Reklama

Chciał być jak ojciec i… może będzie? Poznajcie Piotra Urbana

redakcja

Autor:redakcja

05 maja 2016, 23:00 • 13 min czytania 0 komentarzy

W Polsce jest osobą kompletnie nieznaną, choć większość może go kojarzyć za sprawą popularnego ojca. Sam też próbował grać w piłkę, ale na pewnym etapie kariery uznał, że nie rokuje i skupił się na nauce. Dziś ma 29 lat i wyjątkowo przepastne CV. Był dyrektorem w akademii, szkoleniowcem juniorów, skautem i analitykiem. Podpowiadał też polskim klubom przy okazji transferów. Sam nie ukrywa, że w przyszłości chciałby zostać trenerem dorosłej drużyny. To dobra okazja, by przedstawić wam Piotra Urbana.

Chciał być jak ojciec i… może będzie? Poznajcie Piotra Urbana

Zrzut ekranu 2016-05-05 o 18.59.46

Co cię sprowadza do Polski?

Rzadko tu bywam, chciałbym częściej, ale teraz przyleciałem na puchar. Wcześniej często uniemożliwiała mi to praca.

Fakt, teraz masz więcej wolnego czasu.

Reklama

W Osasunie doszło do awantury. Prezes pokłócił się z wiceprezesem, a właśnie ten drugi zakontraktował mnie, trenera juniorów starszych i Lopeza Vallejo, psychologa, byłego bramkarza Villarrealu oraz Saragossy i wychowanka Osasuny. Wywiązała się afera i prezes na złość wiceprezesowi wyrzucił naszą trójkę.

Czym dokładnie się zajmowałeś?

Byłem dyrektorem ds. metodologii całej akademii Osasuny. Fajna praca, cały czas przy dzieciach – od najmłodszych do juniorów starszych. Zajmowałem się wszystkim – jak ma wyglądać każdy trening, jakie stosować ćwiczenia, jakie wdrażać mikrocykle. Taki trener trenerów. Zawsze interesowały mnie takie rzeczy. Skończyłem studia na ten temat i kiedy powstał wakat na stanowisku – ten, który je zajmował, został asystentem trenera pierwszej drużyny – przekonałem wiceprezesa i dostałem szansę. Szkoda, że tak się skończyło. Pracujesz, widzisz, że wszystko się rozkręca, a nagle tego nie ma. Osasuna jest teraz w trudnej sytuacji. Sprzedali stadion, boiska i tereny należące do akademii. Najważniejsze, co zostało, to właśnie chłopaki z cantery.

Z zewnątrz mogło się wydawać, że Osasuna ma wszystko, by funkcjonować jako zdrowy organizm i bazować właśnie na promowaniu wychowanków.

Wszyscy tak postrzegali Osasunę. Mówiono, że małe kluby powinny na nią patrzeć i brać przykład z organizacji. Niektórzy piłkarze woleli przyjechać do Pampeluny i zarabiać mniej, ale dostawać na czas. Nagle to padło. Po spadku do Segunda División wszystkie problemy wypłynęły na powierzchnię. Wyszło, kto wyciągał pieniądze. Byli prezesi lądowali w więzieniu. Posypało się. Najgorsze, że ojciec dostał propozycję właśnie wtedy. Wszyscy mówią, że przyszedł w najgorszym momencie. Zawsze marzył o pracy pierwszego trenera Osasuny i wydawało się, że idzie w dobrym kierunku. Najpierw, przed laty, zaoferowano mu, żeby został asystentem trenera pierwszej drużyny, bodajże Aguirre, ale powiedział, że woli zacząć od młodzieży. Zdobył mistrzostwo, jedyne takie trofeum Osasuny na skalę hiszpańską, ale w hierarchii przeskoczył go Cuco Ziganda, wychowanek klubu. To był trudny moment. Tata pracował w klubie, robił analizy, ale to nie było to, czego chciał. Przychodziły też różne oferty z Polski. Wydawało się, że pójdzie do Wisły, ale się nie dogadał. Wtedy pojawiła się Legia, a resztę historii już znamy.

Ostatecznie historia zatoczyła koło i do Osasuny zdążył wrócić.

Reklama

Sytuacja drużyny to była masakra. Czterech-pięciu jeździło na reprezentacje, a w drugiej lidze nie ma przerw na terminy FIFA. Klub po 15 latach spadł z ekstraklasy i wszyscy od razu chcieli wrócić. Nagle odeszli silni zawodnicy – jak Alejandro Arribas do Deportivo czy Andres Fernandez do Granady – bo zabrakło pieniędzy, a w grudniu do Serie B został sprzedany niezwykle ważny Miguel de las Cuevas. Co najgorsze – nikt wtedy za niego nie przyszedł. Może gdyby zostali, to zakończyłoby się inaczej. Dziennikarze do dziś mówią, że tata powinien dostać kolejną szansę. Były mecze dobre, były złe, były wariackie jak 6:4 z Mallorką, ale by móc go rzetelnie ocenić, trzeba poznać całą sytuację.

Wierzysz, że jeszcze kiedyś się po niego zgłoszą?

Będzie trudno. Gdyby dokończył sezon, to utrzymaliby się bez problemu. Nie jest to wymarzona pozycja dla kibiców, ale kto wiedział, co się dzieje w klubie, ten rozumiał sytuację trenera. Piłkarze też. Tata odszedł, potem nastąpiła fatalna seria wielu meczów bez wygranej, kolejny trener Jose Manuel Mateo, który od zawsze był w Osasunie, też nie dokończył sezonu, a najnowszy szkoleniowiec pracował całe życie na tym poziomie i skupił się na defensywie. Uratowali się w ostatniej kolejce. Prawy pomocnik, Javier Flano, który nigdy nie strzela goli, nagle zdobył bramkę w końcówce z Sabadell i się udało. Całe szczęście, bo inaczej klubu by nie było. Osasuna by nie istniała. Teraz dogadali się z władzami miasta na termin spłaty długu, wynoszącego ok. 60 milionów euro. Na poziomie drugiej ligi mogą go spłacać przez pięć-sześć lat. Grając w Primera – wystarczyłby rok. Nawet w regionie Nawarry zmieniono prawo, żeby Osasuna mogła funkcjonować. Żeby jednak tata wrócił, musiałby się zmienić prezes. Fajnie natomiast, że ludzie do dziś o nim pamiętają i mają o nim dobre zdanie.

Zrzut ekranu 2016-05-05 o 19.24.29

Ile miałeś lat, gdy ojciec robił tam karierę i był gwiazdą Osasuny?

Byłem mały. Urodziłem się w 1987. Miałem dwa lata, gdy wyjechaliśmy do Hiszpanii. Znam jego bramki z kaset wideo. I to nawet lepiej niż tata – bo on wielu nie pamięta, a ja wszystkie! Nie zwraca uwagi na takie rzeczy. Kiedyś go zapytałem: „jak to możliwe, że nie mam żadnej twojej koszulki z Osasuny?!”. Nie została mu ani jedna. Chyba tylko jakaś z Oldenburga, ale nie wiem, czy nie dał komuś ostatniej. Jego nie interesuje to, co było. Do dziś jednak, kiedy idę przez ulice w Pampelunie, słyszę: „o, to syn Urbana!”. Najmocniej to odczuwałem, gdy grałem w juniorach Osasuny. Czułem presję i odpowiedzialność. Nie strzelisz trzech bramek, to znaczy, że grasz tylko dlatego, że jesteś synem Urbana. Strzelisz trzy – wiadomo, musisz strzelać, bo jesteś synem Urbana. Myślałem, że poradzę sobie z tym, ale gdy wyjechałem grać do Malagi, zdałem sobie sprawę, że nie daję rady. Grając, myślałem o takich rzeczach.

Faktycznie miałeś nadzieję na karierę piłkarską?

Oczywiście. Początkowo dobrze szło. Grałem w ataku i strzelałem najwięcej goli. Dostałem nawet powołanie od trenera Globisza i przyjechałem na Puchar Syrenki. Najlepiej trzymałem się z Przemkiem Trytką, z którym do dziś mam kontakt. Byli tam też Fojut, rok młodszy Korzym i Król. Wielkiej furory nikt jednak nie zrobił. Największą chyba Białkowski. W Osasunie też szło mi nieźle. Byłem kapitanem w juniorach, przez dwa lata prowadził mnie Kibu. Nagle jednak dochodzisz do etapu juniora starszego i musisz sobie odpowiedzieć na kilka pytań. Niektórzy twierdzą, że są najlepsi, niezależnie od tego, co zrobią. Ja widziałem, że nie przeskoczę pewnego poziomu.

Czego brakowało?

Technicznie wyglądałem bardzo dobrze. Byłem jednak zbyt wolny. Czego zabrakło? Chyba trochę pracy. W dzieciństwie byłem jednym z najlepszych i trochę leniuchowałem. W wieku 18-19 lat nie nadrobisz pewnych spraw. Zaczyna brakować kilku sekund w akcji. Poleciałem na testy do walijskiego klubu Llanelli. Wszystko było dogadane, ale zmienili warunki, na które nie mogłem się zgodzić. To jedyna rzecz, której trochę żałuję, bo nauczyłbym się świetnie angielskiego. Wróciłem do Malagi, by grać w Tercera División. Klub awansował do Segunda B, ale pojawiły się problemy finansowe. Pojawiały się też propozycje z Polski. Ojciec mówił, że dałbym radę, ale był na tyle mądry, że sugerował, bym najpierw skończył studia. Tak zrobiłem. Do dziś jestem mu wdzięczny, że nie chciał, bym poszedł na łatwiznę.

Z dzisiejszej perspektywy sądzisz, że poradziłbyś sobie wtedy w Ekstraklasie?

Nie sądzę, że miałem nie wiadomo jaki poziom. Tata powtarza, że jeśli ktoś posiada talent, to i tak zostanie piłkarzem. Gdziekolwiek będziesz grał – wybijesz się. Może nie od razu, ale ktoś cię w końcu dostrzeże.

Ktoś z twojego rocznika w Osasunie zrobił wielką karierę?

Ten 87 ogólnie był słaby. Nasz pomocnik Ruper, jeździł na wypożyczenia w różne miejsca, a teraz występuje w Mirandes. Poza nim chyba nie ma nikogo. Często jednak graliśmy z Azpilicuetą, Raulem Garcią, Nacho Monrealem czy Javi Martinezem. Z Cesarem i Raulem mieszkaliśmy obok siebie i do dziś się kolegujemy. Wiesz, co jest fajne? Że cała czwórka osiągnęła wielki sukces, a żaden się nie zmienił.

Typowe dla hiszpańskich piłkarzy.

Widziałem jednak wielu, którzy dochodzą do Segunda División lub większych klubów Segunda B i nagle myślą, że są nie wiadomo kim. Niedawno byłem na stażu w Athletiku i Raul pokazał mi cały klub. Cesar nagle pisze, czy zagramy przez internet w PlayStation. Niedawno pojechałem do małego miasta 20 minut od Pampeluny. Patrzę, siedzi Javi Martinez i ogląda swoją dawną drużynę jak zwykły kibic.

A może zrobili wielkie kariery właśnie dlatego, że im nie odbiło? Piłkarze reprezentacji Hiszpanii generalnie sprawiają wrażenie inteligentnych. 

Z Sergio Ramosem różnie bywało (śmiech). Kiedy jeździliśmy całą paką do Madrytu obejrzeć mecz lub zabalować, gdy Raul grał w Atletico, to zawsze było: „panowie, róbcie, co chcecie, ale po cichu, bo rano mam trening”. Pamiętam nastawienie Azpilicuety – wychodzimy z treningu, czekamy na rodziców, a on jak nakręcony opowiadał, że w następnym roku musi być już w juniorach starszych. My patrzymy po sobie i myślimy: chłopie, masz jeszcze trzy lata do tego etapu! Ale nie, on trenował codziennie, harował jak nikt. Przy tym nie łapał się w swoim roczniku! Powoli, stopniowo zaczął jednak dostawać szansę, w drugiej drużynie grał na prawej obronie i gdzie jest dziś? W Chelsea. Druga sprawa to szczęście do trenerów. W pewnym momencie mówiło się, że trafię do drugiego zespołu pod skrzydła Cuco Zigandy, który wypromował wielu wychowanków, ale nagle on trafił do pierwszej drużyny i wskoczył inny szkoleniowiec. Nie twierdzę, że dlatego mi się nie udało, ale szczęście jest potrzebne.

Zrzut ekranu 2016-05-05 o 19.00.31

Kto najlepiej rokował z całej tej ekipy jako dzieciak?

Od zawsze Raul Garcia i Nacho Monreal. Trener Lotina opuszczając Osasunę mówił, że w klubie mają małego Zidane’a. Nie powiedział, o kogo chodzi, ale wszyscy wiedzieli, że ma na myśli Raula.

Z czego to wynika, że akurat akademia Osasuny jest tak świetna? Vicente del Bosque powiedział, że to jedna z najlepszych szkółek w Hiszpanii.

Długo dyrektorem metodologii był Manolo los Arcos, który jest świetny w swoim fachu. Jeździł do Porto i zajmował się periodyzacją taktyczną jeszcze zanim stała się tak znana, przed epoką Mourinho. Druga sprawa – mentalność. Kiedy jeździmy na turnieje i gramy z Atletico, Realem czy Barceloną, to ich piłkarze są lepsi od naszych, ale zwykle gramy jak równy z równym. Wychodzisz z meczu, rozmawiasz ze skautami i pierwsze, co słyszysz, to: „jaki wy macie charakter, że zawsze walczycie do końca!”.

Którymi rocznikami ty się zajmowałeś?

1998 i 2000. Chcieli, żebym prowadził treningi, nawet kiedy byłem dyrektorem, ale nie wyrobiłbym się czasowo. Wolałem zająć się jedną rzeczą, ale dobrze. I tak jak piłkarsko wiedziałem, że na pewnym etapie nie dam rady, tak uważam, że w trenerce obrałem naprawdę słuszny kierunek.

Jest coś – jakiś projekt, turniej, obojętnie – z czego jesteś najbardziej dumny? Coś, czym mógłbyś się pochwalić przed potencjalnym pracodawcą?

To mnie najbardziej boli, bo rozpoczęliśmy wiele projektów, które zostały przerwane. Zmienialiśmy liczbę treningów. Dostosowywaliśmy ćwiczenia dla maluchów tak, by było więcej techniki. Wprowadziliśmy wykłady dla trenerów innych drużyn z Nawarry – sam przeprowadziłem z pięć-sześć dwugodzinnych. Przyjeżdżało po 50 szkoleniowców do naszej szkółki w Tajonar i opowiadałem, jak to wygląda. Kiedy siła, kiedy wytrzymałość, jaka praca z jakim rocznikiem i jak podchodzić do zawodników. Że z każdym trzeba porozmawiać, dotknąć w ramię. Masa takich detali. Fajna robota i wielka odpowiedzialność. Musiałem decydować o piłkarzach i trenerach. Super, że dali mi szansę w tak młodym wieku. Ostatnio dostałem wstępne zapytania z Chin i Rosji, żeby pracować w akademiach, ale to nie ten moment. Związek piłki z Nawarry chce też, żebym dawał lekcje na kursie trenerskim.

Jakie teraz masz papiery?

UEFA A i UEFA B. Żeby jednak być nauczycielem na kursach, potrzebuję UEFA Pro. Zacznę kurs w lecie, skończę za rok i wtedy będę dawał wykłady z metodologii i pracy w akademii.

A gdzie widzisz siebie docelowo? W roli wykładowcy, trenera juniorów czy może na ławce dorosłego zespołu?

Najbardziej ciągnie mnie do trenowania seniorów, ale wiem, jak trudno może być o szansę. Albo musisz być byłym piłkarzem, albo trafić na prezesa, który odważy się na ciebie postawić. Patrzę realistycznie, dlatego nie chcę działać wyłącznie jako trener i poszedłem w stronę metodologii oraz akademii. Nie ograniczam się. W piątek byłem w Suwałkach na meczu z Miedzią Legnica. Wigry poprosiły o piłkarza z Hiszpanii na daną pozycję, poleciłem im Omara Santanę i są zadowoleni.

Gdyby polski klub zaproponował ci pracę, to byłbyś zainteresowany?

Najpierw chcę skończyć UEFA Pro. Jeżeli jednak trafiłby się fajny projekt, to nie mówię nie. Czasem czytam o polskiej piłce i dziwię się, gdy ludzie mówią, że wszystko jest złe. Nie zgadzam się z tym. Niektórzy piłkarze  z Ekstraklasy są oczywiście słabi, ale część poradziłaby sobie z Hiszpanii.

Nie ma jednak takich transferów.

Ale to nie znaczy, że nikt nie dałby sobie rady. Wczoraj nawet rozmawiałem o tym z Sisim. Linetty – super piłkarz. Pawłowski – od razu widzisz, że ma wielki talent z piłką przy nodze. Może musiałby tylko więcej dawać w obronie? Kamiński – niewielu jest lewonożnych stoperów z tak świetnym wyprowadzeniem. Po pierwsze – nie wiem tylko, czy fizyczna polska liga jest dla niego dobra i po drugie – musi być bliżej napastnika, bo często gdy rywal dostaje piłkę, to on daje mu kilka metrów, by się odwrócić. To nawyki, które można wyprostować. Dlatego jednak tak ważne jest szkolenie od podstaw – pewne rzeczy musisz mieć w sobie. Jeżeli nabywasz coś od małego, na pewnym etapie zaczynasz robić to automatycznie. W przeciwnym razie zapominasz w 30. minucie i wracasz do własnych przyzwyczajeń. Nie mówię teraz o Kamińskim, ale ogólnie.

Zrzut ekranu 2016-05-05 o 19.00.36

Pytali cię kiedykolwiek w Osasunie o polskich piłkarzy?

Tak, kilkoma się interesowali, ale mieli takie problemy finansowe, że nie byliby w stanie wyłożyć dwóch milionów euro. Na przykład Kosecki. Kiedy był w gazie, gdy Legia zdobyła mistrzostwo, interesowało się nim kilka hiszpańskich klubów. Nie Atletico – jak niektórzy wtedy twierdzili – ale drużyny ze średniej półki. Pamiętam też, jak zaczynał Ariel Borysiuk. Legia trenowała akurat w Esteponie, więc podjechałem obejrzeć kilka meczów. Miał 16 lat i tata już wtedy mówił, że to materiał na super piłkarza. Trzeba uszanować to, co osiągnął, ale wydawało się, że stać go na jeszcze więcej. Z drugiej strony łatwo oceniać z zewnątrz. W Osasunie mieliśmy taką zasadę, że każdy trener szedł na tydzień do pierwszej drużyny, by przez ten czas funkcjonować jako asystent. Kiedy jesteś na boisku, widzisz jaka to różnica. Wręcz szok.

Jak ojciec podchodzi do twojej pracy w trenerce?

Nawet gdy byłem dyrektorem metodologii, mówił, że to dobra robota, ale „nie zapominaj o trenerce”.

Trzeba przyznać, że jak na swój wiek masz bardzo szerokie CV.

Mam 29 lat, byłem skautem pierwszej drużyny, dyrektorem ds. metodologii, trenowałem i dawałem wykłady. Ale podchodzę jak tata – to już było. Teraz często oglądam drugą ligę hiszpańską. To świetny kierunek dla klubów z Ekstraklasy. Topowe drużyny mogłyby sięgać po zawodników z Segunda División, a średnie lub walczące o utrzymanie – po piłkarzy z Segunda B. Oczywiście wszystko jednak zależy od stylu zespołu.

Ile dziś się tam zarabia?

W Segunda minimum to 60 tysięcy euro na sezon, a w Segunda B różnie. Jedni płacą tyle co ligę wyżej, inni 1500-2000 euro na miesiąc.

Czyli do Polski zawinęliby się przy każdej okazji?

Niekoniecznie. Latem Wigry oferowały niektórym więcej, ale woleli zostać.

Mógłbyś pobawić się też w menedżerkę.

Jeśli ktoś mnie poprosi o pomoc, to nie odmówię, ale menedżerka mnie nie kręci. Teraz chcę pojechać na staże do Realu Sociedad i Villarrealu.

A dostaniesz dostęp do pełnej wiedzy? Wiesz, jak to jest ze stażami.

Zależy, czy masz kontakt. W Villarrealu drzwi otworzy nam Lopez Vallejo, który grał tam przez wiele lat i nawet dostał ofertę pracy w akademii. Moglibyśmy też polecieć do Chelsea czy Bayernu, ale nie wszystko na raz. Na stażu w Athletiku przykuło moją uwagę, że mieszają roczniki w akademii. Młodsi i starsi codziennie trenują razem. Drużyny rozgrywają mecze codziennie, ale starsi mają czuć oddech młodszych, a młodsi próbować doskoczyć do starszych. Inna sprawa – mają zabronione trenowanie stałych fragmentów. Ciekawe, nie?

Dlaczego?

Bo stałe fragmenty służą do tego, by wygrywać mecz, a przy szkoleniu nie liczy się wygrywanie, tylko postęp. Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby ktoś tak postępował. Ale na tym to właśnie polega – dzielenie się wiedzą. Trzeba sobie pomagać – w przeciwnym razie takie wyjazdy nie mają sensu. W Osasunie otwieraliśmy drzwi wielu Polakom. Dawaliśmy, co chcieli. I najważniejsze – nie chodzi o to, by zobaczyć jak gdzie pracują, tylko dlaczego.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...