Reklama

Niech ten potwór się już rozbudzi na dobre!

redakcja

Autor:redakcja

30 lipca 2016, 19:47 • 3 min czytania 0 komentarzy

7:00. 7:05. 7:10. 7:15. 7:20. 7:25. 7:30. 7:35. 7:40. 7:45. 7:50. 7:55. 8:00. Nie, to nie odjazdy linii tramwajowej numer 124, a godziny, na które czasami zdarza się niektórym z nas – na pewno część z was ma tak samo – nastawiać budzik, gdy musimy obudzić się na 8:00. Za pierwszym razem zawsze wciśniemy drzemkę. Za drugim – to samo. Trzeci raz – bez zmian. Może gdzieś koło 7:25 otworzymy jedno oko, na dobre ockniemy się ze dwadzieścia minut później. W końcu się obudzimy i przystąpimy do obowiązków, ale co się przy tym namęczymy, to nasze.

Niech ten potwór się już rozbudzi na dobre!

Identycznie w tym sezonie ma potencjał Lechii Gdańsk. Ale wygląda na to, że – tak na oko – przekroczył już 7:30.

Dzisiejszy mecz pokazuje, jak duży potencjał drzemie w gdańskim klubie. Z tym, że – no właśnie – „drzemie” to w tym przypadku słowo-klucz. Zresztą, to żadna wiedza tajemna, wystarczy szybki rzut oka na drugą linię gdańskiego zespołu, żeby dojść do podobnych wniosków. Dziś Krasić, Chrapek, Flavio czy – nie do wiary! – Peszko MOMENTAMI robili takie rzeczy, że aż czuliśmy się jak w jakiejś La Liga. Wiecie, jak na ekstraklasowe warunki choćby dwie piłki z gatunku „cudeńko” na mecz to i tak dużo, problem w tym, że Lechię stać na posyłanie takich piłek dwudziestu. Dlatego wołamy: niech oni wreszcie się rozbudzą!

Kiedy Lechia wchodziła dziś na wyższe obroty, obecny na stadionie Jakub Meresiński prawdopodobnie wykręcał już numer do swojego prawnika, chcąc nakazać mu znalezienie jakiejś furtki, umożliwiającej wycofanie się z tego dealu. Krasić przykładowo zagrał do Flavio taką piłkę, że głowa mała. Ten z kolei grał na takim luzie, jakby sezon przygotowawczy spędzał nie z drużyną, a na hamaku na Jamajce. Przy pierwszym golu 80% roboty wykonał wprawdzie Peszko – w zasadzie to bardziej jego bramka, Portugalczyk tylko musnął piłkę po drodze, nie zmieniając nawet toru lotu piłki (a celebrował tę bramkę co najmniej tak, jakby przeszedł sam całe boisko, trochę trąciło to żenadą). W drugim brutalnie skarcił pozorowanie krycia przez Pietrzaka i zbyt dalekie wyjście Załuski, idealnie wbiegając na wspomnianą malinkę posłaną przez Krasicia. Trzecia bramka Lechii to już typowa egzekucja – ostatnie minuty, Wisła poszła trochę do przodu, Kuświk z Flavio rozmontowali obronę, Marco dołożył nogę i wsadził do pustej. Wreszcie dobry mecz zagrał Wolski, świetną pracę w środku pola wykonał Chrapek, na plus – o czym wspominaliśmy – należy ocenić Peszkę, mimo że wiadomo jak to jest z „Peszkinem”. Raz wypracowuje bramkę, żeby za pięć minut oddać strzał na poziomie czwartego piętra.

Wisła – paradoksalnie, bo była drużyną dużo gorszą – mogła w Gdańsku ugrać punkt. Bramkę kontaktową zdobyła trochę zaskakująco, to nie była konsekwencja kolejnych ataków, raczej jeden przypadkowy atak, który akurat okazał się skuteczny. Lechia względnie szybko przechyliła szalę na swoją korzyść, ale przy 2:1 znów sam na sam wyszedł Brożek, lecz niestety nie wyszedł górą z nierównej walki z grawitacją. Ten mecz mógł – jak mawiają trenerzy – lepiej się ułożyć dla krakowian, ale nie zrozumcie nas źle: wygrana Lechii to jedno z bardziej przekonujących zwycięstw w tym sezonie. Zresztą, jeden celny strzał oddany przez wiślaków mówi o tym meczu dużo. Jak tak dalej pójdzie, Wiśle bliżej będzie do powtórki z poprzedniego sezonu niż do nawiązania do czasów świetności.

Reklama

K0rAdcs

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...