Reklama

Twierdza Gliwice odbita. Dzień, w którym zaczął się piękny sen Piasta

redakcja

Autor:redakcja

24 lipca 2016, 11:17 • 6 min czytania 0 komentarzy

Pięć lat. Tyle czasu Wisła Płock czekała na to, by wreszcie móc zrewanżować się Piastowi za brutalne wydarcie punktów, które w końcowym rozrachunku kosztowały „Nafciarzy” przejście przez piekło spadku do drugiej ligi zaledwie rok po wygramoleniu się z niej. Wtedy, w chłodny listopadowy wieczór, na otwarcie stadionu w Gliwicach, Wisła zrobiła absolutnie wszystko, by popsuć to święto. A ostatecznie została z niczym.

Twierdza Gliwice odbita. Dzień, w którym zaczął się piękny sen Piasta

Pięć lat. W futbolu – praktycznie rzecz biorąc epoka, o czym świadczy choćby fakt, że jedyni piłkarze mogący przy piwie powspominać tamto spotkanie, to obrońca Wisły Bartłomiej Sielewski i bramkarz Piasta Jakub Szmatuła. Że od tamtej pory gliwiczanie dwukrotnie zagrali w europejskich pucharach, a w tym samym czasie przez Płock musiało przewinąć się 46 nowych zawodników, by wreszcie odnaleźć ten właściwy, zwycięski skład, który przywróci miastu Ekstraklasę.

Tamtego wieczora to jednak Piast, przystępujący do niego w roli faworyta, bardzo długo pozostawał bezradny. Ataki nie przynosiły skutku, a piłkarze zdawali się być przytłoczeni atmosferą na nowym obiekcie, do jakiej z pewnością nie byli przyzwyczajeni. Aż nadeszła 89. minuta. Część kibiców czekała już tylko na ostatni gwizdek na schodach lub przy okalającym boisko ogrodzeniu, trzymając w rękach zdjęte w geście rezygnacji szaliki, które rozdawane były przy wejściu na stadion. Wyznaczony przez Marcina Brosza do rzutów wolnych Tomasz Podgórski ustawiał właśnie piłkę przed polem karnym Wisły.

Wtedy nikt jeszcze nie miał prawa wiedzieć, że za kilka miesięcy jego stałych fragmentów będą się obawiać bramkarze w całej Ekstraklasie.

Trafił idealnie, nie było co zbierać. W chwili, gdy piłka zatrzepotała w siatce można było zobaczyć, jak z zawodników Piasta schodzi całe ciśnienie. Mają to. Nie pozwolą, by stadion mający wkrótce zostać ich ogromnym atutem (do tej pory 45 zwycięstw, 23 remisy i 18 porażek), stracił swoją magię już 90 minut po przecięciu wstęgi. Nie dadzą zdobyć twierdzy Gliwice pierwszej lepszej ekipie, której jedynym atutem przed spotkaniem z czwartym wtedy zespołem tabeli było chyba tylko to, że może wystawić jedenastu mężczyzn z dwiema zdrowymi nogami i rękami.

Reklama

Ale Piastowi było mało. Chciał dobić Wisłę, chciał pokazać, że warto przychodzić na stadion i wierzyć do końca. Dosłownie chwilę później, po zamieszaniu w polu karnym, dopiął swego.

Wypełnione niemal do ostatniego miejsca sektory oszalały. Później już tylko raz w dotychczasowej historii Stadionu Miejskiego w Gliwicach, przy okazji zamykającego poprzedni sezon meczu z Zagłębiem Lubin, padła wyższa frekwencja niż na tamtym spotkaniu. Nieprzyzwyczajeni jeszcze wtedy do takiego obłożenia wejść na stadion kibice z Gliwic, w dużej części odkładając na ostatnią chwilę moment wyjścia na mecz, pierwszą połowę musieli w kolejce do bramofurt śledzić na livescorze.

Ale jeśli tylko nie zrezygnowali przed przekroczeniem bram stadionu, byli świadkami położenia fundamentów pod awans z pierwszej ligi. Pod walkę o podium w kolejnym sezonie. Pod europejskie puchary w następnym. Punktu zwrotnego, bez którego mogłoby nie być awansu, a później – kto wie – również całej tej historii z wicemistrzostwem i dwiema krótkimi przygodami w Europie. Świadkami pierwszego „resultado historico”, jeszcze na długo przed tym, jak na lotnisku w Katowicach wylądował trener Angel Perez Garcia.

8

***

Reklama

Czy budzik „Budzika” wreszcie zadzwoni w odpowiednim momencie i sprawi, że pomocnik zrealizuje swój niewątpliwy potencjał? Kto będzie górą w pojedynku białego Lukaku z Rygi z nowym Rakelsem z Lubina? Oto najważniejsze pytania, jakie stawiamy przed dzisiejszym meczem Bruk-Bet Termaliki z Cracovią.

Czy Budziński wreszcie się przebudził?

Odwieczny zarzut wobec „Budzika”. Lata lecą, facetowi stuknęło przed dwoma tygodniami już 26 lat, a w dalszym ciągu postrzegany jest jako niespełniony talent i jeżeli nie zmieni swojego nastawienia, to będzie tak postrzegany aż do końca kariery jak Maciej Terlecki. Mówił zresztą o tym niedawno Jacek Zieliński: I to jest jego problem. Brak powtarzalności. Często zdarzają mu się zawieszki. Ma dopiero 26 lat i to wciąż zawodnik na większe granie, ale musi ustabilizować dyspozycję psychiczną i fizyczną. Żeby głowa szła za nogami. U niego amplituda wahań jest w Cracovii największa, ale nadszedł czas, by nastał jego sezon. Taki, gdy „Budzik” będzie punktował na dobrym poziomie przez całe rozgrywki, a nie raz na miesiąc. Nie może mieć wpadek typu: mam zły dzień, to znaczy, że jestem zły.

Czy nastał sezon Budzińskiego?

Dalecy jesteśmy od takich proroctw po jednym meczu, ale cholera… Jeśli nie teraz, to kiedy? Marcin nieźle wszedł w te rozgrywki. Z Piastem dostał wyjątkowo miejsce na szpicy i je wykorzystał. Pokonał przecież Szmatułę, a przy tym potwierdził, że predyspozycje do gry kombinacyjnej wyssał z mlekiem matki. To zawodnik inteligentny, kreatywny, z wizją, bardzo mocnym strzałem i niezłym otwierającym podaniem, tylko zwykle sprawia takie wrażenie, jakby ciągle trzeba było mu o tym przypominać. A my osobiście naprawdę wierzymy, że to może być sezon Budzińskiego.

Czy Szczepaniak może zostać nowym Rakelsem?

Po Zagłębiu wydawało się, że należy postawić na nim krzyżyk i za parę lat przeczytamy o kolejnym upadłym piłkarzu, który przehulał całą kasę. Rakels w porę się jednak opamiętał, wybił się w Cracovii, przeskoczył do Reading i dziś może się chwalić na Instagramie wypasionymi Mercedesami (czyli kto wie, czy tej kasy nie przehula). Łotysz dołączył tym samym do coraz dłuższej listy ludzi, z których Jacek Zieliński zrobił piłkarzy. Zauważył w nim talent do kreatywnej gry w ataku, gdzie prawie nikt nie jest przywiązany do swojej pozycji i pozwolił Rakelsowi eksplodować. Teraz podobnie może być ze Szczepaniakiem, który – tak jak Łotysz – nie jest ani klasycznym napastnikiem, ani podręcznikowym skrzydłowym, ani typową dziesiątką, czyli… jest idealnym zawodnikiem dla Cracovii, bo przy tym wszystkim umie grać w piłkę i – jak to się ładnie mówi – efektywnie operuje pomiędzy formacjami. Pokazał to mecz z Piastem, za który wyżej od Szczepaniaka oceniliśmy wyłącznie Covilo i Dąbrowskiego. Były zawodnik Podbeskidzia pokazał jednak klasę.

Czy biały Lukaku znów ukłuje?

Zwykle podchodzimy do tych wszystkich „polskich Ronaldo” czy „Messich z Ząbek” z dystansem, ale ta ksywa wyjątkowo nas rozbawiła. Biały Lukaku – jak Czesław Michniewicz ochrzcił Vladislava Gutkovskisa, choć już na Łotwie ponoć go tak nazywali. Były król strzelców tamtejszej ekstraklasy w barwach Skonto Ryga okazał się przy okazji królem okresu przygotowawczego, gdy całkowicie dostawił Wojciecha Kędziorę, a teraz wreszcie zaczął strzelać w Ekstraklasie. Wiosną wykręcił ledwie siedem występów, kiedy nie trafił do siatki przez 305 minut, a teraz potrzebował ledwie dziewięciu, by dać prowadzenie z Arką, gdy przytomnie wykorzystał beznadziejny strzał Guby, a potem jeszcze zaliczył asystę przy bramce Stefanika. Początek idealny, a o tym, że nie tak łatwo uporać się z defensywą Arki, przekonała się w piątek Wisła Kraków.

99

fot. FotoPyK

Najnowsze

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Sebastian Warzecha
0
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...