Reklama

„Usłyszałem, że mam 20 procent szans na śmierć lub wózek do końca życia”

redakcja

Autor:redakcja

09 sierpnia 2016, 11:02 • 15 min czytania 0 komentarzy

Wciąż jest piłkarzem II-ligowej Polonii Warszawa, ale niewiele ponad rok temu regularnie grał w I lidze w barwach GKS-u Tychy. Chwilę wcześniej był na testach w Ekstraklasie u trenera Ojrzyńskiego w Podbeskidziu, ale sprawa wyłożyła się na ostatniej prostej. Pod względem piłkarskiego charakteru najbliżej mu do Javiera Mascherano, i to właśnie nazwiskiem Argentyńczyka czasem tytułują go trenerzy i koledzy z drużyny. W wieku 18 lat Mariusz Piekarski zabrał go do Brazylii, co miało być początkiem jego wielkiej kariery. Dziś, jedenaście lat później, walczy o zdrowie i życie. Poznajcie Rafała Kośca, autora dramatycznego listu z wołaniem o pomoc, który przedwczoraj odbił się w sieci szerokim echem. Piłkarza, który do niedawna był całkowicie przykuty do szpitalnego łóżka…

„Usłyszałem, że mam 20 procent szans na śmierć lub wózek do końca życia”

W jaki sposób doznałeś tego fatalnego urazu?

Pod koniec marca po meczu z Ursusem normalnie wróciłem do domu, zorientowałem się, że czegoś zapomniałem z samochodu i postanowiłem zbiec na dół. Spieszyłem się, potknąłem i… właściwie nie wiem co było dalej. Straciłem przytomność. Ocknąłem się dopiero po kilku chwilach, niczym nie mogłem ruszać. Któryś z sąsiadów musiał usłyszeć huk i wezwał pogotowie. Pojechałem do szpitala na Szaserów, gdzie od razu zrobili mi tomografię, która niestety nic nie wykazała. Przeleżałem noc na oddziale, kompletnie przerażony, niczym nie mogąc ruszać. Ani pójść do toalety, załatwić się, nic…

I tak do rana?

Tak, ale jakoś zleciało, bo byłem w kompletnym szoku. Rano lekarz zapowiedział rezonans. Miał być o 6:00 – nie było, potem o 12:00 – również nie było. Dopiero kiedy prezes Engel przyjechał do szpitala, załatwił, żeby zrobili o 16. Godzinę po badaniu przybiegł lekarz krzycząc, że natychmiast trzeba zrobić operację. Chciałem spytać co i dlaczego oraz jakie mam szansę. Do dziś w uszach dzwoni mi to, co usłyszałem: „80 do 20, gdzie 20 to śmierć lub wózek do końca życia”. A śmierć czy wózek to dla mnie jedno i to samo.

Reklama

Maskara.

Dokładnie, zupełnie zaniemówiłem. Poprosiłem o godzinę na zastanowienie, w tym czasie próbowałem się z kimkolwiek skonsultować – co zrobić, zostać czy szukać innych opcji. Nie miałem jednak czasu. Prezes Engel powiedział, że na Szaserów są dobrzy neurochirurdzy, że będzie dobrze i nie ma sensu się stamtąd ruszać. Posłuchałem i wybrałem operację.

Czego konkretnie dotyczyła?

Stwierdzono złamanie kręgosłupa w odcinku szyjnym, operacja kręgów C5-C6 – wstawienie implantu i odbarczanie rdzenia kręgowego. Kiedy się obudziłem, nie mogłem ruszyć żadnym palcem, ani u nogi, ani u ręki. Spytałem czy operacja się udała, ale usłyszałem jedynie, że trzeba mieć nadzieję. Później trafiłem na OIOM, a tam już ciężko być kozakiem. Tam już człowiek totalnie mięknie i może jedynie robić dobrą minę do złej gry. Nie pomagał zwłaszcza fakt, że miało być lepiej, a zrobiło się znacznie gorzej. Na początku nie za bardzo mogłem ruszyć nawet głową, czułem jak twarz mi drętwieje i łzy płyną z oczu. Trochę później mogłem tylko delikatnie zgiąć łokieć, ruszyć palcami u rąk, ale nogą nie byłem w stanie nawet drgnąć. Po jakimś czasie, kiedy ktoś do mnie przychodził, nie byłem w stanie unieść ręki. W porównaniu z tym, co czułem w karetce, miałem znacznie większy zanik czucia. I wciąż słyszałem tylko, że muszę czekać.

Wszystko dokładnie pamiętasz?

Nie, mam kilka dziur w pamięci, chociaż z badań wyszło, że nie miałem urazu głowy. Nie wiem na przykład ile pięter spadłem. Byłem po prostu w zbyt dużym szoku.

Reklama

Podobno podczas operacji śnił ci się własny pogrzeb.

Przerażające, prawda? Miałem bardzo dziwne sny, ale – jak się później dowiedziałem – po narkozie i przy takich urazach to normalne. Jak poleżałem chwilę na intensywnej terapii, zobaczyłem jak ludzie zjeżdżają po narkozach, co krzyczą, jak się zachowują – to był jakiś dramat. Na mnie dodatkowo wpłynęło, że wcześniej był u mnie ksiądz, z którym modliłem się, żeby tylko nie skończyło się na wózku. Wolałbym wtedy śmierć. Dla mnie, człowieka który grał w piłkę i był czynnym sportowcem, byłaby to niesłychana tragedia i niewyobrażalny dramat.

Na szczęście do tego nie doszło, sukcesywnie odzyskiwałeś siły.

Po operacji powoli zaczęła mi wracać prawa ręka i w ogóle prawa strona ciała. A lewa kompletnie nic, nie byłem w stanie nią ruszyć. Później zrobiło się dokładnie odwrotnie i to z prawą stroną zacząłem mieć problem. Teraz jest na ukos – prawa ręka jest gorsza, lewa lepsza, ale już prawą nogę mam lepszą od lewej. W dodatku każdy postęp przychodził bardzo powoli, nie jestem nawet w stanie dokładnie określić czasu. Zacząłem od rehabilitacji łóżkowej, bo nic poza leżeniem nie byłem w stanie zrobić. A później uczono mnie chodzić. To coś nieprawdopodobnego – nauka chodu w wieku 29 lat. Masakra.

Ile czasu spędziłeś w szpitalu?

Miesiąc. Jakieś 7-8 dni spędziłem na samej neurochirurgii, na której – przez te wszystkie noce – przespałem może godzinę. Dawali mi tabletki nasenne, ale nic nie działało. Przy niedowładzie 4-kończynowym siada psychika, różne myśli człowieka nachodzą, nawet samobójcze. Do tego niektóre pielęgniarki nie pomagały, a wręcz przeszkadzały. Z kolei lekarz prowadzący przychodził 1-2 razy dziennie, głównie podczas obchodu:

– Poruszaj palcami.
– Nie mogę.
– Trzeba czekać.
– Czy zacznę chodzić?
– Nie wiadomo.

Ogólnie byłem nieświadomy całej sytuacji. Myślałem, że godząc się na operację, wyjdę po 1-2 dniach. A tymczasem tydzień później nie mogłem nic zrobić. Jedynie wziąć w rękę pilota i ustawić sobie łóżko trochę wyżej, ale nie miałem nawet siły, żeby przycisnąć guzik palcem – musiałem sobie radzić kostkami lub dłonią.

Na Facebooku wrzuciłeś fotkę z opisem, że oddzwonisz do wszystkich, jak tylko będziesz w stanie ruszyć ręką.

Trochę czasu upłynęło, zanim wróciło mi władanie. Ale nawet do tej pory, na cztery miesiące po operacji, w wielu częściach mam niedowład. Jeden z moich lekarzy powiedział, że otarłem się o przypadki ludzi, którzy nigdy już niczym nie poruszą, że miałem wielkie szczęście. Niby powinienem się cieszyć i być dobrej myśli, ale jakoś nie potrafię – zbyt wiele rzeczy mi doskwiera i zbyt wiele rzeczy w ogóle nie ulega poprawie. Przeraża mnie, że pod pewnymi względami nie jest lepiej, niż tuż po operacji. A niektóre rzeczy pojawiły się dopiero po zabiegu, na przykład nerwowe porażenie jelit. Jadąc do szpitala tego jeszcze nie miałem. Zgłaszałem to lekarzom, ale tłumaczyli mi, że to efekt zażywania sterydów. Tymczasem do dziś nie ma u mnie żadnej poprawy. Czasem do głowy przychodzą mi myśli, że podczas operacji mógł mi się uszkodzić jakiś nerw.

Ale ze szpitala wyszedłeś na własnych nogach?

Na wózku. Potrafiłem już stanąć, zrobić pierwsze kroki przy balkoniku, coś tam próbowałem z kulami, ale nie byłem stabilny, i to nawet do kilku tygodni po wyjściu. Walczyłem jednak i cały czas walczę, żeby jak najszybciej się usamodzielnić. Po trzech miesiącach dokonałem wielkiego postępu, bo wreszcie mogłem wsiąść do samochodu…

Myśl o wózku inwalidzkim odeszła bezpowrotnie?

Tak, ale nigdy jej nie zapomnę. Kiedyś, jak widziałem ludzi sparaliżowanych, myślałem że ich rozumiem. Dziś wiem, że nie rozumiałem ich nawet w jednym procencie. Dziś, jak rozmawiam z ludźmi, mam wątpliwości, czy oni naprawdę chcą usłyszeć, jak to jest. Dla wielu może okazać się to zbyt przerażające i nigdy tego nie zrozumieją. I właściwie dobrze by było, żeby nie zrozumieli, bo w przeciwnym razie musieliby przejść to samo. Ja miałem niedowład wszystkich kończyn, ale nawet brak możliwości ruchu jedną jest straszny. Natomiast fakt, że samodzielnie nie możesz skorzystać z toalety to upokorzenie. Na co dzień się o tym nie myśli, ale jak się coś takiego przejdzie, zaczyna się doceniać zdrowie.

Jaki jest dziś stan twojego zdrowia?

Mam sparaliżowane mięśnie. Powiem szczerze, że moje ciało wygląda komicznie. Jeden mięsień klatki piersiowej prezentuje się w miarę normalnie, drugi jest w kompletnym zaniku. Mam też wywalony brzuch, z powodu nerwowego porażenia. Jelita w ogóle mi nie pracują, przez co jestem strasznie wydęty. Nawet jeśli człowiek jest chudy, to przy takiej dolegliwości będzie wyglądał jak kobieta w szóstym miesiącu ciąży. Od klatki piersiowej w dół nie czuję też bólu i temperatury. Jeżeli mnie dotkniesz, zarejestruję to, ale nie będę wiedział, co mi robisz. Najgorsze jest to, że nie ma tu najmniejszej poprawy. Według lekarzy jedyną receptą jest czas, ale ja szukam rozwiązań na własną rękę. Jeden doktor doradzał mi komórki macierzyste oraz komorę hiperbaryczną. Nie wiem czy to pomoże, ale jestem zdesperowany, chcę wyczerpać wszystkie możliwości. Po wszystkim chcę móc spojrzeć sobie w oczy i wiedzieć, że zrobiłem co w mojej mocy.

Z czym jeszcze wiąże się paraliż mięśni?

Z czynnościami fizjologicznymi oraz – co oczywiste – nie mogę uprawiać seksu. Właściwie łatwiej byłoby mi powiedzieć, co mogę robić. Mogę powolutku chodzić, mogę też rozmawiać. To właściwie tyle. Prowadzę jeszcze samochód, z automatyczną skrzynią biegów. Kiedy spróbowałem przesiąść się na manuala, od razu poczułem, że muszę wrócić do automatu.

Jeżdżenie jest męczące?

Męczy mnie dosłownie wszystko, nawet leżenie i siedzenie. Czasem mam takie fale bólu, palenie i pieczenie. Naprawdę ciężko to wytrzymać. Są takie dni, jak wczoraj, kiedy nie mogłem nawet usiąść i czegokolwiek zrobić. Nie mogłem też spać. Kolejna sprawa to spięcia spastyczne – kiedy jestem bardzo zmęczony i próbuję zasnąć, czuję jakby ktoś mnie mocno szarpnął za nogę. Kiedy ponownie zbliżam się do granicy snu, znowu szarpanie. Przy tym nie mam najmniejszych szans, by zasnąć. Cały czas jestem na tabletkach nasennych, bez nich w ogóle nie byłoby tematu snu. Raz spróbowałem ich nie wziąć i czułem się tak źle, że musiałem się złamać. Ale wiem, że to błędne koło. Ciągle nie mogę ich brać, ale bez nich przecież nie zasnę.

A jak wygląda to pieczenie?

Piecze mnie non-stop, nawet teraz, jak z tobą rozmawiam. Jestem na naprawdę mocnych lekach przeciwbólowych, ale pomagają mi tylko trochę. Jeżeli mierzylibyśmy ból w skali 1-10, to po lekach spada mi do siedmiu. A wczoraj miałem całe dziesięć. Tuż po wyjściu ze szpitala w ciągu tygodnia trzy razy trafiłem na ostry dyżur, dawali mi leki przeciwbólowe, które zupełnie nie działały. Początkowo wiązałem to pieczenie z żołądkiem, byłem u gastrologa, wydałem na wizyty i leki dwa tysiące złotych. Wszystko na nic, bo przyczyna okazała się neurologiczna. Czasem te fale bólu są tak silne, że nie jestem w stanie nawet odebrać telefonu. Tu też od operacji nie zaobserwowałem żadnej poprawy.

W swoim liście pisałeś też o pęcherzu.

Każde wyjście planuję, bo co 3-4 godziny muszę się cewnikować. Ogólnie cewnikuję się już bardzo długo i nie jest to dla mnie dobre. Lekarze rozkładają jednak ręce i mówią, że trzeba czekać. Noszę ze sobą sprzęt, mam go zawsze w samochodzie, ale muszę przy tym bardzo uważać, by robić to sterylnie. Nie mogę za bardzo cewnikować się w miejscach publicznych, bo przypadkowa bakteria może wywołać sepsę moczową i śmierć po 48 godzinach. Poza tym mam problem z jelitami, w ogóle mi nie pracują – nie są stymulowane przez nerwy. Cały czas biorę leki, żeby jedzenie było normalnie trawione, ale na dłuższą metę to nie jest żadne wyjście. A do tego dochodzą jeszcze zaburzenia równowagi, właśnie poprzez brak punktu stabilizującego w brzuchu. W każdej chwili mogę się przewrócić.

Wspominałeś też o psychice.

Jeżeli miałbym tak wegetować do końca życia – w takim stanie jak teraz – to nie byłoby to żadne życie. Jedyne co mi zostało, to przyjemność z jedzenia i rozmawiania z ludźmi. Mam problem z najdrobniejszymi normalnymi czynnościami, nawet sama rodzina po pewnym czasie staje się problemem, bo przecież wszyscy zaczynają się męczyć. W takim stanie nie wyobrażam sobie życia na dłuższą metę z kobietą. Mam narzeczoną, jesteśmy ze sobą siedem lat i bardzo mocno mnie wspiera, ale… Jeżeli za rok mi się nie poprawi, będę chciał, żeby ułożyła sobie życie z kimś innym, od nowa.

Nie mogę nie spytać o myśli samobójcze.

Ciągle je miewam, ale wiem, że są spowodowane lekami. Staram się ich do siebie nie dopuszczać, ale jestem świadomy, że one gdzieś tam wokół mnie są. Wiem jednak, że one nie są moje. Co innego jednak, kiedy byłem jeszcze na OIOM-ie, kiedy byłem całkowicie sparaliżowany. Wtedy miałem myśli samobójcze i były to moje myśli.

Jak dziś wygląda twoja codzienność?

Wstaję rano, jadę na rehabilitację, potem na różnego rodzaju zabiegi. Coś zjem i popołudniu kolejna rehabilitacja. W międzyczasie chodzę na wizyty lekarskie i próbuję szukać pomocy. Czasem  pojadę do innego miasta na jakieś konsultacje czy badania. Zrobiłem już kilka rezonansów i kilka jeszcze na pewno zrobię. To bardzo dużo kosztuje, jak dotąd wydałem już kilkadziesiąt tysięcy złotych…

A ile czasu ci to zajmuje?

Dziesięć godzin dziennie, siedem dni w tygodniu.

Gdzie szukałeś pomocy?

Jeżdżę po całym kraju. Byłem we Wrocławiu u dr Tabakowa, byłem w Grodzisku u dr Górskiego, byłem w Poznaniu, będę jechał do Bydgoszczy do doktora Harata. Będę chciał pojechać do Zakopanego, słyszałem że są tam świetni neurochirurdzy, ale muszę jakoś zdobyć kontakt. Słyszałem też coś o Krakowie, szukam pomocy wszędzie. Byłem u 3-4 znanych neurochirurgów i każdy powiedział mi co innego. Jeden, że powinno się zastosować inne podejście przy operacji, że mój implant powinien być na śrubie albo na blaszce i miałem sporo szczęścia, że w miarę dobrze mi się zagnieździł. Inny doktor skomentował, że nie robiłby tak szybko operacji, tylko poczekał kilka dni i sprawdził, czy problemy nie zaczną samoistnie ustępować. Z kolei w szpitalu, w którym mnie operowano, twierdzą że bez interwencji na sto procent skończyłbym na wózku. A gdybym czekał dłużej, mógłbym umrzeć, bo miałem problem z oddychaniem. Cały czas byłem przecież pod tlenem, a jak mnie przywieźli, miałem tętno 215. Sam nie jestem lekarzem i trudno mi się wśród tych sprzecznych informacji odnaleźć. Jestem kompletnie rozbity.

Masz jeszcze jakieś plany?

Bardzo chciałbym spróbować leczenia za granicą. Wiem na przykład, że Legia jeździ do Rzymu i mnie to zastanawia. Niby mamy w kraju tylu specjalistów, a jednak oni jeżdżą za granicę…

A twój klub ci nie pomaga?

Klub mi bardzo pomógł w szpitalu, za co jestem im wdzięczny. I to byłoby na tyle…

Koledzy natomiast wyszli na jeden z meczów w koszulkach ze słowami wsparcia dla ciebie.

Zgadza się, chciałem bardzo podziękować chłopakom, tak jak i trenerowi Dźwigale, Magierze i Klejndinstowi, dali mi naprawdę duże wsparcie. Od trenera Magiery dostałem też książkę, która lepiej mnie nastawiła psychicznie i naprawdę dużo pomogła. Takie wsparcie jest ważne, ale koniec końców wszyscy wychodzą, a człowiek zostaje sam. I to na takim OIOM-ie, gdzie jeden umiera, drugiego ratują, trzeci majaczy, a czwarty krzyczy, że robi pod siebie.

Koledzy z drużyny wywalczyli też awans.

I bardzo im za to dziękuję, bo automatycznie przedłużył mi się kontrakt z Polonią. Cieszyłem się też z tego sukcesu, bo jakiś tam wkład w niego miałem. Pod koniec starałem się chodzić na mecze, ale było mi ciężko. Kiedy patrzyłem na kolegów, fajne boisko, światła, kibiców, atmosferę – miałem ochotę wyjść ze stadionu. Nie robiłem tego, bo byłoby to źle odebrane i pewnie niezrozumiane. Jak już wspominałem, ciężko zrozumieć człowieka w takiej sytuacji jak moja.

Czy po publikacji w sieci twojego listu z wołaniem o pomoc pojawiły się jakieś nowe opcje?

Dostałem bardzo dużo telefonów, e-mail i SMS-ów. Ludzie dzwonią i piszą też do klubu, wysyłają namiary na lekarzy, chcą pomóc. Dostałem też telefon z ENEL-MEDu przy Łazienkowskiej, zaprosili mnie na dwie wizyty do neurochirurgów. Darmowe, co bardzo mnie cieszy, bo tutaj za wszystko trzeba płacić. Czasem zdarzało się i tak, że wchodziłem do gabinetu na pięć minut, płaciłem 300 złotych, a słyszałem jedynie, że muszę czekać…

Wierzysz, że wrócisz jeszcze do piłki?

To jest mój cel i taką mam nadzieję. Wiele osób – czasem w oczy, czasem za plecami – mówi że nie wierzy, i że po takich urazach się nie wraca. A także że to cud, że w ogóle się poruszam. Ja jednak jestem uparty i nigdy się nie poddaje. Niejeden by czekał, biernie słuchał lekarzy i odpuścił. Ja nie czekam i szukam pomocy. Wiem, że bez tego byłoby znacznie gorzej. Szczerze – nie wyobrażam sobie, że nie będę mógł już uprawiać sportu. Przede wszystkim chciałbym jednak wrócić do normalnego życia. Spotkać się ze znajomymi, gdzieś wyjechać, normalnie pójść do toalety. Takie rzeczy, które ty robisz na co dzień i nawet o nich nie myślisz. Piłka jest na dalszym planie, ale nie ma dnia, żebym o niej nie myślał. Codziennie też kładę się spać z myślą, że jutro będzie ten dzień, w którym wszystko ustąpi.

Zdarzają ci się chwile zwątpienia?

Cały czas. Jak mi się cofa, jak nie widzę postępów i kiedy mnie boli. Jeden lekarz powiedział mi, że przy moim urazie kontuzja Wasilewskiego to pikuś. Kość się zrasta ileś miesięcy, a u mnie jest rdzeń kręgowy i nie można mieć żadnej pewności. Albo się wraca albo nie. Nie ma prostego sposobu, nie jest też tak, że zrobię operację i za dwa lata wszystko będzie dobrze. Wiem już też, że moja rehabilitacja potrwa do końca życia.

Przeklinasz te schody i dzień, w którym z nich spadłeś?

Tak, nie mogłem sobie tego darować. Później się z tym pogodziłem, bo zrozumiałem, że czasu już nie cofnę. Codziennie o wszystkim przypomina mi moja klatka schodowa, codziennie tamtędy przechodzę. Ale zamierzam zmienić mieszkanie. Także dlatego, że stało się zbyt uciążliwe – schody, brak windy. A przecież ciągle przytrafiają mi się upadki, przy których nawet nie czuję bólu, więc w pierwszej chwili nie wiem, na ile są groźne. Czasem, zazwyczaj w najmniej spodziewanym momencie, moje nogi składają się jak domek z kart.

Nic dziś nie jest takie same?

Zgadza się. Kiedy znajomi opowiadają mi o swoich problemach, czasem przerywam i mówię, że też chciałbym takie mieć. I wszyscy wybuchamy śmiechem. Dziś wychodzi błahość moich starych problemów, zupełnie inaczej patrzę na życie. Kiedy słyszę, jak któryś z zawodników przejmuje się słabym meczem lub że ktoś z nim pojechał w internecie, tłumaczę mu – ty możesz poprawić się za trzy dni, ja nie. Wiem też, że w szatni czasem służę za przykład. Starsi koledzy tłumaczą młodszym, czym są prawdziwe problemy. Mówią: „Idź do Rafała, zobacz jak żyje i z czym się musi mierzyć”. Nie mam z tym problemu.

Rozmawiał MICHAŁ SADOMSKI

Fot. Facebook

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...