, Paweł Brożek, Łukasz Mierzejewski, Tomasz Kuszczak, czy chłopacy z I ligi ciągle się utrzymują na przyzwoitym poziomie. Ale jeszcze większą frajdę sprawia mi np. oglądanie sędziów, z którymi mam okazje pracować. Tylko ja i oni tak naprawdę wiemy, ile serca i zaangażowania w to wszystko wkładają, więc fajnie zobaczyć, jak ich praca przekłada się na efekty.

Na piłkę to ty chyba i tak byłeś skazany, nie mogłeś nie spróbować.

Reklama

Nawiązujesz teraz do mojego taty i oczywiście, że tak było. Piłka zawsze była dla mnie wszystkim, ale poświęcałem też dużo czasu na naukę. To mi zaszczepiono w domu, starałem się zawsze przynieść świadectwo z paskiem, co łatwe nie było, bo godziłem to z treningami. Wstawałem o 3-4 rano i jechałem dalej. Później już miałem indywidualny tok nauczania, szkoła szła mi na ustępstwa, ale gdy myślę o tym z dzisiejszej perspektywy, sądzę, że zrobiono mi krzywdę. Mój organizm był przesadnie eksploatowany. Wcześnie debiutowałem w seniorach, bo nawet nie miałem 16 lat. No i nie opuszczałem żadnego meczu. Najpierw juniorzy, później seniorzy, kadra makroregionu, kadra Polski. Mało prewencji, jeśli chodzi o kontuzje, dużo biegania. W szkole byłem już tylko gościem, wtedy całym moim życiem była piłka.

Od początku się wyróżniałeś, prawda? Okrzyknięto cię jednym z największych talentów w całym kraju.

Nie mnie to oceniać, ale statystyki wskazywały na to, że tak było. Pojawił się gdzieś wtedy taki ranking – w wieku 18 lat byłem w kilkuletniej perspektywie w trójce najbardziej bramkostrzelnych zawodników w Polsce. Może rok czy dwa lata temu przypomniałem sobie wszystkie artykuły na swój temat. Sam się zdziwiłem, bo o wielu rzeczach zdążyłem zapomnieć, a było tego naprawdę mnóstwo. Na dziesięć turniejów, pewnie siedem kończyłem jako król strzelców. Miałem taki instynkt strzelecki, może po tacie.

Nazwisko ci bardziej pomagało czy może przeszkadzało?

Myślę, że jedyne co mi tak naprawdę pomagało, to moje statystyki. To było dla mnie miarodajne. Nazwisko? Pewnie pół na pół. Pozytywne było to, że tata był znanym piłkarzem, bo tym bardziej zaszczepił we mnie miłość do futbolu. Negatywne natomiast to, że ciągle mnie z nim porównywano. A ja uważam, że tata zawsze był dużo lepszym zawodnikiem ode mnie. Przede wszystkim miał niesamowity dar gry jeden na jednego. Takiego cwaniactwa mi brakowało. Mogłem być jedynie lepiej przygotowany fizycznie, ale stricte piłkarsko nie miałem do taty startu.

Ale ten początek kariery miałeś naprawdę imponujący. Złoty medal mistrzostw Europy, trzy gole w ośmiu meczach w Ekstraklasie w barwach Wisły Płock.

Kariera to za dużo powiedziane. Bardziej przygoda z piłką. Oczywiście poświęciłem temu wszystko do 23. roku życia, nie wyobrażałem sobie wtedy, że mogę robić coś innego. Czy imponujący? Nie wiem. Na pewno źle się to wszystko potoczyło dalej. Tak naprawdę przez Płock przewijało się wtedy mnóstwo zawodników, a ja nigdy nie dostałem poważnej szansy. Siedziałem dwadzieścia spotkań na ławce i nic! W głowie młodego człowieka mogą pojawić się wtedy różne myśli, czasami można się lekko poddać, czego ja nigdy nie robiłem, aczkolwiek może powinienem wtedy podejść do tego inaczej.

To chyba w ogóle w Płocku charakterystyczne, że młodzi nie dostają szans.

Zaznaczmy, że rozmawiamy o dawnych czasach. O teraźniejszości nie chciałbym mówić, bo gdy widzę, co się dzieje w Płocku, to na nowo obudziło się we mnie takie poczucie odpowiedzialności za piłkę w tym mieście. Naprawdę można jeszcze wiele zrobić, nawet w temacie młodzieży. Przykre jest natomiast to, że niełatwo powiedzieć, kto tu się wybił w ciągu ostatnich 10-15 lat.

Chyba nie byłoby tego zbyt wiele, niektórzy musieli wyjechać.

Ja akurat miałem przyjemność grać z dwoma wspaniałymi chłopakami. Byli to Bartek Grzelak i Wan Geworgian. Stanowiliśmy razem ofensywny tercet. Im się udało. Pomimo tego, że to ja grałem w kadrze, to później Bartek trafił do Widzewa i do Legii, a Wan… wiadomo. Jego kariera mogła potoczyć się dużo lepiej, ale z różnych względów się nie potoczyła.

Ciekawą ekipę miałeś w Płocku. I do tańca i do różańca. Opowieści Geworgiana z tych czasów to był hit. Trochę smutny, ale jednak hit.

Nie wiem, co Wan mówił. Mieliśmy 18-19 lat, weszliśmy do szatni, w której byli doświadczeni zawodnicy. To były czasy, w których klub wspierał Orlen, więc były pieniądze, a co za tym idzie – sporo zmian. Czasami w jednym okienku potrafiono wymienić 10-12 zawodników. Ale miło wspominam te czasy, bardzo fajna ekipa.

Też jeździłeś do Warszawy do kasyna w bagażniku?

Nie, mnie akurat nigdy nie ciągnęło. Myślę, że Wan mógłby powiedzieć więcej (śmiech).

Może z drugiej z drugiej strony to i lepiej, że musiałeś wyjechać z Płocka, bo kilku kolegów narobiło sobie problemów.

To święta prawda.

EXCLUSIVE!!! PLOCK 30.12.2013 BYLY MISTRZ EUROPY U-18 OBECNIE MANAGER SPORTU I TRENER PERSONALNY --- FORMER CHAMPION OF EUROPE U18 CURRENTLY SPORT MANAGER AND PERSONAL TRAINER LUKASZ PACHELSKI FOT. PIOTR KUCZA/NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Trafiłeś do Zamościa, do drugiej ligi, dziś pierwszej.

W Wiśle nie pasowałem do koncepcji. A raczej – nie pasowałem komuś personalnie. To nic, że w sparingach strzelałem dość dużo bramek. Tak więc jeździłem po Polsce. Masakryczne trzy miesiące. Byłem na testach w sześciu-siedmiu klubach. Strzelałem na nich bramki, ale zawsze czegoś brakowało. Nagle zrobiły się dwa tygodnie do ligi i byłem pod ścianą. Mało ćwiczyłem z zespołem Hetmana, miałem szybkie wejście.

Ale ten początek był bardzo obiecujący. Cztery gole w sześciu meczach.

Dobrze się tam czułem, bo był fajny skład. Gorzej ze sprawami organizacyjnymi.

Mówiłeś, że nie było za co zjeść kolacji.

Czasami niestety tak było. Cóż, zdarza się, że klub jest na zapleczu ekstraklasy, ale nie powinien tam grać. Było biednie. To był też okres, który nauczył mnie życia. Byłem jedną z najmłodszych osób z zespole, a odgrywałem znacząca rolę, dlatego jeśli chodzi o względy sportowe, dobrze wspominam ten czas.

Miałeś dwadzieścia lat, strzeliłeś osiem bramek na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej i trafiłeś do III-ligowej Unii Janikowo. Absurd.

Dziś się to raczej nie zdarza. Trafiłem, bo znów wróciłem do Płocka i przeżyłem powtórkę z rozrywki. Miałem kilka propozycji. Najlepszą z Bełchatowa, ale coś się rozmyło. Później szansę chciał mi dać klub z Ekstraklasy, ale wysypało się to na ostatniej prostej. Zgłupiałem. Gdzieś trzeba było grać, udowodnić klasę. Padło na Janikowo.

Współpracowałeś z menedżerem? Rozważałeś to kiedyś?

Nigdy. Rzeczywistość wyglądała wtedy trochę inaczej niż teraz, a ja też nie byłem tak świadomy. Na pierwszym sparingu miałem problem z mięśniami brzucha. Kilka miesięcy przerwy. Wróciłem i ciężko było mi się odnaleźć. Szczerze – to mój najgorszy okres w życiu. Grałem naprawdę słabo. Ale wszystko i tak zostało przerwane przez zerwane więzadła. W meczu z rezerwami Amiki dostałem piękną długą piłkę, chyba od Bartka Grzelaka i postanowiłem zrobić przewrotkę. Zawisłem w powietrzu, ale niestety jak lądowałem, moje ciało nie wytrzymało, spadłem całym ciężarem na jedną nogę. Operacja. Dziesięć miesięcy rehabilitacji.

W jakim byłeś stanie?

Na pewno nie najlepszym. Na początku masakrycznym. Ale nie wyobrażałem sobie, że to koniec mojej gry w piłkę. Też zrobiłem dużo błędów, jeśli chodzi o rehabilitację.

No właśnie, wracałeś ponad rok, zazwyczaj przerwa trwa w takich wypadkach krócej.

Około czternastu miesięcy. Miałem problemy, gdyż ciągle zbierał mi się płyn w kolanie. Sam popełniłem kilka błędów. Za bardzo chciałem. W rezultacie moja przerwa była dwa razy dłuższa, niż powinna. Dlatego dziś, bogatszy o te doświadczenia, przykładam specjalną uwagę do tego w przypadku ludzi, z którymi pracuje. Inna sprawa – wszyscy się ode mnie odwrócili. Wiadomo – człowiek znika z horyzontu i tak to się kończy. Wylądowałem później w takim klubie… (chwila zastanowienia) Szczerze? Nawet nie pamiętam, jak się nazywał. To był taki zmontowany nagle zespół, tutaj w Płocku. Trenowaliśmy na Wiśle, ale to nie miało nic wspólnego z Wisłą. Na mój pierwszy mecz przyjechał Bartek Grzelak, mówił, że niedługo znów zagramy razem w Widzewie. Drugi raz poszło więzadło. Trzy miesiące po powrocie. I wtedy już powiedziałem, że daję sobie spokój.

Udzieliłeś wtedy wywiadu Dziennikowi i zapowiadałeś, że jeszcze spróbujesz.

Mogło tak być, ale nie wróciłem do piłki. Cały czas czułem, że moja noga jest niestabilna.

Była też groźba kalectwa.

Zerwałem to samo więzadło. Miałem tam śrubę, którą ciężko później było wyjąć. Kolejna operacja i ryzyko komplikacji. Im dłużej spotykałem się z lekarzami, tym bardziej widziałem to w ciemniejszych barwach. Nie podjąłem próby.

Nie rozważałeś wożenia się na nazwisku i dawnej sławie po jakichś klubikach?

Nie. To nie byłoby zgodne ze mną. Powiedz, jakbym miał kłaść się do łóżka z myślą o tym, że jestem słaby, są lepsi ode mnie, a ja gram tylko dzięki nazwisku? Nie potrafiłbym tak.

W międzyczasie poszedłeś do tzw. normalnej pracy w sklepie. Obsługiwałeś między innymi byłych kolegów z drużyny.

Tak, ale nie miałem z tym żadnego problemu. Uważam, że ludzie mają znacznie poważniejsze zmartwienia. Niektórzy nie mogą wstać rano z łóżka, inni nie widzą. Ja wychodzę z założenia, że trzeba cieszyć się z każdego dnia. Wiem, że to slogan. Wiem, że wszyscy to mówią, ale nie każdy to realizuje. Poszedłem do pracy, uczyłem się, robiłem kursy. Wszystko w ramach ograniczonych możliwości finansowych, bo miałem wtedy bardzo duże problemy. Przez jakiś czas nie mogłem podjąć pracy, byłem na rencie inwalidzkiej, która wynosiła bodajże 600 złotych. Ciężko było.

Trudno mi uwierzyć, że tak łatwo przyszło ci przejście z bycia piłkarzem do normalnej pracy za 900 złotych miesięcznie.

Szczerze? Byłem w takiej sytuacji, że to 900 złotych było mi cholernie potrzebne. Gdybym grał na naprawdę wysokim poziomie i zarabiał duże pieniądze, to na pewno byłoby mi ciężko się przestawić. Ale ja nigdy nie zarabiałem dużych pieniędzy. Teraz mogę zarobić więcej, niż wtedy gdy grałem. Nie oszukujmy się – wychowankowie nie dostają dużo. Zawsze są niedoceniani. Nawet jak Wisłę mocno wspierał Orlen i te fundusze w klubie były, to dostawaliśmy śmieszne kwoty.

Miałeś wtedy żal do środowiska?

Miałem i to bardzo duży. Jak było dobrze, to wszyscy klepali cię po plecach. Później nikt nie pomógł, nikt nie zadzwonił. Przez osiem albo dziesięć lat ani razu nie poszedłem na mecz Wisły. Było, minęło.

Teraz już chodzisz?

Tak, wszystko się tutaj zmieniło. Od myśli szkoleniowej po mentalność ludzi. Widzę, co się dzieje teraz w Wiśle. Na pewno wszystko idzie tu ku lepszemu. Myślę, że w przyszłości sam mógłbym dołożyć do tego cegiełkę. Nawet chodzą takie głosy, ale na razie to tylko plany, o których nie chcę mówić, gdy nie jestem na 100% pewien. Teraz jestem na takim etapie w mojej karierze, że jestem dość rozchwytywany. Spotkaliśmy się przed godziną 11, a ja już odebrałem pięć telefonów z prośbami, żeby kogoś potrenować.

Szybko po całej tej przykrej sytuacji wziąłeś się też za nadrabianie braków w edukacji.

Na studia poszedłem od razu, łączyłem je z grą w piłkę, ale musiałem przerwać. Później wróciłem do tego już po kontuzji. Aczkolwiek, jak wspominałem, miałem wtedy ciężką sytuację. Zacząłem pracować na siłowni. I tu zaczęło się moje drugie życie.

EXCLUSIVE!!! PLOCK 30.12.2013 BYLY MISTRZ EUROPY U-18 OBECNIE MANAGER SPORTU I TRENER PERSONALNY --- FORMER CHAMPION OF EUROPE U18 CURRENTLY SPORT MANAGER AND PERSONAL TRAINER LUKASZ PACHELSKI FOT. PIOTR KUCZA/NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Fitness to od początku był twój plan B?

Nie. Bardzo chciałem otworzyć szkółkę piłkarską, ale nie udało mi się.

Z jakimi trudnościami się spotkałeś?

Przede wszystkim nie miałem możliwości finansowych, więc sam nie dałbym rady. Nie miałem też takiej świadomości. Dopiero teraz po ośmiu-dziewięciu latach czuję, że jestem naprawdę gotowy, by to zrobić. Wtedy nie byłem.

Jak wyglądały twoje początki w nowej branży?

Też było z tym sporo perypetii. Jak wspomniałem, zaczęło się od pracy na siłowni jako instruktor. Rok zajęło mi znalezienie planu na siebie. Zacząłem się szkolić, jeździć po Polsce, ale naprawdę łapałem absolutne podstawy. Po pewnym czasie ktoś zaproponował mi zostanie menedżerem fitness klubu, przyjąłem tę ofertę. Dopiero wtedy już definitywnie wiedziałem, czego chcę. Zrobiłem podyplomówkę z menedżera sportu, potem kolejną z dietetyki, choć tak szczerze, nie do końca czuję się w tym mocny. Klub przejęła moja koleżanka Ania Brzezińska, zaczęliśmy blisko współpracować. I realizowałem swój plan na siebie, w którym mieści się również piłka, bo jak wspominałem – zawsze będzie w moim sercu. Dziś jestem w takim miejscu, że nie mogę narzekać. Oby tylko było zdrowie, bo to jest najważniejsze.

W jaki sposób cię to wciągnęło? Skąd ta pasja, którą ewidentnie u ciebie widać?

O ile ten sklep, o którym mówiliśmy, był tylko sposobem na przeżycie, o tyle fitness to wielkie możliwości. To wbrew pozorom nie są tylko te panie, które robią podstawowe ćwiczenia, wchodzą na schodek. To wszystko tak poszło do przodu, że na tym bazuje całe przygotowanie motoryczne w różnych dyscyplinach sportowych. Wszystko jest powiązane do tego stopnia, że mnie to wciągnęło. Powiem tak – samo słowo „fitness” idzie w odstawkę, te kluby powinny się inaczej nazywać. To jest teraz styl życia, sposób na życie. Wszystko mocno powiązane ze sportem, dlatego łatwo było mi wskoczyć na tę drogę, gdy przestałem grać w piłkę.

Co najbardziej lubisz w swojej nowej pracy?

Ludzi. Kontakt z nimi. Wsłuchiwanie się w ich potrzeby. Patrzenie na to, jak reaguje ich ciało. Jak robią postępy. Jak mają swoje lepsze i gorsze dni. Działam na materiale ludzkim, więc to nigdy nie może być praca ułożona od A do Z. Oczywiście planowanie to podstawa, ale nie da się przewidzieć wszystkiego, trzeba patrzeć na to, co czuje druga strona. A może mieć przecież mnóstwo problemów, w szkole, w pracy, w domu. Czasami traktuję moich podopiecznych jak własne dzieci. Mam małego synka Aleksandra, wiem, jak to wygląda. Jeśli nie będą dobrymi sportowcami, to chcę, żeby byli dobrymi ludźmi.

A nie jest trochę tak, że wybrałeś fitness, żeby z czasem być jak najbliżej dawnego życia?

Jestem na takim etapie, że mógłbym się odciąć od piłki, ale nie potrafię. To jest za silne. Nic nie dzieje się przypadkowo. Najwidoczniej te kontuzje były po to, żebym coś zrozumiał. Teraz mam tę przewagę, że ludzie zgłaszają się do mnie dlatego, że kiedyś grałem w piłkę. Połączyłem dwie rzeczy, których nikt wcześniej nie połączył. To mi dało taką pozycję, że teraz to ja wybieram sobie z kim pracuję, a nie ktoś wybiera mnie.

Ale miałeś świadomość, że tak to się może skończyć czy po prostu tak wyszło?

Tak wyszło. Pracowałem ze Sławkiem Peszko, miałem przyjemność pracować z Dawidem Janczykiem, który poszedł do Sandecji, pracuję z sędziami. Zgłaszają się do mnie przeróżni zawodnicy. To jest fajne. Dla mnie to coś zdecydowanie ważniejszego niż tylko trening.

Sędzia Szymon Marciniak najczęściej podkreśla, że dużo zawdzięcza współpracy z tobą.

Współpracujemy już od wielu lat, później dołączyła do nas Ania Brzezińska. Aczkolwiek Szymon najwięcej zawdzięcza sobie, swojemu uporowi, swojej determinacji. My mu tylko pomagamy. Znam go wiele lat, bo przyjaźnimy się od małego tak naprawdę i oprócz tego, że jest fantastycznym człowiekiem – czego nie mówię tylko dlatego, że jest moim dobrym kolegą – to jest też tytanem pracy. Czasami robi znacznie więcej niż potrzeba.

Jakbyś go fachowo ocenił? Czasami wydaje mi się, że wygląda lepiej od wielu piłkarzy.

Jego życie jest całkowicie dostosowane do tego, co robi. Wstaje rano i myśli o tym, co musi zrobić, by być świetnie przygotowany do swojej pracy. Nie ma kontaktu fizycznego z przeciwnikiem, ale musi być fantastycznie przygotowany fizycznie. U niego kluczowe jest odpowiednie ustawienie. Musi przebiec te 5-10 kilometrów, ma wiele skrętów, wiele zwrotów, wykonuje wiele startów, więc musi uważać na kontuzje, żeby mu coś nie „strzeliło”. Do tego mobilność, jego mięsień ma być elastyczny, nie tylko twardy. Jak zauważyłeś, to już bardzo wiele aspektów, a nie powiedziałem o wszystkim. Ale on jest tego świadomy. Dlatego jest przyszłością sędziowania na świecie.

To, że w pewnym momencie przesadził z siłownią, to też twoja sprawka?

Kto powiedział, że przesadził?

Jego przełożeni zwrócili mu na to uwagę.

Nie słyszałem o tym. Ja nigdy nie uważałem, żeby przesadził.

Sam mówił, że przeszedł na trening crossfitowy.

Może nie do końca crossfitowy, ale bardziej trening funkcjonalny. Dla mnie jest najważniejsze, żeby dobrze się czuł i sędziował jak najdłużej. Oczywiście sam wygląd jest bardzo ważny, ale nie najważniejszy. Wiem też, ile czasu poświęca mu Ania, teraz po Euro przejdziemy na troszeczkę inny tryb. Podsumowując, każdemu życzę, żeby wyglądał, czuł się i pracował jak Szymon.

Wspomniałeś o tym, że zawiodło cię środowisko. Mogłeś liczyć na wsparcie ze strony najbliższych?

Na szczęście tak. Dla mnie najważniejsza jest rodzina. Moja żona Aleksandra, mój syn Aleksander, moi rodzice. Dlatego na tym etapie nie poświęciłbym czasu na inne rzeczy. Gdy na przykład ktoś dzwoni do mnie o 20 z prośbą o trening, czasami się zgadzam, ale naprawdę bardzo rzadko. Po prostu idę do domu. Muszę to rozdzielać. Życie jest tak krótkie i nieprzewidywalne, że nie chcę kiedyś stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie, że nie miałem czasu dla najbliższych, bo poszedłem na kolejny trening. Ten mogę zrobić następnego dnia. Inne priorytety.

Jak twój tata podchodził do wszystkich twoich perypetii, wyborów?

Nigdy się nie wtrącał. Moi rodzice się rozwiedli. Wszystkie wybory były tylko moje.

Co jest najważniejsze, by wyjść z takiej sytuacji, w której ty byłeś?

Muszę powiedzieć, że ciężko mi zrozumieć to, dlaczego tak wielu piłkarzy ma problemy po karierze. Wszystko zależy od życiowych priorytetów, wyznawanych wartości. Trzeba pamiętać o tym, że wielu ludzi ma prawdziwe problemy, co obserwuję chociażby na siłowni. Mówię o kłopotach ze zdrowiem. To jest sytuacja bez wyjścia. A my przecież mówimy o sytuacji, w której ktoś zarabia duże pieniądze, ma poustawiane życie, musi tylko zmienić zajęcie. Jaki to jest tak naprawdę problem?

To rzeczywiście komfortowa sytuacja. Ale zdarzają się też takie, którą na przykład ty miałeś. Wszystko zmienia się nagle.

Trzeba szukać innego rozwiązania, tak po prostu. Jeśli ktoś jest zdolny do ciężkiej pracy i na nią gotowy, to możliwości są nieograniczone. Ale bez niej nie ma nic. Mi naprawdę nikt nie podał niczego na tacy. Nikt nie wie, czy nazwisko mi pomagało czy przeszkadzało. Tylko ja. Nikt nie wie, jak się czułem, gdy zerwałem więzadła i byłem sam. Tylko ja. Nikt nie wie, ile pracy kosztowało mnie to, że jestem tu, gdzie jestem. Tylko ja. Super komfort pracy nie wziął się znikąd. Powiem więcej – ja tak naprawdę nie mam pracy. Gdybyś zapytał się mojej żony, to mogłaby powiedzieć, że nie pracuję, czasami się z tego śmiejemy. Przychodzę tutaj, bo sprawia mi to przyjemność. A nie ma nic lepszego, niż jeszcze dostawać za to pieniądze.

Twój entuzjazm może imponować.

To może wynikać z tego, że moja branża jest związana z poprzednią. Pewnie gdybym dalej pracował w tym sklepie, to nie widziałbyś u mnie tego entuzjazmu. Robiłbym te osiem godzin, obsługiwałbym klientów, brał mopa, sprzątał i do domu. Ale udało mi się znaleźć drugą drogę.

EXCLUSIVE!!! PLOCK 30.12.2013 BYLY MISTRZ EUROPY U-18 OBECNIE MANAGER SPORTU I TRENER PERSONALNY --- FORMER CHAMPION OF EUROPE U18 CURRENTLY SPORT MANAGER AND PERSONAL TRAINER LUKASZ PACHELSKI SLAWOMIR PESZKO FOT. PIOTR KUCZA/NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Koniec końców chyba korzystne było też to, że kariera skończyła się u ciebie tak szybko. Gdybyś to ciągnął, mogłoby być już za późno?

Tak, jeśli mowa o moim dzisiejszym zajęciu, mogłoby być za późno.

Podpisałbyś się pod stwierdzeniem, że im szybciej ktoś przestanie się łudzić, iż zrobi karierę, tym lepiej.

Tak. Wiesz jaki jest problem? Ludzie nie doceniają tego, co mają. Jak mówisz, łudzą się. A życie trzeba brać za rogi. Nie czekać, że coś samo przyjdzie. Nigdy nie przyjdzie.

Nie wierzę, że od początku byłeś takim optymistą.

Jasne, że nie. Miałem momenty, gdy budziłem się rano i nie wiedziałem, co robić ze swoim życiem. Przecież mój świat się zawalił! I mogłem to przeżywać przez pięć, dziesięć lat. I na przykład pójść w alkohol. Ludzie tak robią. I wiesz, jak kończą, sami piszecie o takich przypadkach.

Jakie masz teraz cele?

W najbliższym czasie dalej będę się szkolił. Z czasem chciałbym mieć też możliwość, by pojechać po wiedzę za granicę. W przyszłości chciałbym pracować z klubem. Albo otworzyć coś swojego. Na pewno chciałbym dalej też działać z Anią Brzezińską, to jest dla mnie bardzo ważne, bo ona otwiera mi oczy na wiele rzeczy, dla mnie jest fitnessowym guru, ale docelowo chciałbym być jeszcze bliżej profesjonalnej piłki, bo jak powiedziałem – zawsze będzie dla mnie bardzo ważna.

W jakim charakterze?

Myślę, że mógłbym stworzyć strukturę piłkarską. Jak prawidłowo prowadzić zawodników od ósmego do siedemnastego roku życia. Pokazać im wszystkie składowe. Jak prawidłowo się rozgrzewać, wykonywać ćwiczenia, wszystkie fundamenty – mobilność, stabilność, wzorzec ruchowy. Pracować nad wydolnością, wytrzymałością, później aspektami technicznymi.

Tobie tego brakowało, tak? To były czasy „macie piłkę – grajcie”?

Myślę, że tak. Może nie do końca tak, jak powiedziałeś, bo ta świadomość była trochę większa, ale patrząc z perspektywy lat, widząc co teraz się dzieje, to nawet nie ma sensu tego porównywać.

Masz kontakt z dawnymi kolegami z piłki?

Generalnie nie. Może z Bartkiem Grzelakiem i Marcinem Rogalskim, który też wyjechał do Niemiec, bo było mu ciężko.

Za czym najbardziej tęsknisz, jeśli chodzi o dawne życie?

Za niczym.

A jak widzisz tego Madeja czy Milę, kolegów z kadry, którzy ciągle grają w Ekstraklasie, to nie żałujesz?

Czasami myślę, że też bym tak chciał. Ale potem wpadam w wir moich zajęć i przestaję tęsknić.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...