Reklama

Święto futbolu. Mediolan znów zobaczył wielkie derby

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

29 maja 2016, 21:35 • 9 min czytania 0 komentarzy

Mediolan znów był stolicą piłkarskiej Europy, znów mógł poodychać powietrzem, które przesiąknięte było atmosferą naprawdę wielkiej piłki. Tylko przez chwilę, raptem kilka dni, ale dla tego miasta to swego rodzaju przypomnienie starych, dobrych czasów. No bo ciężko nie dostrzec w tym wydarzeniu pewnego figla, który spłatał los. Do spotkania dwóch madryckich drużyn, emocjonujących, pełnych piłkarskiej jakości i przede wszystkim arcyważnych derbów doszło w mieście, które dokładnie za takimi meczami tęskni najbardziej ze wszystkich. 

Święto futbolu. Mediolan znów zobaczył wielkie derby

Ciągle nie ma przecież drugiego miejsca w Europie mogącego się pochwalić dwiema drużynami wygrywającymi najbardziej prestiżowe rozgrywki klubowe, ten splendor nie spłynął jeszcze ani na Londyn, ani na Madryt. Już w XXI wieku Derby della Madonnina były rozgrywane na poziomie półfinału, a także ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Na tych wspomnieniach kurz osiadł dopiero niedawno. Dziś spotkania Interu z Milanem tylko bywają emocjonujące, ich piłkarska jakość pozostawia też pozostawia trochę do życzenia, ale co najważniejsze ich ranga znacząco odstaje od tej z lat świetności. Trybuny San Siro widziały wiele, ale by przypomnieć im piłkę z tej absolutnie najwyższej półki, trzeba było sprowadzić gości z Madrytu. Miasta, jakim kiedyś mógł być Mediolan.

Włosi – chcąc nie chcąc – musieli żyć tym wydarzeniem. Pewnie w większym stopniu niż my zeszłorocznym finałem Ligi Europy w Warszawie, bo ostatni akord Champions League odgrywany jest ze znacznie większą pompą. W żadnym wypadku nie ogranicza się do dnia meczowego, UEFA robiła co mogła, by jej firmowy produkt został zauważony przez absolutnie wszystkich, była w tym działaniu natarczywa i skuteczna. Przypominajki z emblematem europejskiej federacji i jej licznych sponsorów przyozdobiły nawet peryferia miasta. Gości i mieszkańców już od czwartku zabawiano głównie na Piazza del Duomo, wśród wydarzeń muzycznych znalazł się chociażby występ Gaizki Mendiety, który na piłkarskiej emeryturze bawi się w didżejkę. Zresztą wielkie nazwiska, pamięć o sławach to siła wydarzenia – możliwość zbliżenia się choćby na chwilę do Figo, Roberto Carlosa czy Davora Sukera nakręca atmosferę.

13293223_10204798932653709_1379841478_n

13330460_10204798929573632_624021156_n

Reklama

mecz gwiazObsada meczu gwiazd, pewnie kojarzycie kilku gości 

Oczywiście żaden – nawet zorganizowany na tak bogato, jak tylko się da – festyn nie jest w stanie konkurować z San Siro o miano centrum wydarzeń. Wyjątkowo sympatyczna była droga na sam obiekt, niezależnie od tego, czy wyruszałeś w nią kilka ładnych godzin przed pierwszym gwizdkiem, czy dołączałeś do głównego pochodu, który trochę dłużej zwlekał z dotarciem San Siro. Jasne, wesołe autobusy/pociągi występują pod każdą szerokością geograficzną, szczególnie przy tak sprzyjającej okazji, ale wspólna zabawa kibiców dwóch – jakkolwiek patrzeć – zwaśnionych ze sobą klubów to obrazki, które zmuszają do uśmiechu. No umówmy się – znamy miejsca, w których taka przejażdżka, w najłagodniejszym wydaniu oznaczałaby poszerzenie wiedzy na temat tego, kto jest kurwą, a kto ma wypierdalać.

A sądząc po usposobieniu spotykanych Hiszpanów, można stwierdzić, że tak radosnej atmosfery w robocie pracownicy mediolańskiego metra nie mieli od dawna. Z jednej strony Arriba, arriba arriba…, Alé, Real Madrid alé! Como no te voy a querer?, z drugiej Ohh, Forza Atleti Ale, Ale, Ale, a także Ole, Ole, Ole Cholo Simeone – wykrzykiwane chyba z największym zacięciem przez fanów Atletico. A potem połączone siły gardeł obu stron przy Que Viva España. 

Podobnie sprawy miały się z samym pochodem w okolice stadionu – ramię w ramię szli w nim zarówno fani w koszulkach Cristiano Ronaldo, Benzemy czy Sergio Ramosa (zaskakująca była liczba trykotów z „4” na plecach i nazwiskiem obrońcy), jak i Griezmanna, Torresa, Godina i znów – Cholo Simeone. Śledzenie meczów Atletico, a także doniesień z tego obozu, oczywiście pozwala mieć pewne wyobrażenie na temat kultu, którym otoczony jest tam trener-architekt wielkich sukcesów, ale tak naprawdę dopiero zobaczenie z bliska, usłyszenie, dotknięcie przejawów tego uwielbienia w pełni oddaje skalę zjawiska.

W drodze na stadion w oczy rzucały się również zwarte, aczkolwiek niejednolite grupki kibiców. Nie tylko szli obok siebie, by zobaczyć w akcji swoich idoli. Przyjechali z Madrytu i podążali na stadion razem. W pewnym momencie musieli się rozdzielić, bo fani Realu skręcili w kierunku swojej trybuny, gdzie przez bite dwie i pół godziny rywalizowali z kibicami Atletico w tworzeniu szczególnej atmosfery. A po meczu pewnie znów nastało porozumienie między podziałami.

13321125_1019575711430170_1910984111_o

Reklama

Bez tytułu

Jeszcze a propos koszulek, o których była przed chwilą mowa – dość niespodziewanie w okolicach stadionu, poza oficjalnymi stoiskami, zdecydowanie łatwiej było nabyć trykot Carlosa Bakki niż gwiazd Atletico czy Mauro Icardiego niż czołowych postaci Realu. Obserwacja tłumów zmierzających w kierunku San Siro prowadziła do wniosku, że akurat sklepikarze z takim, stałym asortymentem nie rozbili tego dnia banku (poza tym 30 eurasów za tandetny pamiątkowy szalik to chyba nie do końca adekwatna cena). W przeciwieństwie do tych, którzy proponowali złocisty trunek.

13288760_1019575491430192_283558065_o

Wielka sympatia do Roberta Lewandowskiego wykracza daleko poza Arłamów i urzędujących tam dziennikarzy-kibiców. Gdy w towarzystwie kibiców Atletico, w niemiłosiernym ścisku spowodowanym tym, że musieliśmy ustąpić pierwszeństwa szychom z UEFA, by przejść w bezpośrednią okolice stadionu, musiałem przedstawić się jako dziennikarz z Polski, od razu nasłuchałem się trochę o klasie naszego napastnika. I o tym, że chętnie zobaczyliby go w swoich szeregach, choć mógłby nie pasować do koncepcji Cholo.

San Siro. Mówcie co chcecie, wychwalajcie ultranowoczesne obiekty, ale ten stadion ma coś w sobie. Jest monumentalny, od razu wiadomo, że to arena godna wielkich starć. Przed finałem obiekt został dość mocno odświeżony, około 15 milionów euro kosztowało przystosowanie go do wymagań UEFA i zgarnięcia piątej gwiazdki zarezerwowanej tylko dla stadionów z najwyższej półki. Sama federacja oczywiście zadbała o to, by na zewnątrz stadion prezentował się godnie.

W jego okolicach niełatwo było znaleźć kolegów po fachu Kazimierza Grenia. Kibic, który przez szyję przewieszoną miał kartkę z informacją, że chętnie nabędzie wejściówkę, powiedział, że kręci się tu już dobre dwie godziny. Biletów nie miało także dwóch fanów z bardzo rozmownej grupki Kostarykanów (część przyleciała do Włoch tylko z okazji meczu), ale w ramach nagrody pocieszenia zapewnione mieli kilkadziesiąt sekund sławy, bo potrzebujące fajnych obrazków telewizje chętnie wysłuchiwały ich peanów kierowanych do Keylora Navasa. W okolicach bramki numer sześć, przez którą na stadion wchodzili przedstawiciele mediów, zgromadziło się zresztą wielu kibiców, którzy mieli parcie, by pokazać swoją twarz w mediach. Ustawki („powiedzcie to i to”, „krzyknijcie!”) to normalna sprawa.

Kosta

13288570_1019575794763495_567487087_o

Kwestie bezpieczeństwa. Przypomniał o nich taksówkarz w drodze do hotelu, który całkiem zrozumiałą mieszanką angielskiego i włoskiego, zapytał, czy nie obawiam się zamachu i ta kwestia była dla niego ważniejsza niż sama piłka. Fakt, Paryż i Bruksela były całkiem niedawno. Jednak ciężko było dostrzec pod stadionem jakąś szczególną mobilizację służb. Wszystko w normie, w zasadzie wspomniane legitymowanie jeszcze przed wejściem w bezpośrednie okolice San Siro było największą przeszkodą.

Jeśli byliście na hiszpańskich stadionach, np. na Camp Nou, to pewnie zauważyliście, że tamtejsi kibice do ostatniej chwili czekają z zajęciem miejsc na stadionie. Pół godziny przed meczem wydaje się, że pomyliliście godzinę rozgrywania spotkania, takie są pustki. W Mediolanie było podobnie, jeszcze godzinę przed meczem sektory świeciły pustymi krzesełkami.

Ale zapełniły się wyjątkowo sprawnie. I już po 20., gdy piłkarze kończyli rozgrzewkę, a organizatorzy przygotowywali ceremonię otwarcia, ktoś znajdujący się poza obiektem mógł mieć wrażenie, że mecz się rozpoczął, bo trybuny bawiły się w najlepsze. Pierwsza próba sił. W starcie minimalnie lepiej weszli kibice Atletico. Jednocześnie szybko stało się jasne, że pierwszego gwizdka nie usłyszymy równo o 20.45. Zdziwienia nie było, drobne niedociągnięcia to chyba włoska specjalność. Zresztą, gdyby Alicia Keys miała ochotę wykonać jeszcze jeden numer, chyba nikt by specjalnie nie protestował. Jeszcze Andrea Bocelli uświetnił swoim głosem hymn Ligi Mistrzów i można było skupić się na futbolu.


To raczej nie był typowy mecz hiszpańskich drużyn, w trakcie którego świetnie wyedukowane trybuny w dużej mierze czekają, by docenić kunszt poszczególnych zawodników, takie obrazki znamy chociażby ze wspomnianego Camp Nou. To też miało miejsce, ale poza tym fani nieustannie mieli potrzebę, by akcentować swoją obecność na trybunach. Dodatkowo motywowani przez przedstawicieli drużyn, dołożyli sporą cegłę do tego, że piłkarskie święto było kompletne.

13324202_1019313618123046_58055481_o

13324458_1019577854763289_823272673_o


Piękny popis dawał w trakcie spotkania Cholo Simeone, o którym pisałem na gorąco po finale w tym miejscu. Grał swój mecz, skradł piłkarzom kawałek przedstawienia. Fajnie było też przyglądać się poczynaniom Luki Modricia czy Gabiego, pewnie wiecie w czym rzecz – są piłkarze, których grę docenia się szczególnie wtedy, gdy obserwuje się ich na żywo, a nie przez ekran telewizora. Tę dwójkę z pewnością można do nich zaliczyć. Pierwszy widzi absolutnie wszystko, drugi pełni funkcję trenera na murawie, w niesamowicie sprawny sposób dyryguje zespołem, reszta piłkarzy jakby czekała na jego podpowiedzi. Do tego Bale, który już po mniej więcej kwadransie przyjmował taką pozycję, że można było pomyśleć sobie, że za nim już Runmageddon, a później wciąż wykonywał kawał fizycznej roboty. Szczegóły będące ucztą dla fanów futbolu.


Cholo przez większość konkursu jedenastek przechadzał się wzdłuż swojej strefy, a później ruszył w kierunku sektora, by prosić kibiców o wsparcie. W stronę strzelających zerkał rzadko. 

To z pewnością nie było 120 minut, w trakcie których nie wypadało oderwać wzroku od murawy, ale – jakkolwiek głupio to zabrzmi – siedząc na trybunach, nie miałem o to do piłkarzy pretensji. Można było mocniej poczuć całą podniosłość wydarzenia.

„Undécima” Realu, wielki trenerski triumf Zidane’a, który dołączył do wybitnych jednostek wygrywających Ligę Mistrzów zarówno w roli piłkarza, jak i trenera. Jasne, bardzo szkoda Simeone i jego żołnierzy, ale z drugiej strony – to przecież też fajna historia. I niewykluczone, że te obrazki, na których widzimy dziką radość trenera i piłkarzy przed trybuną zajmowaną przez fanów Królewskich, kiedyś będą wspominane jako początek czegoś wielkiego.


13313694_1019581754762899_627588179_o

Już poza stadionem bardzo łatwo było zgadnąć, kto komu kibicował podczas tego wieczoru – niepotrzebna była koszulka, wystarczyło spojrzeć na twarze. Tu radość, tam rozczarowanie. Gdybyście powiedzieli kibicom Atletico coś w rodzaju: „spokojnie, dla was sam finał był sukcesem”, raczej nie zyskalibyście nowych znajomych. Co naturalne – popisy wokalne dwóch grup stały się tylko wspomnieniem, teraz słyszalni byli tylko zwycięzcy. Większość szybko przeniosła się do centrum, by cały Mediolan dowiedział się, kto rządzi na Starym Kontynencie.

No właśnie. Mediolan. Co prawda w dzisiejszych dziennikach piłkarze Realu i Atletico splendorem dzielą się z kolarzami z Giro d’Italia, ale widać też, że Włosi czują, iż byli świadkami czegoś wielkiego. Piłka w takim wydaniu wróci tu pewnie nieprędko.

MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Najnowsze

Liga Mistrzów

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...