Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

14 lipca 2016, 16:37 • 7 min czytania 0 komentarzy

Szanuję ludzi, dla których nie ma większego święta niż El Clasico, szanuję ludzi, dla których nie ma większego święta niż mecz Iskry Samoklęski Duże. Szanuję zajadłych ultrasów Arsenalu, kibicujących sprzed monitora umieszczonego za plakatem Francisa Jeffersa, szanuję polskich kiboli reprezentacji Tahiti.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Ale dla mnie solą piłkarskiego życia jest Ekstraklasa. Solą MOJEGO kibicowania, bo futbol to hurtownia opowieści, wchodzisz i wybierasz co chcesz, a półkom nie ma końca.

Dlaczego akurat Ekstraklasa? Nie muszę się odwoływać do topornego „bo tak!”, do prapolskiego „widzimisię”, do gustów i guścików. Niestety tłumaczenie będzie wymagało obszernego cytatu, liczę więc, że nieliczni, którzy czytali, zdążyliś zapomnieć mój tekst z 2014 roku  Mam tak samo jak ty, Ekstraklasę„.

„Czym bowiem jest mecz? Dziewięćdziesięciominutowym widowiskiem, o wymownym filmowym metrażu. Na jego atrakcyjność wpływa wiele czynników. Klasa aktorów. Stawka spotkania i jego przebieg. To, czy którejś ze stron kibicujesz. Ale to wszystko idzie w cień, gdy na jakiejś lidze doskonale się znasz, gdy nią przesiąkłeś. Wtedy i 0:0 o pietruchę, w którym nie padł żaden celny strzał, może być interesujące.

Jesienią co sobotę i niedzielę mam dostęp do lig nieporównywalnie silniejszych. A jednak wybieram polską, tę dwudziestąktórąś ligę Europy, której mistrz ma problemy by pokonać drużynę murarzy i piekarzy. Nie jest to wcale irracjonalne, wybieram Ekstraklasę, bo jej mecze są dla mnie lepszymi historiami. Może i starcie Evertonu z Southampton będzie miało obiektywnie wyższy poziom, ale każdy mecz polskiej ligi obfitował będzie natomiast w dziesiątki podtekstów, smaczków, których w Anglii nie wyłapię, a które dodają meczowi atrakcyjności.

Reklama

Będę ciekaw tego jak zagra konkretny zawodnik. Czy junior zrobił postępy. Czy zespół odbuduje formę, czy też czyjś kryzys będzie trwał. Jak zareagował trener od poprzedniej kolejki, etc. Wszystkie te historie (i dziesiątki odmiennych) są do dyspozycji i w innych ligach. Tam na przykład też jakiś Garcia Morales właśnie wrócił po kontuzji i ciekawie zobaczyć jak zagra, bo wcześniej miał dobrą kiwkę, a Jose Arcadio to z kolei błyskotliwy gracz, któremu się nie chce, ale właśnie gra rundę życia, więc może coś jednak z niego będzie. Gdy ja jednak obejrzę takie zagraniczne starcie, będzie ono oglądane płasko. Bez tej głębi, którą dzięki oglądaniu polskiej ligi przez lata mam obserwując Ekstraklasę. To kapitał, który uatrakcyjnia dla mnie każdy mecz.

(…)To trochę tak jak z serialem: są lepsze, od tego, który aktualnie oglądasz. Ale już znasz tok tej opowieści, jak już się w nią wciągnąłeś, to chcesz wiedzieć co stanie się dalej. Może i polskiej lidze brakuje jakości ze strony „aktorskiej”, ale futbol ogółem jest tak dobrym scenarzystą, że i w Ekstraklasie zawsze jest przynajmniej kilka głównych wątków, które wielce interesująco się śledzi, a do tego mamy jeszcze mrowie pobocznych.

(…) Oczywiście zdaję sobie sprawę, że mimo powyższych argumentów w moim ligowym fanatyzmie nie ma wiele romantyzmu, bo tak samo wciągnęłaby i liga litewska, gdyby jej poświęcić dostatecznie dużo czasu uwagi. Można powiedzieć: jestem wierny przez zasiedzenie. Po takim czasie łączy nas zbyt wiele, by się od siebie uwolnić. I bardzo dobrze, bo śledzenie ligi potrafi dodać życiu pieprzu, to pod pewnymi względami marzenie kinomana: interesujący serial, który nigdy się skończy.”

Zdaję sobie sprawę, że Ekstraklasie pod względem rozmachu wciąż mimo wszystko bliżej do „Klanu” niż „Gry o Tron”, ale też jak ktoś ogląda „Klan” od miliona lat, to i najlepszy odcinek Gry o Tron będzie wyglądał blado przy kolejnym polskiej opery mydlanej, choćby i punktem kulminacyjnym było poszukiwanie ciśnieniomierza.

Znam w Ekstraklasie wszystkie konteksty. Interesuje mnie każdy klub. Każdy piłkarz. Ciekawi mnie rozwój Bargiela, ciekawi forma Górnika Łęczna, ciekawią nowi trenerzy na karuzeli. Wypatruję potknięć ligowych hegemonów, a także talentów, które mogą wzmocnić reprezentację.

Gdzie nie spojrzysz, opowieść. Tak się porobiło po latach zaangażowania.

Reklama

Nie olewam zagranicznej piłki, z braku dekodera wychowałem się na Champions League, którego każdy dostępny mecz był wałkowany następnego ranka w szkole. W najbliższym sezonie wyjątkowo wciąż intryguje mnie rywalizacja Inter Mediolan – AC Milan, bo obie ekipy dla odmiany zamiast walczyć o zaszczyty, biją się o powrót do grona wielkich. To interesujące i nieszablonowe. Bardzo jestem ciekaw United z Mourinho i Zlatanem, to może być era Special One na Old Trafford.

Ale to w Ekstraklasie znam wszystkie konteksty i każda kolejka jest kopalnią zajmujących historii. Jutro mniej więcej o tej porze nie odpalę po prostu meczu – dam nura w ulubioną, czytaną od wielu lat książkę.

***

Porównanie do serialu uważam za nie tyle trafne, co fundamentalne dla wszystkich, którzy interesują się futbolem. Tu zdradza się podstawowy mechanizm. Wracamy, bo chcemy kolejnych odcinków, a przestajemy wracać, bo zaczęliśmy je opuszczać i już nie czytamy kontekstów. Pamiętam jak sam przez pracę nocną, którą dało się połączyć z oglądaniem TV, wsiąkłem w NBA. Znałem składy, transfery, niespodzianki, zdolnych juniorów, odchodzących weteranów. Śledziłem jak gasną kibicowskie nadzieje, jak Cleveland kipi nienawiścią do dziś boskiego tam LeBrona, jak rodzi się potęga Golden State Warriors.

Gdy skończyła się nocna robota i trudniej było śledzić, po paru miesiącach skończyło się wszystko. Czasem zajrzę przy ważniejszym wydarzeniu co tam słychać – nie rozpoznaję nic. Inne rozgrywki, wszystko zmienione, nie został kamień na kamieniu. Od nowa wgryźć się byłoby bardzo ciężko.

Swoją drogą myślę, że dlatego Euro czy inne finały jest tak doskonale skrojone pod niedzielnego kibica. Aby wycisnąć soki z futbolu, trzeba znać szereg kontekstów. Aby wycisnąć soki z ekstraklasowego meczu, trzeba tak naprawdę lat zaangażowania, ale z Euro? Za znawcę możesz robić tylko oglądając od tygodnia, dwóch. Rozmawiam przy imieninowym stole – imponuje doskonała wiedza wszystkich na temat turniejowej jakości Walii. Waldek i Bogdan mają wyczerpujące, przeczące sobie teorie na temat Błaszczykowskiego, nawet wujek Staszek twierdzi, że jak ogralibyśmy Hiszpanię w karnych, to byłby biało-czerwony finał.

Finały – zamknięta całość, możliwa do skonsumowania. Idealny produkt dla mniej niż średnio-zaawansowanych.

***

Z Celtiku możemy się śmiać, to łatwe. W którym momencie to wszystko poszło nie tak i co zrobić, by nie stoczyć się jak oni, a z nimi cała liga szkocka?

Wielkim ich problemem jest nawet… geografia, bo mając za miedzą taką medialną potęgę jak Premier League, ciężko o widza i sponsorów. Ale sam już kiedyś też pisałem, dlaczego moim zdaniem ich największym problemem była relegacja Rangers i dlaczego jeden dominator rozgrywek to droga donikąd.

„Jedyne, czego potrzebuje Celtic, to awans Rangersów”. Na pierwszy rzut oka kuriozalne remedium ze szkockiej prasy, na drugie, trzecie i pięćdziesiąte tytuł boleśnie dla Celtic Park wnikliwy. Zdradzający trudną do zaakceptowania przez WSZYSTKICH kibiców prawdę.

Że w piłce od największego wroga jesteś najbardziej uzależniony.

Że ten, na kogo nie umiesz z trybun patrzeć bez obrzydzenia, jest twoim najlepszym biznesowym przyjacielem.

(…)

Każda liga jest taka sama: to przedziwny organizm, gdzie owszem, wszyscy zażarcie ze sobą rywalizują na boisku i poza nim, gdzie gra toczy się o wielkie stawki, czasem o czyjś byt, o miliony, ale też zarazem wszyscy grają w jednej drużynie. To pewnie ciężko czasem dostrzec będąc wewnątrz tego łańcucha, to pewnie jeszcze trudniej czasem zaakceptować, ale to prawda: żaden zespół nie jest osobnym bytem, osobną planetą, każdy jest silny siłą drugiego.

Jeśli dzisiaj kibicujesz komuś w Ekstraklasie i życzysz Wiśle spadku do piątej ligi, to tak naprawdę podkopujesz jeden z korzeni, na których opiera się twój klub.

Czy widzewiaka bardziej zaboli i rozwścieczy – ku radości legionistów – porażka z Legią zespołu złożonego z półamatorów, czy gdy szansę rozkładają się po równo?

Paradoksalnie tę niechęć należy pielęgnować, ona też nakręca system, ale warto wiedzieć gdzieś z tyłu głowy, że najboleśniejsze – a zarazem najzdrowsze – życzenia możliwe do złożenia piłkarskiemu wrogowi to nie „obyś zgnił i nigdy nie wrócił”, a „obym zawsze był o pół kroku przed tobą”.

Dlatego gdy prezesi w Polsce mówią o preferencyjnym wobec najlepszych podziale pieniędzy (najczęściej ci z Legii) to łapię się za głowę. No bo jak można być tak krótkowzrocznym. No bo jak można rzucać się na parę miedziaków teraz więcej, skoro wyhamuje to rozwój całych rozgrywek, odchudzi tę dojną krowę. Jak można mieć tak oczywisty przykład z Anglii, gdzie smarowane jest wszystkim i liga od tego puchnie (możecie się śmiać z ich wyników czy przepłacania, ale to jest ekonomiczne perpetuum mobile), a potem sugerować archaiczne rozwiązanie.

Sytuacja, gdy jeden klub wyraźnie góruje nad resztą stawki, nie tylko nie jest korzystna dla ligi i mniejszych skazanych na nieskuteczny pościg, ale również dla samego dominatora. Ale zanim wszyscy w lidze zaczną się cieszyć, że są ekonomiczne podstawy by Legii nie dawać autostrady do mocarstwowej pozycji, inna prawda: Ekstraklasa nie mogłaby dostać większego kopa w dupę, niż gdyby spadła Legia.

***

PS: Koniec Euro oznacza też, że wreszcie można z pełnym przekonaniem skierować uwagę na rodzime poletko. Jeśli chcecie coś opowiedzieć, jeśli w waszej okolicy dzieje się coś istotnego bądź znacie interesującą, a szerzej nie kojarzoną postać – piszcie na PW.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

1 liga

Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?

Szymon Janczyk
0
Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?
Ekstraklasa

Kovacević ujawnił, jak upadł jego transfer do Benfiki. „Był problem z prowizją dla agenta”

Patryk Fabisiak
1
Kovacević ujawnił, jak upadł jego transfer do Benfiki. „Był problem z prowizją dla agenta”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...