Reklama

Finał Ligi Mistrzów po krakowsku – „Undécima” polskiego madridismo

redakcja

Autor:redakcja

29 maja 2016, 20:57 • 10 min czytania 0 komentarzy

Mimo że mamy w Mediolanie swojego wysłannika, z okazji finału Champions League – jak pisaliśmy już wczoraj – zawitaliśmy również do Krakowa, gdzie stowarzyszenie Águila Blanca do spółki z portalem RealMadryt.pl zorganizowało zakrojony na szeroką skalę zlot kibiców „Królewskich”. Jak wyglądały przygotowania i późniejsze przeżywanie potyczki zakończonej zdobyciem jedenastego Pucharu Europy z perspektywy polskich fanów „Los Blancos”? Jednym słowem – był rozmach.

Finał Ligi Mistrzów po krakowsku – „Undécima” polskiego madridismo

Spotkania kibiców Realu Madryt aranżowane są regularnie co pół roku w różnych miastach (zwyczajowo z okazji ligowych starć z Barceloną) przez ściśle współpracującą z klubem ze stolicy Hiszpanii oficjalną peñę „Los Blancos” – Águila Blanca. Wydarzenie jest zawsze rozplanowywane na dwa dni – w przeddzień spotkania impreza integracyjna, zaś nazajutrz turniej piłkarski i oglądanie „El Clásico”. Frekwencja? Za każdym razem wynosi około 400-500 osób. Nieraz jeszcze więcej.

W ostatnich dwóch latach do skutku doszły jednak także dwa „nadzwyczajne” zloty. Jak łatwo się domyślić, przyszykowane z okazji finałów. Tego sprzed dwóch lat w Lizbonie i tego wczorajszego – w Mediolanie.

W maju 2014 roku fani Realu zebrali się w Warszawie. Wówczas mecz z Atlético oglądało wspólnie około 800 osób. Mniejsze – choć wciąż duże pod względem liczebności – wydarzenia miały jednak miejsce także w wielu innych miastach na terenie całego kraju. Inicjatywa społeczności kibicowskiej Realu Madryt w Polsce zaszła na tyle daleko, że po wygranym starciu w stolicy Portugalii oficjalna strona „Królewskich” opublikowała nawet nagranie przedstawiające to, jak kibice z Polski przeżywali zdobycie „La Décimy”.

Reklama

*  *  *

„Na zloty zacząłem jeździć gdy tylko skończyłem 18 lat. Poznałem na nich osoby, które z miejsca stały się moimi przyjaciółmi. Nie chodzi tu już tylko o kibicowanie Realowi Madryt. Spotkałem tu mnóstwo ludzi, którzy idą w tym samym kierunku, nie tylko jeśli chodzi o klubowe sympatie. Po prostu – przy takiej liczbie fanów zawsze znajdzie się ktoś, kto ma podobne zdanie na różne tematy. Mój tata często śmieje się ze mnie, że jeździmy przez pół Polski oglądać mecze w telewizji. Tak to ma prawo wyglądać z perspektywy sceptyka, ale ja widzę to inaczej – przyjeżdżam w piątek i bawię się przez dwa dni z moimi znajomymi, z którymi nie widuję się na co dzień, ponieważ jesteśmy rozproszeni po całym kraju. Każdy zlot to świetna przygoda, piękne wspomnienia”.

*  *  *

Tym razem event miał miejsce w Krakowie. Oprócz stowarzyszenia Águila Blanca, czynny udział w jego organizacji brała tym razem także redakcja portalu RealMadryt.pl. Już kilka dni wcześniej było wiadomo, że pod względem frekwencji pobity zostanie rekord – na oglądanie finału w klubie Studio zapisało się bowiem łącznie około 1400 osób.

W sobotę na godzinę 17:00 zaplanowano przemarsz kibiców ze Starego Rynku w kierunku miasteczka studenckiego Akademii Górniczo-Hutniczej. Rzesze fanów w białych koszulkach, pomalowane twarze, flagi, megafony, bębny, nieustające intonowanie przyśpiewek i masa gapiów cykających fotki czy też nagrywających filmiki. Przechodnie nie sprawiali jednak wrażenia chcących uchwycić jakieś kompletnie niezrozumiałe zjawisko. Przeciwnie – całe to zaciekawienie było podszyte raczej czystą sympatią. Część postronnych obserwatorów sama zresztą decydowała się na dołączenie do pochodu.

Reklama

ah86pJh

*  *  *

Już na półtorej godziny przed pierwszym gwizdkiem sędziego klub był praktycznie pełny, a uczestniczy bawili się na całego. Szczerze mówiąc już dawno doszedłem do wniosku, że polscy fani Realu Madryt są dużo bardziej żywiołowi niż nałogowi pożeracze słonecznika i kanapek z Santiago Bernabéu.

Główny obiekt uwielbienia w trakcie przyśpiewek? Zdecydowanie bohater „La Décimy” – Sergio Ramos. Jego imię przywoływano z nieporównywalnie większą częstotliwością niż jakiegokolwiek innego zawodnika Realu. Gdyby Cristiano się o tym dowiedział, prawdopodobnie by się obraził.  Zaklinanie rzeczywistości przyniosło jednak efekt w 15. minucie – Ramos, 1:0. Euforia. I zarazem strach przed tym, że od hałasu zarwie się sufit.

Paradoksalnie, jeszcze większy szał radości wybuchł jednak po tym jak z karnego w poprzeczkę przygrzmocił Antoine Griezmann. „Los po prostu nie chce, żeby Atlético z nami wygrało. Futbolowy bóg musi doskonale wiedzieć, że to my stoimy po właściwej stronie barykady”, tak w najbardziej obrazowy sposób można by było oddać panujący na sali nastrój. Cóż, nawet jeśli rzeczywiście wiedział on, którzy są tymi dobrymi, najpierw mimo wszystko postanowił jeszcze przez chwilę poprzekomarzać się z kibicami Królewskich…

Carrasco, 1:1. Niedowierzanie, cisza, podróż z nieba do piekła. Jeszcze kilka minut płonnej nadziei na to, że do 90. minuty uda się przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W większym stopniu dało się jednak wyczuć strach przed tym, że Real dostanie zaraz drugą bramkę. Koniec regulaminowego czasu gry. Chwila przerwy przed dogrywką. Nastroje – eufemistycznie rzecz ujmując – pełne niepokoju. Trochę tak, jak gdyby było już po zawodach. Trochę tak, jak gdyby do wszystkich tych, którzy przemierzyli setki kilometrów, zaczęło docierać to, że – choć przecież nic nie było jeszcze rozstrzygnięte – ta historia wcale nie musi zakończyć się happy endem. Że po spotkaniu ponad tysiąc osób zamiast płakać ze szczęścia może płakać ze smutku i głębokiej rozpaczy. Że zamiast oblewania sukcesu będzie zapijanie klęski. „Dlaczego oni musieli wsadzić nam tę jebaną bramkę?”, dało się wyczytać z twarzy madridistas, jak gdyby nie byli oni w stanie uświadomić sobie, że przecież fani rywali także modlili się ostateczny triumf, a Bóg nie jest w stanie obdarować uszatym pucharem obu zespołów.

EI6kKbc

Karne. Jedni zakrywają oczy, drudzy się odwracają, jeszcze inni starają się udowodnić, że są prawdziwymi twardzielami i nie odrywają wzroku od telebimu nawet na chwilę. Jedni po wykorzystanych jedenastkach oddychali z ulgą, inni cieszyli się w ekspresyjny sposób. Gdy w końcu spartolił Juanfran chyba nikt nie wierzył już w to, że Cristiano nie dopełni formalności. I rzeczywiście – po jego strzale doszło do trudnej do opisania eksplozji radości. Radości, której niemalże dało się dotknąć. Nie brakowało osób, które najzwyczajniej w świecie zaczęły płakać. Obrazki, które miałyby prawo chwycić za serce nawet postronnego widza.

„La Undécima” stała się faktem. Mimo sezonu, który już w styczniu uważano za stracony. Mimo trwającej kilka miesięcy sinusoidy nastrojów. Mimo że momentami znaczna część kibiców snuła już czarne scenariusze. Sukces często jednak rodzi się w cierpieniu. Cierpieniu, które jest mimo wszystko warte przeżywania chwil takich jak te:

*  *  *

Tuż po spotkaniu – gdy emocje nie zdążyły jeszcze na dobre opaść – porozmawiałem chwilę o jego przebiegu z Maciejem Leszczyńskim, redaktorem od lat związanym z serwisem RealMadryt.pl.

– Myślę, że mecz nie wyglądał od początku tak jak Real by tego chciał. Po bramce na 1:0 „Królewscy” według mnie trochę za bardzo się cofnęli. Atlético miało swoje okazje, ale też było im bardzo trudno stworzyć sobie jakieś stuprocentowe sytuacje. Cisnęli, cisnęli, cisnęli i tak naprawdę dwa indywidualne błędy zadecydowały przy bramce na 1:1. W dogrywce było widać, że obie drużyny już ledwo żyły. Trudny sezon dał się we znaki, oba zespoły walczyły przecież do końca z Barceloną o mistrzostwo Hiszpanii. Skurcze łapały nawet takich zawodników jak Koke, wcześniej zszedł także Toni Kroos, który zazwyczaj biega w Realu prawie najwięcej. Karne? Real pokazał, że jest mocny psychicznie, bardzo mi zaimponował Lucas Vázquez, który podszedł do pierwszej jedenastki jak gdyby nigdy nic. Zwyczajnie uderzył tam, gdzie chciał. Wydaje się, że to takie proste, ale naprawdę podziwiam tego wychowanka. Uważam, że w samej końcówce zaważyło dużo szczęścia. Nie jestem jednak zdania, że karne to jest loteria – mówi Leszczyński.

– W drugiej połowie Real wyglądał dużo gorzej pod względem fizycznym. Ten gol Atlético mógł spowodować, że podopieczni Zidane’a przestaną grać w piłkę i tak też trochę było. Ekipa „Cholo” więcej biegała i to w jakiś sposób pozwalało snuć z tyłu głowy pesymistyczne scenariusze.  W dogrywce „Los Colchoneros” również zaczęli na szczęście opadać z sił.

O kilka zdań poprosiłem również Cezarego Janasa, regularnie bywającego na zlotach kibiców… Barcelony. Parę jego wypowiedzi mogliście zresztą przeczytać na Weszło już w jednej z wczorajszych zapowiedzi.

– Z początku wydawało mi się, że będę bardziej zadowolony ze zwycięstwa Atlético. Po golu Ramosa – przy którym mimo wszystko uważam, że był spalony – nie zareagowałem w żaden sposób. Nie wzbudził on we mnie absolutnie żadnych emocji, jednak przy bramce na 1:1 nawet zrobiło mi się troszeczkę smutno z racji moich stosunków przyjacielsko-koleżeńskich z osobami związanymi z portalem RealMadryt.pl i stowarzyszeniem Águila Blanca. Są to bowiem bardzo zażyłe relacje. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że fajniej będzie, jeśli wygra Real, ponieważ widziałem niepocieszone miny moich przyjaciół i kolegów. Stwierdziłem, że przyjemniej będzie świętować wśród radosnych ludzi niż towarzyszyć im w upijaniu się na smutno. Mimo wszystko jakoś ta wygrana Realu mnie ucieszyła. Nazwijmy to może taką delikatną radością. Maksymalną, jaką byłem w stanie osiągnąć.

*  *  *

Choć główne wydarzenie odbyło się na południu Polski, to – podobnie jak przed dwoma laty – również w innych miastach tłumnie zebrane polskie madridismo postanowiło wczoraj dopingować „Królewskich”. Chwilę po meczu o podzielenie się na gorąco wrażeniami poprosiłem wiceprezesa stowarzyszenia Águila Blanca, Bartosza Radeckiego, który był odpowiedzialny za organizację spotkania kibiców w Warszawie.

– Po tym meczu mam wrażenie, że nie powinniśmy go wygrać. Od straconej bramki zaczęły nachodzić mnie obawy, których wcześniej nie miałem. Problem w tym, że za kadencji Zidane’a mam je niemal co spotkanie. Ten Real nie gra spektakularnie, nie zachwyca zagraniami, do jakich przyzwyczaił nas jako zawodnik, ale gra do bólu skutecznie. Nigdy wcześniej seria rzutów karnych nie wzbudzała we mnie takich emocji, ale oglądając to spotkanie wśród 500 kibiców Realu, a przy okazji patrząc na „popisy” Oblaka, który – miałem wrażenie – nawet nie chciał tych strzałów bronić, byłem zadziwiająco spokojny o to, kto wzniesie puchar. To, co czułem od 15. minuty i co straciłem w 79., nagle do mnie wróciło… Zrozumiałem, że Real Madryt jednak nie może przegrać tego finału. Zinédine Zidane po kilku miesiącach pracy zapisuje się jako legenda klubu. Po raz kolejny. Mimo że to był trudny wieczór, noc będzie wspaniała.

Reakcja na gola Sergio Ramosa (Warszawa):

Pudło Juanfrana i decydujący karny Cristiano Ronaldo z perspektywy warszawskiej…:

… oraz tej krakowskiej:

I jeszcze jedno ujęcie z Wrocławia:

T7Xrzvg

*  *  *

Można mówić, że kibicowanie zagranicznym klubom to dziecinada, żałość i Himalaje żenady. Że z tego się wyrasta, albo przynajmniej powinno się wyrastać. Że wszystko to sprowadza się w gruncie rzeczy do bycia kibicem sukcesu. Moim zdaniem to jednak nie do końca tak. Tego typu rzeczy po prostu się czuje lub nie. Jaki masz bowiem wypływ na to, że oglądając za szczeniaka w telewizji mecz, nagle coś ci się przełączy w głowie i zostaje ci tak już do końca życia? Nie ma w tym logiki, nie ma na to żadnego racjonalnego wytłumaczenia. To akurat wyjątkowo oczywiste. Czy jednak to, co w nas tkwi – nie chodzi już nawet o piłkę nożną – kiedykolwiek dało się rozłożyć na czynniki pierwsze wyłącznie za pomocą rozumu?

„Tego nie da się opisać, to trzeba nagrać. Wydaje mi się, że to, co widzieliśmy w klubie »Studio« w Krakowie służy za wystarczającą odpowiedź”. 

*  *  *

„Wszyscy tutaj jesteśmy na swój sposób nienormalni, kibicując klubowi zagranicznemu, ale to kwestia tego, że pokochałem Real Madryt w dzieciństwie. Czy to jest racjonalne? Oczywiście, że nie jest. Kibicowanie jakiemukolwiek klubowi nie jest racjonalne, jednak w życiu chyba nie chodzi o to, żeby być racjonalnym czy postępować zgodnie ze schematami. Chodzi o to, żeby kierować się emocjami. Real Madryt daje mi takie emocje, jakich nie dawał mi żaden polski klub. Osobiście sympatyzuję z Widzewem, ale przegapiłem ich najlepsze lata. Jasne, kibicowanie Realowi jest na swój sposób wygodniejsze, ale po prostu budzi to we mnie większą ilość emocji. Doskonale pamiętam finał z 2002 roku, który zakorzenił we mnie w jakiś sposób całe to uczucie”.

*  *  *

Cóż, jedni realizują się w pasji poprzez zbieranie znaczków, monet, pudełek po zapałkach, inni zaś kultywują przyzwyczajenia zakorzenione w większości przypadków jeszcze w dzieciństwie. Zaczynasz od przypadkowo obejrzanego meczu, kończysz na jeżdżeniu za drużyną na drugi koniec kontynentu czy przemierzaniu kraju, by spotykać się z podobnymi sobie wykolejeńcami, z którymi potem niejednokrotnie łączą cię wieloletnie przyjaźnie. Całe zjawisko związane z kibicowaniem zagranicznym klubom nie polega bowiem wyłącznie na emocjonowaniu się kopaniem skórzanego balona przez milionerów mieszkających tak naprawdę bliżej Afryki niż Polski. To coś znacznie więcej, nawet jeśli dla wielu wciąż będzie to stanowić abstrakcję.

GpLZ3N9

*  *  *

„Czy pierwsze spotkanie Realu, które widziałem za dzieciaka w telewizji odmieniło w jakiś sposób moje życie? Na pewno. Kiedy miałem już nawet 17 lat , pojechanie na jakikolwiek mecz »Królewskich« było moim marzeniem. Dzisiaj wyliczam sobie już te drużyny, które widziałem w bezpośrednich starciach z »Los Blancos«. To jest też zresztą trochę tak, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mój pierwszy raz na Bernabéu przypadł na potyczkę z Barceloną. Szczerze, trudno to było przebić. Świętowanie na Cibeles… to są takie wspomnienia, których już nikt mi nie zabierze. Nikt nie ma prawa mi powiedzieć, że nie mogę kibicować Realowi Madryt, bo czuję się madridistą. Swoje życie też w jakiś sposób podporządkowuję »Królewskim« i sądzę, że tego typu realizowanie się w pasji to coś jak najbardziej pozytywnego”.

Maciej Leszczyński, RealMadryt.pl

JANUSZ BANASIŃSKI

Najnowsze

Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
0
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Liga Mistrzów

Polecane

Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata

Sebastian Warzecha
6
Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata
Polecane

W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby

Szymon Szczepanik
34
W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby
Polecane

Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”

Kacper Marciniak
18
Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...